Poznaliśmy się z mężem w ogrodzie na dachu Biblioteki Uniwersyteckiej w Warszawie. Uwielbiam ten ogród, z jego różnorodnymi zapachami, kolorami, nastrojem, z kładkami, ścieżkami, mostkami i pergolą porośniętą winoroślą.
Mój przyszły mąż szedł zaczytany w jakimś kryminale, ja spacerowałam pochłonięta ostatnią powieścią Iana McEwana. Wpadliśmy na siebie i zaczęliśmy rozmawiać o książkach.
Pobraliśmy się po siedmiu miesiącach znajomości. Za wcześnie? Powinniśmy dać sobie czas, lepiej się poznać? Ale po co? Było tak, jakbyśmy się znali od piaskownicy. Poza tym oboje, już po trzydziestce, zdążyliśmy nabrać starokawalerskich i staropanieńskich przyzwyczajeń.
Skoro wzajemnie nam nie przeszkadzały, uznaliśmy, że ślub niczego nie zmieni. A chcieliśmy pokazać sobie i światu, że wierzymy we wspólną przyszłość, że to jest właśnie to. Zaufaliśmy intuicji.
Nie było hucznego wesela, jedynie skromny ślub cywilny, kilkoro gości. Przyjaciele poparli naszą decyzję. Moi rodzice uronili kilka łez wzruszenia. Problem stanowiła teściowa. Nie mogła przeboleć, że jej jedyny syn żeni się, jej zdaniem, nazbyt pochopnie. Poza tym pragnęła wystawnego przyjęcia, więc siedziała z pokazowym dąsem na twarzy.
Cieszyłam się, że Tomek od początku studził zapędy mamusi, jeśli chodzi o kontrolowanie naszego życia. Wybrałam właściwego człowieka. A jeśli teściowej coś się nie podobało, jej sprawa.
Odwiedzaliśmy ją rzadko i tylko przy oficjalnych okazjach. Za każdym razem krytykowała nasze stroje, samochód, mieszkanie. Potem, kiedy urodziłam Wojtka, miała dużo do powiedzenia na temat jedynego słusznego – czyli jej własnego – modelu wychowywania dzieci. Przyznaję, dobrze wychowała syna, no ale to ja byłam matką Wojtka, nie ona.
Może jednak nie będzie nam tak źle
Mieszkała sama, nudziła się, pewnie dlatego tak lubiła się wtrącać. Podczas wizyt u niej zachowywałam spokój, a po fakcie starałam się o wszystkim zapomnieć. Teściowa nie była złą kobietą, ale lepiej, że mieszkała czterdzieści kilometrów od nas.
Jednak dwa lata temu podjęliśmy z Tomkiem decyzję, która zagroziła wypracowanemu status quo. Zdecydowaliśmy się na budowę domu pod miastem, a dokładnie… na działce sąsiadującej z działką teściowej. Tomek dostał ją od nieżyjącej już babci.
Gdy zaszłam po raz drugi w ciążę, stwierdziliśmy, że nasze dwa pokoje niebawem okażą się za ciasne. Wypłaciliśmy oszczędności, kupiliśmy projekt i tyle materiałów, na ile starczyło kasy. Na resztę wzięliśmy kredyt.
Budowa postępowała bez większych niespodzianek, przede wszystkim dlatego, że mój mąż trochę się zna na budowlance. Oczywiście teściowej projekt się nie spodobał, a do tego przez cały czas instruowała naszych robotników. Nie wiem – może się nudziła, może czuła się samotna? A może tęskniła za synem?
On jakoś dawał sobie z nią radę; ja na budowie spędzałam mało czasu, nie przejmowałam się. Jasne, bałam się stawiać dom tuż pod jej nosem, lecz nie mieliśmy wyboru. Nie stać nas było na kupno innej działki, a darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda.
Czasem żartowaliśmy z Tomkiem, że najwyżej zbudujemy między działkami mur wysoki na trzy metry, u góry powbijamy piki, przymocujemy drut kolczasty, a na dole wykopiemy fosę i wpuścimy do niej aligatory. Ostatecznie zadbaliśmy o mocne ogrodzenie i celowo nie zamontowaliśmy furtki między dwiema posesjami. Jeśli teściowa zechce nas odwiedzić, będzie musiała czekać przy bramie albo zadzwonić.
Miałam wielką frajdę, projektując wszystko
Co do prac wykończeniowych, mąż wziął na siebie malowanie, kładzenie glazury, terakoty i paneli. Ja skupiłam się na wystroju wnętrz. Odkąd dom osiągnął stan surowy, wyszukiwałam w komisach meble, odwiedzałam bazary staroci.
Na razie składowaliśmy meble na górze; tam miały poczekać na swój czas. Oczywiście teściowa krytycznym okiem przyglądała się każdej dostawie do domu. Gdy od patrzenia przechodziła do słów, przeważnie udawało mi się ją zbyć jakąś wymówką.
Oprócz kompletowania mebli i dodatków zajęłam się projektowaniem ogrodu przed domem. Dysponowaliśmy kilkudziesięcioma metrami kwadratowymi powierzchni, na których postanowiłam urządzić ogród w stylu angielskim.
Przeglądałam zdjęcia, specjalistyczne portale, studiowałam podręczniki ogrodnicze, rysowałam plany. Oczyma wyobraźni widziałam dzikie róże pod płotem, hibiskusy i azalie wdzierające się na ścieżkę, powojnik osłaniający kamienną ławkę i ozdobne trawy.
Niestety, przeliczyłam się. Kiedy mówiłam o moich pięknych planach, mąż otworzył mi oczy, informując, że elementy wykończeniowe pochłonęły resztki budżetu.
