„Przykro mi, że mój zdolny syn może nie dostać się do wymarzonego liceum, tylko dlatego, że system edukacji jest chory”

mama pociesza nastoletniego syna fot. Adobe Stock, Egoitz
„Oboje z mężem powtarzaliśmy, że droga do sukcesu nie wiedzie po łebkach ani na skróty dzięki znajomościom. Trzeba ciężko pracować, uczyć się, być systematycznym. Zostaliśmy wychowani w takich wartościach, uważamy je za słuszne i to samo, co nam kiedyś rodzice, chcieliśmy przekazać naszym dzieciom”.
/ 05.07.2023 10:30
mama pociesza nastoletniego syna fot. Adobe Stock, Egoitz

Mój syn nie dostał się do żadnego liceum z powodu reformy edukacji. Normalnie wierzyć się nie chce. Przez cały ubiegły rok bardzo się starał, przykładał do nauki i sądziliśmy, że to w zupełności wystarczy.

Zapisaliśmy go jedynie na korepetycje z matematyki – wiadomo, że nauczanie przedmiotów ścisłych kuleje, więc wybór takich korków nie był podyktowany rekrutacją, tylko dbałością o zrozumienie całości materiału. W końcu nadchodziła zmiana szkoły i liczyłam się z utrudnieniami. Inni nauczyciele, nowe środowisko, odmienne wymagania. Uznaliśmy, że najlepsza dla młodego będzie rzetelna wiedza i znajomość przedmiotu.

Popełniliśmy błąd

Moja starsza córka, już na studiach, wykazała się o wiele większą niż my, rodzice, przytomnością umysłu.

– Jeśli nie zastosujecie specjalnych środków, to Kacper może się nie dostać do liceum, a potem będzie za późno na łzy i załamywanie rąk – powtarzała i ostrzegała od początku roku.

– Nie wpadajmy w panikę – odpowiadałam.

Wyszło na to, że nasza córka jest o wiele lepiej przystosowana do tego, co się obecnie dzieje, niż my. Nam się w głowach nie mieściło, że synek zostanie na lodzie. Nie wyobrażaliśmy sobie również, że jedynym wyjściem dla niego będzie dojeżdżanie do liceum oddalonego od naszego domu o sześćdziesiąt kilometrów.

Jak niby mamy ogarnąć logistycznie taką sytuację?

Przecież lekcje zaczynają się po siódmej, a kończą nawet o osiemnastej. Na dojazdy traciłby około trzech godzin! A kiedy by odrabiał lekcje? 

Kiedy by się uczył? I w końcu – kiedy by odpoczywał? W przepełnionym pociągu, na stojąco w korytarzu? Poszaleli!

Nie mamy możliwości, żeby wozić Kacpra codziennie tam i z powrotem, bo oboje pracujemy. Pracodawcy nie pójdą nam na rękę i nie pozwolą przychodzić do pracy zgodnie z planem lekcji naszego dziecka. To co mam zrobić, żeby mój syn mógł się uczyć normalnie? Zrezygnować z pracy? A jak zapłacimy rachunki?

Byłam autentycznie przerażona tym, co się stało, i nie przemawiało do mnie tłumaczenie, że moje dziecko może iść do zawodówki. Właściwie to mnie obrażała taka sugestia, z całym szacunkiem dla uczniów zawodówek.

Kacper to zdolny chłopak, z planami na przyszłość

Oboje z mężem powtarzaliśmy, że droga do sukcesu nie wiedzie po łebkach ani na skróty dzięki znajomościom. Trzeba ciężko pracować, uczyć się, być systematycznym. Zostaliśmy wychowani w takich wartościach, uważamy je za słuszne i to samo, co nam kiedyś rodzice, chcieliśmy przekazać naszym dzieciom.

Gdzieś w połowie zeszłego roku szkolnego wyszło na to, że nie jesteśmy uczciwi i solidni, tylko naiwni i niedostosowani.

– Praktycznie wszyscy moi kumple chodzą na korepetycje z większości przedmiotów – powiedział nam Kacper któregoś dnia po powrocie ze szkoły.

– Ale jak to? Ze wszystkich? Po co?

– Żeby zdać do liceum. Ale rodzice zabronili im na ten temat gadać, żeby nie nakręcać konkurencji – dodał po chwili.

Ja i mąż nie wierzyliśmy, że to właściwy kierunek, a nie jakaś rodzicielska histeria. Kacper zawsze był dobrym uczniem. Zwykle miał średnią w okolicach pięciu, i to wcale nie dlatego, że płaciliśmy za dodatkowe lekcje.

Zawdzięczał to sobie, własnej pracowitości i ambicji

Od dłuższego czasu chciał być informatykiem i pracować w tej branży. Owszem, zachęcaliśmy go w tym roku do wzmożenia wysiłków z uwagi na nadchodzące egzaminy i rekrutację, ale nigdy nie zgodzilibyśmy się na uczestnictwo w wyścigu szczurów kosztem jego zdrowia.

To chyba oczywiste, że dziecko w fazie tak intensywnego wzrostu i rozwoju musi też stosownie dużo wypoczywać, unikać stresów, dobrze jeść i porządnie się wysypiać.

A przynajmniej powinno być to oczywiste dla speców od edukacji młodzieży. Dodajmy do tego burzę hormonalną, ogrom wiadomości do wchłonięcia…

Chcę, żeby moje dzieci miały pasje i marzenia. Żeby żyły, a nie egzystowały bez poczucia satysfakcji. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że można „przekiblować” siedemdziesiąt czy osiemdziesiąt lat bez celu i większego sensu. Tylko po co?! Ile to niby jest warte? Dlatego zawsze zachęcaliśmy dzieciaki do rozwoju i różnych aktywności.

