W naszym miasteczku wszyscy się znają. Przynajmniej z widzenia. Ma to swoje dobre i złe strony, gdyż niewiele uchodzi uwadze jego mieszkańców. Plotki rozchodzą się błyskawicznie, każda nowa twarz wzbudza zainteresowanie, a każde wydarzenie jest szeroko komentowane.
Nie miałam złudzeń – wiedziałam, że pojawienie się w moim domu Artura wzbudzi powszechną ciekawość. Jednak nie mogłam odmówić mu gościny. Zgodnie z moimi przypuszczeniami już następnego dnia po jego przyjeździe zagadnęła mnie w sklepie sąsiadka.
– Ma pani gościa? – świdrowała mnie wzrokiem. – Widziałam wczoraj młodego człowieka z plecakiem…
– Owszem – odparłam spokojnie i dalej wybierałam produkty.
– To pewnie ktoś z rodziny, tak? – drążyła. – Na długo?
– Niezupełnie z mojej rodziny – odparłam zgodnie z prawdą. – A czy na długo? Sama nie wiem.
Zostawiłam ją wyraźnie poruszoną moją odpowiedzią i poszłam do kasy zapłacić za zakupy.
Na efekt takiej nonszalancji nie musiałam długo czekać. Już wracając do domu, zauważyłam śledzące mnie spojrzenia. Następnego dnia odpowiadano na moje „dzień dobry” jakby z wahaniem, a grupki sąsiadek w sklepie i na ulicy przerywały żywą dyskusję, kiedy się zbliżałam. Czyli gadały o mnie.
Tego samego wieczoru zadzwoniła przyjaciółka
– To niby nie moja sprawa – zaczęła podenerwowana – ale czuję się w obowiązku cię ostrzec. Całe miasteczko aż huczy od plotek.
– Z powodu? – udałam, że się nie orientuję w temacie najnowszej sensacji.
– Wszyscy mówią, że sprowadziłaś sobie kochanka! – wypaliła. – Są oburzeni, że w niecały rok po śmierci Władka przyjmujesz w domu mężczyznę. Co gorsza takiego, który mógłby być twoim synem!
Zamurowało mnie na moment. Tego nie przewidziałam. No cóż, widocznie innym przychodzą do głowy teorie, o których mnie się nawet nie śniło. Sądziłam raczej, że domyślą się prawdy, którą do tej pory skrzętnie ukrywałam. Dlaczego ją ukrywałam? Po prostu ze wstydu. Miałam swoją dumę.
– Artur nie jest moim kochankiem.
– Daj spokój, Jolka, przecież ja cię nie ganię – zapewniła Wiesia. Nieco zbyt żarliwie. – Władkowi to już przecież nie robi różnicy.
– Renia, powtarzam, to zupełnie nie tak…
– Nie wstydź się, to normalne, że nie chcesz żyć samotnie. Masz prawo do szczęścia. Martwi mnie tylko, że jest ponoć od ciebie sporo młodszy. Nie boisz się tego?
– Przestań bredzić i słuchaj, co do ciebie mówię! – krzyknęłam, bo już nie wytrzymałam. – Zresztą nie będę ci się tłumaczyć przez telefon. Najlepiej zrobisz, jak przyjdziesz do mnie. Przedstawię ci Artura, sama zobaczysz, że nie mam się czego bać.
Chyba ją zaintrygowałam.
– Już wkładam buty! – usłyszałam, nim się rozłączyła.
Nie zauważyłam, że Artur przez cały czas stał w drzwiach pokoju i najprawdopodobniej słyszał całą rozmowę.
– Jakieś kłopoty? – spytał, z trudem powstrzymują rozbawienie. – Biorą nas za kochanków? Może szkoda wyprowadzać ich z błędu, co? – teraz już śmiał się otwarcie, błyskając białymi zębami.
– Jak możesz tak mówić? Ty sobie pojedziesz, a ja tu zostanę i będę musiała żyć z tymi ludźmi. I z tymi plotkami – zirytowała mnie jego beztroska. – Sądzisz, że mi pochlebiają takie podejrzenia? To się mylisz. To nie jest duże miasto. Muszę to jak najszybciej wyjaśnić, chociaż prawdę powiedziawszy, i tak będzie sporo gadania. To dobrzy ludzie, ale nieco konserwatywni. I mają swoje zasady, w których romans wdowy z dużo młodszym mężczyzną się nie mieści. To nie Hollywood czy Nowy Jork. Nawet takie Kielce to przy nas metropolia. Więc na zasadzie równowagi byle bzdura urasta tu do niebotycznych rozmiarów.
– Przepraszam – powiedział skruszony Artur. – O tym nie pomyślałem.
Nie on pierwszy. Władek też nie pomyślał, jak będzie mi trudno, gdy się wszystko wyda. Musiałam go dopiero oświecić. Dlatego przez lata trzymaliśmy się wspólnie ustalonej wersji o wzorowym małżeństwie, którą dzielnie podtrzymywałam za jego życia i której nie chciałam burzyć po jego śmierci.
Teraz, mając do wyboru albo wystawienie na szwank mojej własnej opinii, albo zburzenie mitu, wybrałam to drugie. Władkowi jest już wszystko jedno, a ja nie mogę sobie pozwolić na pomówienia i ostracyzm społeczny.
