„Ten drań zostawił mnie z dzieckiem i kredytem. Kochankowie płacili mi za igraszki, żebym mogła związać koniec z końcem”

Spotkanie ze sponsorem fot. Adobe Stock
„Po narodzinach syna mój partner przypomniał sobie, że jest wolnym człowiekiem i wcale nie musi spędzić życia ze mną oraz własnym dzieckiem. Przecież nie mieliśmy ślubu”.
/ 10.06.2022 18:28
Spotkanie ze sponsorem fot. Adobe Stock

Mareczek już zasnął. Poprawiłam kołderkę, zgasiłam lampę. Chciałam również wyciągnąć pluszowego misia z jego objęć, ale ściskał przytulankę tak kurczowo, że nawet teraz nie puszczał. Dałam spokój. Wyciągnę zabawkę z jego rączek za jakiś czas, kiedy zaśnie głębiej. Zawsze się boję, że mógłby się udusić pluszakiem we śnie…

Boję się również innych rzeczy – comiesięcznej raty kredytu za nasze małe mieszkanie, złego humoru mojego szefa, co może zwiastować zwolnienie z pracy i wielu innych kłopotów. Drżałam też na myśl o ciemnych, samotnych wieczorach i perspektywie nadchodzącej starości. Wiem, że nie jestem jedyna. Miliardy ludzi na całym świecie boją się mnóstwa rzeczy, tylko że ja jestem z tym całkiem sama. Oczywiście mam Mareczka. Mam dla kogo żyć, starać się, o kogo się martwić, lecz przecież to jeszcze dziecko.

Z zamyślenia wyrwał mnie dzwonek do drzwi. Kiedyś nie popadałam w zadumę. Życie było piękne, szybkie, pełne wyzwań. Nie było czasu na rozpamiętywanie lepszych chwil z przeszłości i bieżących smutków. Teraz trosk przybyło, a lepsze momenty pokrywa kurz zapomnienia. Otworzyłam drzwi. W progu stał Piotr i uśmiechał się promiennie. Od razu wręczył mi kwiaty i pocałował mnie w policzek. Szybko wciągnęłam go do mieszkania. Nieraz słyszałam szmery za drzwiami naprzeciwko, kiedy moja sąsiadka obserwowała przez judasza, kto do mnie przychodzi. Wścibska baba. Nie chcę docinków ani plotek.
– Długo mnie nie było. Stęskniona? – dopytywał się. Skinęłam głową. Zawsze jestem stęskniona, choćbym padała na twarz albo była chora. Dla niego mam być zawsze gotowa. Sprawdziłam od razu, czy ruch w korytarzu nie obudził Mareczka, po czym zamknęłam drzwi do jego pokoju na klucz. Jeżeli się obudzi, usłyszę. A nie chciałabym, żeby nas przypadkowo zobaczył… Piotr pociągnął mnie do pokoju, gdzie przygotowałam wszystko tak, jak lubił.

Skąd wiedziałam, co lubi? Trochę się domyśliłam z jego reakcji podczas wcześniejszych spotkań, trochę wywnioskowałam z opowieści, a reszta to intuicja. Preferował niezbyt silne światło, ale nie ciemności, nie lubił muzyki, żadnych chmur duszących perfum, jedynie delikatny powiew zapachu, no i najważniejsze – zakaz pytań o pracę lub rodzinę.

On tu przychodził się odprężyć, zapomnieć o swoich codziennych trudach i obowiązkach. Lekkie tematy, ploteczki, żarciki – to lubimy. Wyciągnęłam kieliszki. Piotr miał jak zwykle butelkę dobrego wina. Białe półsłodkie. Do tego też się dostosowałam, ja lubię czerwone wytrawne, ale… klient nasz pan. Po co zaraz tak mocno? Jaki klient? Po prostu znajomy. Przystojny facet, który ma na ciebie ochotę, z którym miło można spędzić wieczór i dobrze ci z nim w łóżku. Przygoda, przelotny romans. Tyle że za pieniądze.

Mój chłopak rzucił mnie niedługo po przyjściu Mareczka na świat. Wcześniej zawsze nazywałam go mężem, bo tak żyliśmy przez kilka lat. Razem mieszkaliśmy, wspólnie wyjeżdżaliśmy na wakacje i spędzaliśmy wolne chwile. Jak małżeństwo, chociaż bez ślubu. Nie był nam potrzebny. Tak sądziłam.

Ludzie, którzy się kochają, wspierają się i są ze sobą niezależnie od podpisanych dokumentów czy ceremonii. Jednak narodziny dziecka przyniosły obowiązki, nieprzespane noce. Wtedy mój nie-mąż przypomniał sobie, że jest wolnym człowiekiem i wcale nie musi spędzić życia ze mną i własnym dzieckiem. Zostawił nas – bez pieniędzy, za to z kredytem za mieszkanie, bo ten też wzięłam na siebie, ufając beztrosko w nasze wzajemne uczucie.

Byłam na dnie. Finansowym i emocjonalnym. Chciałam zabić jego, siebie, nasze dziecko; zabić wszystkich i wszystko, co było świadkiem mojego szczęścia, a potem upadku. Z tego okresu pamiętam tylko ciąg szalonych obrazków pełnych nerwów i głuchej rozpaczy. Na szczęście pojawili się rodzice. Po kilkunastu nieodebranych telefonach i krótkim wywiadzie u matki mojego byłego po prostu przyjechali, zapakowali nas z Markiem siłą do samochodu i wywieźli na drugi koniec Polski.