W hierarchii wartości naukę w szkole stawialiśmy wysoko, ale wkładaliśmy też wiele wysiłku w rozbudzanie w nich różnych zainteresowań. A czego moje dziecko nauczyło się w tym roku? Że nie matura, lecz chęć szczera…

Tak, znam to powiedzonko, ale mam też kolegów programistów i oni w kółko powtarzali ten sam tekst: jeśli Kacper chce w przyszłości pracować w porządnej firmie informatycznej, która da mu możliwość rozwoju, zainwestuje w niego i dobrze zapłaci, to musi mieć wyższe wykształcenie. Musi.

Do takich firm ludzi bez dyplomu przyjmuje się co najwyżej na infolinię. Co nie znaczy, że gardzę osobami odbierającymi telefony, bynajmniej, uważam tylko, że zdolności, dryg do czegoś trzeba pielęgnować. By potem nie wzdychać, że jutro poniedziałek i trzeba iść do tej wstrętnej roboty. Kiedy praca jest pasją, to zupełnie inaczej postrzega się poniedziałki.

Teraz myślę, że coś robię źle. Albo wszystko

Kacper ma świadectwo z czerwonym paskiem. Za naszą namową zdecydował się także na zdawanie dodatkowego egzaminu językowego, za co przysługiwały punkty ekstra. I co? I kicha. Kryteria do końca nie były jasne i nawet to nie wystarczyło.

Byliśmy przerażeni i zażenowani w imieniu wszystkich dorosłych, obserwując, jak nie doskakuje do progu dla przyjętych w żadnej z trzech szkół, do których złożył papiery.

W zasadzie nie mieliśmy pojęcia, gdzie jest meta, kiedy startowaliśmy w wyścigu. Czy to jest normalne? Może ktoś powie zawodnikom startującym w maratonie, że co prawda przebiegli już czterdzieści kilometrów, ale w czasie, gdy wypruwali sobie płuca, zebrał się kolektyw i postanowił, że dziś meta zostanie przesunięta dwadzieścia kilometrów dalej.

I do kogo pretensje? Jak chcesz wygrać, to biegnij dalej. A jeśli trenowałeś przez rok, żeby uzyskać najlepszy czas na znanym ci dystansie, i teraz nie masz siły, żeby walczyć dalej, to nie nasz problem. Trzeba było wcześniej pomyśleć, że wszystko może się wydarzyć, i dzisiaj lecimy sześćdziesiąt kilosów. Pretensje do… No właśnie. Do kogo?

Syn czuje się przegrany, zresztą my też

Co gorsza, popsuły się nasze wzajemne relacje. Kacper zamyka się w pokoju, neguje wszystko, co mówimy, a mąż ostatnio odkrył, że wypełniał jakieś testy na depresję.

Mam potworne wyrzuty sumienia. Nie mogę patrzeć, jak snuje się po domu. Czuję się winna, choć zdrowy rozsądek podpowiada, że wina nie leży po mojej stronie.

Nie wiem, jakich używać argumentów, żeby mu pomóc przez to wszystko przejść. Nawet nie wiem, jak wytłumaczyć to samej sobie. Od dawna czytam, jak specjaliści w dziedzinie rozwoju dzieci apelują, by nie piłować bez litości, bo oceny i punkty nie są najważniejsze i nie na tym polega prawdziwe życie. Wytłumaczcie to teraz mojemu dziecku!

– Niech znajdą uzasadnienie tej tezy! – wykrzykuję do męża.

– Daj spokój – wzdycha, bo też ma dosyć.

A syn czuje się przegrany i to nie jest żal z powodu zajęcia drugiego miejsca, jemu życie się zawaliło! Nam w pewnym sensie też, bo o ile nadal jesteśmy przekonani, że Kacper ma przed sobą jeszcze mnóstwo szans do wykorzystania, o tyle nie potrafimy znaleźć odpowiednich słów, żeby mu to wytłumaczyć. Fakty świadczą przeciw naszym teoriom.

Ostatecznie podjęliśmy decyzję, że Kacper ten rok przeczeka w domu. Inwestujemy w kursy, które pozwolą mu się rozwijać, i wierzymy, że da sobie radę poza systemem. Czy raczej mimo niego.

Przeliczyliśmy środki i wyszło nam, niestety, że nie stać nas na posłanie go do prywatnego liceum. Może tu też coś zrobiliśmy źle, skoro oboje całe życie uczciwie pracujemy, a nie mamy pieniędzy, żeby zainwestować w edukację swojego dziecka. Może państwo właśnie nas pouczyło – boleśnie – że zamiast uczyć się i pracować, trzeba było kombinować?

Ciągle mam nadzieję, że jednak nie. Liczę na to, że ostatecznie wyjdzie na moje. Byle przez to przejść. Byle przetrwać.

Czytaj także:
„Przez 20 lat traktowałam męża jak zapchajdziurę. Tak naprawdę nadal fantazjowałam o byłym. Do czasu, gdy się spotkaliśmy”
„Moja mama to despotka, która uważa, że wie wszystko najlepiej. Najbardziej cierpi babcia, którą matka traktuje jak dziecko”
„Zgubiłam psa. Znalazł się nie tylko on, ale i mój przyszły mąż, którego tak bardzo nie chciałam”

Redakcja poleca

REKLAMA