„Teściowa mnie nienawidziła i dopiekła mi nawet po śmierci. Mąż odziedziczy majątek, tylko jeśli się rozwiedziemy”

Wredna teściowa fot. Adobe Stock, Photographee.eu
Ta kobieta do samego końca nie potrafiła się pogodzić z tym, że odebrałam jej ukochanego synka.
/ 24.06.2021 13:09
Wredna teściowa fot. Adobe Stock, Photographee.eu

Zgon teściowej powinnam przyjąć z ulgą, jednak tamtego wiosennego dnia mimo wszystko czułam dziwny smutek. W końcu zmarła matka mojego męża, dla niego to był wielki cios. Czekam na niego przed kancelarią notarialną, bo tego dnia miał zostać oficjalnie odczytany testament. Ciekawiło mnie, co za niespodzianka nas czeka, bo jakoś trudno mi było uwierzyć, że moja teściowa nie zechce mi dokuczyć nawet zza grobu.

Kiedyś patrzyłam na świat z optymizmem, ale ta kobieta doprowadziła do tego, że stałam się podejrzliwa i nieufna. Kiedy skończyłam studia na wydziale prawa, wydawało mi się, że życie stoi przede mną otworem. Chciałam zostać sędzią. To było wielkie marzenie, które zaszczepiła we mnie mama. Jej się nie udało, lecz wierzyła, że ja spełnię jej i swoje marzenia.

Jednak szybko się rozwiały nasze złudzenia. Okazało się, że na aplikację mają szansę zaledwie trzy osoby, a chętnych – kilkadziesiąt. Od początku było wiadomo, kto się załapie… Na moim roku studiowało kilkoro dzieci sławnych adwokatów i sędziów. No i właśnie z tego grona wybrano szczęśliwą trójkę. Reszta znalazła sobie pracę w różnych biurach prawnych.

Ja trafiłam do agencji nieruchomości. Praca nie była zbyt uciążliwa, ale zbyt ciekawa też nie. Ot, taka na przeczekanie do lepszych czasów. Ludzie zatrudnieni w mojej firmie wydawali się nijacy. Nieokreślony wiek i wygląd. Nie wiem, czy byli ładni, czy brzydcy, mogli mieć równie dobrze po 30, jak i po 50 lat. Byłam młoda i dość atrakcyjna, więc taka zakurzona, zatęchła atmosfera trochę mnie nudziła.

Pewnego dnia coś zaczęło szwankować w moim komputerze. Do pomocy poproszono Jacka, informatyka. Gdy wszedł do pokoju, nie mogłam powstrzymać okrzyku zdumienia:
– O rany, pan jest młody!
– A dlaczego miałbym być stary? – zaśmiał się, przyglądając mi się.
– Bo tu wszyscy są starzy i już myślałam, że to standard – zwierzyłam mu się konfidencjonalnym szeptem.

Jacek w kilkanaście minut uporał się z awarią mojego komputera, a potem nawet dał się poczęstować kawą. Dobrze nam się gadało, mieliśmy wiele wspólnych tematów. Umówiliśmy się na spotkanie po pracy.

Miałam dostać pierścionek jeszcze sprzed wojny

Nawet nie zauważyłam, kiedy nasza znajomość przerodziła się w bliską zażyłość. Jacek wyraźnie mnie adorował. Trochę przerażało mnie tempo, ale w duchu cieszyłam się z jego zainteresowania. Po miesiącu znajomości niespodziewanie mi się oświadczył.
– Nie sądzisz, że powinniśmy się lepiej poznać? – zapytałam spłoszona.
– Wydaje mi się, że znam cię całe życie – odparł. – Jesteśmy sobie przeznaczeni. Wiem to od chwili, kiedy pierwszy raz cię zobaczyłem.

Następnego dnia zaprosił mnie na kolację, podczas której wręczył mi zaręczynowy pierścionek. Było to zwykłe świecidełko, ale bardzo ładne.
– Na razie nie stać mnie na lepszy – tłumaczył się – ale jak już poznasz moich rodziców, dostaniesz rodzinny pierścionek mojej mamy, jeszcze sprzed wojny. Na pewno się polubicie.

