Masz wiadomość – poinformowała mnie radośnie komórka. Jezu, kto wysyła SMS-y o trzeciej nad ranem w środku tygodnia?! Rodzice? Coś z tatą? Nie… Gdyby coś się stało, mama by zadzwoniła, bo nie umie obsługiwać SMS-ów. Zaraz potem zadzwoniłby ojciec, nawet przechodząc właśnie zawał serca, chcąc zakomunikować mi to samo, ale swoimi słowami, czyli w jego mniemaniu – lepiej.
Tacy mi się staruszkowie trafili: kłótliwi, uparci, wiecznie w stanie w wojny, od kiedy pamiętam, straszący się nawzajem rozwodem, zarazem niezdolni żyć bez siebie. Koszmar. Nie dziwota, że byłam emocjonalnie popaprana, a małżeństwo kojarzyło mi się z pułapką bez wyjścia.
Masz wiadomość – zawołała komórka. Znowu? A może to jakiś namolny facet? Tylko niby kto? Kochasiów, nachalnie przypominających o swym istnieniu, zwykłam się pozbywać. Zresztą obecnie w moim życiu istniał tylko jeden mężczyzna. Więc może Marek…? Tylko czy my nadal byliśmy razem? A może mój najdłuższy, bo ponad dwuletni związek należał już do historii?
Marek kochał mnie, o czym mówił z krępującą otwartością, ale miał swoją dumę. Nie narzucałby się, nie błagał, a już na pewno nie słałby SMS–ów po nocy. Odpowiedzialny, poważny Marek nie był typem natręta, nie zadzwoniłby, skoro… zakazałam mu kontaktów.
– Odpocznijmy od siebie – powiedziałam, unikając patrzenia mu w oczy.
– Ja ci się oświadczam, a ty mi mówisz: odpocznijmy od siebie? – nie dowierzał. – Zrywasz ze mną?
– Nie zrywam. Po prostu proszę o trochę przestrzeni i o czas do namysłu…
– Nie ujęłaś tego w ten sposób. Taką prośbę bym zrozumiał. Oczywiście, ofiarowując ukochanej kobiecie pierścionek, oczekiwałem raczej radosnego „tak”. Ale nie panikuję i staram się zrozumieć, że mogłem cię zaskoczyć, nawet jeżeli jesteśmy razem od roku, a ja nigdy nie ukrywałem, że chcę założyć rodzinę…
– Ze mną? – zdenerwowałam się, bezwiednie zaciskając pięści.
Bo czemu musiał wszystko popsuć? Źle nam było? Na co mu formalności, przysięgi? Żadna nie zagwarantuje wiecznej miłości. Za to sprawiają, że namiętność zmienia się w przyzwyczajenie i ciągłe potyczki.
– Rodzinę chcesz zakładać? A czy ja kiedykolwiek wyraziłam pragnienie bycia żoną i matką?
– Nie, ale założyłem, że w głębi duszy każdy tego pragnie…
– Ale ja nie jestem każdy!
– Wiem. Kocham cię za twoją wyjątkowość właśnie. Za ciepło, wrażliwość, których się wypierasz, ale masz w sobie tyle miłości, gdybyś tylko się odważyła…
– Przestań! To żenujące. Teraz już na pewno wiem, że musimy od siebie odpocząć.
– Ja naprawdę nie muszę, będę tęsknił…
– Szkopuł w tym, że ja powinnam zatęsknić. Więc nie dzwoń, nie przychodź, nie wysyłaj maili, póki ja się nie odezwę.
Nie wierzyłam własnym oczom
Dotrzymał słowa. Od dwóch tygodni nie dawał znaku życia. Czy tęskniłam? Robiłam wszystko, żeby o tym nie myśleć. Brałam nadgodziny w pracy, a po powrocie do domu sprzątałam jak szalona, nawet piwnicę i pawlacz wyczyściłam, i za prasowanie się wzięłam...
Kiedyś po zerwaniu odreagowywałam, imprezując i wybijając klin klinem. Ale teraz nie miałam ochoty. Jakbym bała się zrobić coś nieodwracalnego, podłego, a czułam, że zdrada byłaby czymś takim. Marek zasłużył na szczerość. Tyle że ja nie wiedziałam już, co jest prawdą.
Czy byliśmy bardziej kochankami, czy przyjaciółmi? Co rusz łapałam się na tym, że sięgam po komórkę, żeby do niego zadzwonić, opowiedzieć, co się wydarzało… A raz niemal zajechałam pod jego dom, nim się zorientowałam…
Więc czy tęskniłam? Tak, do licha! Brakowało mi naszych rozmów o wszystkim i niczym, naszego milczenia, gdy ja siedziałam w necie, a on coś czytał, wspólnego oglądania telewizji, seksu bardziej czułego niż namiętnego, uśmiechów, jakimi mnie obdarzał.
