Dzwonek wyrwał mnie z drzemki. Heniek był akurat na rybach, więc musiałam zwlec się z kanapy. Za drzwiami stała Gabrysia, moja czternastoletnia wnuczka. Była przemoczona i drżała z zimna. Nic dziwnego, był październik, a ona była w lichej, letniej kurteczce. Patrzyła na mnie smutno.
– Babciu, mogę wejść? – spytała cichutko i niepewnie.
Otrząsnęłam się ze zdziwienia.
– Oczywiście, kochanie. Wchodź. Mój Boże, jesteś cała przemoczona i zziębnięta. Zaraz zrobię ci gorącą kąpiel i dam herbaty z malinami.
Pięć minut później Gabrysia siedziała już w wannie, a ja robiłam antyprzeziębieniowy napitek. Kiedy przyszłam z kubkiem do łazienki, wnusia, już lekko zaróżowiona, uśmiechnęła się do mnie. Znów niepewnie, testująco. Czy aby nie jestem na nią zła. No, mając w pamięci ostatnią awanturę, nie dziwię się. A może jednak pamiętała, co jej powiedziałam na odchodne: „Cokolwiek myślisz, chcę dla ciebie jak najlepiej”. Do dziś brzęczy mi w uszach jej drwiące prychnięcie, którym wrzuciła do śmietnika moją deklarację. Gabrysia popijała małymi łykami herbatę lipową z domowym sokiem malinowym, a ja się jej przyglądałam.
Czternaście lat to niebezpieczny moment w życiu
Hormony szaleją, w głowie robi się bagienko, świat przestaje być bezpieczną piaskownicą. I bardziej niż kiedykolwiek takiemu młodemu człowiekowi potrzebne są wyznaczone granice. Płot chroniący przed przepaścią. Ale moja wnuczka wychowywana była na pastwisku bez ogrodzenia, że tak powiem.
Miała trzy lata, kiedy po raz pierwszy ścięłam się ze swoją synową, Bożeną. W ich mieszkaniu trwał remont, więc na dwa tygodnie wprowadzili się do mnie. Synowa to inteligentna, oczytana kobieta. Właśnie zaczynała pracę na własny rachunek. Nie byłyśmy ze sobą blisko, bo zbyt mało czasu spędzałyśmy razem, ja też wtedy jeszcze pracowałam i każda z nas miała swoje życie. Podziwiałam jednak jej zaradność, werwę, pomysły.
Była niedziela, ładna pogoda i postanowiliśmy wybrać się wszyscy na rodzinny spacer. Coś, co zdarzało się nam rzadko. Mój mąż przygotował aparat fotograficzny, by porobić z tej okazji zdjęcia. Poszłam do pokoju gościnnego, by ubrać wnuczkę. A Gabrysia postawiła weto.
– Nie idę! – uparła się. – Chcę bajki.
– Kochanie, będziemy karmić w parku kaczuszki. Zobacz, babcia przygotowała torebkę z chlebkiem.
– Nie chcę kaczuszek – wnuczka tupnęła nóżką. – Chcę bajki.
– Obejrzysz, gdy wrócimy. Zjemy lody.
– Nie.
Miałam dość. Nie będzie mi tu trzylatka robić fochów i ustawiać dnia.
– Cóż, nie jesteś zadowolona. Ale będziesz, obiecuję. Włożymy spodenki, buciki… – sięgnęłam po wnuczkę, a ona uciekła w kąt, krzycząc:
– Nie chcę! Mama!
Do pokoju weszła Bożena i spytała, co się dzieje. Wyjaśniłam.
– Hm – synowa przyjrzała się swojej córce; byłam pewna, że ustawi ją do pionu. – Nie chcesz iść do parku na huśtawki, kaczuszki i lody?
– Nie!
– Wolisz oglądać telewizję?
– Tak!
– I rozumiesz, że nie będzie wtedy lodów, huśtawki i kaczuszek?
– Tak!
– Dobrze – powiedziała Bożena i spojrzała na mnie. – Zostanę z nią.
– Chyba nie chcesz jej ustąpić? – spytałam. – Ona nawet nie wie, z czego rezygnuje. Próbuje tylko postawić na swoim. Jak pójdzie z nami, to potem będzie zadowolona.
Synowa wysłuchała moich słów, pokiwała głową, a potem wyjaśniła:
– Mamo, w ten sposób łamie się charaktery. Dzieci muszą czuć, że ich zdanie się liczy. Że ich uczucia są dla nas ważne. Tylko wtedy wyrosną na pewnych siebie ludzi, bez kompleksów i zahamowań. Podejmują decyzje i od najmłodszych lat się uczą, że każda ich decyzja ma swoje konsekwencje. W tym wypadku nie będzie lodów, huśtawek i tak dalej.
– Ona ma trzy lata. Nie wie, co to decyzja, ani tym bardziej konsekwencje.
– Podświadomie wie. Mamo, proszę, to moje dziecko i będę je wychowywać na swój sposób. Mama już miała szansę. Dwie nawet.
Wkurzyła mnie.
– I co, może źle wychowałam swoje dzieci? Za mojego syna wyszłaś za mąż, znaczy, że był na tyle dobry, byś go pokochała. Ma złamany charakter?
