„Ten drań wyrzucił mnie i córkę z mieszkania. Wymienił zamki i zamkną nam drzwi przed nosem. Oszukał i okradł moją rodzinę"

Matka i córka wyrzucone z domu fot. Adobe Stock, motortion
„Kiedy włożyłam klucz do zamka i nie pasował, w pierwszym momencie sądziłam, że pomyliłam piętra. W końcu mieszkałam w tym bloku dopiero od dwóch tygodni. Po chwili już było jasne. No cóż, wszystko wskazuje na to, że... mój partner zmienił zamki!".
/ 02.08.2021 12:43
Matka i córka wyrzucone z domu fot. Adobe Stock, motortion

Kiedy włożyłam klucz do zamka i nie pasował, w pierwszym momencie sądziłam, że pomyliłam piętra. W końcu mieszkałam w tym bloku dopiero od dwóch tygodni.

Szybkie spojrzenie na numer wypisany na drzwiach i stało się jasne – stoję pod właściwym mieszkaniem. A że nie mogę wejść? No cóż, wszystko wskazuje na to, że... mój partner zmienił zamki!

Co poczułam, gdy to do mnie dotarło? Niedowierzanie i szok! Jak on mógł zrobić coś takiego? Przecież tam w środku są wszystkie nasze rzeczy! Moje i córki…

W tym momencie Ola ścisnęła mnie mocniej za rękę. Spojrzałam na nią. Stała w kolorowej kurteczce, z plecakiem na ramionach i patrzyła na mnie pytająco. A ja pomyślałam tylko: „Czy ma przy sobie książki potrzebne jutro do szkoły?”.

– Chodź, kochanie… – zarządziłam starając się zachować spokój.

Ale kiedy dotarłam do samochodu i posadziłam Olę w środku, zaczęły mi się trząść ręce. Wystukałam numer Bogdana. Nie odebrał. Oczywiście…

Kiedy odpalałam silnik, zastanawiając się, dokąd właściwie powinnam teraz pojechać, z tylnego siedzenia dobiegł mnie cichy głosik mojej dziewięcioletniej córki.

– Mamusiu, gdzie my będziemy dzisiaj spały?

– U babci i dziadka – odpowiedziałam nagle, sama siebie zaskakując tą decyzją.

Od kilku miesięcy jestem z moimi rodzicami w konflikcie, ale teraz... Nie widziałam innego wyjścia. U kogo miałam szukać pomocy, jak nie u nich?

Mama otworzyła drzwi i zaskoczona wpuściła nas do środka

– Bogdan mnie wystawił do wiatru – powiedziałam bez wstępów.

– Porozmawiamy później – odpowiedziała mama. – Jak Ola pójdzie spać.

Muszę przyznać, że podziwiałam jej opanowanie. Ani razu podczas naszej późniejszej rozmowy nie usłyszałam od niej: „A nie mówiłam?”. A przecież miała podstawy, aby tak powiedzieć!

Ona jedna bowiem poznała się od razu na Bogdanie i nieraz mnie przed nim ostrzegała. Ale ja nie chciałam jej słuchać. Uważałam, że nie ma prawa wtrącać się w moje życie i mówić mi, co mam robić.

Jej stale powtarzane słowa: „Pamiętaj o dziecku!”, wkurzały mnie najbardziej. Bo przecież ja to wszystko robiłam dla Oli!

Tak bardzo chciałam, aby miała ojca…

Bogdana poznałam, gdy pracowałam w rejestracji dzielnicowej przychodni zdrowia. Sama chyba bym nigdy nie zwróciła na niego uwagi, gdyby nie koleżanki, które zaczęły szeptać między sobą, że to nasz radny.

Faktycznie, gdy mu się bliżej przyjrzałam, rozpoznałam w nim faceta z plakatu wiszącego podczas wyborów na drzwiach naszej przychodni. Dziewczyny mówiły, że nasz dyrektor się z nim przyjaźni. A ja pomyślałam tylko, że na zdjęciu wyglądał lepiej.

Bo Bogdanowi daleko było do przystojniaka. Starszy ode mnie o jedenaście lat, miał już wyraźnie zarysowane zakola i piwny brzuszek. To, co mnie w nim ujęło, to taka aura pewności siebie. „Oto facet, który wszystko załatwi!” – przebiegło mi przez myśl. Ale nie w głowie mi były wtedy romanse.

Byłam umęczona codziennym życiem, pracą, domem, wychowywaniem córki. Ojciec Oli, a mój były mąż, założył już nową rodzinę, wszystko zostawiając na mojej głowie. Rzadko odzywał się do córki, co miałam mu za złe, bo Ola bardzo z tego powodu cierpiała. Brakowało jej taty, tęskniła za nim.