Rany, brakowało mi nawet tego, co wcześniej zwykle mnie irytowało: sporów w trakcie zakupów, bo ja wrzucałam, co mi w oko wpadało, a Marek nie wchodził między regały bez listy, jego pouczenia, jak mam prowadzić samochód, ustawić buty na półce, zmywać naczynia, jego czepiania się, że jem na noc albo piję prosto z butelki czy kartonika…
Boże! Co się ze mną działo? Jak mogło brakować mi jego trucia? I co powinnam zrobić? Zerwać raz a porządnie, czy przyjąć te cholerne oświadczyny? A jeżeli to nie miłość, tylko… tylko już przywiązanie? Byłam z Markiem dłużej niż z kimkolwiek, więc przyzwyczaiłam się do niego, dlatego mi go brakowało, nawet jego wad, ale poczekam jeszcze parę tygodni, to się odzwyczaję…
Masz wiadomość – trzeci raz tej nocy zawołała komórka.
– Dobra, już dobra – burknęłam pod nosem.
I tak musiałam iść do kuchni. Z tego wszystkiego w gardle mi zaschło. Wstałam, podeszłam do regału, odłączyłam telefon od ładowarki i ruszyłam do kuchni. Złapałam czajnik i napiłam się wody prosto z dzióbka. Na złość Markowi. Boże, jakie to dziecinne…
Usiadłam na taborecie. Spojrzałam na wyświetlacz: trzy nieodebrane wiadomości. Sprawdziłam: wszystkie od Dawida. Od Dawida?
A ten czego chce? Napił się i na zwierzenia mu się zebrało? Tego mi jeszcze brakowało: żalącego się na swój podły los babiarza, który od lat bezskutecznie szuka ideału; dlatego zalicza każdą, która nie ucieka na drzewo. Kiedyś, wieki temu, miałam z nimi krótki, niezobowiązujący romans, oparty wyłącznie na seksie. Skończyło się, gdy zaproponował mi trójkącik – aż tak wyluzowana nie byłam.
Otworzyłam skrzynkę i zaczęłam odczytywać SMS-y, od końca.
„Nie szukaj mnie. To wszystko”.
Ale sobie pochlebiał. Po kiego miałabym go szukać? To on się odezwał ni z tego, ni z owego.
„To nie jest głupi żart. Chciałbym, ale badałem się dwa razy. I nie ma żadnych wątpliwości. Dostałem wyrok. Może ty nie. O wybaczenie prosić nie będę – ja bym sobie nie wybaczył”.
Zimny dreszcz przebiegł mi po krzyżu. Widmo strasznego przeczucia, potwornego domysłu zmroziło mi krew w żyłach. Nigdy wcześniej tak się nie bałam. Pierwszy SMS brzmiał: „Mam HIV. Przebadaj się”.
Zawiesiło mi się myślenie, działanie, nawet odczuwanie. Gdy podejrzenie zmieniło się w pewność – zastygłam jak sparaliżowana. Siedziałam nieruchomo w kuchni na krześle, z twarzą ukrytą w dłoniach. Nie wiem, ile to dokładnie trwało, ale zaczynało już świtać, kiedy odtajałam nieco i w pierwszym odruchu chciałam zadzwonić do Dawida, a nawet spotkać się z nim, żeby mi prosto w oczy powiedział…
Tylko po co? Jeszcze raz zerknęłam na wiadomość: „Dostałem wyrok. Może ty nie. Nie szukaj mnie. To wszystko” – napisał. Racja, nic więcej nie było do dodania. Na co mi jego wyjaśnienia, przeprosiny, łzy? Skłamał czy nie – tylko, na Boga, po co miałby kłamać?! – mogłam zrobić tylko jedno: jak najszybciej się przebadać. Ale gdzie, jak, kiedy? Ile to będzie trwało? Samo czekanie na wyniki będzie gehenną!
Zrozumiałam ostrzeżenie
Poczułam się potwornie samotna i bezradna. Jak nigdy. Musiałam się z kimś podzielić tym strachem. Wciąż trzymałam w dłoni komórkę. Ostatnie połączenie? Mama… Nie. To przykre – ale nie. Rozmowa z rodzicami tylko bardziej by mnie zdołowała, bo zamiast mnie podtrzymać na duchu, zaczęliby się nawzajem obwiniać o moją ewentualną chorobę, oskarżać o błędy wychowawcze. Nie, dziękuję.
Marek. Tylko on. Mniejsza o naszą wcześniejszą kłótnię, o nasze niby-rozstanie. Był moim najlepszym przyjacielem, moją opoką. Jak trwoga, to do… Marka, zrozumiałam to w jednej chwili. Schowałam więc dumę do kieszeni i wybrałam jego numer.
