„Ten oszust żerował na starszych, samotnych ludziach. Takich, którym nie miał kto wyjaśnić, że nowa umowa to błąd”

staruszek który padł ofiarą naciągacza fot. Adobe Stock, lettas
Byłem roztrzęsiony. Przecież to przypadek zrządził, że przyjechałem do rodziców w dobrym momencie. Tylko dzięki temu uniknęli problemu, a inni, ich sąsiedzi, mam nadzieję, wkrótce go rozwiążą. Niewiele brakowało, a całe miasteczko wpadłoby w długi.
/ 20.05.2021 10:13
staruszek który padł ofiarą naciągacza fot. Adobe Stock, lettas

Wiem, że teraz o pracę bardzo trudno i każdy kurczowo trzyma się zajęcia, które ma. Ale nigdy nie uważałem, że do celu należy iść po trupach. I zdania nie zmienię! Kiedy zdecydowałem się wyjechać do miasta, rodzice bardzo mnie wspierali. Chociaż mieli zostać sami, nawet się nie zająknęli, żebym zmienił plany.

– Jedź, dziecko, pewnie, co cię czeka w naszym miasteczku? – namawiała mama. – Szkoły pokończyłeś, to może tam jakoś lepiej ci się ułoży.
– Wszystko zniszczyli! – tata kręcił głową. – Kiedyś były tu i zakłady, i masarnia, i PGR za rogatkami… A teraz co tu robić? Ja to już stary jestem, ale wy, młodzi, nie macie czego tu szukać. Taki majątek zmarnować! A wszyscy pracę mieli, wszyscy... I komu to przeszkadzało?
– Oj, stary, dałbyś już spokój – mama biegała po kuchni i znosiła na stół słoiki i pakunki. – Było, minęło… Ty myślisz, że jakby się władza nie zmieniła, to dalej wszystko byś miał? A pamiętasz, jakie to czasy trudne były, jak się wszyscy wszystkich bali? Dobrze, że się zmieniło, ino faktycznie, teraz to tu u nas pusto…
– I staro – tata skręcił papierosa. – Wszyscy młodzi do miasta uciekają. Ale co robić? Jedź, dziecko, tu żadna przyszłość. Ci, co zostali, to tylko pod sklepem stoją, piją i okazji do burd szukają.
– Toć mówię, szkoda, ale wyjścia nie ma – powiedziała mama, dokładając jeszcze jakąś paczkę. – No, to chyba wszystko… Wystarczy ci, synu, na jakiś czas.
– Mamo, przecież ja tego wszystkiego nie wezmę – jęknąłem. – Nie jadę na Syberię, tylko do miasta. I najpierw zatrzymam się u kolegi, a pracę mam już nagraną, z głodu nie umrę, po co mi ta wałówka?
– W tym mieście to same świństwa jedzą – mama jak zwykle miała wyrobione zdanie. – A kolega też się ucieszy, jak swojskiego sera, kiełbaski, ogórków podje…

Uwierzyli, że to bardzo korzystna oferta

Wiedziałem, że nie ma co dyskutować, więc pozwoliłem, żeby zapakowała mi to wszystko, pożegnałem się serdecznie i pojechałem. Na szczęście, miałem już samochód – zdezelowaną renówkę – bo byłoby mi trudno się z tym wszystkim zabrać!

W mieście mi się poszczęściło. Kolega akurat miał wolną chatę, zatrzymałem się u niego na trzy miesiące, a jak podpisałem stałą umowę, to wynająłem kawalerkę. Rzuciłem się w wir roboty – raz, że chciałem się wykazać, dwa, że miałem plan. Dorobić się najszybciej, jak się da. Wziąć kredyt i pójść na swoje. Naprawdę miałem farta, bo i pracę przecież od razu znalazłem, i dobrze zarabiałem.

Ale nie ma nic za darmo – jeśli chciałem się wykazać, to musiałem harować jak wół. Nierzadko się zdarzało, że siedziałem wieczorami, w weekendy. Do rodziców jeździłem rzadko.

– Nie dam rady, mamo, padnięty jestem, a jeszcze mam robotę – tłumaczyłem, kiedy dopytywała, czy przyjadę na weekend.
– No to odpocząłbyś właśnie – wzdychała tylko. – Oj, dziecko, ty się pochorujesz.

