„Latami kryłam niewiernego męża, by uniknąć plotek i ostracyzmu. Owoc jego zdrady do teraz zatruwa mi życie”

Kobieta, która ukrywała męża fot. Adobe Stock, NataliAlba
„Władek też nie pomyślał, jak będzie mi trudno, gdy się wszystko wyda. Teraz, mając do wyboru albo wystawienie na szwank mojej własnej opinii, albo zburzenie mitu, wybrałam to drugie. Pora wyłożyć kawę na ławę. Taką ostatecznie decyzję podjęłam”.
/ 20.04.2022 05:57
Kobieta, która ukrywała męża fot. Adobe Stock, NataliAlba

W naszym miasteczku wszyscy się znają. Przynajmniej z widzenia. Ma to swoje dobre i złe strony, gdyż niewiele uchodzi uwadze jego mieszkańców. Plotki rozchodzą się błyskawicznie, każda nowa twarz wzbudza zainteresowanie, a każde wydarzenie jest szeroko komentowane.

Nie miałam złudzeń – wiedziałam, że pojawienie się w moim domu Artura wzbudzi powszechną ciekawość. Jednak nie mogłam odmówić mu gościny. Zgodnie z moimi przypuszczeniami już następnego dnia po jego przyjeździe zagadnęła mnie w sklepie sąsiadka.

– Ma pani gościa? – świdrowała mnie wzrokiem. – Widziałam wczoraj młodego człowieka z plecakiem…

– Owszem – odparłam spokojnie i dalej wybierałam produkty.

– To pewnie ktoś z rodziny, tak? – drążyła. – Na długo?

– Niezupełnie z mojej rodziny – odparłam zgodnie z prawdą. – A czy na długo? Sama nie wiem.

Zostawiłam ją wyraźnie poruszoną moją odpowiedzią i poszłam do kasy zapłacić za zakupy.
Na efekt takiej nonszalancji nie musiałam długo czekać. Już wracając do domu, zauważyłam śledzące mnie spojrzenia. Następnego dnia odpowiadano na moje „dzień dobry” jakby z wahaniem, a grupki sąsiadek w sklepie i na ulicy przerywały żywą dyskusję, kiedy się zbliżałam. Czyli gadały o mnie.

Tego samego wieczoru zadzwoniła przyjaciółka

– To niby nie moja sprawa – zaczęła podenerwowana – ale czuję się w obowiązku cię ostrzec. Całe miasteczko aż huczy od plotek.

– Z powodu? – udałam, że się nie orientuję w temacie najnowszej sensacji.

– Wszyscy mówią, że sprowadziłaś sobie kochanka! – wypaliła. – Są oburzeni, że w niecały rok po śmierci Władka przyjmujesz w domu mężczyznę. Co gorsza takiego, który mógłby być twoim synem!

Zamurowało mnie na moment. Tego nie przewidziałam. No cóż, widocznie innym przychodzą do głowy teorie, o których mnie się nawet nie śniło. Sądziłam raczej, że domyślą się prawdy, którą do tej pory skrzętnie ukrywałam. Dlaczego ją ukrywałam? Po prostu ze wstydu. Miałam swoją dumę.

– Artur nie jest moim kochankiem.

– Daj spokój, Jolka, przecież ja cię nie ganię – zapewniła Wiesia. Nieco zbyt żarliwie. – Władkowi to już przecież nie robi różnicy.

– Renia, powtarzam, to zupełnie nie tak…

– Nie wstydź się, to normalne, że nie chcesz żyć samotnie. Masz prawo do szczęścia. Martwi mnie tylko, że jest ponoć od ciebie sporo młodszy. Nie boisz się tego?

– Przestań bredzić i słuchaj, co do ciebie mówię! – krzyknęłam, bo już nie wytrzymałam. – Zresztą nie będę ci się tłumaczyć przez telefon. Najlepiej zrobisz, jak przyjdziesz do mnie. Przedstawię ci Artura, sama zobaczysz, że nie mam się czego bać.

Chyba ją zaintrygowałam.

– Już wkładam buty! – usłyszałam, nim się rozłączyła.

Nie zauważyłam, że Artur przez cały czas stał w drzwiach pokoju i najprawdopodobniej słyszał całą rozmowę.

– Jakieś kłopoty? – spytał, z trudem powstrzymują rozbawienie. – Biorą nas za kochanków? Może szkoda wyprowadzać ich z błędu, co? – teraz już śmiał się otwarcie, błyskając białymi zębami.

– Jak możesz tak mówić? Ty sobie pojedziesz, a ja tu zostanę i będę musiała żyć z tymi ludźmi. I z tymi plotkami – zirytowała mnie jego beztroska. – Sądzisz, że mi pochlebiają takie podejrzenia? To się mylisz. To nie jest duże miasto. Muszę to jak najszybciej wyjaśnić, chociaż prawdę powiedziawszy, i tak będzie sporo gadania. To dobrzy ludzie, ale nieco konserwatywni. I mają swoje zasady, w których romans wdowy z dużo młodszym mężczyzną się nie mieści. To nie Hollywood czy Nowy Jork. Nawet takie Kielce to przy nas metropolia. Więc na zasadzie równowagi byle bzdura urasta tu do niebotycznych rozmiarów.

– Przepraszam – powiedział skruszony Artur. – O tym nie pomyślałem.

Nie on pierwszy. Władek też nie pomyślał, jak będzie mi trudno, gdy się wszystko wyda. Musiałam go dopiero oświecić. Dlatego przez lata trzymaliśmy się wspólnie ustalonej wersji o wzorowym małżeństwie, którą dzielnie podtrzymywałam za jego życia i której nie chciałam burzyć po jego śmierci.