Głównie też ze względu na nią nie miałam zamiaru zaczynać żadnego poważnego związku, nawet jeśli zauważyłam, że Bogdan wpada coraz częściej do naszej przychodni i wyraźnie ze mną flirtuje.

– Wpadłaś w oko panu radnemu! – mrugały do mnie koleżanki.

– Nawet jeśli, to nie jestem zainteresowana… – odpowiadałam.

Ale wiadomo, że życie pisze różne scenariusze, a do serca matki zawsze najłatwiej trafia się przez dziecko...

Pewnego dnia odebrałam telefon ze szkoły, że moja córeczka zemdlała na akademii.

– Nie było w szkole pielęgniarki – usłyszałam od dyrektorki. – Ale na szczęście był naszym gościem pan radny Bogdan Janicki i udzielił Oli pierwszej pomocy.

Oczywiście, od razu pojechałam po swoje dziecko. Ola wprawdzie była przejęta tym, że w tłumie rówieśników ściśniętych na sali nagle zabrakło jej powietrza i straciła przytomność, ale z równym entuzjazmem opowiadała mi o panu, który najpierw ją ocucił, a potem przyniósł jej torbę słodyczy z pobliskiego sklepu, żeby uzupełniła niedobory cukru.

Kiedy radny pojawił się znowu w mojej przychodni, nie pozostało mi nic innego, jak mu podziękować. A on na to, że w rewanżu liczy na kawę. Nie wypadało mi odmówić. A kiedy spotkałam się z Bogdanem, uznałam, że to nawet przyjemne doznanie.

Wiele osób go bowiem rozpoznawało i w kawiarni, i na ulicy. Kłaniano mu się z szacunkiem, a ja czułam, jakby część tego szacunku spływała też na mnie. Nie zaprotestowałam więc, kiedy ujął mnie pod ramię proponując, że mnie odwiezie do domu.

I tak zaczęłam się z nim spotykać. A teraz zastanawiam się, kiedy w jego głowie powstał ten niecny plan? Czy od razu sobie wykalkulował, do czego mu się przydam, czy też dochodził do tego stopniowo, pomału zdobywając moje zaufanie? Ale najgorsze jest to, że nie tylko moje...

Wprost nie mogę mu wybaczyć tego, że we wszystko wmieszał moją córkę. Doskonale bowiem wiedział, że ja wiele rzeczy robię dla niej, gdyż jest dla mnie najważniejsza na świecie!

Obserwowałam go bacznie, gdy zaczął zaprzyjaźniać się z Olą. A ona naprawdę go polubiła, a może nawet pokochała… Z łatwością zajął w jej serduszku miejsce ojca, którego tak naprawdę od dawna nie miała.

Doszło nawet do tego, że Bogdan odrabiał z nią lekcje! Pamiętam jak pewnego wieczoru chcieliśmy pójść do kina, a Ola miała zostać pod opieką mojej sąsiadki. Już staliśmy w drzwiach, gdy się poskarżyła, że nie rozumie pewnego zadania z matematyki. Wtedy Bogdan bez słowa zdjął płaszcz i usiadł z nią przy biurku. Bez pośpiechu i bez zerkania na zegarek pomógł małej rozwiązać zadanie i dopiero wtedy, gdy rozpromieniona sprawdzała na końcu ćwiczeń wynik, wyszliśmy do kina. Musieliśmy zmienić film, bo nasz się już dawno zaczął, ale nie byłam tym zmartwiona.

Chyba wtedy właśnie po raz pierwszy pomyślałam o Bogdanie, że mógłby zostać moim życiowym partnerem.

Kiedy jakiś czas później poprosił mnie o rękę, byłam bardzo szczęśliwa. Zaczęliśmy planować wspólną przyszłość. Było w tym wszystkim tylko jedno „ale”. Oboje mieliśmy małe komunalne mieszkanka. Ja dwa małe pokoiki, a Bogdan wręcz kawalerkę.

Twierdził, że dotychczas mu wystarczała, przynajmniej nie musiał za wiele sprzątać. Ale teraz przydałoby się coś większego.

– Wystąpię o przydział innego lokalu z powodu powiększającej się rodziny – powiedział mój ukochany.

Przyklasnęłam jego zamiarom

Nie wiedziałam, ile będzie trwało czekanie, ale wyraziłam gotowość oddania swojego mieszkanka.

– W ten sposób dwa małe zamienimy na jedno większe. To powinno przyspieszyć sprawę! – stwierdził Bogdan.

I faktycznie, piękny lokal znalazł się już po czterech miesiącach! Pamiętam, że nawet pomyślałam sobie: „Taki radny to ma szczęście. Inni czekają na przydział latami, a on szast-prast i ma!”. Ale byłam z tego powodu szczęśliwa, bo przecież sama na tym korzystałam!

