Właściwie… po co mi facet? To pytanie zadałam sobie któregoś pięknego poranka, gdy znów obudziłam się sama w łóżku.
Miałam dwadzieścia trzy lata. Czwartą z moich wielkich miłości kopnęłam w tyłek dwa tygodnie wcześniej, a po drodze zdążyłam już nawet rozstać się z chusteczkami i lodami czekoladowymi. Zresztą, właśnie zaczęłam wymarzoną pracę w wydawnictwie, więc nie miałam czasu na zamartwianie się. Poza tym, myślenie o moich byłych zdawało się bez sensu. A jeśli nowi faceci mieliby być tacy jak byli to… wolałam w to znowu nie brnąć. Czego mi niby brakowało?
„A może weź sobie zwierzątko?”
Kiedy z mojej decyzji zwierzyłam się w rodzinnym domu, reakcje były różne. Kaśka, starsza siostra, nazwała mnie dziwaczką. Mama przyjęła to nad wyraz spokojnie, uznając, że na pewno mi przejdzie, a jeśli nawet nie, to chociaż będę szczęśliwa. Tata zaczął z kolei narzekać, że zostanę sama w tym „wielkim mieszkaniu”, które kupili mi, gdy byłam jeszcze z moim drugim wspaniałym ukochanym i planowałam ślub, gromadkę dzieci i życie razem, póki śmierć nas nie rozłączy. Fabian z kolei, mój bliźniak, uśmiechnął się do mnie w ten swój niepokojący sposób.
‒ Siostra ‒ zaczął, a ja już bałam się ciągu dalszego. ‒ A może weź sobie zwierzątko?
Gdy wokół nas zapadła cisza, zerknęłam na niego z powątpiewaniem.
‒ No nie wiem…
‒ No, sama zobacz ‒ ciągnął. ‒ Weźmiesz sobie pieska czy kotka, tata nie będzie narzekał, że mieszkasz sama…
‒ Nie o to mi chodziło ‒ próbował jeszcze tłumaczyć tata. ‒ Ja tylko uważam…
‒ Jutro zabieram cię do schroniska! ‒ oświadczył stanowczo mój brat, nie dając mu dokończyć. ‒ Znajdziemy ci jakiegoś ślicznego, szczekającego albo miauczącego chłopaka!
To była miłość od pierwszego wejrzenia
Do całej tej wyprawy do schroniska byłam nastawiona raczej sceptycznie. Tłumaczyłam, że mam pracę, a zwierzak to przecież obowiązek. Tyle że Fabian jak zwykle na wszystko miał odpowiedź. Nie pracowałam znowu tak długo, popołudniami zawsze byłam w domu, a w końcu wszyscy ludzie pracowali i znaczna część z nich miała przy tym psy lub koty.
‒ Okej ‒ rzucił pojednawczo przed bramą schroniska. ‒ Jak żaden ci się nie spodoba, po prostu wyjdziemy.
W środku zrobiło mi się jakoś smutno. Te wszystkie zwierzaki czekające na dom, niektóre skulone gdzieś w kącie…
I wtedy go zobaczyłam. Stał przy kracie na dwóch łapach i patrzył prosto na mnie. Duże brązowe oczy nie pozwalały mi odwrócić spojrzenia, a puchaty ogon pracował zawzięcie, im bliżej byliśmy, tym mocniej.
‒ A ten pies? ‒ spytałam pracowniczki, która nas oprowadzała.
‒ Wabi się Giotto ‒ pośpieszyła z wyjaśnieniami. ‒ To jeszcze młodziak. Dopiero skończył rok. Jest u nas dwa miesiące. Oddała go pani, która ciężko zachorowała. Jest wesoły i bardzo lubi się bawić, tylko u nas nie ma aż tyle miejsca do biegania. A, no i spacery też uwielbia.
Popatrzyłam jeszcze raz na niewielkiego, czarno-białego kundelka. Już wiedziałam, że pójdzie z nami.
