„Teściowa całe życie mną pomiatała, a mąż od rodziny wolał butelkę. By się na nich zemścić, wymyśliłam okrutne kłamstwo”

kobieta, którą pomiata teściowa fot. Adobe Stock, Natalie Board
„To był związek bez miłości, bez szacunku. Ja męża nawet nie lubiłam. Skusiło mnie bogactwo, chęć bycia gospodynią całą gębą na kilkudziesięciu hektarach pszenicy. Nie wiedziałam tylko, że ta gospodarka ma już panią i że ja nigdy nią nie będę, dopóki żyć będzie matka Juliana, Anna”.
/ 22.02.2023 13:15
kobieta, którą pomiata teściowa fot. Adobe Stock, Natalie Board

Anna już nie cierpiała, odeszła z wybaczeniem w sercu. Powinnam więc być spokojna, ale ciężar winy wciąż drążył moje sumienie, tak jak to się działo od kilku lat, od momentu, kiedy moje nieopatrzne, mściwe słowa o mało jej nie zabiły. Do dzisiaj miałam w oczach spojrzenie teściowej, ogrom rozpaczy w cichym okrzyku, gdy zsunęła się po ścianie na podłogę, tracąc przytomność. A teraz te jej ostatnie chwile tylko ze mną, jej smutek, mój żal… Kilka chwil, kiedy tak naprawdę byłyśmy ze sobą blisko, tylko przez to jedno popołudnie.

Po tym jak teściowa została sparaliżowana, wzięłam na siebie obowiązek pielęgnowania chorej. Bo to przeze mnie dosięgnął ją udar mózgu! Przeze mnie i moją bezmyślną chęć zemsty na jej synu, na moim mężu. Nie powinnam była tego mówić, mojej mściwości nie usprawiedliwiało ani okropnie ciężkie życie na gospodarce teściów, ani pijaństwo mojego męża, wreszcie despotyczne rządy jego matki. A przede wszystkim nie powinnam była wychodzić za Juliana.

Bałam się tej kobiety, ale Julian się uparł

To był związek bez miłości, bez szacunku. Ja męża nawet nie lubiłam. Skusiło mnie bogactwo, chęć bycia gospodynią całą gębą na kilkudziesięciu hektarach pszenicy. Nie wiedziałam tylko, że ta gospodarka ma już panią i że ja nigdy nią nie będę, dopóki żyć będzie matka Juliana, Anna. Kobieta apodyktyczna, władcza, od której wszystko zależało, bo to ona rządziła całym wielkim gospodarstwem. Teść, młodszy chyba o dziesięć lat od Anny, w głowie miał tylko młode dziewuchy, za którymi uganiał się bez żenady i opamiętania.

Cała wieś się dziwiła, że jedyny syn najbogatszych gospodarzy w okolicy wybrał na żonę taką miernotę jak ja. Mnie samej trudno w to było uwierzyć, jednak Julian zakochał się właśnie we mnie. I jakby mu rozum na moim punkcie odebrało: łaził za mną, w kościele stawał zawsze obok, do kawiarni zapraszał, czekoladki i kwiaty kupował.

Nie powiem, byłam okropnie dumna, że mam takiego zalotnika. Koleżanki mi zazdrościły, a rodzice wszystkimi argumentami namawiali do małżeństwa. U nas się nie przelewało, gospodarka była marna, wiedziałam więc, że posagu nie dostanę żadnego, tylko niewielką spłatę od brata. Słyszałam, że matka Juliana przy innych nazywa mnie dziadówką. Toteż bałam się z taką teściową pod jednym dachem żyć, ale Julian nie ustępował. 

W końcu oficjalnie poprosił moich rodziców o zgodę, a potem dość szybko odbył się ślub. Uroczysty, a jakże! Wszystkie mosiężne pająki pod sufitem w kościele się paliły, śpiewał chór, a jak już wychodziliśmy, cukierkami nas obsypali na szczęście i orkiestra grała marsza weselnego. Takiego weseliska jak nasze to we wsi od lat nie było, tak przynajmniej ludzie gadali. Powinnam więc być szczęśliwa – zostałam żoną Juliana, gospodynią na hektarach…

