„Teściowa kazała mi rzucić pracę po porodzie. Mąż się z nią zgadzał, ale wystarczyło, że spędził 5 dni sam z małą"

załamana kobieta fot. iStock, puhimec
Teściowa uważała, że „prawdziwa kobieta" powinna siedzieć w domu i zajmować się rodziną. Wyśmiewała moją karierę i stale mnie obrażała. Mąż milczał i kazał mi odpuszczać. Prawdziwy kryzys nadszedł jednak tuż po narodzinach dziecka.
/ 01.07.2021 14:29
załamana kobieta fot. iStock, puhimec

- Zaczniesz wreszcie żyć jak prawdziwa kobieta! – zawyrokowała moja teściowa, gdy oznajmiliśmy jej z Błażejem, że spodziewamy się dziecka. Siedziała przede mną, mieszając herbatę i uśmiechała się z wyraźną satysfakcją. Spojrzałam na nią oburzona.

Co to niby miało znaczyć? Że dotąd nie żyłam jak kobieta? Od chwili, gdy poznałam matkę Błażeja, musiałam znosić jej uszczypliwe uwagi pod moim adresem. Wciąż coś jej się nie podobało. Moje eleganckie ubrania nazywała „strojami pańci z wielkiego miasta”.

– Będziesz gotować w takiej bluzce? – atakowała mnie, jak tylko przekraczała próg naszego domu.

Kiedy miałam mocniejszy makijaż, patrzyła krzywo, dając do zrozumienia, że naturalnie piękne kobiety nie muszą się tak malować. Najlepszy dowód, że ona przecież nigdy tego nie robiła!

Najbardziej jednak uwierało ją to, że pracuję na pełny etat, bo to nie przystawało do jej wyobrażenia idealnej żony. Ta powinna zajmować się domem i dziećmi, a w wolnym czasie haftować lub szydełkować. Ja taka nie byłam, ale Błażej doskonale o tym wiedział – i zakochał się we mnie właśnie takiej: w garsonce i pełnym makijażu.

– Co za pomysł, żeby kobieta pracowała w banku! – fuknęła, a ja poczułam, jak skacze mi ciśnienie.

Błażej wprawdzie ostrzegał mnie przed nią, jeszcze zanim nas sobie przedstawił, ale ja byłam pewna, że jakoś nam się ułoży. Uważałam, że skoro zakochałam się w synu jakiejś kobiety, to dogadam się także z nią.

„Przecież nie może być zła do szpiku kości, skoro wychowała człowieka, który jest mi tak bliski” – myślałam naiwnie.

Już pierwsze spotkanie z matką Błażeja było zwiastunem tego, co mnie czeka

Była szorstka, złośliwa i wciąż podkreślała, jakie szczęście mnie spotkało, że poznałam Błażeja. Zawsze potrafiła tak sformułować pozornie miłe zdanie, żeby poszło mi w pięty: „O, ciasto?! Na pewno kupne?”, „Błażejku, czy ty schudłeś? Wiesz, że zawsze możesz do mnie wpadać na obiady”, „Blada jesteś. Dobrze się czujesz? To pewnie przez to, że wciąż siedzisz w biurze, a to niezdrowo, no i pupa rośnie”.

Jak w mojej obecności otwierała usta, zawsze po to, by mi dokuczyć. Błażej prosił, żebym puszczała te uwagi mimo uszu, ale było to trudne. Prawdę mówiąc, miałam mu trochę za złe, że zamiast zareagować i stanąć w mojej obronie, on, jak tchórz albo maminsynek, dopiero potem na osobności tłumaczy, że mama nie miała nic złego na myśli. Akurat!

Prosiłam go, żeby zwrócił mamie uwagę, by uważniej dobierała słowa, bo często sprawiają mi przykrość, ale on nigdy tego nie zrobił. Na szczęście nie musiałam mieszkać z teściową ani widywać jej zbyt często. Dwa razy w miesiącu zapraszała nas na niedzielny obiad, więc powtarzałam sobie, że przez kilka godzin zacisnę zęby i nie będę reagować, ale nie zawsze mi się to udawało.

Tego dnia, gdy podzieliliśmy się z nią radosną nowiną o ciąży, nie umiałam się powstrzymać.