Spotkanie z rodzicami Jacka było okropne sztywne. Jego mama przygotowała uroczystą kolację. Jedzenie – znakomite, elegancko podane, ale ja czułam się jak na przesłuchaniu. W ciągu godziny musiałam opowiedzieć tej kobiecie cały swój życiorys.
– A wiesz, że nasz Jacuś też zdawał na prawo, tylko się bidulek nie dostał – zaszczebiotała pani Anna. – Sama wiesz, jakie tam trzeba mieć wejścia. Dla zwykłego śmiertelnika to nierealne – dodała z westchnieniem.
– No, niezupełnie – zaprotestowałam. – Ja tam nikogo nie znałam i dostałam się na studia za pierwszym razem. Z aplikacją było gorzej…
– Tak, oczywiście – powiedziała z dwuznacznym uśmiechem. – Przecież ja nie mówię o tobie.

Przy pytaniu o mój posag („bo Jacuś jest bardzo majętny”) moja cierpliwość się wyczerpała. Powiedziałam, że moim posagiem jestem ja sama. Po tej kolacji stwierdziłam, że raczej się z teściową nie polubimy, ale Jacek pocieszał mnie, jak mógł.
– Mama czasem miewa swoje dziwactwa, naprawdę nie warto się tym przejmować – mówił i zapewniał, że wszystko ułoży się jak najlepiej.

Za to przyszły teść mnie ponoć pokochał. Nie wiem, jak wygląda miłość ryby, ale to chyba coś podobnego. Prawie ze mną nie rozmawiał, więc trudno mi powiedzieć, czy był miły, czy nie. Datę ślubu wyznaczyliśmy na pierwszą sobotę maja. Moje przyjaciółki i rodzina załamywali ręce. Wszyscy wróżyli nieszczęście małżeństwu zawieranemu w miesiącu bez litery „r” w nazwie. Ale my nie baliśmy się przesądów. Przecież się kochaliśmy, więc żaden czarny kot, stłuczone lustro czy inne czary-mary nie mogły nam nic zrobić.

Tydzień przed ślubem Jacek przyjechał do mnie wieczorem i powiedział, że musimy porozmawiać. Koleżanka, która wpadła do mnie na babskie ploty, zmyła się od razu, wyczuwając, że coś wisi w powietrzu.
– Słuchaj… – zaczął niepewnie, kiedy zostaliśmy sami. – Może byśmy przełożyli ten ślub na czerwiec…
– O co ci chodzi? – nastroszyłam się. – Ty chyba zwariowałeś! To ty przez cały czas upierałeś się przy jak najszybszym terminie, a teraz na kilka dni przed ślubem chcesz się wycofać?
– Nie, skądże! – zaprotestował. – Ale mamy problem. Nie wiem, co się stało mojej mamie. Zapowiedziała, że nie przyjdzie na nasz ślub. Może trochę przeczekajmy. To jej przejdzie…
– Wyjdź – poprosiłam cicho. – I nie pokazuj mi się więcej na oczy.

Jeszcze przez chwilę próbował mi coś tłumaczyć, lecz ja nie byłam w stanie go słuchać. Nie wiedziałam, jak to powiedzieć rodzicom, którzy już przygotowali weselne przyjęcie. To będzie dla nich szok… Postanowiłam poczekać do jutra.

Nie przyszła na nasz ślub. A teść się szybko zmył

Następnego dnia obudziła mnie rozmowa mojej mamy z Jackiem.
– Obiecuję, że zrobię wszystko, żeby Asia była szczęśliwa – mówił półgłosem. – Może mi pani zaufać.
– Co ty tu robisz?! – zapytałam wściekła, że po wczorajszym występie ośmielił się tu jeszcze przyjść. Dopiero po chwili zauważyłam, że w rękach trzyma bukiet kwiatów.
– To dla ciebie – powiedział nieśmiało. – Może nie jestem najlepszym synem, ale będę najlepszym mężem.

Matka Jacka nie pojawiła się na naszym ślubie. Ojciec wprawdzie był, ale od przyjęcia wykręcił się, tłumacząc, że żona bardzo źle się czuje i on musi natychmiast wracać do domu. Nasze wspólne życie zaczęło się, więc od konfliktu rodzinnego… Wynajęliśmy mieszkanie i zaczęliśmy je urządzać. Po miesiącu odwiedzili nas teściowie. Mama Jacka udawała, że nic się nie stało; jego tata jak zwykle prawie się nie odzywał.

