„Ten okrutny zakapior zabił staruszka dla 'skarbów' z jego mieszkania. Aż zbladł, gdy dowiedział się, o jakich 'skarbach' mowa”

Morderstwo starszego mężczyzny fot. Adobe Stock
Czacha myślał, że w mieszkaniu starszego pana znajdzie złoto i zabytkowe przedmioty. „Skarbem” było jednak coś zupełnie innego.
/ 22.01.2021 16:48
Morderstwo starszego mężczyzny fot. Adobe Stock

Pokryta bliznami gęba, wielokrotnie złamany nos, pod okiem grypserska kropka. Patrzyłem na nieskażone głębszą myślą oblicze zatrzymanego i zastanawiałem się, którą ręką wolałbym go na początek uderzyć. Ale policjantowi nie wolno stosować przemocy w stosunku do przestępcy, chyba że stawia opór podczas zatrzymania. Ale na pewno nie w celu zdobycia zeznań.

Zresztą, w tym przypadku nie było potrzeby wyduszać z typa przyznania się do winy. Dowody przeciwko niemu były bardziej niż żelazne. Chciałem się jednak dowiedzieć paru rzeczy.
– Dlaczego zabiłeś staruszka? Poza tą szablą nie było w domu nic cennego.
– Nie znalazłem – wzruszył ramionami morderca. – Ale to nie znaczy, że nic nie ma. Kto wie, czy jakiś pies nie położył na tym łapy, może nawet ty.

Ten młody recydywista nie wykazywał najmniejszej skruchy. Był raczej tylko wściekły, że nic nie znalazł.
Kto mnie wsypał? – to było pierwsze pytanie po aresztowaniu, jakie zadał. – Pewnie Seba Skóra, co? Konfident! A potem płynnie wymienił, co zrobi kapusiowi, jak wyjdzie. Nie wyprowadzałem go z błędu co do osoby, dzięki której trafiliśmy na jego trop.
– Co ci dało, że zakatowałeś tego starszego pana? – to nie było pytanie ważne dla przesłuchania, ale po prostu musiałem je zadać. – I tak się nie obłowiłeś.
– Zakatowałem? – zaśmiał się. – Co ty chrzanisz, facet? Szturchnąłem go parę razy, a ten wykitował. Mięczak jakiś. Nie było sensu gadać z tym zakutym łbem

Szturchnął parę razy…

Przypomniałem sobie sponiewierane zwłoki staruszka i znów nabrałem ochoty, żeby go strzelić w ten bezczelny pysk.
– Ten mięczak – wysyczałem – był starym, schorowanym człowiekiem. Cierpiał na poważną chorobę serca, miał łamliwe kości i wiele innych schorzeń. A ty go potraktowałeś jak zdrowego byczka, takiego jak ty!
To mógł nie pieprzyć, że trzyma w domu skarby! – kryminalista aż się poderwał i może by nawet wstał, gdyby stojący za nim funkcjonariusz nie posadził go z powrotem na krześle. – Chwalił się na prawo i lewo!

Z tym skarbami to jakaś dziwna sprawa. Bandyta od samego początku mówił, że o nie poszło. I że starszy pan zarzekał się, że nie ma pieniędzy ani kosztowności.
– Pięćdziesiąt razy pytałem, gdzie ma forsę i złoto! – warknął morderca. – Nie chciał gadać, to go pomacałem. Nie moja wina, że był taki słaby!

To było beznadziejne. Nie miałem ochoty patrzeć dłużej na tego typa.
– Wyprowadzić! – warknąłem.

Do Czachy, czyli sprawcy zabójstwa, dotarłem na drugi dzień po ujawnieniu zbrodni, czyli trzeciego od jej popełnienia, bo śmierć starszego pana zgłosiła pracownica pomocy społecznej, która go odwiedzała dwa razy w tygodniu. Jedynym łupem przestępcy, poza marnymi oszczędnościami ofiary, była szabla, którą postanowił spieniężyć w antykwariacie.

Właściciela zastanowiło i zaniepokoiło, dlaczego taki zakazany typ przyniósł podobną broń. – To nie była typowa szabla bojowa, chociaż pewnie mogłaby spełniać taką rolę – tłumaczył mi antykwariusz. – To egzemplarz ofiarowany rotmistrzowi Piotrowi Zielonackiemu za dzielność na polu walki w wojnie polsko-bolszewickiej. Zapewne stanowiła dodatek do Krzyża Walecznych, a może nawet Virtuti Militari.
– Jaka jest jej wartość? – spytałem.
Ten człowiek uznał, że ogromna, chciał za nią 50 tysięcy – zaśmiał się właściciel antykwariatu. – Musiałem mu uświadomić, że to wprawdzie unikalna rzecz, ale nie dostanie za nią więcej niż jedną dwudziestą żądanej sumy. Najpierw się ciskał, próbował mnie zastraszyć, ale kiedy się zorientował, że nic wskóra, sklął mnie, zabrał broń i poszedł. Nie wydaje mi się, żeby była jego własnością…
– Może pan go opisać? – poprosiłem, i od razu zapytałem: – Zaraz, ma pan przecież tutaj monitoring! Może się nagrała ta jego wizyta? Antykwariusz pokiwał głową, a potem zaprosił mnie na zaplecze.

Rzeczywiście, gęba Czachy nagrała się doskonale, ustalenie danych takiego zakapiora nie było trudne… A szabli nie zdążył się jeszcze pozbyć, kiedy funkcjonariusze wpadli do jego mieszkania. 