– O co ci chodzi, mamo? – zapytałam ją wprost słodkim głosem.

– O to, że w końcu przestaniesz się wygłupiać z tą niby-karierą i wreszcie poświęcisz się rodzinie.

Nikt nie będzie mi układał życia! Miałam tego powyżej uszu. Pracowałam w banku od siedmiu lat, byłam cenionym i wyróżniającym się pracownikiem, a ona nazywała moją pracę niby-karierą? Kto dał jej prawo do takich komentarzy?!

– Nie mam zamiaru się niczemu poświęcać! – odpaliłam bez chwili namysłu. – Zamierzam pogodzić karierę z życiem rodzinnym.

Teściowa omal nie zakrztusiła się herbatą. Błażej złapał mnie za dłoń, jakby chciał dodać mi otuchy przed reakcją łańcuchową, którą uruchomiłam. Ale ja nie potrzebowałam jednak żadnego wsparcia.

Od zawsze wiedziałam, że zamierzam pracować

Po to się kształciłam i dlatego podjęłam pracę w zawodzie. I na pewno nie pozwolę jej wpływać na swoje decyzje ani w ten sposób ich komentować! Szczególnie komuś, kto mi dobrze nie życzy.

– Zobaczysz! Jak urodzi się dziecko, zmienisz zdanie – upierała się.

Pokręciłam przecząco głową, ale teściowej to nie przekonało. Nie było sensu się dłużej spierać – czas pokaże. Najgorsze było to, że matka Błażeja zaangażowała się w moją ciążę dużo bardziej, niżbym tego chciała. Nagle nasze spotkania stały się częstsze. Wpadała do mnie bez powodu, tłumacząc, że ma dla mnie coś nowego: czasem były to poradniki, czasem obiadki, czasem ubranka dla dziecka. Widziałam, że nie może się już doczekać przyjścia na świat wnuka.

Był czas, gdy naprawdę wierzyłam, że teraz wszystko między nami się ułoży

Zaczęłam doceniać jej pomoc. Uznałam, że może dziecko nas pogodzi. Jednak podczas jednej z jej niezapowiedzianych wizyt padło zdanie, które zbiło mnie z tropu.

– Wiesz, Karolciu, bardzo się cieszę, że postanowiłaś zrezygnować z pracy.

– Słucham? A skąd ten pomysł? Teściowa była skonsternowana nie mniej niż ja.

Błażej mówił, że nie zamierzasz wrócić do pracy po urlopie macierzyńskim…

Nie mogłam w to uwierzyć. Jak mój mąż mógł powiedzieć coś podobnego? A więc dlatego była ostatnio taka miła? Nie, na pewno sama to wymyśliła i jeszcze próbuje wciągnąć w te nikczemne zagrywki syna?!

Powiedziałam teściowej, że musiała coś źle zrozumieć i wymówiłam się bólem głowy. Nie zamierzałam niczego tłumaczyć. Wieczorem, gdy siedziałam z mężem na kanapie i oglądaliśmy razem film, wspomniałam mu mimochodem o tej rozmowie.

Oczekiwałam śmiechu lub irytacji, a nie tego, co po chwili usłyszałam:

– Ale w czym rzecz? Przecież zrezygnujesz z pracy, prawda? Jak tego nie zrobisz, to kto będzie zajmował się dzieckiem? – zapytał, jak gdyby nigdy nic, sięgając po chipsy.

– Zwariowałeś, Błażej?! Przecież dobrze wiesz, że tego nie zrobię.

Nasza wspólna wizja nagle się rozjechała. Mąż oderwał wzrok od ekranu i spojrzał na mnie poważnie.

– Dziecko potrzebuje matki, chyba to rozumiesz! A o pieniądze nie musisz się martwić, potrafię utrzymać żonę i dziecko – nagle obudził się w nim macho. – Będę brał nadgodziny i postaram się o awans, żebyś ty nie musiała pracować zawodowo – zapewniał.

Co to za stek bzdur?

Miałam wrażenie, że rozmawiam z teściową – gdzie się podział mój mąż?