Czułam, że zaczyna się dla mnie nowe, inne życie. Już widziałam siebie z Olą w tym pięknym czteropokojowym mieszkaniu. Trzeba było tylko zrobić w nim remont.

„Tylko” zmieniło się w całkiem sporo, bo nasze nowe lokum wymagało poważnego remontu. Wcześniej pomieszkiwała w nim jakaś wielopokoleniowa rodzina, sąsiedzi mówili nawet o piętnastu osobach!

Ściany wołały o szpachlę i farbę, a podłoga w niektórych miejscach wyglądała tak, jakby ktoś na siłę chciał ją zrywać. Ekipa remontowa poproszona o oszacowanie kosztów, zaśpiewała 39 tysięcy złotych. I to bez kafelków do łazienki i kuchni, które należało kupić osobno!

– Matko, jak dużo! – jęknęłam.

Bogdan także miał nietęgą minę.

– Ostatnio kupiłem nowy samochód. Nie mam na koncie aż tylu pieniędzy – przyznał mi się szczerze.

Czy nie wydało mi się dziwne, że taka szycha nie ma większych oszczędności? Jakoś się wtedy nad tym nie zastanawiałam… Wiedziałam, że ma dwóch nastoletnich synów z pierwszego małżeństwa, na których płaci alimenty. Obaj chłopcy dostawali od ojca laptopy i inne elektroniczne gadżety, które musiały sporo kosztować.

Wiem coś o tym, bo Ola już od dłuższego czasu męczyła mnie o modny telefon za, bagatela, kilkaset złotych! Sprzeciwiłam się stanowczo temu zakupowi, ale wiedziałam, że Bogdan często musi ustąpić, bo inaczej chłopcy mogliby się na niego obrazić i przestać się z nim spotykać. A bardzo mu na nich zależało…

Przemyślałam więc sytuację i wystąpiłam z propozycją:

– Kochanie, mam trochę pieniędzy, należą mi się ze spadku po dziadkach. Możemy zrobić za nie remont.

Wiedziałam doskonale, że w ten sposób zachowuję się nie w porządku wobec moich rodziców, bo te należne mi 50 tysięcy złotych, to była po prostu część domu, w którym mieszkali. Wcześniej ustaliliśmy, że na razie nie będą mnie spłacali, tylko przepiszą swoją część domu na Olę, która na spółkę z moją siostrzenicą odziedziczy po dziadkach resztę.

W ten sposób obie dziewczynki weszłyby w posiadanie domu po swojej prababci, pół na pół. No, ale teraz zmieniłam plany. Pomyślałam sobie bowiem, że Ola potrzebuje dachu nad głową tu i teraz, a nie dopiero za piętnaście lat.

– Oczywiście, wypłacimy ci z tatą te pieniądze, ale uważamy, że źle robisz – usłyszałam od mamy. – Weź przynajmniej wszystkie rachunki, abyś kiedyś potrafiła udowodnić, że to ty remontowałaś to mieszkanie! – dodała.

– Mamo, przecież ja to robię z Bogdanem! A on wkrótce zostanie moim mężem! – powiedziałam.

Nie przyznałam się, że już od dwóch miesięcy Bogdan nie może ze mną dotrzeć do urzędu stanu cywilnego, aby złożyć papiery… Cóż mogłam jednak na to poradzić, że był taki szalenie zapracowany?

Rodzice dali mi pieniądze, odkładając remont swojego domu na inne czasy. Mojej radości nie zmąciła nawet siostra, która zadzwoniła, by powiedzieć, że jestem egoistką.

– I ty mi to mówisz? Mając z mężem dom? – prychnęłam. – Nie potrafisz pojąć, co to znaczy chcieć normalnie żyć, mieć rodzinę, męża i dziecko? Sądzisz, że tylko ty masz do tego prawo?

– Nie, ale ja swojego „dobrobytu” nie osiągnęłam cudzym kosztem – fuknęła.

– Te pieniądze mi się należały! – wrzasnęłam wyprowadzona z równowagi.

Remont naszego mieszkania ruszył pełną parą. Wielu rzeczy musiałam dopilnować sama, bo Bogdan był zaganiany. Nawet mi się to podobało. Miałam poczucie, że tworzę nasze gniazdko, w którym już wkrótce będziemy we troje szczęśliwi.

Nie obyło się bez problemów

Raz wymieniłam ekipę, bo stara okazała się powolna i niepoważna. Wzrosły więc nieco koszty remontu, ale przecież mieliśmy na to pieniądze, więc nie było tak, że z tego powodu nie spałam po nocach.

Bardziej zaczął mnie martwić Bogdan, który nagle zrobił się milczący i chłodny. Tłumaczyłam to stresem i przepracowaniem. Ja także nie zawsze miałam ochotę na seks, byłam bowiem taka zmęczona. Sądziłam, że gdy się już wreszcie wprowadzimy do naszego wyremontowanego gniazdka, sytuacja się unormuje.