„Ja już mam zięcia”
Giotto zadomowił się u mnie na dobre. Rano budził mnie na krótki spacer po okolicy, kiedy wracałam z pracy, zawsze szliśmy do parku, a wieczorami szalał po domu za swoją ulubioną, filcową piłeczką. Razem oglądaliśmy seriale i filmy, towarzyszył mi też, gdy czasem zabierałam z pracy jakiś tekst do poprawienia i ślęczałam nad nim do późnej nocy.
Podbił również serca moich najbliższych. Dalsza rodzina natomiast nie pojmowała, co ja właściwie wyprawiam.
‒ Nie rozumiem, czemu Nela się tak głupio upiera ‒ stwierdziła raz ciotka Agata, gdy przyjechała do nas na obiad. ‒ Jak to tak, bez chłopca? W ogóle? Marysiu, i tobie to tak nie przeszkadza? Nie chciałabyś zięcia?
‒ Ja już mam zięcia ‒ odpowiedziała wtedy mama z uśmiechem. Odwróciła się i zawołała do psa: ‒ No, Giotto! Chodź tutaj! Dbasz o naszą Nelusię, prawda?
‒ Pewnie ‒ poparł mamę Fabian. ‒ Nela jest szczęśliwa, więc po co to psuć, ciociu?
Ta przeklęta burza
Pamiętam ten dzień bardzo dokładnie. Zaspałam, przez co mogłam wyprowadzić Giotta dosłownie na pięć minut i musiałam lecieć do wydawnictwa. Obiecałam sobie, że po powrocie z pracy zabiorę go na dłuuugi spacer, żeby jakoś mu to zrekompensować. A tu jak na złość dostałam dodatkową robotę i wyszłam godzinę później. W dodatku zbierało się na deszcz.
„A, co tam deszcz” ‒ pomyślałam. ‒ „Nie jesteśmy z cukru. Poza tym, Giotto się ucieszy”.
Kiedy wyszliśmy, zaczęło grzmieć. Giotto się tym nie przejmował, więc i ja postanowiłam ten fakt zignorować. Przekonywałam się, że może burza przejdzie bokiem. Tymczasem zaczęło padać. Z małych kropel w mgnieniu oka zrobiły się wielkie. Kiedy postanowiłam wracać, nieźle już lało. Zerwał się wiatr. Grzmoty stały się wyraźniejsze i zaczęło błyskać. Giotto natomiast robił się coraz bardziej niespokojny.
‒ Już, już mały ‒ powtarzałam mu. ‒ Zaraz będziemy w domu.
W którymś momencie walnęło gdzieś niedaleko. Prawie obok nas. Giotto szarpnął do przodu tak, że omal się nie przewróciłam, a potem zorientowałam się, że w ręce ściskam tylko smycz.
Wołałam go, szukałam, nie zważając na nawałnicę. Bez skutku. Przepadł i już.
„Ja dzwonię w sprawie ogłoszenia”
Kiedy na dworze trochę się uspokoiło, poszłam szukać dalej. Zadzwoniłam do Fabiana, a ten, słysząc, co się stało, uparł się, że mi pomoże. Uznał, że nie będę łazić po ciemku sama, a i on nie znajdzie sobie teraz miejsca w domu.
Przetrząsnęliśmy całe osiedle. Pytaliśmy ludzi. Sprawdzaliśmy wszystkie krzaki, piwnice i zakamarki. Giotto po prostu wsiąkł. Pamiętam, że płakałam. W nocy nie mogłam spać. Cały czas myślałam tylko o tym, co się z nim dzieje. Gdzie jest. Czy przypadkiem nie marznie.
Następnego dnia napisałam ogłoszenie i razem z bratem rozwiesiliśmy je w okolicy. Za znalezienie Giotta obiecałam sporą nagrodę. Pieniądze zresztą nie miały tu znaczenia. Najważniejsze, żebyśmy znowu byli razem.