Pora wyłożyć kawę na ławę. Pora ujawnić „trupy” chowane w szafie. Taką ostatecznie decyzję podjęłam, jeszcze zanim zadzwonił dzwonek u drzwi, obwieszczając przybycie Reni.
– Rozbieraj się i wchodź do pokoju – powitałam ją w progu. – Artur już tam jest. Ja szybciutko zrobię herbatę.
Wymknięciem się do kuchni chciałam dać jej chwilę sam na sam z moim gościem, na oswojeniem się z jego szokującym widokiem. Artur był bardzo podobny do swego ojca, niemal jak skóra zdarta. Byłam pewna, że Renia to zauważy. Nie myliłam się.
– Jaki on podobny do Władka! – powiedziała, gdy tylko wkroczyłam do pokoju, niosąc tacę zastawioną filiżankami. – Czy to jego bratanek?
Wzruszyłam ramionami. Głupie przypuszczenie. Przecież mój mąż miał dwie siostry, cztery siostrzenice, jednego siostrzeńca w gimnazjum, i żadnego brata. Wątpliwe, by Renia o tym nie widziała.
– Nie bratanek? Więc kim on jest?
Artur milczał. Nie skomentował nawet tego mówienia o nim w trzeciej osobie, i jakby go nie było w pokoju. Chyba ze względu na mnie. Sama nie wiem czemu, ale polubił mnie. Co ciekawsze, ja jego też, choć przez lata starałam się unikać nawet myślenia o nim. Artur uniósł pytająco brwi. Jednak nadal milczał. I czekał.
Wielkie wyzwanie należało do mnie
– Nie bratanek – zaprzeczyłam i nad podziw spokojnym głosem dodałam: – To jego syn.
Równie dobrze bomba mogłaby wybuchnąć w salonie. Renia trwała dłuższą chwilę jak ogłuszona. Z otwartymi ze zdumienia ustami.
– Sy… syn? – wyjąkała wreszcie. I się odetkała. – Jak to syn? Jaki syn? Przecież on jest raptem po dwudziestce! Musiałby się urodzić… – urwała, a oczy zrobiły się jej jak pięciozłotówki.
Renia zaczerwieniła się jak piwonia. Widziałam, że jest jej głupio…
– Nie mylisz się – potwierdziłam jej podejrzenia. – To pozamałżeńskie dziecko mojego męża. Władek miał romans, i to z poważną konsekwencją, jak się okazało. Przyznał się, a ja cóż, wybaczyłam. Może nie od razu… Postawiłam też warunek, że nikt nie może się dowiedzieć. Nie chciałam ani plotek, ani litości, ani pytań, jak do tego doszło, jak się czuję z tym, że mój mąż ma na boku dziecko, którego nie mógł mieć ze mną.
– Czułam się potwornie – wyjaśniłam krótko i do bólu szczerze. – Władek dotrzymał słowa. Chłopiec był cały czas pod opieką matki, a mój mąż tylko łożył na jego utrzymanie. Artur długo nie wiedział o swoim ojcu, dopiero gdy skończył piętnaście lat, matka powiedziała mu prawdę. Wtedy zaczęli utrzymywać ze sobą kontakt. Nie protestowałam. Już mi to tak nie przeszkadzało. Emocje dawno opadły, a z wiekiem człowiek zdaje sobie sprawę, że nie warto być mściwym ani zapiekłym.
– We własnych oczach byłabym mała i podła, gdyby uparcie stawała między ojcem a synem. A nie chciałam się tak czuć. Kiedy Władek umarł, Artur był na stypendium w USA i nie mógł przyjechać na pogrzeb, ale teraz prosił mnie, aby mógł odwiedzić grób ojca i poznać miejsce, w którym żył…
Widziałam po minie Reni, że jest wstrząśnięta. Na pewno nie takiego wyjaśnienia się spodziewała. Nie aż takiej sensacji. Pewnie też nie aż takiej szczerości.
– Niewiarygodne… – kręciła głową. – Nie mogę uwierzyć, choć rzeczywiście chłopak wygląda zupełnie jak Władek…
– Trudno ci uwierzyć w prawdę, a tak łatwo dałaś wiarę plotce o kochanku? – nie darowałam sobie przytyku. – Ty, która znasz mnie od lat?
Zaczerwieniła się jak piwonia
Widziałam, że jest jej głupio, i nie chciałam bardziej jej dokuczać. Zresztą była mi potrzebna. Zaraz po wizycie u mnie obdzwoni wszystkie swoje znajome i podzieli się usłyszanymi ode mnie rewelacjami. A tamte zadzwonią do swoich znajomych i tak dalej…
Kiedy następnego dnia szliśmy z Arturem na cmentarz, odprowadzały nas ciekawskie spojrzenia. Wszyscy już wiedzieli. I tylko nie jestem pewna, czy z powrotem stałam się w ich oczach kobietą godną szacunku i podziwu, bo wybaczyłam, czy raczej politowania, bo… wybaczyłam.
Czytaj także:
„Po 15 latach małżeństwa myślałem, że żona ma kochanka. A ona ukryła, że ma raka. Myślała, że przestanę ją kochać”
„Trwałam przy mężu tyranie ze względu na córkę. Katował mnie, później przepraszał, a we mnie ciągle tliła się nadzieja”
„Szwagrowie liczyli, że w spadku dostanie im się biżuteria teściowej. Cóż, będą się musieli obejść smakiem, krwiopijcy”