„Byłam naiwna i ślepa. Marek żerował na mnie niczym pasożyt. Myślałam, widzi we mnie żonę, a on kochał tylko moją kasę”

Kobieta, którą oszukano fot. Adobe Stock, waranyu
„W podświadomości kołatała mi się myśl, że robię źle. Nie wyobrażałam sobie życia bez Marka. A on nie wyobrażał sobie życia bez moich pieniędzy. Nadal więc go utrzymywałam. Samotność wydawała mi się gorsza niż pusty portfel”.
/ 20.04.2022 06:36
Kobieta, którą oszukano fot. Adobe Stock, waranyu

Kiedy poznałam Marka, myślałam, że chwyciłam Pana Boga za nogi. Przystojny, świetnie ubrany, przy tym opiekuńczy, pełen współczucia. Po tragicznej śmierci ukochanych rodziców czułam się przeraźliwie samotna i zraniona. Nie potrafiłam pogodzić się z tym, że już ich nie ma.

„Jak to? Przecież jeszcze tak niedawno mama przygotowywała mi śniadanie, a tata z troską w głosie pytał, czy udało mi się zaliczyć kolejny egzamin na studiach. A teraz leżą w grobie? To niemożliwe…” – płakałam. Bardzo potrzebowałam kogoś, kto pomógłby mi się z tym uporać, wyjść z depresji. Marek wydawał się wręcz idealny.

Dużo wtedy piłam. Miałam za co, bo rodzice oprócz mieszkania, zostawili mi w spadku sporo pieniędzy. W dzień spałam, a wieczorami chodziłam do klubu albo do baru po drugiej stronie ulicy, czasem też kupowałam butelkę do domu.

Odkręcałam korek, nalewałam sobie trochę do szklanki, uzupełniałam colą. Wydawało mi się, że w tej szklance utopię wszystkie swoje smutki. Marek pił ze mną… Podobało mi się to. Ciotka i znajomi zamiast mnie wspierać, potrafili tylko załamywać ręce i prawić morały. „Kobieto, nie tędy droga, zostaw tę wódę, otrząśnij się, wróć na studia, zacznij normalnie żyć” – słyszałam z lewa i prawa.

Doprowadzało mnie to do białej gorączki. Jak miałam normalnie żyć, uczyć się, skoro straciłam dwie najbliższe mi osoby? Tymczasem Marek rozumiał mnie doskonale. Wysłuchiwał ze spokojem moich zwierzeń, nie pouczał, nie gadał tych wszystkich bzdur.

Nalewał mi i sobie kolejnego drinka i mówił, że mnie kocha, że nigdy mnie nie opuści. Było wspaniale. Przynajmniej tak mi się wydawało.

A że prosił mnie często o kilka stówek na drobne wydatki? Albo kazał płacić za swoje ubrania w eleganckim butiku, wypady do restauracji, romantyczne weekendy w Zakopanem? No cóż… Przecież był przy mnie, pocieszał mnie, wspierał. To było ważniejsze niż pieniądze.

Po mniej więcej roku takiego życia moje konto w banku zaświeciło pustkami. Kiedy pewnego dnia jak zwykle poszłam do bankomatu, by wypłacić trochę pieniędzy, na ekranie pojawiła się informacja: „Brak środków”. Myślałam, że to jakaś pomyłka, więc spróbowałam jeszcze raz. Niestety wyskoczył ten sam tekst. Zaniepokojona podeszłam do okienka.

– Ma pani na rachunku 42 złote i 50 groszy. A nasz bankomat wydaje tylko banknoty 50, 100 i 200 złotowe – usłyszałam od kasjerki.

– To co mam teraz zrobić? – patrzyłam na nią bezradnie.

– Może pani wypłacić pieniądze u mnie. Ale za to bank pobiera dwa złote prowizji. No więc jak? – zapytała.

– Proszę wypłacić – wykrztusiłam.