Teraz, mając do wyboru albo wystawienie na szwank mojej własnej opinii, albo zburzenie mitu, wybrałam to drugie. Władkowi jest już wszystko jedno, a ja nie mogę sobie pozwolić na pomówienia i ostracyzm społeczny.

Pora wyłożyć kawę na ławę. Pora ujawnić „trupy” chowane w szafie. Taką ostatecznie decyzję podjęłam, jeszcze zanim zadzwonił dzwonek u drzwi, obwieszczając przybycie Reni.

– Rozbieraj się i wchodź do pokoju – powitałam ją w progu. – Artur już tam jest. Ja szybciutko zrobię herbatę.

Wymknięciem się do kuchni chciałam dać jej chwilę sam na sam z moim gościem, na oswojeniem się z jego szokującym widokiem. Artur był bardzo podobny do swego ojca, niemal jak skóra zdarta. Byłam pewna, że Renia to zauważy. Nie myliłam się.

– Jaki on podobny do Władka! – powiedziała, gdy tylko wkroczyłam do pokoju, niosąc tacę zastawioną filiżankami. – Czy to jego bratanek?

Wzruszyłam ramionami. Głupie przypuszczenie. Przecież mój mąż miał dwie siostry, cztery siostrzenice, jednego siostrzeńca w gimnazjum, i żadnego brata. Wątpliwe, by Renia o tym nie widziała.

– Nie bratanek? Więc kim on jest?

Artur milczał. Nie skomentował nawet tego mówienia o nim w trzeciej osobie, i jakby go nie było w pokoju. Chyba ze względu na mnie. Sama nie wiem czemu, ale polubił mnie. Co ciekawsze, ja jego też, choć przez lata starałam się unikać nawet myślenia o nim. Artur uniósł pytająco brwi. Jednak nadal milczał. I czekał.

Wielkie wyzwanie należało do mnie

– Nie bratanek – zaprzeczyłam i nad podziw spokojnym głosem dodałam: – To jego syn.

Równie dobrze bomba mogłaby wybuchnąć w salonie. Renia trwała dłuższą chwilę jak ogłuszona. Z otwartymi ze zdumienia ustami.

– Sy… syn? – wyjąkała wreszcie. I się odetkała. – Jak to syn? Jaki syn? Przecież on jest raptem po dwudziestce! Musiałby się urodzić… – urwała, a oczy zrobiły się jej jak pięciozłotówki.

Renia zaczerwieniła się jak piwonia. Widziałam, że jest jej głupio…

– Nie mylisz się – potwierdziłam jej podejrzenia. – To pozamałżeńskie dziecko mojego męża. Władek miał romans, i to z poważną konsekwencją, jak się okazało. Przyznał się, a ja cóż, wybaczyłam. Może nie od razu… Postawiłam też warunek, że nikt nie może się dowiedzieć. Nie chciałam ani plotek, ani litości, ani pytań, jak do tego doszło, jak się czuję z tym, że mój mąż ma na boku dziecko, którego nie mógł mieć ze mną.

– Czułam się potwornie – wyjaśniłam krótko i do bólu szczerze. – Władek dotrzymał słowa. Chłopiec był cały czas pod opieką matki, a mój mąż tylko łożył na jego utrzymanie. Artur długo nie wiedział o swoim ojcu, dopiero gdy skończył piętnaście lat, matka powiedziała mu prawdę. Wtedy zaczęli utrzymywać ze sobą kontakt. Nie protestowałam. Już mi to tak nie przeszkadzało. Emocje dawno opadły, a z wiekiem człowiek zdaje sobie sprawę, że nie warto być mściwym ani zapiekłym.

– We własnych oczach byłabym mała i podła, gdyby uparcie stawała między ojcem a synem. A nie chciałam się tak czuć. Kiedy Władek umarł, Artur był na stypendium w USA i nie mógł przyjechać na pogrzeb, ale teraz prosił mnie, aby mógł odwiedzić grób ojca i poznać miejsce, w którym żył…
Widziałam po minie Reni, że jest wstrząśnięta. Na pewno nie takiego wyjaśnienia się spodziewała. Nie aż takiej sensacji. Pewnie też nie aż takiej szczerości.

– Niewiarygodne… – kręciła głową. – Nie mogę uwierzyć, choć rzeczywiście chłopak wygląda zupełnie jak Władek…

– Trudno ci uwierzyć w prawdę, a tak łatwo dałaś wiarę plotce o kochanku? – nie darowałam sobie przytyku. – Ty, która znasz mnie od lat?

Zaczerwieniła się jak piwonia

Widziałam, że jest jej głupio, i nie chciałam bardziej jej dokuczać. Zresztą była mi potrzebna. Zaraz po wizycie u mnie obdzwoni wszystkie swoje znajome i podzieli się usłyszanymi ode mnie rewelacjami. A tamte zadzwonią do swoich znajomych i tak dalej…

Kiedy następnego dnia szliśmy z Arturem na cmentarz, odprowadzały nas ciekawskie spojrzenia. Wszyscy już wiedzieli. I tylko nie jestem pewna, czy z powrotem stałam się w ich oczach kobietą godną szacunku i podziwu, bo wybaczyłam, czy raczej politowania, bo… wybaczyłam.

Czytaj także:
„Po 15 latach małżeństwa myślałem, że żona ma kochanka. A ona ukryła, że ma raka. Myślała, że przestanę ją kochać”
„Trwałam przy mężu tyranie ze względu na córkę. Katował mnie, później przepraszał, a we mnie ciągle tliła się nadzieja”
„Szwagrowie liczyli, że w spadku dostanie im się biżuteria teściowej. Cóż, będą się musieli obejść smakiem, krwiopijcy”

Redakcja poleca

REKLAMA