– Ładnie się urządziliście – powiedziała teściowa, rozglądając się po naszej kawalerce. – Tak tu przytulnie. Następnym razem, kiedy przyjdę sama, to ci tu poustawiam wszystko, tak jak trzeba – dodała po chwili.
– Piękny kwiat – odezwał się teść, żeby przerwać kłopotliwą ciszę.
– Właśnie – pospieszyła z komentarzem teściowa. – Tylko wiesz, kochana, że difenbachia jest trująca.

Do końca tej wizytacji dowiedziałam się jeszcze, że czerwone mięso szkodzi zdrowiu (przygotowałam pieczeń wołową), sztuczny dywan jest siedliskiem kurzu, czekolada tuczy, zastawa z duraleksu nie nadaje się na eleganckie przyjęcie, i wiele innych. Nasze kontakty z teściami staraliśmy się ograniczać do koniecznego minimum i nawet się to udawało.

Rok po naszym ślubie teść ciężko zachorował. Codziennie bywaliśmy u niego w szpitalu. Wtedy dopiero go poznałam i przegadałam z nim wiele godzin. Okazał się uroczym człowiekiem, tyle że całkowicie zdominowanym przez swoją małżonkę.
– Nie przejmuj się jej gadaniem – mówił mi nieraz. – To typowa matka jedynaka. Dla niej żadna synowa nie byłaby godna ukochanego synka.

Te szpitalne wizyty otworzyły nowy rozdział w moim życiu. W teściu odkryłam prawdziwego przyjaciela. Jacek był wniebowzięty. Miał nadzieję, że teraz już wszystko się ułoży jak najlepiej. Tym bardziej że teściowa nagle stała się słodka jak miód.
Jesteś taka dobra – mówiła. – Której synowej chciałoby się codziennie biegać do szpitala do chorego teścia? Jak tylko tata wyzdrowieje, wszystko się zmieni na lepsze.

Te słowa okazały się czczą deklaracją. Teściowa nadal próbowała zatruć mi życie. Każda jej wizyta, a raczej wizytacja to był koszmar. Wszystko robiłam nie tak. Miała do mnie pretensje o drobiazgi i sprawy poważne. Nawet o to, że Jacek nie skończył studiów.
– Uważam, że powinnaś pójść na uniwersytet i złożyć jego dokumenty. On powinien studiować – oświadczyła mi kiedyś, gdy zostałyśmy same.
– Mamo, to przecież dorosły człowiek! – zaoponowałam. – Gdyby chciał studiować, sam by to zrobił.
Czułam, że nie będziesz dla niego dobrą żoną – usłyszałam. – Powinnaś o niego dbać, a nie myśleć o sobie.

Gdy poskarżyłam się Jackowi, wyśmiał swoją mamę. Nie skończył studiów, bo uznał, że kurs komputerowy daje mu większe perspektywy. I nie zamierza tego zmieniać. Po tej wizycie nastąpiło kolejne ochłodzenie stosunków z teściową. Kilka razy odwiedził nas teść, chyba robił to za plecami żony. Czasami przynosił jakiś drobiazg, lecz oficjalnie nie dostaliśmy nic.

Nie chodzi o to, że opowieści o „majątku Jacusia” były wyssane z palca. Po prostu teściowa nie chciała, żebym i ja na tym „majątku” skorzystała. Wszystkiego więc musieliśmy się dorabiać sami. Ona bez teścia odwiedziła nas tylko raz. Udzieliła mi kilku przedpotopowych rad, poużalała się nad biednym syneczkiem, który zaharowuje się na śmierć.

Mimo usilnych starań nie udało się jej jednak wyprowadzić mnie z równowagi. Starałam się być miła. Chyba i tak było jej to obojętne, bo rozmawiała głównie z Jackiem. Te przepychanki trwały prawie pięć lat. Wtedy niespodziewanie zmarł teść.

