Wiecie, czego najbardziej nie lubię w życiu? Jego złośliwości. Człowiek czeka latami na Coś – miłość, sławę, cokolwiek. Czeka, czeka… aż w końcu uznaje, że to się nigdy nie wydarzy i trzeba wreszcie zapomnieć i iść do przodu. A ledwo zrezygnuje i zacznie układać sobie życie na nowo – puff! Los ze złośliwym uśmieszkiem podrzuca mu to wytęsknione Coś. Właśnie to sobie pomyślałam, kiedy stanął przede mną Ignacy.
– Wróciłem – powiedział i uśmiechnął się. – Bardzo tęskniłem.
Znów miałam dwadzieścia lat
Serce zabiło szybko, w brzuchu zawirowały motyle, a moje ciało obudziło się ze śpiączki i krzyknęło: „Wreszcie”! Gdy więc osłupienie minęło, rzuciłam się mu na szyję. W końcu czekałam na niego ponad dwadzieścia lat. Dzień, w którym odszedł, przeżywałam w myślach miliony razy. Czy dobrze zrobiłam, bez słowa sprzeciwu pozwalając mu wyjechać? Czy moja decyzja była słuszna? Czy moja matka miała rację? A może siostra?
Byliśmy razem, od kiedy skończyłam szesnaście lat. Ale kochałam go już od piątej klasy podstawówki, gdy sam jeden rzucił się na dwóch starszych o klasę chłopaków, którzy na boisku wyrwali mi z dłoni drugie śniadanie i zaczęli okrutnie się ze mnie nabijać. Stojące niedaleko dziewczynki z mojej klasy tylko się śmiały. Dzieci nie mają lekko. Zwłaszcza te nieodporne na wyzwiska i niepotrafiące się odszczeknąć. Byłam przyzwyczajona do tego, że mnie wyśmiewają. Chłopak, który stanął w mojej obronie, natychmiast w moich oczach stał się bohaterem. Wkrótce wdzięczność zmieniła się w miłość. Czy widział moje maślane spojrzenia? Czy przeczuwał, że w jego dłoniach będę plastelinową laleczką, którą będzie mógł ukształtować wedle własnego projektu? Tak mówiła moja siostra, która ostrzegała mnie przed Ignacym, kiedy zorientowała się w moich uczuciach. Twierdziła, że to egoista.
„Będziesz przez niego płakała” – prorokowała.
Mama miała dla mnie własną radę:
– To gołodupiec, jego rodzina nie ma nic. Ale widzę w jego oczach głód. Tacy jak on w końcu dopinają swego. Trzymaj się go i pomagaj mu, a niczego ci nie będzie w życiu brakowało.
A kiedy wspomniałam jej słowa siostry, prychnęła:
– Nie istnieje mężczyzna, przez którego kobieta nie płacze.
Słowa mamy były balsamem na moją duszę, bo kochałam Ignacego całą sobą, umysłem i ciałem.
Był pępkiem mojego świata
Siebie i swoją przyszłość widziałam przez pryzmat naszego związku. Jeszcze zanim poprosił mnie o rękę, miałam wybraną suknię ślubną, przygotowane menu weselne i przećwiczony podpis z nowym nazwiskiem. Po maturze zapisałam się do studium gastronomicznego, bo Ignacy marzył o własnej restauracji. I chciał, bym pracowała razem z nim. A potem wpadł na pomysł:
– Tu dla mnie nie ma przyszłości. Nie zamierzam ciułać i bać się, że mi nie starczy do pierwszego. Chcę żyć jak człowiek, a nie jak… jak… mój ojciec. Jadę do Niemiec. Jak się urządzę, przyjedziesz do mnie. To będzie całkiem inne życie. Obiecuję.
Miał wyjechać trzy tygodnie później. Kilka dni przed tym terminem dowiedziałam się, że jestem w ciąży.
– Musisz mu powiedzieć – zawyrokowała Marcelina, gdy spytałam ją, co mam robić. – To będzie sprawdzian tego, czy jest porządnym człowiekiem. Czy wyjedzie mimo wszystko, zostawiając cię z dzieckiem, bez ślubu. Poza tym ma prawo wiedzieć.