Dzwoniłem do nich oczywiście regularnie, przynajmniej raz w tygodniu. Ale bywałem u nich rzadko. Obiecywałem sobie, że to się zmieni, że jak się trochę odkuję, wtedy będzie inaczej. Ale potem poznałem Kaśkę, pobraliśmy się, kupiliśmy mieszkanie… Ciągle coś się działo i do rodziców jeździłem zaledwie kilka razy w roku.

Dopiero kiedy na świat przyszedł Antoś, to częściej u nich bywaliśmy, no i oczywiście podrzucaliśmy im dzieciaka na wakacje. Ale potem życie mi się pokomplikowało. Rozwiodłem się, musieliśmy sprzedać mieszkanie – jednym słowem, zacząłem wszystko od nowa. I znowu rodziców widywałem rzadko.

Rok czy dwa lata temu, jak pojechałem do nich na święta, to ze zdziwieniem odkryłem, że solidnie się postarzeli. Tata coraz bardziej powłóczył nogami, mama nie miała siły biegać po podwórku i uwijać się w kuchni. I coraz gorzej radzili sobie z otaczającą ich rzeczywistością. Nawet obsługa prostego modelu telefonu komórkowego ich przerastała, nie rozumieli urzędowych pism, które do nich przychodziły.

Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że sami długo nie będą mogli być. Potrzebowali mnie

Dlatego starałem się jeździć do nich, tylko miałem wolną chwilę. I całe szczęście, bo tylko dzięki temu mogłem w porę zareagować, kiedy ten oszust pojawił się w miasteczku. Gdy przyjechałem którejś soboty, mama była szalenie podekscytowana. Jak zwykle opowiadała mi o wszystkich nowinkach, a ja przytakiwałem, słuchając jednym uchem. I chyba jakimś cudem wyłapałem informację, że ktoś będzie teraz za coś mniej płacił, a i oni niedługo też.

– Zaraz, zaraz – przerwałem jej. – Jak to: będziecie mniej płacić? Za co?
– No za prąd, toć mówię – mama pokręciła głową. – Nie słuchasz mnie. Oferta jest taka atrakcyjna, nie będą z nas zdzierali.
– Jaka oferta? – zapytałem czujnie.
– No w nowej umowie za światło – mama wstała i poszła do komody. – O, widzisz, znaczy za energię, nową podpisaliśmy, korzystna jest.
– Jak to: podpisaliście? – jęknąłem i wyrwałem jej kartkę. – Mamo, dlaczego mi nic nie powiedziałaś?!
– No przecież właśnie ci mówię – wzruszyła tylko ramionami.
– Ale dopiero teraz, jak już podpisałaś?!
– Toć cię nie było przecież – zdziwiła się.

Przeczytałem umowę. No tak, oczywiście, klasyczne oszustwo. Tańszy prąd, do tego ubezpieczenie… Spojrzałem na datę – na szczęście minęły dopiero cztery dni.

– Mamo, to nie jest korzystna umowa – starałem się opanować. – Co on ci mówił?
– No jak? Że prąd tańszy, a jeszcze prywatnego lekarza mamy – wyliczała z dumą. – Wiesz, z tatą niedomagamy, do gminnego ośrodka to kolejki, a tam czyściutko i na każde zawołanie, od razu można się zapisywać.
– To pic na wodę – załamałem się. – Zawsze powtarzałaś, że za darmo nic nie dają, a uwierzyłaś, że ktoś ci za nic da prywatną opiekę medyczną? I tańszy prąd?
– Ale stoi w umowie niższa cena – mama zaczęła się denerwować.
– Cena niższa, tak, ale koszty dostarczenia energii, ubezpieczenie… Dobrze, nic się nie stało – uspokajałem ją, bo teraz już naprawdę się zdenerwowała. – W domu podpisywałaś tę umowę?
– Tak…
– To chwała Bogu. Zaraz napiszemy rezygnację, ja od razu w poniedziałek wyślę poleconym – zarządziłem.
– Ale może nie ma co rezygnować? Może to prawda jest? Przecież i Koziełkowa podpisała, i Majkowscy…

Żerował na starych, samotnych ludziach?