To był dla wszystkich straszny cios. Kiedy minął pierwszy szok, zaczęliśmy się obawiać, że teraz teściowa nas zadręczy, bo będzie się czuła samotna. Ale tak się nie stało. Mieszkała w pięknym, dużym domu. Musiało jej być przykro samej, bo w jej gospodarstwie pojawił się kot, Ameron. Zwariowała na jego punkcie. Ale nas odwiedzała bardzo rzadko. Mówiła, że nie ma czasu, bo musi opiekować się jedynym przyjacielem.

Pewnego dnia zadzwonił telefon. dzwonili ze szpitala. Okazało się, że teściowa zasłabła na ulicy i zabrało ją pogotowie. Od razu do niej pobiegłam. Teściowa była blada, ale w dobrym humorze. Powiedziała, że chcą ją tu zatrzymać, i poprosiła o przyniesienie eleganckiej koszuli nocnej, szlafroka, kosmetyków oraz wałków do włosów. „No, nie jest z nią tak źle, skoro myśli o strojeniu się” – pomyślałam.

Kiedy leżała w szpitalu, odwiedzałam ją codziennie

Myliłam się. Lekarz prowadzący poinformował mnie, że muszą jej wykonać dokładne badania, bo mają pewne podejrzenia… Czekaliśmy na wyniki z niepokojem. Codziennie bywałam w szpitalu. Jacek miał urwanie głowy w pracy, a ja nie pracowałam aż tyle, więc dom i chora teściowa spadły na mnie.

Po tygodniu okazało się, że teściowa ma raka. W dodatku w stadium zaawansowanym. A jednak w kolejnych tygodniach wydawało się, że teściowa czuje się lepiej, ponieważ dyrygowała całym personelem i oczywiście mną. Czasami miałam tego serdecznie dość. Pewnego wieczoru wróciłam z pracy wyjątkowo zmęczona. Tego dnia nie poszłam do szpitala. Po prostu nie miałam siły użerać się z tą kobietą.

W nocy zadzwonił telefon. Teściowa nagle zmarła. To był zawał. Telefon od notariusza nas kompletnie zaskoczył. Poza Jackiem nie było innych spadkobierców, więc nie spodziewaliśmy się żadnych rewelacji.
– Przepraszam kochanie, że musiałaś czekać – głos Jacka wyrwał mnie z zamyślenia. – Mam nadzieję, że szybko załatwimy formalności spadkowe, bo muszę wracać do pracy.

To, co usłyszeliśmy, zaszokowało nas. Jacek był jedynym spadkobiercą domu, bo dom należał wcześniej do rodziny ojca i ojciec chciał, by syn go otrzymał. Ale resztę (biżuterię, pieniądze, złoto) mógł odziedziczyć tylko pod jednym warunkiem: że się ze mną rozwiedzie! Gdyby tego nie zrobił – cały majątek, a trochę tego było, miał przejść na schronisko dla zwierząt…

Ta kobieta naprawdę zrobiła nam coś takiego! Jak bardzo musiała mnie nienawidzić! Na szczęście mój mąż mnie kocha.
– Jesteś dla mnie cenniejsza niż wszystkie pieniądze świata – powiedział i przytulił mnie mocno.

Często chodzimy na spacer obok schroniska dla bezdomnych zwierząt. Jest piękne i zadbane. Dobrze, że te sympatyczne zwierzaki korzystają z pieniędzy, które podarowała im pewna starsza kobieta, chora z nienawiści do swojej synowej.

A jej ukochany kot Ameron wylądował u nas. W ciągu tych kilku tygodni, kiedy leżała w szpitalu, tak się do nas przywiązał (a my do niego), że o rozstaniu nie mogło być mowy. Chyba mu się u nas podoba, bo nawet poszedł na pewne ustępstwa i ze świeżej, soczystej wołowinki powoli przestawia się na puszki. Jednak jadanie suchej karmy uznał za zbyt duże poświęcenie. 

Czytaj także:
Zaszłam w ciążę z młodym kochankiem. Nie powiem mężowi
Dopiero po śmierci żony pogodziłem się z jedynym synem
Kiedy spalił się nam dom, dowiedzieliśmy się na kogo możemy liczyć

Redakcja poleca

REKLAMA