– Nie mów mu – mama miała inne zdanie. – Będzie musiał zdecydować się na ślub. I nie wyjedzie. Matka mu nie pozwoli. Znam ją. A potem on latami będzie miał do ciebie pretensje, że mu zniszczyłaś szansę na lepsze życie. Zrobi ci piekło.
Pamiętam, że stałam przed drzwiami mieszkania rodziców Ignacego, nie mogąc się doczekać, kiedy powiem ukochanemu o dziecku. Wpuściła mnie do środka jego matka. Kobieta, której nawet ja się bałam. Popatrzyła na mnie z wyrzutem, skinęła głową w stronę pokoju syna.
– Nie udało ci się go zatrzymać – powiedziała.
– Przykro mi – wymamrotałam.
Ignacy się pakował. Jak mnie zobaczył, zarzucił słowami pełnymi radości i niecierpliwości. Był szczęśliwy.
„A co będzie, jak mu powiem o dziecku?” – myślałam. – „Jeśli to mama ma rację, on będzie musiał zostać. Nie mogłam sobie nawet wyobrazić, że go unieszczęśliwię”. Więc nic nie powiedziałam. Wyjechał. Miał pisać. Dzwonić.
Miał mnie do siebie ściągnąć
A ja postanowiłam, że napiszę mu o dziecku, kiedy on się już tam zadomowi. Tylko że po trzecim liście zamilkł. Napisał, że się wyprowadza do innego miasta i prześle nowy adres. Ale nie przesłał. Jego matka też nie miała od niego wieści. Powiedziała mi, żebym przestała czekać na jej syna, bo on „zerwał się z uwięzi”. Ale przecież był moim narzeczonym! Nie wyobrażałam sobie życia bez niego. Pozostało mi tylko czekać i zorganizować sobie tymczasowe życie. Mieszkałam u mamy, wychowywałam Joasię.
Skończyłam kursy z zarządzania gastronomią. Pracowałam w karczmie dalekiego kuzyna jako kierowniczka. Pewnego lata zatrudnił się u nas nowy szef kuchni. Jan był spokojny, poukładany. On i trzynastoletnia wówczas Asia polubili się. Wiedziałam, że wpadłam mu w oko, ale mnie to nie interesowało. Wciąż czekałam na swojego narzeczonego. Odmawiałam wypadów do kina, dziwnie się czułam, gdy specjalnie coś dla mnie gotował. Lubiłam go, nawet bardzo, ale jako przyjaciela. Tymczasem moja córka denerwowała się na mnie.
– Masz już prawie czterdzieści lat. Chcesz umrzeć jako dziewica z odzysku? On ma nas gdzieś! – wołała, mając na myśli swojego ojca.
– Nie wie o twoim istnieniu – tłumaczyłam jej. – Gdyby wiedział, dawno by już tu był.
– W takim razie albo nie żyje, albo ma zupełnie inną rodzinę i dawno o tobie zapomniał.
Dzieci czasami są takie okrutne. Wiem, że mnie kochała i chciała jak najlepiej, ale miłość nie sprawia, że okrucieństwo mniej boli. A przede wszystkim nie rozumiała. Nigdy nie była zakochana i nie wie, jak to jest, spotkać przeznaczoną ci osobę. Po prostu nikt inny nie może jej zastąpić.
– Żyje – zapewniłam córkę, położyłam dłoń na sercu. – Czuję to.
Lata całe żyłam wspomnieniami chwil spędzonych z Ignacym. Gorących nocy, śmiechu, wspólnych spacerów. Tęskniłam za uczuciem, które we mnie wzbudzał. Więc wciąż czekałam.
Tymczasem kuzyn zmarł
Byłam jego jedyną rodziną, więc dostałam karczmę w spadku. Wraz z długami. Na szczęście Jan pomógł mi stworzyć nowoczesną restaurację, która zaczęła przynosić spory dochód. Ta praca zaczęła mi się podobać. Okazało się, że jestem w tym niezła – mam pomysły, umiem rozmawiać z klientami. Powoli zaczęłam zapominać, na czym polega moje tymczasowe życie. Złapałam się też na tym, że lubię przychodzić do kuchni i patrzeć na Jana, kiedy kroi warzywa, pogania pracowników.