Awantura wisiała w powietrzu, ale starałam się zachować spokój. Wyjaśniłam, że nie biorę pod uwagę rezygnacji z kariery i po rocznym urlopie macierzyńskim zamierzam wrócić do banku, a dziecko wyślemy do żłobka.

– Wiedziałeś od zawsze, że chcę pracować, więc nie wiem, skąd ten pomysł przyszedł ci do głowy!

Błażej uśmiechnął się z miną, która była lustrzanym odbiciem pobłażliwych min teściowej. Myślałam, że się rozpłaczę. Czułam, że tracę mężczyznę, którego pokochałam: otwartego, nowoczesnego człowieka, który traktuje kobiety na równi z mężczyznami, a w zamian mam kogoś, kto zupełnie mnie nie wspiera ani nie rozumie. Na dokładkę ujawnił się dopiero, gdy oczekiwałam jego dziecka!

Jak to możliwe? Czułam się nieszczęśliwa i oszukana. Nie tak wyobrażałam sobie okres radosnego oczekiwania na dziecko. Nie rozumiałam, jak to się stało, że nasze wizje wspólnego życia nagle tak bardzo się rozminęły.

W weekend odwiedziłam siostrę. Nie chciałam, żeby Błażej jechał ze mną, choć zwykle zjawialiśmy się u nich razem. Marta miała już dwójkę dzieci i jakoś udawało jej się godzić ich wychowanie z pracą. Potrzebowałam jej wsparcia, bo czułam, że tracę grunt pod nogami.

– Karolina, to wszystko jest trudne. Nie łatwo to pogodzić, ale szczerze? Uważam, że warto. Dzieci są nam dane na chwilę. Musimy dać im z siebie jak najwięcej. Spełniona mama da dziecku szczęście, a nie ta, która jest sfrustrowana. Później, kiedy dzieci zaczną życie na własny rachunek, ty zostaniesz z tym, co wypracowałaś. Jeśli rzucisz pracę, nie będzie ci łatwo do niej wrócić.

Wiedziałam, że ma rację. Byłam tego samego zdania. Nie chciałam rezygnować z mojej pasji, a później mieć pretensji do dzieci, że musiałam się dla nich poświęcić! Błażej tego nie rozumiał. Kolejne tygodnie spędziliśmy na kłótniach. W końcu postanowiłam, że kończę już z tymi awanturami, żeby nie zaszkodzić dziecku niepotrzebnym stresem.

Wiedziałam jedno: zdania nie zmienię i będę pracowała. Przed porodem powiedziałam dyrektorowi, że oczywiście wrócę po urlopie macierzyńskim.

Rodzicielstwo mnie nie zaskoczyło

Wiedziałam, czego się spodziewać, bo od lat regularnie słuchałam relacji Marty. Miałam świadomość, że trzeba będzie wstawać po nocach, że będę zmęczona i rozdrażniona. Doświadczałam tego, ale kochałam Kalinkę i chciałam dla niej wszystkiego, co najlepsze. To mi wynagradzało wszelkie trudy. Błażej pracował coraz więcej i wciąż powtarzał, że robi to dla naszego dobra.

– Dla naszego dobra powinieneś wracać normalnie o szesnastej i mi pomagać! – odpowiadałam.

– Robię to, żebyś mogła zostać z Kalinką w domu i żebyś nie musiała pracować – powtarzał do znudzenia.

I ciągle podkreślał, że jego mama może mi pomóc – ale uważałam to za ostateczność. Kłótnie, które na jakiś czas umilkły, teraz wróciły z podwójną siłą. Im bliżej było końca urlopu, tym większe wyczuwałam napięcie. Mąż co jakiś czas powtarzał tylko, że świetnie sobie radzę i chyba odnalazłam się w tej roli.

– Chyba nie tęsknisz za pracą, co? Fajnie tak posiedzieć w domu z dzieckiem – zagajał.

– Chyba popracować, bo to nie jest żadne siedzenie! – odpowiadałam rozdrażniona, a on wzruszał ramionami jakby nie widział różnicy.

Wtedy wpadłam na ten pomysł. O dziwo, pomogły mi okoliczności.

– Muszę jechać do Marty, bo Jacek pojechał w delegację, a ona i dzieci się pochorowały.

– Jak to? A co z Kalinką?