Pomogłam mu i myślałam, że mi się odwdzięczy

Wyszłam z banku oszołomiona. Usiadłam na ławce i próbowałam zebrać myśli. „Z czego teraz będę żyć?” – zastanawiałam się. Patrzyłam na dwa banknoty po 20 złotych i tę nieszczęsną pięćdziesięciogroszówkę i czułam się kompletnie bezradna. Ale po chwili to uczucie minęło.

„Przecież jest Marek, on mi pomoże” – uśmiechnęłam się do siebie. Nie wyobrażałam sobie, że mogłoby być inaczej. Nie pomógł. Nie chciał nawet o tym słyszeć. Gdy mu powiedziałam, że nie mam nic na koncie, tylko wzruszył ramionami.

– Tak? No to pożycz od kogoś albo coś sprzedaj. Starzy na pewno zostawili ci jakąś biżuterię i inne cenne przedmioty. Wszystko można spieniężyć – stwierdził.

– Słucham? Jak to? Do tej pory ja za wszystko płaciłam. Teraz mógłbyś mi się odwdzięczyć. Przecież pracujesz – zaprotestowałam.

Spiorunował mnie wzrokiem.

– Chyba śnisz! Mam mnóstwo własnych wydatków! Nie będę robił z siebie dziada tylko dlatego, że żal ci jakichś głupich błyskotek – wrzasnął.

W jego oczach nie było już miłości i współczucia tylko wściekłość. Przeraziłam się nie na żarty.

– Już dobrze, dobrze, nie denerwuj się. Poszukam w szufladach i w sejfie – wykrztusiłam.
Od razu się rozpromienił.

– Grzeczna dziewczynka… Taką cię właśnie lubię – przytulił mnie.

Znowu był tym samym Markiem, w którym się zakochałam. Sprzedałam wszystko. Po kolei. Prawie codziennie chodziłam do lombardu i zostawiałam coś cennego. Biżuterię mamy, złote zegarki i spinki ojca, monety kolekcjonerskie.

Gdzieś tam w podświadomości kołatała mi się myśl, że robię źle, ale szybko ją odpędzałam. Nie wyobrażałam sobie życia bez Marka. A on nie wyobrażał sobie życia bez moich pieniędzy. Nadal więc go utrzymywałam, ubierałam, żywiłam, dawałam kilka stówek na drobne wydatki. Samotność wydawała mi się gorsza niż pusty portfel.

Po dwóch miesiącach nie miałam już czego sprzedać. Przeszukałam wszystkie zakamarki, ale nic wartościowego  nie znalazłam. Gdy przerażona wyznałam to Markowi, popatrzył na mnie z politowaniem.

– Ale z ciebie głuptasek. Zapomniałaś o jeszcze jednej, bardzo cennej rzeczy!

– Naprawdę? Jakiej? – ucieszyłam się.

– A o tym! – rozejrzał się wokół siebie. – Te cztery pokoje w centrum Warszawy są warte fortunę!

– A gdzie będziemy mieszkać? – wykrztusiłam.

– Kupimy coś mniejszego albo wynajmiemy… Później nad tym pomyślimy. Teraz najważniejsze, żeby dobrze sprzedać te salony. To świetne miejsce na kancelarię. A prawnicy mają pieniądze. Jeszcze dziś dowiem się, ile można od nich za to wszystko wyciągnąć – zatarł ręce.

Gdy tak patrzyłam na tę jego zadowoloną minę stało się coś dziwnego. Jakby mi się jakaś klapka w mózgu otworzyła. Nagle uświadomiłam sobie, że mój ukochany Marek nie jest oddanym opiekunem, ale zwykłym naciągaczem i pasożytem, który żyje sobie jak król na mój koszt. Ogarnęła mnie wściekłość.

– Nie masz po co się dowiadywać. Nie sprzedam mieszkania! – wrzasnęłam.

Był zdumiony moim wybuchem.

– Żartujesz kochanie, prawda?  – chciał mnie przytulić.