Lubiłam siedzieć z nim wieczorami i zastanawiać się nad kolejnym menu. I dotarło do mnie, że lubię, jak na mnie patrzy. Pewnego dnia postanowiłam, że tym razem ja zaproszę go na kolację. I wtedy wrócił Ignacy. Kiedy minął pierwszy szok, rzuciłam się mu na szyję, zaczęliśmy się całować i kilka chwil później wylądowaliśmy w moim mieszkaniu na piętrze nad restauracją. Dwadzieścia lat zniknęło. Znów byłam młoda i rozpalona. I szczęśliwa w ramionach ukochanego. To była cudowna noc. Jak podróż w czasie. Następnego dnia obudziłam się sama w łóżku. Przeciągnęłam się powoli. Wstałam.
Mój wzrok natknął się na starą wojskową torbę leżącą pod oknem. Pod ścianą w przedpokoju stały znoszone buty. Kurtka wisząca na wieszaku też miała wiele śladów zużycia. Przesunęłam po niej dłonią. Wtedy z pamięci wypłynęły słowa Marceliny sprzed kilku lat, którą zawsze wkurzała moja wierność: „Głupia jesteś, że czekasz. Jakby chciał cię przy sobie, już dawno by cię ściągnął. Uwierz mi – jeśli się mu udało, nigdy o tobie nie pomyśli. A jeśli kiedyś stanie u twoich drzwi, to znaczy, że poniósł klęskę i wraca z podkulonym ogonem. Jesteś jego planem B”.
– Ważne, że wrócił – powiedziałam na głos, poprawiając krzywo wiszącą kurtkę. – I nie obchodzi mnie, że mu się nie udało. Ja mam tyle, że wystarczy dla nas dwojga.
Czekałam i się doczekałam
Jak Penelopa na swojego Odysa. I teraz będziemy żyć długo i szczęśliwie. Poczułam głód, więc zeszłam na dół. Już w sali restauracyjnej słyszałam podniesione głosy. Nagle drzwi do kuchni się otworzyły i wyszedł z nich wzburzony Jan. Kiedy mnie zobaczył, machnął ręką.
– Nie zostanę tu, jeśli on zostanie – powiedział gwałtownie. – Nie na to się umawiałem – odetchnął głęboko, podszedł do mnie bliżej i spytał: – Jesteś szczęśliwa, że wrócił?
Powoli skinęłam głową, choć wokół serca i w żołądku zrobiło mi się jakoś nieprzyjemnie. Jakbym coś traciła.
– Nie odchodź – poprosiłam. – To twoje miejsce.
Pokręcił głową.
– Już nie.
Kolejne godziny były dziwne. Z jednej strony cieszyłam się, patrząc na Ignacego. Uroczy młodzieniec stał się dojrzałym mężczyzną, który wciąż miał w sobie to coś, co mnie rozgrzewało od środka, budziło tę młodzieńczą ekscytację, która przenikała moje ciało i serce drżeniem. A jednocześnie narastała we mnie irytacja. Zrozumiałam, że mimo upływu dwudziestu lat, on się nie zmienił.
– Dobrze, że tu jestem – mówił, rozglądając się po wypieszczonej przeze mnie głównej sali restauracji. – Zrobimy z tego przybytku klub z prawdziwego zdarzenia. Pracowałem w wielu doskonałych klubach. Jazz, soul, znani goście… O, tu stanie bar z prawdziwego dębu. Koniecznie trzeba opracować nowe menu, bo to, co jest, to małomiasteczkowa żenada!
Poszedł do mojego biura, ja za nim. Wyciągnął z szafki księgi rachunkowe.
– Musimy tu zainwestować kupę forsy. Zaraz zobaczymy przychody. Masz jakieś długi? Kredyty? Nigdy nie byłaś specjalnie oszczędna.
