„Teściowie traktowali mnie jak służącą, bo byłam biednie urodzona. Gdy teściowa zmarła, nie poczułam nawet krzty smutku”

Kobieta, którą gnębił teść fot. Adobe Stock, Krakenimages.com
„Teść próbował wmówić im poczucie wyższości wobec innych, a Jarek udawał, że tego nie zauważał. Ja byłam zwykłą dziewczyną z małej miejscowości i traktowali mnie jak kogoś pomiędzy służącą ich syna, a zubożałą krewną”.
/ 29.12.2021 06:50
Kobieta, którą gnębił teść fot. Adobe Stock, Krakenimages.com

Zazwyczaj ślub z ukochanym kojarzy się z dobrymi wspomnieniami. Niestety mój z Jarkiem był katastrofą. Teściowie byli mu przeciwni i do ostatniej chwili usiłowali wybić synowi żenienie się z kimś, kto nie spełniał ich standardów. Jeszcze przed kościołem musiałam znosić uwagi jego ojca na temat mojego pochodzenia czy wykształcenia moich rodziców.

– Całe szczęście, że mamy dwudziesty wiek – powiedział wtedy i poczułam skurcz w żołądku, wiedząc, że zaraz zada mi precyzyjnie wymierzony cios. – Jeszcze sto lat temu takie małżeństwo byłoby niemożliwe.

Niby nic, ale wszyscy dookoła wiedzieli, co miał na myśli. Jarek był z rodziny o korzeniach sięgających osiemnastego wieku, pokazywał mi nawet swój sygnet z herbem rodowym. Ja byłam zwykłą dziewczyną z małej miejscowości, moja mama pracowała w mleczarni, a ojciec na gospodarstwie. Teść miał rację: nasze małżeństwo dawniej uważano by za mezalians.

Stosunek rodziców męża do mnie nie zmienił się po ślubie. Traktowali mnie jak kogoś pomiędzy służącą ich syna a zubożałą krewną, której należało okazywać wielkoduszność. Wstyd się przyznać, ale kiedy teściowa zmarła, nie poczułam nawet najmniejszego ukłucia smutku.

Miałam wtedy już dwie córki, teść próbował wmówić im poczucie wyższości wobec innych, Jarek udawał, że tego nie zauważał, ja próbowałam prostować.

– A po co ty szukasz pracy? – zapytał mnie, kiedy po drugim dziecku chciałam wrócić florystyki. – Dzieci cię potrzebują w domu. Skąd niby dziewczynki mają się wszystkiego nauczyć?

Oczywiście to „wszystko” to było gotowanie, dbanie o męża i uszczęśliwianie wszystkich dookoła, bo to, zdaniem dziadka, należało do obowiązków kobiety. Zapamiętałam też jego rozczarowanie, kiedy urodziłam trzecią córkę.

– To kiedy w końcu chłopak? – spytał, a ja tylko zagryzłam wargi do krwi.

W jakiś sposób jednak był dobrym dziadkiem

Rozpieszczał dziewczynki i powtarzał im, że są księżniczkami, które zasługują na królewskie traktowanie. Obsypywał je prezentami i kiedy podrosły, zabierał do muzeów i teatrów, co doceniałam.
Tylko dla mnie zawsze był oschły i protekcjonalny. Jedyne ciepłe słowa, jakie od niego usłyszałam padły, kiedy Jarek zdradził płeć naszego czwartego dziecka.

– Chłopak!! Nareszcie! – teść wyrzucił w górę zaciśniętą pięść w geście zwycięstwa. – No to teraz musisz, Jarek, dbać o naszą królową!

Potem dodał jeszcze, że promienieję i wbrew sobie poczułam, jak od tych słów robię się szczęśliwa. Przez moment nie obchodziło mnie, że wcześniej byłam w ciąży trzykrotnie i nigdy nie powiedział mi nic miłego, po prostu delektowałam się chwilą akceptacji przez teścia. Akceptacji, której tak strasznie pragnęłam przez te wszystkie lata.