– Nie żartuję. To wszystko, co mi zostało po rodzicach. I najlepiej będzie, jak się wyprowadzisz. Jeszcze dzisiaj. Nie chcę cię już więcej widzieć – odepchnęłam go.

Musiałam uciekać z własnego domu!

Tego, co się potem stało, nie zapomnę chyba do końca życia. Marek dostał szału. Zaczął rozbijać naczynia, meble, bić mnie na oślep. Wrzeszczał, że nigdy się od niego nie uwolnię, że mam robić, co mi każe. Bo inaczej mnie zabije. Czułam, że nie żartuje.

– Dobrze, już dobrze, sprzedam mieszkanie i będę grzeczną dziewczynką, tak jak lubisz! – krzyknęłam.

Trochę się uspokoił. Czerwony z wysiłku opadł na kanapę i przyciągnął mnie do siebie.

– Nie prowokuj mnie więcej. Jesteś moja i nic tego nie zmieni. Rozumiesz to, prawda? – zapytał.

Skinęłam głową i przytuliłam się do niego. Tylko w ten sposób mogłam uśpić jego czujność.
Tamtej nocy kochaliśmy się po raz ostatni. Wcześniej uwielbiałam to robić z Markiem. Dawał mi tyle rozkoszy. Ale wtedy?

Zamknęłam oczy i modliłam się, żeby jak najszybciej skończył. Gdy usnął, wymknęłam cię po cichu do przedpokoju i wyciągnęłam z kieszeni jego kurtki klucze od drzwi wejściowych. Gdy wyszedł do pracy, wrzuciłam do torby najpotrzebniejsze rzeczy, zamknęłam mieszkanie na wszystkie zamki i pojechałam do przyjaciółki. Gdy otworzyła, rozpłakałam się jak dziecko.

– Przyjmiesz mnie na trochę? – wychlipałam.

Przyjęła. Od tamtej pory minęły dwa miesiące. Ciągle mieszkam u Doroty. Głupio mi, że tak długo siedzę jej na głowie, ale nie mam wyjścia. Do domu nie mogę wrócić, bo Marek szaleje. Od sąsiadów wiem, że wystaje pod oknami, krzyczy, grozi.

Kilka razy zabrała go policja, ale wraca, jak bumerang. Do mieszkania mogę wejść tylko w dzień, kiedy jest w pracy. A i tak, gdy idę po swoje rzeczy, przemykam cichcem pod ścianami, jak złodziej…

Zmieniłam numer telefonu i adres mailowy, bo zasypywał mnie wiadomościami i SMS-ami. Pisał w nich, że nigdy przed nim nie ucieknę, że wszędzie mnie znajdzie. Przyjaciółka radziła, żebym zgłosiła to na policję, ale nie zrobiłam tego. Bałam się, że umorzą śledztwo albo dostanie wyrok w zawiasach… Wolałam przeczekać, aż mu się znudzi, aż o mnie zapomni. Ale jakoś nie zapomina…

Nie wiem, co mam zrobić. Nie chcę wyjeżdżać z Warszawy. Chyba jednak nie mam innego wyjścia. Nie mogę przecież wiecznie żyć w strachu. Dlatego prawdopodobnie sprzedam mieszkanie po rodzicach i wyjadę. Na przykład do Wrocławia lub Krakowa. Kupię kawalerkę, spróbuję wrócić na studia albo pójdę do pracy. Chcę zacząć wszystko od nowa. 

Czytaj także:
„Mąż zamiast mi zaufać, uwierzył w brednie mojego eks. Ten wariat wmówił mu, że nie jest biologicznym ojcem naszego syna”
„Po śmierci męża całe dnie spędzałam nad jego grobem. Los ze mnie zadrwił i to na cmentarzu poznałam nową miłość”
„Tak długo wmawiałam mężowi, że go kocham, aż sama w to uwierzyłam. Zrozumiałam, że miłość to nie motylki w brzuchu”

Redakcja poleca

REKLAMA