Ale jakże różniło się to moje nowe życie w domu teściów od tego, o jakim marzyłam… Dzień po dniu – każdy po brzegi wypełniony ciężką pracą, a wieczory i noce u boku prostackiego, coraz częściej podpitego męża. Codzienność z teściową, która mnie nienawidziła za moją biedę i traktowała jak służącą do wszystkiego, jeszcze jedną dziewuchę do roboty w domu i w polu. I z teściem, który obleśnie oblizywał się, gdy przechodziłam obok, zaczepiał, niby przypadkiem ocierał się o mnie…

Któregoś ranka, niby przez żarty, pchnął mnie w stodole na siano. Zamierzyłam się wtedy na niego widłami i postraszyłam, że powiem o wszystkim Annie. Właśnie jej, a nie Julianowi, bo tylko ona jedna miała posłuch w tym domu, u rodziny i obcych.

Mimo wszystko jednak starałam się, chciałam być dobrą żoną, szanowałam teściów, zwłaszcza Annę. Widziałam przecież, ile wysiłku, znojnego trudu kosztuje ją ta rola pierwszej gospodyni we wsi. Wstawała przed świtem, kładła się spać ostatnia. Próbowałam jej pomagać, być przydatna w gospodarce – pomimo jej wielkiej niechęci do mnie.

Powinien się uczyć muzyki...

Rok po ślubie urodził się Jasiek, mój skarbuś najukochańszy, jedyny jaśniejszy promyczek w tym ciężkim życiu. I od razu zjednał sobie serca wszystkich. Anna wprost go uwielbiała, a teść jakby się przy nim zupełnie odmienił: spędzał z małym wiele czasu, grał mu na własnoręcznie wystruganych piszczałkach. Widziałam, jak synek macha do dziadka radośnie rączkami, jak cieszą go dźwięki muzyki. Nie przypuszczałam nawet, że teść tak pięknie potrafi grywać różne melodie na takim prostym instrumencie. Pomyślałam kiedyś, że w innym życiu ten spracowany chłop o żylastych rękach byłby może nawet niezłym muzykiem.

Jaś, gdy podrósł, bardzo lubił przebywać z dziadkiem. Były takie dni, że nie odstępował go ani na krok. Teść wystrugał dla małego kilka piszczałek i razem sobie grali. Trochę to śmiesznie wyglądało – dziadek i taki dzieciak z poważnymi minami dmuchający w te drewniane fujarki. I wtedy mały bardzo przypominał dziadka: miał jego niebieskie, takie jakby rozmarzone spojrzenie, podobne rysy twarzy.

Wydawało mi się też, że Wacław naprawdę się zmienił pod wpływem wnuka, stał się zupełnie innym człowiekiem. A gdy zmarł kilka lat później, mały długo płakał za dziadkiem. I mnie go było żal. Opłakiwałam teścia z prawdziwym, nieudawanym smutkiem.

Moje życie z każdym rokiem stawało się coraz cięższe i właściwie byłoby nie do zniesienia, gdyby nie synek. Mąż pił niemal bez przerwy, teściowa wydawała się jeszcze bardziej apodyktyczna, odbijała sobie na mnie wszystkie swoje złe humory. Sama nie wiedziałam, dlaczego ona tak mnie wciąż nie lubiła. A ja każdą wolną chwilę poświęcałam dziecku, zwłaszcza że w szkole zwrócono moją uwagę na zdolności muzyczne Jasia.

Chłopiec ma słuch absolutny – powiedział mi nauczyciel. – Powinien uczyć się gry na jakimś instrumencie. Może organista dałby mu lekcje, szkoda by było zaprzepaścić taki talent.

Pamiętam, że wracałam wtedy z wywiadówki niesamowicie dumna z syna. Ale gdy opowiedziałam o tym w domu, przy kolacji, napadli na mnie oboje, mąż z teściową, zgodnym chórem.

– W głowie ci się przewróciło chyba! – krzyknęła Anna. – To chłopski syn, do gospodarki ma ręce, nie do jakiegoś grania!

– Ale on ma talent, powinniśmy mu pomóc go rozwijać – nie ustępowałam. – Do miasta potem powinien iść, w szkole muzycznej się uczyć, a na razie można mu lekcje u organisty… – urwałam, bo i Julian, i teściowa zaczęli się śmiać.

Głupoty ci w głowie – powiedziała na koniec Anna. – Nie rozumiesz, co to jest ziemia, TU jest życie chłopaka! Tu, na mojej krwawicy, na matce ziemi, a nie w mieście, w szkołach.