Synowa otworzyła usta, by potwierdzić – widziałam to w jej oczach – ale się powstrzymała. Pokręciła głową i wyszła. Pomyślałam, że zamilkła, bo z pewnością była wychowana tak, jak ja wychowałam córkę i syna. Na ludzi, którzy znają ograniczenia. Jej dzieci zapewne rzuciłyby mi w twarz, że jestem starą tyranką, która zniszczyła swoje potomstwo okrutnymi nakazami i zakazami.
Nie przeprosiła? Trudno, my się nie wtrącamy
Jakiś czas później chciałam porozmawiać z synem, ale stał po stronie żony.
– Miałem cudowne dzieciństwo – powiedział – i nie czułem się niszczony. Ale wiecie, kiedy Bożena opowiada, że gdybym miał w sobie więcej odwagi i pewności siebie, zaszedłbym dalej. Nie pozwoliłbym sobą pomiatać…
– A od kiedy pozwalasz? – spytał mój mąż. – Jesteś kierownikiem budowy, boksujesz się, jeździsz na motorze..
– Nie o to chodzi – Jarek machnął ręką. – Nie wiadomo, jaki byłbym, gdybym od dziecka był sam za siebie odpowiedzialny.
– Nie wiadomo, czy w ogóle byłbyś, gdybyśmy ci pozwalali na realizację wszystkich głupich pomysłów, jakie przychodziły ci do głowy – rzucił mąż.
– Kochanie, już w latach sześćdziesiątych wychowywano dzieci bezstresowo. I wiadomo, że to był wielki błąd – dorwałam się do głosu. – Dzieci potrzebują jasnych granic, wtedy czują się pewniej. To dobrze wpływa na ich charakter. Przecież wiesz, byłeś naszym dzieckiem. Sam mówisz, że miałeś dobre dzieciństwo. I nie wyglądasz na jakiegoś zakompleksionego nieszczęśnika.
– Nie wychowujemy Gabrysi bezstresowo – zaprzeczył syn. – Chodzi tylko o kwestię podejmowania decyzji. Dajemy jej wybór i nie wtrącamy się do tego, co wybierze.
Paranoja. Przez następne dziesięć lat mimo próśb syna nie potrafiłam udawać, że się z tym pogodziłam. Czasami ja i mąż opiekowaliśmy się wnuczką w weekendy. Nie zamierzałam ulegać presji i traktowałam ją tak, jak kiedyś traktowałam swoje dzieci. Miała jeść to, co ugotowałam. Musiała iść na spacer, choć nie miała ochoty, i kłaść się do łóżka po dobranocce. To była ciągła wojna. Musiała mnie słuchać, ale potem skarżyła się rodzicom.
W rezultacie coraz rzadziej miałam okazję „łamać charakter” wnuczki. Miesiąc temu wpadłam do mieszkania syna z szarlotką. Gabrysia wychodziła właśnie na szkolną dyskotekę. Poradziłam jej, by nie ubierała się i nie malowała jak galerianka, bo porządni chłopcy takich dziewcząt unikają. Wtedy zrobiła mi taką awanturę, wyzywając od starych zacofanych bab, że po prostu wyszłam z mieszkania syna. Gabrysia nie zadzwoniła z przeprosinami, a kiedy mój mąż spytał Jarka, jak oni zareagowali, ten odparł:
– Wyjaśniliśmy jej, że babcia czeka na przeprosiny, i jeśli ona tego nie zrobi, babcia będzie czuła się urażona.
– I co? – dopytywał się mąż.
– Skoro nie zadzwoniła, widać taką podjęła decyzję. Z wszelkimi tego konsekwencjami. Nam nic do tego. Widziałam, jak mąż zaciska szczękę.
– Jarek, ona ma czternaście lat. Potrzebuje przewodnictwa dorosłych.
– Tato, to moje dziecko. Wybacz.
I odłożył słuchawkę.
– Cóż – mruknęłam. – Może czas pozwolić naszemu synowi podejmować jego własne decyzje? W końcu nie ma już czternastu lat.
– Nie byłbym tego taki pewien… – mruknął Heniek.
Ciekawa więc byłam, co się stało, że Gabrysia zapukała do drzwi okropnej babci
Kiedy wyszła z wanny i owinięta w puchaty szlafrok usiadła na kanapie, zapytałam:
– Co się dzieje, Gabrysiu? Możesz mówić śmiało. Kocham cię.
Przez chwilę milczała. Widziałam, że to, co chciała mi powiedzieć, przychodzi jej z wielkim trudem.
– Podoba mi się taki chłopak… Chciałam na tamtej dyskotece go sobą zainteresować. Ale on powiedział, że nie lubi wyzywających dziewczyn. I wybrał taką myszę, Izę. Miałaś rację, babciu… – popatrzyła na mnie. – Przepraszam, babciu, że tak na ciebie krzyczałam – usta wnuczki zadrżały, a z oczu spłynęły łzy. – Wybaczysz mi?
Oczywiście, że wybaczyłam… W pewnej chwili usłyszałam mamrotanie:
– Moje koleżanki jadą z chłopakami na koncert rockowy pod namiot. Chcą, żebym jechała z nimi. A ty jak myślisz?
– Absolutnie nie, w żadnym wypadku – powiedziałam stanowczo.
Wnuczka odetchnęła z wyraźną ulgą.
– Dobrze babciu. Jak każesz.
Czytaj także:
Zaszłam w ciążę z młodym kochankiem. Nie powiem mężowi
Dopiero po śmierci żony pogodziłem się z jedynym synem
Kiedy spalił się nam dom, dowiedzieliśmy się na kogo możemy liczyć