Zachowywał się jak obłąkany

Oczywiście Franio natychmiast został oczkiem w głowie dziadka, ale jego siostry nie wyglądały na zazdrosne. Przyzwyczaiły się do dziwacznych poglądów dziadka i tego, że niełatwo go zadowolić. Kochały go, pewnie tym silniej, że był jedynym dziadziem, jakiego miały, bo mój tato zmarł, kiedy miałam piętnaście lat.

Problemy zaczęły się, gdy najstarsza wnuczka wybrała studia. Dziadkowi nie podobało się, że poszła na politechnikę.

– A co ty, dziecko, jakaś feministka jesteś, czy co? – komentował, a ona wykłócała się z nim o to, że „feministka” to nie jest brzydkie słowo i że owszem, za nią się uważa.

– Stary piernik najchętniej by wrócił do dziewiętnastego wieku – mruknęłam raz, komentując do dorosłej już córki jego poglądy. – Czasem mam wrażenie, jakby miał problemy umysłowe!

Niedługo potem okazało się, że w jakiś sposób „wykrakałam”. Teść zaczął robić dziwne rzeczy. Raz sąsiadka zadzwoniła, że wyszedł z domu w samych majtkach i marynarce. Innym razem zatrzymano go w sklepie, kiedy zrzucał z półek towar z agresywnymi okrzykami. Zdarzało mu się, że mówił od rzeczy, zapominał nazw przedmiotów czy zakręcić wodę w kranie. Dobrze, że nie miał kuchenki gazowej.

– To Alzheimer – powiedział w końcu Jarek po kolejnej wizycie u lekarza. – Ojciec nie może mieszkać sam. Nie martw się, załatwię mu opiekunkę.

Ale ja martwiłam się coraz bardziej. Magda się zaręczyła i miałam na głowie organizację jej ślubu, młodsze córki miały problemy w szkole, a u Franka zdiagnozowano cukrzycę. Naprawdę nie wyobrażałam sobie jeszcze zajmowania się chorym i coraz złośliwszym teściem.

Ze znalezieniem opiekunki nie było łatwo. Pierwszą teść zwymyślał, oskarżając, że przyszła go szpiegować, drugiej nieustannie usiłował uciekać. Trzecią oskarżył, że próbuje go otruć i oblał zupą. Rzuciła pracę cztery dni przed ślubem Magdy. Jarek przywiózł go do naszego domu.

– Nie, nie, nie! – powtarzałam, trzęsąc się z nerwów. – On nie może tutaj być! To najważniejszy dzień w życiu mojej córki i nie pozwolę mu jej tego zniszczyć!

Ale nie było wyjścia. Ulokowaliśmy ojca Jarka w pokoju Franka, a synka wzięliśmy do siebie. Miałam tyle do zrobienia, a tu jeszcze staruszek z demencją plątał mi się po domu. Przyznaję, brakowało mi już cierpliwości. Dostałam szału, kiedy w przeddzień ślubu teść wyszedł z pokoju nago i poszedł do kuchni, gdzie były dzieci.

– Co ty wyprawiasz?! – wrzasnęłam, narzuciłam na niego koc i szarpnęłam go z zamiarem wepchnięcia do pokoju i zamknięcia na klucz. – Możesz chociaż na te kilka dni się uspokoić?! Całe życie byłeś wrzodem na tyłku, a ja cię znosiłam! Ale teraz proszę cię tylko o jedno: siedź przez te dwa dni w swoim pokoju i nie rujnuj wszystkim dookoła życia! Cholera, właź tu, pieprzony dziadygo!!

Patrzył na mnie przerażony

To już nie był ten człowiek, który traktował mnie z wyższością i wygłaszał poniżające uwagi. Przede mną stał dygoczący z zimna i strachu staruszek o załzawionych oczach, w których odbijało się bezbrzeżne niezrozumienie sytuacji.

Był jak jeden z tych psów, które wałęsały się po wsi. Pamiętałam ten obraz z dzieciństwa. Nie były groźne, chciały tylko dostać coś do jedzenia, ale najczęściej dostawały kopniaki. Kiedy cofały się, skamląc, miały ten sam wzrok co mój teść w tamtej chwili… Na szczęście tego samego wieczoru przyjechała kuzynka Jarka i zabrała jego ojca na kilka dni, żeby nie przeszkadzał podczas ślubu.