Pociągnąłem mamę za język i okazało się, że od kilku tygodni po miasteczku krąży akwizytor i namawia ludzi na podpisanie umowy z nowym dostawcą energii. Kusi niższymi cenami, dodatkowym ubezpieczeniem. Niektórzy podpisują, inni nie. Mama podpisała, bo jej koleżanki też. Nazajutrz rano jeździliśmy z mamą od znajomych do znajomych. Jeśli nie minęły dwa tygodnie od podpisania umowy, tłumaczyłem, że trzeba zrezygnować. A w poniedziałek, zanim poszedłem do pracy, wysłałem sześć listów poleconych. Kiedy następnym razem pojechałem do rodziców, czekali na mnie sąsiedzi.

– Panie Tomku, pan poradzi – powiedzieli. – O, rachunek przyszedł, miał być niski, a tu… proszę, jaka kwota?!

Dlaczego ludzie są tacy naiwni! Policja od dawna trąbi o takich oszustwach! Pokiwałem tylko głową. Obiecałem, że porozmawiam z prawnikiem, bo oni przecież nie mogli teraz zrezygnować z umowy ani tak po prostu jej zerwać. A takich ludzi w miasteczku było dużo! I okazało się, że kolejni podpisują umowy. Nie mogłem tego tak zostawić. Pojechałem do pracy, złożyłem podanie o urlop i wróciłem do rodziców. Kolega prawnik obiecał, że przyjrzy się sprawie, zobaczy, czy nie da się udowodnić oszustwa. A ja postanowiłem dorwać tego akwizytora. Pół dnia jeździłem z mamą w samochodzie po miasteczku...

– O jest, od Koniecznych wychodzi – zawołała. – To on nam wcisnął tę umowę!

Zaparkowałem z piskiem opon, zagrodziłem mu drogę. Przestraszył się.

– Co pan po ludziach jeździsz?! – naskoczył na mnie z miejsca.
– Bo ja do pana! – złapałem go za rękaw, żeby mi nie uciekł. – Musimy sobie coś wyjaśnić.

Powiedziałem mu, nie przebierając w słowach, co myślę o jego działaniu. Bronił się jakoś głupio, pyskował, nawet mnie szarpał, ale byłem twardy.

– Widzi pan tę starszą kobietę w samochodzie? To moja matka. Ma najniższą emeryturę. I na szczęście zdążyła wypowiedzieć umowę. Kilka innych osób też. Reszta już zgłosiła się do prawnika.
– Ja tylko składam oferty – tłumaczył się, uciekając przed moim wzrokiem.
– Ma pan matkę?

Nic nie powiedział. Zawlokłem go na policję – bo tak radził mi prawnik – spisali jego dane, powiedziałem, że istnieje domniemanie oszustwa, że sprawą zajmuje się już prawnik. Oczywiście wkrótce tego faceta wypuścili.

– Przynajmniej tu już nikogo nie oszuka – stwierdził dyżurny policjant.

Wróciłem z mamą do domu. Dopóki byłem na urlopie, codziennie ktoś przychodził do mnie po pomoc. Większość pokrzywdzonych to przecież starsi ludzie, ich dzieci wyjechały, tak samo jak ja, więc kogo się mieli poradzić? Dla tego oszusta to było wymarzone miejsce do działania – starsi ludzie, naiwni, a do tego dotkliwie samotni… Jakim trzeba być człowiekiem, żeby akurat na nich żerować?

Byłem roztrzęsiony. Przecież to przypadek zrządził, że przyjechałem do rodziców w dobrym momencie. Tylko dzięki temu uniknęli problemu, a inni, ich sąsiedzi, mam nadzieję, wkrótce go rozwiążą. Niewiele brakowało, a całe miasteczko wpadłoby w długi. I to przez jednego pazernego, kompletnie pozbawionego skrupułów dorobkiewicza.

Czytaj także:
Moja córka zakochała się w... narzeczonym własnej ciotki
Mój syn zerwał z dziewczyną, bo zakochał się w nauczycielce
Moja mama i teściowa zajmowały się wnukiem. I ciągle przy nim kłóciły

Redakcja poleca

REKLAMA