– Do zawodówki rolniczej najwyżej pójdzie – dodał Julian, otwierając następną butelkę piwa.

Do dziś pamiętam, jak mnie zabolały ich słowa, jak serce ściskało się żalem. Matką przecież byłam, chciałam jak najlepiej dla syna, ale niewiele miałam w tym domu do powiedzenia.

I Jasiek poszedł do technikum rolniczego… Chociaż tyle wywalczyłam, że nie do zawodówki. I wciąż grał – tego nikt nie mógł mu zabronić. Biegał na lekcje do organisty, w domu grał na keyboardzie, który kupiłam mu mimo sprzeciwu i wrzasków męża. Czasem siadałam w pustym kościele, słuchałam muzyki, która rozbrzmiewała spod palców syna, i ocierałam łzy. Grał tak pięknie, że aż serce mi się ściskało.

Skłamałam, żeby się na nim zemścić

Wreszcie przyszedł czas, że trzeba było zdecydować, co dalej z nauką Jasia. Mąż i teściowa chcieli, żeby po maturze został już w domu, zajął się gospodarką. Jednak chłopak miał inne plany, a ja go w nich wspierałam. Chciał iść do szkoły muzycznej, wyjechać na studia do miasta. I o to właśnie wybuchła ta okropna awantura między mną a Julianem. Bo nie mogłam dopuścić do tego, aby on ze swoją matką zniszczyli wszystko, co mój syn najbardziej kochał i czemu chciał poświęcić swoje życie!

– Zgódź się, żeby poszedł swoją drogą, inaczej go stracimy – przekonywałam męża. – I tak wyjedzie, z twoim błogosławieństwem czy bez, zrozum.

– Z domu wyrzucę gnoja, jak nie będzie posłuszny! – wrzasnął Julian, oczywiście podpity. – Gospodarski syn jest, ta ziemia…

– On chce być muzykiem, grać koncerty, a nie rozrzucać gnój – przerwałam mu z gniewem. – Czy to ci tak trudno zrozumieć w tym twoim zakutym łbie?

– Ja mu dam koncerty… – mąż zatoczył się i z trudem złapał równowagę, opierając się o stół. – Bata na niego wezmę! Jak nie posłucha ojca, to kija będzie słuchał – patrzył na mnie gniewnymi, przekrwionymi oczami.

Ale ja się go teraz nie bałam, bo chodziło o moje dziecko.

– Nie pozwolę, żebyś zrobił krzywdę mojemu synowi – stanęłam tuż przy nim, patrząc mu prosto w oczy.

– To też mój syn jest! – wrzasnął z nienawiścią. – Ty głupia babo, przede wszystkim to mój syn, z mojej krwi i kości!

Nie wiem, co mi się wtedy stało, skąd wzięły się te wszystkie słowa, które potem mu wykrzyczałam w twarz. Ale chciałam za wszelką cenę bronić praw Jasia, przestałam panować nad sobą.

– A skąd ty możesz wiedzieć? – krzyknęłam. – Taki pewien jesteś, że to twój syn jest?!

I zaśmiałam się pogardliwie.

– No co ty gadasz – Julian patrzył na mnie ze szczerym zdumieniem. – A czyj niby ma być jak nie mój? Przecież do nas podobny, w naszą rodzinę się wdał, z dziadka skóra zdarta! – trzasnął pięścią w stół. – I będzie gospodarzem tak jak on – zacisnął ręce, jakby miał się na mnie rzucić.

Wtedy przestałam się kontrolować, siebie i słowa.

– Zgadłeś, z dziadka skóra zdarta, dobrze mówisz! – krzyczałam teraz głośno, histerycznie. – Późno to zauważyłeś!

Przez chwilę Julian stał bez ruchu, ramiona mu opadły, cały się  jakby nagle skurczył.

– Co ty chcesz powiedzieć, kobieto? – spytał chrapliwie. – Że Jasiek… – widziałam, jak krew odpływa mu z twarzy, pobladł.

A ja tylko się śmiałam. To była moja zemsta za te wszystkie lata poniewierki i upokorzeń. Jednak nie powinnam była wtedy tego mówić… Nic nie dawało mi prawa, żeby tak naigrawać się z losu. Przecież wiedziałam, co robię, idąc za Juliana bez miłości, znęcona bogactwem, pozycją jego rodziny we wsi. Chciałam być jedną z nich i byłam. I nigdy nawet nie próbowałam nic zrobić, żeby zmienić swoje życie. Jakie więc prawo miałam tak podle kłamać, tak okrutnie?