– Zostaniesz z małą, dobrze? Tylko nie dzwoń po swoją mamusię! – zaśmiałam się.

Błażej oniemiał. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Nie dałam mu jednak wyboru ani czasu na szukanie kontrargumentów. Po prostu spakowałam się, ucałowałam ich i pojechałam.

Wiedziałam, że kilka godzin z dzieckiem to nie to samo co wstawanie w nocy, ubieranie dziecka na spacery, zmienianie pieluszek, uspokajanie przy bolesnym ząbkowaniu… Błażej musiał się z tym zmierzyć, żeby to zrozumieć. Już po pierwszej nocy zadzwonił zrozpaczony.

– Nie przespałem nocy, Karolina! Jestem wykończony.

– Wiem, skarbie – odpowiedziałam spokojnie. – Napij się gorącej mocnej kawy i ruszaj do boju.

Mąż zrozumiał, że siedzenie z dzieckiem to ciężka praca

Wiedziałam, że muszę zostawić go co najmniej na pięć dni, żeby naprawdę odczuł ogrom zmęczenia, jaki dopada człowieka, który pracuje w domu przy małym dziecku. Musiał robić pranie, prasować i gotować. Gdybym wróciła wcześniej, wystarczyłoby mu czystych ubrań.

Każdego dnia dzwonił do mnie z kolejnymi pytaniami: mała ma odparzona pupkę, co mam robić? Ile trzeba nasypać mlecznej mieszanki? Gdzie jest żel na ząbkowanie? Jak często myć jej włosy?

Odpowiadałam spokojnie, a on był coraz bardziej wykończony. Kiedy wróciłam, odetchnął z ulgą.

– Jak ty to robisz? Przecież to jakaś jazda bez trzymanki!

– Siedzenie w domu? – powiedziałam ironicznie, on pokręcił głową.

Nagle mój powrót do pracy przestał być tematem tabu. Błażej uznał, że to oczywiste, że czas urlopu macierzyńskiego dobiegł już końca i zaczął szukać żłobka dla malutkiej.

– Musi mieć zdrowe jedzenie, monitoring i duży ogród.

Odetchnęłam z ulgą. Kiedy w jedną z ostatnich sobót mojego urlopu pojechaliśmy we trójkę do teściowej i usłyszałam jej złośliwe: „I co? Kariera na pierwszym miejscu, dziecko na drugim?”, miałam już coś odpowiedzieć, ale Błażej mnie uprzedził:

– Karolina jest najlepszą mamą, jaką świat widział. I praca jej w tym nie przeszkodzi, tylko pomoże!

Łzy wzruszenia napłynęły mi do oczu i jak przez mgłę zobaczyłam opadającą szczękę teściowej. W końcu wrócił człowiek, którego kochałam i którego bardzo potrzebowałam: będący prawdziwym wsparciem i przyjacielem.

Błażej przestał ciągle brać nadgodziny. Pracuje z zaangażowaniem, ale równie mocno stara się w domu. Wychodzi do pracy później niż ja, więc każdego dnia zawozi Kalinkę do żłobka w drodze do pracy, a ja odbieram ją o piętnastej.

Oczywiście pogodzenie wszystkiego wymaga dobrej organizacji, poświęceń i czasem bywa trudne, ale Kalinka świetnie bawi się w żłobku i doskonale się rozwija, a my przestaliśmy się kłócić i spędzamy ze sobą spokojne i szczęśliwe popołudnia i weekendy w rodzinnej atmosferze.

A teściowa? Odkąd Błażej zaczął mnie bronić, przestała już komentować nasze decyzje i stała się najlepszą babcią, jaką mogłabym sobie wymarzyć dla mojej córeczki. My trzymamy się na dystans, tak jest chyba bezpieczniej…

Czytaj także: 
„Byłam pewna, że mój mąż ma romans. Ale nigdy bym się nie spodziewała, że nakryję go w łóżku z... moim bratem”
„Syn i synowa stawiali na bezstresowe wychowanie. Gabrysia ubierała się jak galerianka i nie szanowała innych”
„Teściowa na naszym weselu powiedziała, że złapałam Piotrka na dziecko. Namówiłam męża, by zerwał z nią kontakt”

Redakcja poleca

REKLAMA