– Wybacz, moja droga, ale nic z tego. Musisz zapomnieć o ogrodzie. To jest teraz najmniej istotne, więc nie będziemy inwestować. Może wrócimy do tematu, jak już się urządzimy, i wreszcie budowa przestanie pochłaniać większość naszych pensji.
Jak na złość prowadziliśmy tę rozmowę na dworze, przed domem, podczas gdy teściowa po drugiej stronie płotu zdejmowała z kwiatów zimowe okrycia. Nagle wyprostowała plecy
i zerknęła na mnie wymownie.
– A niech cię, mój drogi. Sknera! – mruknęłam, rzucając Tomaszowi mordercze spojrzenie.
Jak on mógł się odezwać do mnie per „moja droga”? Zupełnie jak jego matka! Odwróciłam się na pięcie i poszłam na spacer, byle jak najdalej od tej rodziny krytykantów. Pierwszy raz pomyślałam, że Tomek jest jednak bardzo podobny do swojej mamusi.
Kiedy wróciłam, teściowa rozsypywała nawóz w ogródku. Weszłam do domu i udałam się na górę, gdzie Tomasz malował sypialnię. Stanęłam w progu i spytałam ugodowo, czy nie potrzebuje pomocy. Oświadczył, że tylko bym mu przeszkadzała. Aha, czyli nadal się gniewamy.
Znowu wyszłam na dwór. Raczej wypadłam. Bezsilna i wściekła. W dodatku słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, a wieczory były jeszcze zimne. Nasunęłam kaptur. Matka Tomasza spojrzała na mnie i pokręciła głową. Podeszłam do hałdy bloczków betonowych złożonych pod ogrodzeniem i ostentacyjnie usiadłam tyłem do teściowej.
Coś mruknęła i ruszyła ścieżką wzdłuż płotu. Za chwilę dotarł do mnie jęk otwieranych drzwi. Trzy szurnięcia butów na terakocie w holu i trzaśnięcie, a potem cisza. Roztarłam zziębnięte ręce. Jeszcze głębiej naciągnęłam kaptur.
Rozejrzałam się po okolicy, która niebawem miała stać się moją okolicą. Ładna. Rzędy domów starszych i nowszych stały wzdłuż rzadko uczęszczanej drogi. Dobrze utrzymane trawniki. Oaza spokoju i życzliwości. No, z pewnym wyjątkiem.
Niewiele miałam do roboty na budowie. Przyjeżdżałam, żeby odciążyć męża w sprzątaniu. Syn w tym czasie był u moich rodziców. Tego dnia poza siedzeniem na hałdzie bloczków pozostało mi już tylko pojechać do sklepu, kupić coś do jedzenia na wieczór, ale chwilowo wolałam nie wchodzić w interakcje z żadnym sprzedawcą, bo jeszcze powiedziałabym o kilka słów za dużo. A nikt, może oprócz mojej teściowej, sobie na nie nie zasłużył.
Piękny ogród jest wizytówką gospodyni
O wilku mowa… Usłyszałam znajomy jęk otwieranych drzwi i szuranie u wejścia do domu. Teściowa odstawiła coś na murek, żeby zamknąć drzwi. Być może potrzebowała pomocy, ale ja twardo nie odwracałam głowy. Poza tym nie przeskoczę przez ogrodzenie, prawda? Usłyszałam zbliżające się kroki. Wreszcie stanęła za moimi plecami.
– Herbatki? – bąknęła.
Zerwałam się na równe nogi. Przesadziłam stos bloczków, wściekła, gotowa do konfrontacji. No bo czego ta baba znowu ode mnie chce?! Lecz ona faktycznie proponowała mi herbatę… Stała z dwoma parującymi kubkami i jakimś takim miłym uśmiechem na ustach.
– Dziękuję – powiedziałam niepewnie i odebrałam kubek, który podała mi nad siatką.
– To jak będzie z tym ogrodem? – spytała; po raz pierwszy zadała mi pytanie, zamiast instruować.
Zamurowało mnie. Teściowa wyciągnęła z coś kieszeni.
– Przyda ci się na dobry początek – wyjaśniła, przeciskając przez oczko siatki coś, co okazało się zwitkiem banknotów.
Patrzyłam na nią z otwartymi ustami, nie wiedząc, co powiedzieć. Byłam w szoku.
– Bierz, bierz, Agusiu. W rodzinie nie ma miejsca na fałszywą dumę. Tomek to dobre dziecko, jednak pewnych rzeczy nie rozumie. Nie jest kobietą.
– Dziękuję – bąknęłam po raz drugi, biorąc pieniądze.
Miałam kompletny mętlik w głowie. O co tu chodzi? Niby jak dają, to trzeba brać, zanim się rozmyślą, jednak czego zażąda w zamian? Każe mi własną krwią cyrograf podpisać?
– Co jak co, ale piękny ogród to wizytówka dobrej gospodyni – powiedziała, wskazując szerokim gestem swoją chlubę: hortensje, które w czerwcu zakwitną czterema różnymi kolorami.
– Poza tym nie mam już co robić z nowymi sadzonkami. Zdrówko! – dodała, unosząc kubek.
Wypiłam solidny łyk naparu i aż łzy stanęły mi w oczach. Wypiłam do dna. Nie powiedziałam nic więcej, zastanawiając się, czy to oznacza, że właśnie znalazłyśmy z teściową nić porozumienia.
Czytaj także:
„Gdy zostałam mamą, pozwalałam się rozpieszczać i sobie usługiwać. Mama robiła wokół mnie wszystko, prała i gotowała”
„Mąż przyjaciółki zaczął mnie obłapiać. Od razu jej powiedziałam. Zamiast łajzę zostawić, odcięła się ode mnie”
„Mąż zginął w pożarze. Po tym zdarzeniu mój 8-letni syn z obsesją w oczach i fascynacją podpalał co się da”