Opieka nad chorą to dla mnie pokuta

Podniosłam głowę, żeby przeprosić Juliana, powiedzieć, że to nieprawda, i wtedy zobaczyłam stojącą w drzwiach do sieni teściową. Jej twarz była biała jak papier, rozszerzone oczy patrzyły na mnie z przerażeniem. Nie wiedziałam, kiedy weszła, musiała jednak słyszeć koniec naszej kłótni.

– On jest… – wyszeptała, z trudem łapiąc powietrze. – Janek jest synem Wacława?

Podniosła jeszcze dłoń w moją stronę, jęknęła – i w tym samym momencie bez przytomności osunęła się na podłogę. Stałam jak skamieniała, nie mogłam się ruszyć, ale Julian już był przy matce. Ukląkł, uniósł jej głowę, spojrzał na mnie oczami pełnymi rozpaczy.

– Daj wody – szepnął.

Teściowa leżała bez ruchu, ze zmienioną twarzą i pobladłymi wargami, ledwie oddychała.

– To przez ciebie, przez ten twój niewyparzony pysk! – syknął mąż z nienawiścią.

Teściowa o mało co nie przypłaciła tej awantury życiem, dostała udaru mózgu. Długo leżała w szpitalu, a ja w tym czasie starałam się jakoś naprawić stosunki miedzy mną a mężem. Przeprosiłam go za kłamstwo  tak brzemienne w skutki. Julian jednak patrzył na mnie bykiem, nieufnie. Dostrzegałam też w jego wzroku coś innego, jakby strach przede mną… „I dobrze! – uznałam. – Może dzięki temu Jasiek spokojnie wyjedzie do miasta na swoje upragnione studia”.

Gdy sparaliżowana teściowa wróciła do domu, ja zdecydowałam się wziąć na siebie obowiązek jej pielęgnowania. To było moje zadośćuczynienie dla niej.

Spędzałam przy niej wiele czasu, przy jej łóżku, w jej pokoju. Mogłam sobie na to pozwolić, bo Julian od czasu wypadku zmienił się, mniej pił, zajmował się więcej gospodarstwem i domem. Anna leżała i właściwie ja byłam jedyną jej towarzyszką. Wiedziałam, że mnie słyszy, toteż wiele do niej mówiłam, jakbym chciała nadrobić czas stracony przez te wszystkie lata.

Nawet gdy się krzątałam w jej pokoju, sprzątając, wciąż coś opowiadałam, mówiłam o tym, co dzieje się w gospodarstwie, o Jasiu, jego studiach. Teściowa wodziła za mną spojrzeniem, rozumiała, co do niej mówiłam. Jednak jej wzrok był wciąż niechętny, czasem nawet gniewny i nienawistny. Rozumiałam ją – przecież to ja byłam temu winna, że teraz leżała bez ruchu i miała już nigdy nie wstać z łóżka. Boże, ile bym dała za to, żeby cofnąć czas…

Któregoś wieczoru, niedługo przed Bożym Narodzeniem, usiadłam przy teściowej, jak zwykle po wieczornej toalecie. Zaczęłam opowiadać jej o przygotowaniach do świąt, o tym, jakie ciasta upiekę, że przyjedzie Jasiek… I właśnie w tym momencie, gdy wymówiłam imię syna, jego babcia z trudem wyciągnęła rękę, dotknęła mojej dłoni, zacisnęła na niej palce.

– Jaś… – wymówiła z trudem.

– Tak, przyjedzie, zostanie do Nowego Roku – uśmiechnęłam się, ale Anna potrząsnęła głową.

– Jasiek… – powtórzyła, patrząc mi prosto w oczy z taką siłą, że aż się przestraszyłam.

A potem przeniosła wzrok na portret ślubny, swój i Wacława, wiszący nad łóżkiem. I w tym momencie zrozumiałam, czego teściowa ode mnie chce.

Dopiero wtedy się pogodziłyśmy

– Pytasz o to, co wtedy powiedziałam o Jasiu, tak? – pochyliłam się nad nią. – Przepraszam cię, to nie jest prawdą, ja tylko chciałam zemścić się na Julianie – pokręciłam głową, poczułam drapiące w gardle łzy. – Takie ciężkie życie z nim miałam, a on nawet dla syna był niedobry…

Teściowa patrzyła na mnie uważnie, w jej bladej twarzy ciemne oczy sprawiały niesamowite wrażenie, jakby płonęły. Zobaczyłam w nich łzy, ona też płakała. I wtedy we mnie coś pękło.

