„Teściowa chciała nas wesprzeć finansowo, ale miała swoje warunki. Zgodziłem się i nie mogłem pisnąć słowa żonie”

smutny mężczyzna fot. iStock by Getty Images, Westend61
„Zaczęły się dyskretne przelewy na konto, specjalnie w tym celu założone, i kłamstwa, skąd mam kasę – że niby dorywcze fuchy od kolegów. A ja wstydziłem się patrzeć żonie w oczy, gdy babcia kolejny raz podejmowała decyzję dotyczącą naszego syna i sprzeczną z naszą wizją, za to z moim zdradzieckim przyzwoleniem”.
/ 06.11.2024 14:07
smutny mężczyzna fot. iStock by Getty Images, Westend61

Matka mojej żony była życzliwą, ale apodyktyczną kobietą. Miała bardzo silny charakter i lubiła, by wszystko układało się po jej myśli. Jakoś bym to przebolał i zniósł. Jednak, kiedy na świecie pojawiło się nasze dziecko, sprawy przybrały inny obrót. I już nie mogłem na to pozwolić.

Ubierać ciepło czy nie przegrzewać? Pierś czy mleko z butelki? Miksowanie wszystkiego na papkę czy pozwalanie na odkrywanie struktury jedzenia? Dawać cukier, bo krzepi, czy nie dopuszczać do cukru, bo otyłość i próchnica?

Awantury wybuchały niemal codziennie

Mieszkaliśmy blisko, bo wynajmowaliśmy mieszkanie piętro niżej, i okazji do kontaktów było sporo. Szkoda, że głównie takiego, nerwowego, choć naprawdę liczyliśmy na pomoc doświadczonej osoby, która wychowała trójkę swoich dzieci. No ale ile można wysłuchiwać i znosić...

Patrzyłem, jak moja żona się męczy. Kochała swoją mamę i jako najmłodsza córunia miała z nią wyjątkowo silną więź, choć skomplikowaną, bo gdy podrosła, zaczęła pyskować i stawać okoniem, co zostało jej do dziś. Ale w przypadku małego miała rację. Podejście do wychowywania dzieci zmieniło się przez te trzydzieści parę lat, więc niektóre rady teściowej nawet mnie – facetowi i laikowi – wydawały się archaiczne.

Próbowałem na początku delikatnie interweniować. Prosiłem, żeby mama bardziej zaufała instynktowi swojej córki, która przecież też chce jak najlepiej dla swojego dziecka. Efekt? Najpierw byłem lekceważony. Potem wyśmiewany, że co ja tam wiem, jak nic nie wiem, że lepiej będzie, jak się wezmę do roboty i kasy więcej do domu przyniosę, zamiast głupoty wygadywać. I co?

Teściowa opowiadała bzdury

W końcu stałem się wrogiem numer jeden i teściowa walczyła na dwa fronty – z córką o dobro jej wnuka i ze mną o całokształt. Kaśka dostawała informacje, że widziano mnie z jakąś kobietą w kawiarni, choć tego dnia siedziałem w biurze do późnego wieczora, żeby zamknąć przetarg. Albo nagle dowiadywałem się od zapłakanej żony, że podobno rozpowiadam, jak to o siebie nie dba, jak się zapuściła, jak żałuję, że zdecydowałem się na dziecko, bo gdyby nie ono, nadal miałbym śliczną, zgrabną laskę w domu, z którą można wyjść na miasto i pochwalić się przed kolegami.

Z powodu tego ostatniego „njusa”, wkurzyłem się tak bardzo, że słychać mnie było w całym bloku. Krzyczałem się, że nie życzę sobie ingerowania w moje małżeństwo, w nasze rodzicielstwo, że nie rozumiem celu opowiadania takich bzdur, które...

No właśnie, co teściowa chciała osiągnąć? Doprowadzić do rozwodu? Stanęliśmy wreszcie z żoną po jednej stronie barykady, razem, oficjalnie, bez dziwnych podchodów i działań za plecami. Tupnęliśmy nogą, a nawet dwiema i powiedzieliśmy „dość”. Sytuacja się uspokoiła, bo obrażona do szpiku kości teściowa przestała nas odwiedzać. Niestety, sielanka nie trwała długo.

Miałem wypadek

Parę miesięcy później, kiedy wracałem z pracy, w mój samochód i we mnie wbiła się swoim jeepem kobieta, której bardzo się spieszyło. Kilka tygodni w szpitalu, potem rehabilitacja i diagnozy, że niedowład w prawej ręce zostanie mi na zawsze. Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić.