– Sabinka, nawet nie wiesz, jak się cieszę, że dzwonisz. Tak tęskniłem, nie kłóćmy się, proszę. Nie chcesz na razie ślubu, dzieci, rozumiem… Sabinka?
Upuściłam komórkę na kafelki, wypadła bateria. Nieważne. Naraz wszystko inne przestało być istotne, prócz jednego: przecież jeżeli jestem nosicielem, mogłam zarazić Marka! Wcześniejszy strach został zdominowany przez zupełnie nowy lęk. Potworne brzemię winy odczuwałam w sumieniu niemal jak fizyczny ciężar.
Ja nie byłam święta, ale Marek żadną miarą nie zasłużył na taki los: w ciągu całego trzydziestoletniego życia miał tylko trzy związki, łącznie ze mną. Był typem długodystansowca i monogamisty. Rzadki okaz. Cenny. Czemu wcześniej nie potrafiłam docenić, że taki mężczyzna mnie kocha i chce być ze mną do końca życia?
Bo jak na współczesną, wyemancypowaną młodą kobietę przystało, jak ognia unikałam deklaracji „na zawsze”. Sądziłam, że mnie ograniczają, wtłaczają w jakieś niechciane ramy, bzdurne stereotypy, a ja mam kupę czasu, by zostać matką Polką. I nagle się okazało, że mogę nie mieć tego czasu. Nie będzie małżeństwa, macierzyństwa ani nawet zwykłego, nudnego życia.
A najgorsze, że mogłam ograbić z prawa do takiego szarego szczęścia kogoś, kogo naprawdę kochałam. Teraz, odarta przez strach z mechanizmów obronnych, widziałam to jasno: kochałam Marka, chciałam z nim być! Tylko bałam się, że skończymy jak moi rodzice. O Boże, jaka ja jestem głupia! Przecież każdy jest kowalem swojego losu, wcale nie musieliśmy powielać ich błędów. Nie musimy być tacy jak oni. Mamy swoje życie... Jakie będzie, zależy tylko od nas!
Znowu siedziałam jak otępiała, patrzyłam na rozbitą komórkę, a łzy ciekły po mojej twarzy… Aż zjawił się Marek i je obtarł. Otworzył drzwi swoim kluczem, którego mu nie zabrałam. Klęknął przede mną.
– Niepokoiłem się. Coś się stało? Tylko nie mów, że nic, przecież widzę, że coś…
– Odczytaj ostatnie SMS-y – szepnęłam.
Tak, niech przeczyta, ja nie miałam siły na tłumaczenia, a potem niech wyda swój wyrok, na mnie, na nas… Marek złożył komórkę i odczytał wiadomości od Dawida. Długo nie podnosił głowy, więc nie widziałam jego oczu. Wreszcie spojrzał na mnie i znalazłam w jego wzroku: lęk, współczucie i… miłość. Potem ujął moją twarz w dłonie, otarł łzy, ale gdy zbliżył usta do moich warg, cofnęłam się gwałtownie.
– Nie. Póki się nie wyjaśni, lepiej mnie nie całuj. Może ja jestem chora, ale ty nie, po co ryzykować…
– Jakoś musimy to rozwiązać, kwestię całowania i w ogóle, bo nie zamierzam cię opuścić, bez względu na wynik badania. Nie pozwolę się odepchnąć. Z góry cię uprzedzam: nie pozwolę się skreślić. Kocham cię. Rozumiesz jak bardzo?
Tak, chyba dopiero teraz zaczynałam rozumieć…
W czwartek w punkcie konsulatcyjno-diagnostycznym zrobiliśmy sobie badania, oboje – darmowo i anonimowo. Czekaliśmy cztery dni. Nie wiem, jak bym sobie poradziła bez Marka. W poniedziałek odebraliśmy wyniki. I znowu się popłakałam, ale tym razem z radości. Marek za to spoważniał, jakby sądził, że teraz wszystko odwołam…
Nie, co to, to nie. Aż tak głupia nie jestem. Opatrzność pogroziła mi palcem, a ja zrozumiałam ostrzeżenie.
Czytaj także:
„Znosiliśmy z mężem patologię za ścianą, żeby zaoszczędzić na domek z ogródkiem. Ale sąsiedzi uwzięli się na nas...”
„Ciotka zatruwała nam życie. Wszyscy żyli pod jej dyktando. W końcu znalazłam na nią sposób”
„Żona nie wierzyła, że syn popełnił samobójstwo. Twierdziła, że Jaś nawiedził ją w śnie i wyznał, że został zamordowany”