– Wiem, że nie o takiej synowej marzyłaś – szepnęłam. – Ale mnie też nie było lekko w waszym domu. Ty mną gardziłaś, pomiatałaś jak służącą, a Julian tylko ciebie się słuchał. Zresztą on zawsze pił, co ja z niego miałam za pociechę – otarłam łzy. – Chciałam jakoś podołać temu, ale ty nie dałaś mi szansy, nienawidziłaś mnie zawsze.

– Ja was wtedy widziałam… – wyszeptała Anna. – W stodole… ty i ojciec… Wacław.

– Ale przecież wiesz, jaki on był! – krzyknęłam, nie mogłam tego słuchać. Ona tyle lat chodziła z tą zadrą w sercu; myślała, że ja z teściem… – Nie przepuścił żadnej dziewczynie, która się u was najęła do roboty, ale ja mu nie pozwoliłam! Postraszyłam, że powiem tobie, i dał mi spokój, rozumiesz? – mówiłam głośno.

Tak bardzo chciałam, żeby prawda do niej dotarła… Palce Anny znowu zacisnęły się na moim nadgarstku, po jej twarzy wciąż spływały łzy.

– Moje życie, ojciec… to było piekło… – szeptała, patrząc mi w oczy intensywnie, zupełnie inaczej niż dotąd.

Zobaczyłam w jej spojrzeniu ciepło, czułość, jakąś prośbę.

– To nie twoja wina… Przepraszam… córko.

Pierwszy raz tak mnie nazwała. Nie mogłam się już opanować, wybuchłam głośnym płaczem, położyłam głowę na kołdrze. Poczułam drobne, zimne palce na swoich włosach, Anna głaskała mnie pieszczotliwie.

– Wybacz mi, mamo – przez moje usta też pierwszy raz przeszło to słowo, nigdy nie mówiłam tak do niej. – To moja wina, że teraz jesteś sparaliżowana.

Widziałam, jak potrząsa głową, jak usiłuje się uśmiechnąć.

– Moje piekło… twoje piekło – wyszeptała jeszcze. – Ale Jasiek, nie pozwól… Niech gra – dalej nie mogła już mówić, wyczerpana przymknęła oczy.

– Dopilnuję tego, obiecuję ci to, mamo – obiecałam z mocą.

Anna uniosła rękę, położyła ją na moim czole, jakby mnie błogosławiła. Ale ja wiedziałam, że to jest gest przebaczenia, pojednania. Objęłam teściową delikatnie, przytuliłam swoją twarz do jej papierowych policzków.

– Mamo, dlaczego dopiero teraz możemy rozmawiać jak dwie bliskie sobie kobiety? – płakałam. – Dlaczego tak późno…

Nie odpowiedziała mi już, ale nie miało to już znaczenia – w jej ostatnim spojrzeniu było tyle ciepła, tyle otuchy, jakby chciała mi oddać te wszystkie swoje siły, jakie jej jeszcze pozostały. Siły kobiety niegdyś pełnej życia, despotycznej gospodyni.

Chwilę potem wyszłam z pokoju. Musiałam zejść na dół, zawołać męża z obejścia, powiedzieć mu, że jego matka odeszła w spokoju, szczęśliwa. Powiedziałam też, że się pojednałyśmy, że pogodziłyśmy się w tej ostatniej chwili jej życia. A w Wigilię, na śnieżnobiałym obrusie położyłam jeszcze jeden talerz obok nakrycia Wacława. I w ten szczególny czas myślami byłam z Anną, tak jak nigdy dotąd z nią nie byłam.

Czytaj także:
„Przyszła teściowa mnie nienawidziła, a teraz mam się nią opiekować po udarze? Kazałam narzeczonemu wybrać, ja lub ona”
„Teściowa mnie nienawidzi, bo idealną żonę dla swojego syna wybrała już 20 lat temu”
„Teściowa mnie nienawidziła i dopiekła mi nawet po śmierci. Mąż odziedziczy majątek, tylko jeśli się rozwiedziemy”

Redakcja poleca

REKLAMA