Józef rzeczywiście nieraz powtarzał, że ma w domu prawdziwe skarby – pracownica pomocy społecznej była zdruzgotana śmiercią staruszka. Wysłano ją na urlop i wcale się nie dziwiłem. Widok, jaki zastała po wejściu do domu podopiecznego był koszmarny. – Śmiałam się z tego, bo biedny był przecież jak mysz kościelna. Jakie tam mógł mieć skarby!

Dokładne przeszukanie mieszkania niczego nie ujawniło. A skrytek w ścianach w domu z wielkiej płyty trudno byłoby się spodziewać. Chociaż z tego, co już wiedzieliśmy, pan Józef Zielonacki jako młody chłopiec służył w Szarych Szeregach, a to pokolenie było wyjątkowo sprawne, jeśli chodzi o konspirację. Dlatego technicy jeszcze raz przetrząsnęli dokładnie cały lokal. Na próżno. Poza skrzynią ze starymi dokumentami nie znaleziono nic.

Papiery poszły do analizy, do komendy wojewódzkiej. Szabla była pamiątką po ojcu. Rzeczywiście, w niewielkiej gablotce znajdował się też Krzyż Virtuti Militari z pożółkłym dokumentem zaświadczającym, iż przyznano go rotmistrzowi za wyjątkową dzielność w obliczu wroga.

Aż mnie w dołku ścisnęło na ten widok. Bohater i syn bohatera, którego nie zdołali zabić w czasie okupacji ani stłamsić za komuny, musiał zginąć z rąk byle recydywisty.
– Tak, mówił mi całkiem niedawno, że pozostawi po sobie jakieś skarby – powiedział podczas rozmowy sąsiad ofiary, rześki starszy pan. – Ostatnio częściej rozmawialiśmy. Wie pan, jak to dwóch starych grzybów… Jemu Pan Bóg nie pobłogosławił w dzieciach, moje mieszkają daleko. Siadaliśmy w ładne dni na ławeczce i gadaliśmy sobie.

To się zgadzało ze słowami Czachy o „chlapaniu na prawo i lewo o skarbie”. Widocznie gnój podsłuchał staruszków.
– Nie mówił, o jakie konkretnie skarby mu chodzi? – upewniłem się jeszcze.
– Nie – starszy pan potrząsnął głową. – Zapytałem go, ale tylko się śmiał i powiedział, że są bardzo cenne, ale tylko dla mądrych ludzi. Wie pan, takie tam nasze mądrości starszych panów. Dziwiłem się tylko, że trzyma je w domu, ale twierdził, że to bezpieczne. Mylił się, jak widać… W tej chwili odezwał się telefon.
– Przyjeżdżaj na komendę – powiedział dyżurny. – Odesłali ekspertyzę. Nie wiem, co w tym jest – uprzedził moje pytanie. – Ale stary kazał cię szybko ściągnąć. 

Skarb nie dla każdego znaczy to samo

Dwie godziny później znów patrzyłem na tępą mordę Czachy. Bandzior wiercił się niespokojnie, próbował mnie zaczepiać, ale trafiał na mur milczenia. Nie wiedział, o co chodzi. Rozmawiał już z prokuratorem, nie rozumiał więc, dlaczego znów został dostarczony do pokoju przesłuchań, w dodatku w komendzie wojewódzkiej.

Prokurator krzywił się, że musi wypełniać papiery na konwój dla kryminalisty z aresztu śledczego, ale się zgodził. Może sam był zszokowany brutalnością zbrodni i postawą mordercy.
– Co jest grane? – znów spróbował Czacha. Milczenie. Stojący za plecami recydywisty konwojenci zaczęli się niecierpliwić. Kilka minut później uchyliły się drzwi.
– Gotowe, panie komisarzu – zameldował policjant. Poszliśmy korytarzami komendy za funkcjonariuszem, stanęliśmy przed niczym niewyróżniającymi się drzwiami.

Kiedy weszliśmy, zza biurka podniósł się cywil w okularach o grubych szkłach. Na blacie biurka i dwóch dostawionych stolikach spoczywały pożółkłe papiery.
– Nie wiem, po co to wszystko… – zaczął cywil z niezadowoleniem, ale uciszyłem go gestem dłoni.
– Zaraz pan zrozumie – powiedziałem, a potem zwróciłem się do Czachy: – Widzisz, durniu? To właśnie te skarby, o których mówił przyjaciołom staruszek.

Kryminalista stał, po raz pierwszy na jego gębie nie było pogardliwego uśmieszku.
– Tu są archiwa kilku oddziałów powstańczych. To nieznane do tej pory informacje dotyczące akcji zbrojnego podziemia i rozmów AK z innymi organizacjami. Mamy też listy personalne Pułku Ułanów Podolskich. Jest również wiele innych dokumentów, które dla historyków są prawdziwymi skarbami. Tyle że, kretynie cholerny, dla ciebie to nic nie znaczyło! Nie zarobiłbyś nawet złamanego grosza. Bo takich rzeczy się nie sprzedaje. Stanowią dobro narodowe.

Czacha miał do powiedzenia tylko jedno. I nie nadaje się to do powtórzenia. Nie mogę powiedzieć, że odczułem wielką satysfakcję, widząc, jak go krew zalewa, ale chociaż tyle mogłem zrobić, żeby pożałował swojego obrzydliwego czynu.

Zobacz więcej kryminalnych historii:
„Uwiodła mnie, odurzyła narkotykami i okradła cały mój dom. Jak dziecko dałem się nabrać zawodowej złodziejce”
„Zamordowałem dziadka swojej dziewczyny, a ona zbeszcześciła zwłoki. Ten tyran i wcielony diabeł sobie zasłużył”
„Mieliśmy tylko zmasakrowane zwłoki i żadnych poszlak. Sprawa zamordowanego gangstera okazała się jednak prosta”

Redakcja poleca

REKLAMA