Odszkodowanie było śmieszne, biorąc pod uwagę, że nie mogłem wrócić do dawnej pracy i zarabiać na rodzinę. Dostałem równie śmieszną rentę i radę, żeby rozejrzeć się za jakimś chałupniczym zajęciem… Wszystko spadło na barki mojej żony: utrzymanie rodziny, większość prac w domu i przy dziecku, bo jedną ręką nie mogłem nawet Mikołaja przewinąć.

Do akcji wkroczyła teściowa

Zjawiła się, gdy Kaśka z małym poszli na zakupy. Zaproponowała pomoc. Ponieważ miała trochę oszczędności, stwierdziła, że nie będzie żałować na wnuka, ale postawiła też warunek. Twardy. Mam ją popierać za każdym razem, gdy Kasia będzie mieć inne zdanie.

Miotałem się. Spokojniejsze życie, bez zamartwiania się o to, z czego opłacić rachunki, skąd wziąć czesne na przedszkole, zastanawiania się, czy możemy kupić małemu droższe ubranie w lepszym sklepie…

A z drugiej strony stawanie przeciwko własnej żonie, nieważne, czy ma rację, czy nie.

– O co chodzi? Dlaczego nie możesz po prostu nam pomóc, skoro chcesz i możesz? – spytałem gorzko. – Dlaczego ciągle musisz się z nią kłócić?

– Bo mnie nie słucha, bo jest uparta jak osioł, bo lubi postawić na swoim.

– Po kimś to ma – mruknąłem.

– Ale ja jestem starsza i jestem jej matką, nigdy nie będziemy na tym samym poziomie. Teraz będzie musiała wziąć pod uwagę moje zdanie i dostosować się. Zwłaszcza jeśli ty mnie poprzesz.

– A nie możesz po prostu uznać, że się różnicie, i pozwolić jej decydować o własnym życiu? Jest dorosła…

– Co nie zmienia faktu, że jestem jej matką. To ja ją urodziłam, ja dałam jej to cenne życie. Oczywiście nie musisz godzić się na mój warunek. Zachowaj swoją dumę i patrz, jak twoja żona zaharowuje się na śmierć, bo z twojej renciny tylko na placki kartoflane i kopytka wystarcza…

Zgodziłem się na jej warunki

Nie od razu. Ale pękłem, gdy okazało się, że młody ma problemy z prawidłową postawą, potrzebuje ortopedycznych butów i rehabilitacji, na którą trzeba czekać prawie dwa lata. No, chyba że prywatnie, wtedy może być najbliższy wtorek.

Zaczęły się dyskretne przelewy na konto, specjalnie w tym celu założone, i kłamstwa, skąd mam kasę – że niby dorywcze fuchy od kolegów. A ja wstydziłem się patrzeć żonie w oczy, gdy babcia kolejny raz podejmowała decyzję dotyczącą naszego syna i sprzeczną z naszą wizją, za to z moim zdradzieckim przyzwoleniem.

Mikołaj nie dostał zatem rowerka biegowego, nie został też zapisany na dodatkowe zajęcia z piłki nożnej, bo jest mu to zupełnie niepotrzebne, nieważne, że rósł nam mały kibic, który uwielbiał ganiać za piłką. Przedszkole też wybrała babcia, przy moim służalczym poparciu.

– Co się z tobą dzieje? – pytała Kaśka wieczorami, gdy mały poszedł już spać, a my mieliśmy chwilę dla siebie. – Zupełnie cię nie poznaję! Popierasz każdy jej pomysł, jakby to, co mówi, było prawdą objawioną. W ogóle mnie nie słuchasz, nie bierzesz pod uwagę, co jest dobre dla małego.

Milczałem, wiedząc, że ma świętą rację, ale wiedziałem również, że kasą, która niebawem wpłynie na konto, opłacę młodemu dwa miesiące dodatkowej rehabilitacji. Niemniej bałem się, jak to będzie dalej. Przystając na ten chory układ, naiwnie liczyłem, że teściowa naprawdę ma na uwadze nasze dobro, i może z początku miała, ale… władza demoralizuje.

Coraz częściej odnosiłem wrażenie, że przekracza granicę, by pokazać, kto tu rządzić, że narzuca nam swoją wolę, bo tak, bo lubi nami manipulować.

Stała się tyranem

Nie widziała tego? Pod koniec maja Kaśka zastrzeliła mnie nowiną. Dostała awans, który wiązał się z przeprowadzką do Warszawy, do centrali jej firmy.

Większa kasa, większe możliwości, dla ciebie, dla młodego… – mówiła podekscytowana. – Na parterze jest żłobek i przedszkole, dofinansowywane przez pracodawcę. Zyskamy czas tracony na zawożenie i odbieranie Mikołaja. No i będę na miejscu, w razie choroby czy histerii… Ty też skorzystasz, bo lepsi lekarze i rehabilitanci. Tam też prędzej uda ci się znaleźć stałą pracę, choćby na pół etatu. No i ze względu na zmianę miejsca pracy przez dwa lata będę dostawać zwrot kosztów wynajęcia mieszkania. Pieniądze zostaną w kieszeni. Super, co?