Ola od razu wybrała sobie pokój. Podekscytowana planowała, gdzie stanie łóżeczko, a gdzie biurko i szafa. Przeliczałam pieniądze, które zostały mi z remontu i stwierdziłam, że wystarczy na nowe mebelki dla niej.

Dzień, w którym się tam wprowadziłyśmy był prawdziwym świętem. Ola szczęśliwa biegała po pokojach, a my z Bogdanem popijaliśmy wino. Mój ukochany był nieco markotny, ale sądziłam, że mu przejdzie. Urzeczywistniliśmy przecież swoje marzenia!

Tymczasem między nami było coraz gorzej. Czasami miałam wrażenie, że Bogdan wręcz prowokuje awantury. Nie miałam pojęcia, dlaczego? Ale dziś już wiem. On najwyraźniej już wtedy zmierzał do zerwania.

Bomba wybuchła w dniu, kiedy zmienił w drzwiach zamki! „Byłam w szoku. Nie wiedziałam, jak mam załatwić tę sprawę. Nie mogłam nawet wezwać policji, żeby wymogli na Bogdanie wpuszczenie mnie do mieszkania, bo niby na jakiej podstawie? Zapytaliby o mój dowód, sprawdzili adres zameldowania…A ja miałam meldunek jeszcze na stare mieszkanie, które już oddałam do gminy.

Następnego dnia pobiegłam do urzędu. Zażądałam zameldowania mnie w lokalu zajmowanym przez Bogdana.

– Ten pan dostał na niego przydział, bo obiecał, że się ze mną ożeni! – argumentowałam, ale nawet dla mnie samej brzmiało to idiotycznie.

Byłam jednak zdesperowana

– Zrobiłam remont w tym lokalu za prawie 50 tysięcy złotych! – krzyczałam, lecz urzędniczki pozostały niewzruszone.

– Pan Janicki jest najemcą i tylko on może panią zameldować – usłyszałam.

– Ale on nie chce tego zrobić! – ledwo mogłam powstrzymać łzy.

Tylko rozłożyły ręce.

Postanowiłam chociaż odzyskać swoje rzeczy, a potem dochodzić sprawiedliwości. Zadzwoniłam do Bogdana i tym razem odebrał. Postraszyłam go policją, jeśli mi nie wyda rzeczy.

– Możesz po nie przyjechać wieczorem.  – stwierdził łaskawie, jak obcy człowiek.

Aż się z żalu popłakałam.

Od tamtego czasu płakałam wiele razy z żalu i z bezsilności. Odebrałam wprawdzie moje rzeczy, ale zniknęły rachunki za remont wystawione na moje nazwisko! Jak więc mam teraz dochodzić swoich praw w sądzie? Szef ekipy remontowej, którego zapytałam, czy zezna, kto mu płacił, popatrzył na mnie jak na wariatkę.

– A bo ja tam wiem, kto? Niby pani, ale czy to były pani pieniądze? – odparł.

W gminie dowiedziałam się, że skoro dobrowolnie zrzekłam się lokalu komunalnego, to nie przysługuje mi kolejny przydział. To znaczy, mogę się wpisać na listę oczekujących, ale… czekanie zajmie mi dziesięć lat. Argumentowałam, że radny użył mnie, aby dostać większy lokal.

– Napisał w podaniu, że mu się powiększy rodzina! – dowodziłam.

– Niby tak, ale nie wnikamy, z kim chce tę rodzinę założyć…

– Przecież widzieliście go ze mną! Przychodziliśmy tu razem! – wściekłam się.

– Nas nie interesuje życie prywatne interesantów. Mogą sobie spacerować z kim chcą – padła cyniczna odpowiedź.

Teraz mam zamiar złożyć zażalenie do komisji nadzorującej przydział mieszkań. A jeśli to nie pomoże, pójdę do gazet, telewizji, nawet do samego diabła! Po sprawiedliwość za krzywdę wyrządzoną mnie i mojej córeczce! Ten człowiek, który udając, że nas kocha, perfidnie nas wykorzystał, musi za to odpokutować.

Czytaj także:
„Tadeusz od razu mi się spodobał, był przeciwieństwem mojego męża. Wkrótce jednak zaczął mnie musztrować jak w wojsku"
„Mój ojciec to żałosny nieudacznik. Całe dzieciństwo mną gardził. Teraz, gdy odniosłem sukces, nagle chce się pojednać”
„Lekarka zataiła śmiertelną wadę naszego nienarodzonego dziecka. Zrobiła to w imię Boga. Przeżyliśmy piekło"

Redakcja poleca

REKLAMA