Dochodziła piętnasta, lekki wiaterek marszczył wody jeziora, słońce grzało w najlepsze. Nic dziwnego, że dzieciaki niemal wołami trzeba było ściągać z pomostu.
– Tak fajnie się pływało – jęczał Stasiek, niechętnie sadowiąc się na tylnej kanapie.
– Wyjedźmy jutro, mamo – poparła brata starsza o dwa lata Hanka.
– Nie, bo obiecaliśmy dziadkom, że odwiedzimy ich w drodze powrotnej. Zresztą ja jutro muszę być w pracy – wyjaśniłam.
– Zakręciłeś wodę? – zwróciłam się do męża, który akurat siadał za kierownicą.
– Tak jest, pani kierowniczko! – zapewnił z uśmiechem i odpalił silnik.
Powitała nas cisza
Wzdychając, spojrzałam na naszą chatkę na kurzej nóżce, jak nazywaliśmy domek nad jeziorem, który od lat wynajmowaliśmy od znajomych… Długi weekend majowy osiągnął półmetek. Dwie godziny później zaparkowaliśmy na podwórku przed domem teściów.
– Umieram z głodu – rzuciła Hania.
– Może będą gołąbki – mlasnął Staś.
Niestety, nie zanosiło się na to. Drzwi zastaliśmy jak zwykle otwarte, lecz w domu, zamiast radosnych pokrzykiwań dziadka, powitała nas cisza. Weszliśmy do kuchni – w zlewie piętrzyły się brudne naczynia, stojące na kuchence garnki ziały pustką… Spojrzałam na Sławka, on na mnie. Stasiek i Hania pognali na piętro.
– Mamo! Tato! Chodźcie tutaj! – po chwili usłyszeliśmy wołanie córki.
Biegnąc, mało nóg sobie nie połamaliśmy, za to na progu sypialni teściów wmurowało nas w podłogę. Mama mojego męża leżała w łóżku. Twarz miała bladą, oczy podkrążone. Gładko przylegające do czaszki włosy świadczyły o tym, że teściowa nie myła ich od dawna. W pokoju panował zaduch.
– Już piąty dzień tak leży – usłyszałam cichy głos teścia i dopiero wtedy zauważyłam, że siedzi na krześle obok łóżka.
– Staś, Hania, idźcie się pobawić do ogrodu! – złapałam dzieci za ręce i wyprowadziłam je. – Zaraz do was zejdę.
– Co powiedział lekarz? – Sławek rzeczowym tonem zwrócił się do ojca.
– Nie byliśmy u lekarza – przyznał tata.
– Jak to? – zatkało mnie. – Dlaczego?
– Ola nie chciała – odparł niechętnie.
– Zresztą w święto przychodnie zamknięte.
Dotknęłam jej zapadniętych policzków – były bardzo ciepłe.
– Tato, mama ma gorączkę, nie musisz się jej słuchać – żartobliwie zganiłam teścia, za to Sławek nie krył zdenerwowania: – Mogłeś wezwać lekarza do domu.
– E tam, szkoda pieniędzy… – niespodziewanie odezwała się chora. – To zwykłe przeziębienie. Łykam witaminę C, tata syrop mi kupił, taki, co go reklamowali w telewizji – urwała i, jakby dla poparcia swoich słów, zaniosła się kaszlem.
– Poszukam kogoś w Internecie – zdecydował mąż, wycofując się do sąsiedniego pokoju, w którym stał komputer.
– Ja ci pomogę – ożywił się teść.
A co gdybyśmy zmienili plany?
Zerknęłam na teściową, na piętrzące się wokół niej zużyte chusteczki do nosa, na stosy rozmaitych leków.
– Oj, mamo, mamo – westchnęłam, zabierając się za ogarnianie tego chaosu.
– Dlaczego nie zadzwoniliście do nas? Przyjechalibyśmy wcześniej.
– Po co? Tata się mną zajmuje, poza tym… mnie już i tak nic nie pomoże – rzuciła i zapatrzyła się w przestrzeń.
Już miałam ją zrugać za takie gadanie, ale na szczęście wszedł teść – pełen energii, wyraźnie odprężony.
– Lekarz będzie za 15 minut, Sławuś wszystko załatwił – ogłosił.
– Ale ja taka nieprzygotowana, włosów nie umyłam! – mama złapała się za głowę. – Elu, podaj mi chociaż czystą piżamę.
Okazało się, że ze „zwykłego przeziębienia”, które mama próbowała wyleczyć na własna rękę, wywiązało się poważne zapalenie oskrzeli. Konieczny był antybiotyk. Kilka godzin później, już w domu, kiedy dzieci poszły spać, a Sławek jeszcze raz zadzwonił do rodziców, by upewnić się, że mama zażyła co trzeba, wyjęłam z lodówki dwie butelki piwa. Było bardzo zimne i dobrze koiło nasze zszarpane nerwy.
– Wiesz… – odezwał się mąż – myślałem, że to stanie się trochę później.
– Co masz na myśli?
– To odwrócenie ról: rodzice – dzieci. Rozumiesz, najpierw oni opiekują się nami, potem my nimi. A przecież tata dopiero co skończył 70 lat – westchnął.
– Coś ty, twoi rodzice świetnie sobie radzą – zaprzeczyłam, bo zrobiło mi się żal męża. – Po prostu mama nie lubi lekarzy, a tata zawsze siedział pod jej pantoflem.
W głębi duszy cieszyłam się jednak, że w ostatniej chwili nie zmieniliśmy planów i wracając z Mazur, wpadliśmy do Płońska. Bo co by było gdyby…
Czytaj także:
„Byłam naiwna i ślepa. Marek żerował na mnie niczym pasożyt. Myślałam, widzi we mnie żonę, a on kochał tylko moją kasę”
„Latami kryłam niewiernego męża, by uniknąć plotek i ostracyzmu. Owoc jego zdrady do teraz zatruwa mi życie”
„Mam syna, na którego czekałem sześć lat. To ukoronowanie mojego idealnego życia. Tylko jak powiedzieć o tym żonie?”