Istotnie, nowina była świetna. Z naszego punktu widzenia. Teściowa widziała rzecz inaczej.

– Nie zgadzam się, zostajecie tutaj! – oświadczyła kategorycznie, stukając palcem w stół, chyba żebym lepiej pojął, gdzie jest owo „tutaj”.

– Jak ja mam ją do tego przekonać? – zapytałem, choć znałem odpowiedź. – Nie interesuje mnie to. Bierzesz pieniądze, to się staraj.

Zamknąłem oczy. Westchnąłem.

– Tym razem się nie uda. To naprawdę okazja. Należy jej się ten awans jak psu micha, a ja mam ją odwieść od tego pomysłu? Od większych zarobków, mieszkania, przedszkola pod firmą, które w połowie opłaca pracodawca…

– Właśnie tak. Wymyśl coś.

Nie wiem, czemu ustąpiłem, może ze strachu, że jak się zbuntuję, teściowa powie Kaśce, jakiego ma zdrajcę-sabotażystę u swego boku. Więc spróbowałem i pierwszy raz w życiu widziałem, jak mojej żonie zabrakło słów. Wpatrywała się we mnie, jakby mi wyrosła druga głowa. Ja też milczałem, bo co mądrego mogłem powiedzieć po tym, jak spytałem, czy jest sens wyjeżdżać z naszego miasteczka dla jakiejś pracy...

– A więc to tak… – odezwała się w końcu. – Chcesz mi podciąć skrzydła, bo ty sam już nigdzie nie polecisz...

– Nieprawda! To nie tak! – zaprotestowałem gorąco, choć nie miałem pojęcia, jak jej to wyjaśnić bez mówienia prawdy.

– Więc jak?! – krzyknęła. – Możemy mieć prawie trzy tysiące więcej miesięcznie. Lepsze warunki i perspektywy. A ty mówisz, że to jakaś tam praca i że nie warto? Mam tu zgnić, tyrając na dwóch etatach, bo tobie się nie podoba, że zostałam doceniona? Wytłumacz mi to!

Wyznałem całą prawdę

O układzie, o pieniądzach, o tym, że musiałem się zgadzać z jej matką, nawet gdy gadała kompletne bzdury. I że to samo kazała mi zrobić w kwestii przeprowadzki. Cisza, jaka potem zapadła, wręcz dudniła, a nie dzwoniła. Kaśka stała przy oknie i wyglądała na zewnątrz, jakby w nocy działo się na ulicy coś wyjątkowo ciekawego.

– OK. Wyprowadzamy się. Masz mi powiedzieć, ile pieniędzy dostałeś od niej przez te kilka miesięcy. Oddam je, a ty nigdy więcej nie będziesz kontaktował się z moją matką. Ja też. Nie wiem, jak będę żyć z świadomością, że matka próbuje nie tyle mną dyrygować, co niszczyć mi życie, ale jakoś muszę to przetrawić.

– Przepraszam.

– I słusznie. Powinieneś przepraszać, bo większej głupoty zrobić nie mogłeś. Pociesza mnie, że myślałeś wtedy o nas, ale nadal… Co ci do głowy przyszło…?

Nie udałoby się utrzymać wyjazdu w tajemnicy, więc zrobiliśmy wszystko jawnie. Kaśka wyciągnęła resztki naszych oszczędności, zapożyczyła się u znajomych i oddała matce „dług”. A potem wyłożyła karty na stół. Takiej histerii, płaczu, gróźb karalnych i klątw budynek dotąd nie słyszał.

Z hukiem zamykaliśmy pewien rozdział w naszym życiu i rozpoczynaliśmy kolejny. Czy będzie lepiej, czy gorzej, łatwiej, czy trudniej – nie wiedziałem. Jednego mogłem być pewny: nie okłamię żony ani syna już nigdy. No, chyba że będzie chodziło o prezent na gwiazdkę. 

Dawid, 35 lat

Czytaj także: „Mąż krzyczał na syna, że każda jedynka w szkole to grzech. Nie widział, że tylko mu szkodzi takim gadaniem”
„Poznałam w saunie faceta marzeń i zaczęłam go podrywać. Miałam gdzieś, że ma żonę i dwójkę dzieci”
„Późne macierzyństwo ma swoje zalety. Szkoda tylko, że sąsiadki przewracały oczami na mój widok z wózkiem”

 

Redakcja poleca

REKLAMA