Uratowali mi chyba życie. Na pewno to fizyczne. Ojciec popłacił również zaległe raty kredytu. W ciągu kilku miesięcy doszłam do siebie, mama zadbała o powrót do normalnych zwyczajów żywieniowych moich i dziecka. Dużo rozmawialiśmy. Chcieli być pewni, że okrzepłam i nie zrobię niczego głupiego, nieodwracalnego. Po pobycie u nich nie myślałam już o śmierci, pogodziłam się z losem.

Nie było łatwo

Po jakimś czasie postanowiłam wrócić, wziąć się z życiem za bary. Brak pracy, potem niskie zarobki. Próbowałam związać się z kimś, znaleźć swoją miłość, podobno wcześniej czy później pisaną każdemu na tym świecie. Ale takie zadanie przekracza możliwości młodej, samotnej matki z kredytem, ledwo wiążącej koniec z końcem, z wyrytą na twarzy wieczną troską o dziecko. To odpycha wszelkich adoratorów, których paleta reakcji na informację o dziecku rozciąga się od chamskich docinków na pierwszej randce po udawany zachwyt nad moją odwagą. Niezależnie od słów, czyny są zawsze takie same: uciekają.

Z Piotrem było inaczej. Na pierwszym spotkaniu – zaaranżowanym przez portal randkowy (tak byłam zdesperowana, że szukałam, gdzie się dało) – powiedział mi, że lubi dzieci, bo sam ma dwójkę. Zadziwił mnie i nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Potem jednak się okazało, że to nie jest prawdziwa randka, tylko negocjacje. W przyjemnym otoczeniu restauracji dowiedziałam się, że szuka kogoś ciepłego, miłego, wyrozumiałego, bez partnera. A ja pragnęłam ponad wszystko znaleźć kogoś, kto chciałby ze mną być. On chciał. Chciał ze mną czasem spędzać czas, kiedy uda mu się oderwać od codziennych obowiązków i umknąć spod czujnych oczu rodziny. I był gotów za to zapłacić.

Pamiętam, że po jego propozycji poczułam się bardzo niezręcznie. Szybko dokończyłam posiłek i niemal wybiegłam z lokalu, aby z nim dłużej nie rozmawiać. Jednak ziarno zostało zasiane. Ktoś ładny, miły, do rozmowy i seksu, na chwilę, bez zobowiązań, za to w potrzebie. Nadawałam się doskonale. Musiał sobie dobrze przestudiować mój profil. Walczyłam ze sobą kilkanaście dni. Przecież to niemoralne i brudne..

Jednak dopadały mnie też inne pytania. Czy moralna jest moja bieda, mój obecny strach, moja samotność doprowadzająca do obłędu? Niech mnie ktoś przekona, że na to zasłużyłam, a dam spokój. Wątpliwości szarpały mną raz w jedną, raz w drugą stronę.

W końcu zadzwoniłam. Pamiętał mnie. Powiedział, że czekał na ten telefon, że nie może zapomnieć moich oczu. Tęsknił? Od razu odepchnęłam tę myśl. Jak negocjacje, to negocjacje, twarda gra. Ile, kiedy, jak? Umówiliśmy się i… było dobrze. Zostawił pieniądze, dużą kwotę jak na mnie. Od tego czasu spędzamy ze sobą kilka nocy w miesiącu. Nie zapomnę ulgi w głosie mamy, kiedy oświadczyłam, że odbiłam się od dna, popłaciłam zaległości i nawet jadę z małym na wakacje nad morze. Naprawdę się ucieszyła, że wyszłam na prostą.

Piotr swojej rodzinie mówi, że jedzie w delegację

 Tak to aranżuje, że wszystko się zgadza; samochód znika, a on telefonicznie życzy kochanej małżonce dobrej nocy z jakiegoś „hotelu” po drugiej stronie Polski i opowiada o ciężkim dniu z klientami. Nie śmiem wtedy odezwać się ani słowem, a Mareczek zawsze śpi. Taka jest umowa, a ja jej przestrzegam, bo przecież Piotr płaci mi nie tylko za to, co robię, ale również za to, czego nie robię. Nie awanturuję się, nie żądam, żeby wziął dla mnie rozwód, nie wyznaczam warunków ani terminów. Nie zawracam mu głowy swoimi problemami.

Kiedy dzwoni ode mnie do domu, a ja patrzę na jego twarz, myślę, że może kiedyś ktoś zadzwoni do mnie, by życzyć mi dobrej nocy i przekazać całuski w czółka dla dzieci. Czy spytam go wtedy, kto leży obok? Jakaś młodsza ode mnie o dekadę kobieta w powabnej haleczce? Nie spytam. I już jej zazdroszczę; zamieniłabym się z nią miejscami bez wahania, od razu.

– Chodź do mnie, piękna…
Piotr odstawił na stół kieliszki i pchnął mnie na łóżko. Wsadził mi ręce pod spódniczkę, szybkim ruchem ściągnął rajstopy i majtki… Miałam nadzieję, że dziś będzie bardziej romantycznie. Ostatnio dłużej się nie widzieliśmy, trochę było mi smutno, ale on najwyraźniej nie planował dziś flirtów ani rozmowy. Wziął mnie podniecony, a ja się dostosowałam. Klient nasz pan.

Więcej listów do redakcji: „Nie kocham męża. Tęsknię za mężczyzną, z którym miałam romans przed ślubem. On jest ojcem mojego syna”„Wyparłem się córki, ale zrozumiałem swój błąd. Po 15 latach chcę odzyskać z nią kontakt, ale jej matka to utrudnia”„Miałam raka, straciłam dwie piersi i męża, który mnie kochał, dopóki byłam zdrowa”

Redakcja poleca

REKLAMA