Zobaczyłam go dopiero podczas wesela. Chyba nie rozumiał, gdzie jest. Patrzył na otaczających go krewnych, jakby ich nie znał i się ich bał. Nikt poza mną nie zauważył, że w pewnej chwili wymknął się z sali i poszedł w ciemną noc.

– Jasna cholera! – zaklęłam i poszukałam wzrokiem Jarka.

Tańczył z Magdą, więc wyszłam za teściem sama.

– Tato! – zawołałam, ale nigdzie go nie widziałam. – Feliks! – użyłam jego imienia.

Znalazłam go kilka minut później. Stał na mostku i wychylał się niebezpiecznie przez barierkę. Przestraszyłam się, że na mój widok spanikuje i straci równowagę, ale nie miałam wyjścia.

– Feliks… chodź… wrócimy na wesele, dobrze? – poprosiłam łagodnie.

W świetle ogrodowej latarni zobaczyłam jego twarz. Widziałam, że próbuje mnie z wysiłkiem rozpoznać.

– Janeczka…? – zapytał nagle.

– Nnn… – urwałam nagle, bez sensu było tłumaczyć mu, że nie jestem jego zmarłą żoną. – Tak, to ja – powiedziałam zamiast tego, bo dostrzegłam w tym szansę na bezpieczne sprowadzenie go z powrotem. – Wrócisz ze mną na wesele Magdy?

– Janeczko! – Nagle stara, pomarszczona twarz rozjaśniła się, a teść ruszył w moją stronę. – Powiedzieli mi, że umarłaś! Ale ty tu jesteś! Tak się cieszę! Janeczko, moja księżniczko, chodź do mnie! Ty żyjesz! A mówili, że umarłaś…

– Żyję… – szepnęłam, czując jak drobne i kruche ciało starca przywiera do mnie z zaskakującą siłą.
Tulił się do mnie jak dziecko, a ja stałam na tym mostku i płakałam, głaskając go po plecach i powtarzając, że nie umarłam i też za nim tęskniłam.

Kwadrans później teść już nie pamiętał, że zobaczył we mnie swoją Janeczkę. Ktoś się nim zajął, zabawa trwała dalej. Ale ja nie mogłam zapomnieć tamtych minut na mostku, kiedy stary człowiek, który stracił wszystko, łącznie z pamięcią, obejmował mnie i powtarzał, że mnie kocha. Zobaczyłam, jak bardzo był bezbronny i biedny. I jak bardzo przestał być tym pewnym siebie dominującym mężczyzną, który upokarzał mnie tyle razy.

Od wesela niby niewiele się zmieniło

Teść gra na nerwach kolejnej opiekunce, ja mam pełne ręce roboty z trójką dzieci, Jarek martwi się, co będzie dalej. Ale kiedy przywozi tatę do nas, nie czuję ani frustracji, ani złości. Nie denerwuje mnie, kiedy staruszek gada od rzeczy. Patrzę na niego zupełnie inaczej, jakby tamta chwila na mostku jakoś magicznie mnie zmieniła. Może tym czymś, co pozwala mi się na niego nie denerwować, jest to, czego tak pragnęłam przez tyle lat?

Miłość. Akceptacja. Ciepło. Chciałam tego od niego i cierpiałam, bo tego nie dostawałam, ale tak naprawdę spokój przyniosło mi to, że sama to do niego poczułam. Dziwne, prawda?

Czytaj także:
„W Wigilię spłonął nasz dom. Źle to zabrzmi, ale to były najpiękniejsze święta w moim życiu”
„Wścibska sąsiadka wzięła się za wychowywanie mojej córki. Zabraniała jej sprowadzać chłopaków i wyzywała od lafirynd”
„Żona odcięła mnie od siebie i dziecka, bo jest zazdrosna o Baśkę. Nie wiem, co złego widzi w przyjaźnieniu się z byłą”

Redakcja poleca

REKLAMA