Po tygodniu zaczęłam tracić nadzieję. Po dwóch uznałam, że Giotto już raczej się nie znajdzie. Kiedy więc po drodze do pracy zadzwonił mój telefon, nie ucieszyłam się wcale na widok obcego numeru.
‒ Słucham? ‒ mruknęłam, podejrzewając, że to jakiś telemarketer.
‒ Ja dzwonię w sprawie ogłoszenia ‒ odezwał się męski głos po drugiej stronie. ‒ Szukała pani psa i wydaje mi się, że to właśnie jego znalazłem.
‒ Znalazł pan Giotta? ‒ ożywiłam się natychmiast.
‒ Tak. Tak podejrzewam ‒ odparł mój rozmówca. ‒ Może pani do mnie wpaść albo mogę go przyprowadzić, jeśli poda mi pani swój adres.
‒ Ja… właśnie idę do pracy, ale kończę o czternastej, więc… gdyby to nie był dla pana problem, mógłby pan do mnie wpaść po południu ‒ wyrzuciłam z siebie na jednym oddechu. ‒ Z Giottem, oczywiście.
‒ Oczywiście. Może być szesnasta?
Zgodziłam się i podałam mu adres. Potem w ogóle nie mogłam skupić się na pracy. Kiedy wreszcie nadeszła czternasta, wystrzeliłam z wydawnictwa jak z procy. W głowie miałam tylko jedno – zobaczę Giotta! Wróci do mnie i już nigdy, przenigdy go tak nie narażę.
Przyprowadził Giotta, a od nagrody wolał kawę
Punktualnie o szesnastej usłyszałam dzwonek do drzwi i znajome poszczekiwanie. Uradowana, poleciałam otworzyć.
‒ Gabriel jestem ‒ odezwał się nieco rozczochrany blondyn o wyjątkowo szczerym, ujmującym uśmiechu. ‒ A to, jak podejrzewam, Giotto. Biegał po naszym osiedlu od zeszłego tygodnia. Wziąłem go do siebie, a dopiero potem zobaczyłam twoje ogłoszenia.
Niewiele myśląc, odebrałam od niego smycz i przytuliłam psa. Później wyprostowałam się, spoglądając na naszego gościa trochę zmieszana.
‒ Nela ‒ wymamrotałam. ‒ Niech pan… to znaczy, wejdź. Ja… nawet nie wiem, jak dziękować ‒ plątałam się dalej. ‒ Zaraz przyniosę obiecane pieniądze…
‒ Daj spokój, Nela. ‒ Chłopak machnął ręką. ‒ Nie chcę pieniędzy. Ale może dasz się wyciągnąć na kawę?
I mam dwóch facetów
Przyjęłam wtedy to zaproszenie. I dobrze zrobiłam. Gabriel okazał się moją piątą, wielką miłością, a ja mam cichą nadzieję, że tym razem ostatnią. Poza tym, kocha też Giotta, a Fabian został jego najlepszym kumplem. Choć oczywiście uroczyście przyrzekł, że jeśli mnie skrzywdzi, zamieni mu życie w piekło.
Za dwa tygodnie ja i Gabriel bierzemy ślub. Czy się boję? No pewnie. Zupełnie nie wyobrażam sobie siebie w białej sukni, tej całej ceremonii, tłumu gości… Jedyne, co mnie pociesza, to fakt, że mam teraz dwóch facetów. I liczę, że obaj będą już przy mnie do końca swoich dni.
Czytaj także:
„Rozwiodłem się po 8 miesiącach małżeństwa. Teraz ta zołza chce 50 tysięcy złotych za wesele, którego nie chciałem”
„Rozwiodłam się z mężem, by szukać przygód i szybko tego pożałowałam. Znalazł sobie młodą lafiryndę, a mnie zakuła zazdrość”
„Zaledwie pół roku po swoim ślubie, mój brat wdał się w romans z moją przyjaciółką. Szybko uznał, że nie kocha żony”