Serce mi się ścisnęło, w głowie lekko zawirowało i nagle z głębin niepamięci wypłynęły te wszystkie chwile z naszej przeszłości, które nigdy nie pojawiały się w moich wspomnieniach z idealnego związku. Te chwile, kiedy mnie krytykował, pouczał. Lekceważył. Traktował jak przedmiot… Tak jakbym odsuwała te myśli, bo były nieistotne. Zrozumiałam nagle, że owszem, wtedy były dla mnie nieistotne, bo je akceptowałam. Tak jak razem z psem akceptuje się jego brzydki zapach czy pchły. Bo przecież jedno nie istnieje bez drugiego. Ale teraz nie byłam dwudziestolatką z dawnej epoki. Byłam kobietą XXI wieku, która samotnie wychowuje córkę, która prowadzi prosperujący biznes i nie potrzebuje, by jakiś facet, któremu w życiu się nie udało, mówił jej, jak źle ona sobie radzi. Zrozumiałam też, że Marcelina miała rację.
Wrócił, bo poniósł klęskę
Był nieudacznikiem. A ja byłam jego planem B. Tyle że ja stałam się kimś więcej, niż tylko kobietą czekającą na mężczyznę, by pokazał jej, jak ma żyć. By wytłumaczył, co i jak. By nadał jej życiu sens. Podeszłam do biurka i zamknęłam z trzaskiem księgę rachunkową.
– To moja restauracja – powiedziałam, odwracając się do Ignacego. – Podoba mi się właśnie taka, jaka jest. Nic nie będę zmieniać.
Westchnął ze znużeniem.
– Porozmawiamy o tym później. Jestem głodny. Zorganizuj jakieś śniadanie, a ja przejrzę księgi.
Tym razem trafił mnie szlag.
– Nie przejrzysz ksiąg – warknęłam i nachyliłam się nad biurkiem. – Dam ci śniadanie, a potem sobie pójdziesz. Nie wiem dokąd, ale taki zaradny mężczyzna na pewno ma plan C.
Uśmiech zniknął mu z twarzy, z oczu wyjrzało coś wstrętnego. Czasem widuje się taki wyraz u ludzi, którzy tyle razy przegrywali, że teraz są gotowi na każdą podłość, byleby dostać swoje. Założył ręce na piersi i syknął:
– Kiedy zamierzałaś mi powiedzieć, że mam dziecko?
Serce mi zamarło. Wiedział. Od kiedy? I nagle coś mi powiedziało, że wiedział od samego początku. Może właśnie dlatego zamilkł?
– Kiedy się dowiedziałeś?
– Nieważne. Ważne, że jesteśmy rodziną. Ty, ja i nasza córka.
– To, że jesteś moim ojcem nie robi z nas rodziny! – usłyszałam niespodziewany zdecydowany głos Joasi. – Nie daje ci żadnych praw.
Obróciłam się. Córka studiowała w pobliskim Wrocławiu i miała przyjechać dopiero na weekend. Ale stała tu, w drzwiach gabinetu, blada i wściekła.
– Ale to, że jesteś moim ojcem… – kontynuowała, podchodząc bliżej – nakłada na ciebie obowiązki – stanęła obok mnie, wzięła mnie za rękę. – Do tej pory nie dałeś na mnie nawet grosza. Może czas to nadrobić? Mam dwadzieścia lat, studiuję i przez następne cztery chętnie skorzystam z ojcowskich alimentów.
Jeszcze echo jej słów nie zdążyło zaniknąć, a Ignacego już nie było. Po chwili usłyszałam pośpieszny tupot nóg, kiedy zabrał z piętra swoje rzeczy i opuszczał nas na dobre. Byłam wolna. Wreszcie. I tylko czasem czuję żal i gniew na siebie, że zmarnowałam połowę życia, czekając na kogoś, kto tak naprawdę nie istniał. Trzymając się pazurami przeszłości i nie dając szansy życiu. Ale nie pozwalam, by te emocje zbyt długo mnie dołowały. Jak mawia mój mąż, Jan: „Co było, a nie jest…”.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”