„Tadeusz od razu mi się spodobał, był przeciwieństwem mojego męża. Wkrótce jednak zaczął mnie musztrować jak w wojsku"

Nowy partner robił awantury o każde spóźnienie fot. Adobe Stock, Юрий Красильников
Tadeusz sztorcował mnie za zmianę planów nawet wtedy, kiedy mój były mąż trafił do szpitala. – On nie jest już twoim mężem i nie ma potrzeby, byś się nim tyle zajmowała. A już na pewno nie w czasie, który przeznaczamy na nasze na spotkania.
/ 28.07.2021 15:33
Nowy partner robił awantury o każde spóźnienie fot. Adobe Stock, Юрий Красильников

Nie pił, nie bił, nie uprawiał hazardu, nie zdradzał mnie, nie pasożytował, dbał o dzieci, ale i tak doprowadzał mnie do szaleństwa. Tymi niby drobiazgami, na które powinnam dalej przymykać oko, skoro robiłam to od lat. Przez cały czas trwania naszego małżeństwa jego wady kumulowały się i stawały coraz trudniejsze do zniesienia. Wielokrotnie zwracałam mu uwagę, ale nie słuchał mnie albo lekceważył to, co mówiłam.

Trudno żyć z takim człowiekiem

Ale już nie chciałam. Życie nie jest ciągiem jakichś niesamowitych i wielkich wydarzeń. Przypomina nizanie koralików na sznurek: każda kuleczka to przeżyty dzień. I tylko od nas zależy, czy stworzymy zachwycającą ozdobę, czy koszmarek, który będzie straszył następne pokolenia. Nie chciałam straszyć.

Nie chciałam skończyć jako zgorzkniała, sfrustrowana, złośliwa staruszka. W życiu niczego nie da się powtórzyć, odegrać jeszcze raz jak w filmie. Poczekałam więc, aż dzieci się usamodzielnią, usiadłam naprzeciwko mojego męża i zakomunikowałam, że odchodzę. A potem zabrałam spakowane wcześniej rzeczy i po prostu wyszłam. Stuk zamykających się za mną drzwi mi przyniósł ulgę.

Mimo obaw, jak to wszystko się potoczy i czy nie pożałuję swojej decyzji, która – choć dojrzewająca latami i wcale nie pochopna – stanowiła dla wielu osób nieliche zaskoczenie. Uchodziliśmy bowiem za dobre małżeństwo. Przygotowałam się. Nie odchodzi się od męża po trzydziestu latach we wzburzeniu i jednej sukience.

Znalazłam i wynajęłam maleńkie mieszkanko, dobrze skomunikowane z moją pracą. Zgromadziłam również trochę oszczędności, w sam raz na nowy start. Dzieci jeszcze nie wiedziały – spodziewałam się sporej nawałnicy, kiedy informacja do nich dotrze, ale miały już swoje życie i nie powinny się wtrącać w moje.

Czas płynął, pierwsze burze minęły, a ja rozkoszowałam się życiem w pojedynkę

Miałam porządek w domu, czas dla siebie, spokój i wolność, którą wykorzystywałam skrzętnie, choć bez łapczywości. Chadzałam do kin, teatru, wyjeżdżałam na wczasy i poznawałam różnych mężczyzn. Do tych relacji podchodziłam ostrożnie. Nie chciałam się z nikim wiązać na stałe, bo niezadowolonego, rozchełstanego samca snującego się po domu w rozdeptanych kapciach miałam już po dziurki w nosie. Przejadło mi się.

Aż poznałam Tadka. Był przeciwieństwem mojego męża. Nie tylko w sensie fizycznym. Przede wszystkim dbał o siebie. Pomięta, wystająca ze spodni koszula była dla niego nie do pomyślenia. Gdy nasza znajomość się zacieśniła i zaczęłam bywać u niego w mieszkaniu, przekonałam się, że także w domu jest pedantem.

Specjalnie wpadłam do niego kiedyś znienacka i nie rozczarowałam się. Takie niby drobiazgi stanowiły podstawową różnicę pomiędzy nim a Staszkiem, wiecznym chłopcem, bałaganiarzem z głową w chmurach, skupionym wyłącznie na sobie i własnych przemyśleniach.

Zwizytowany niby przypadkowo Tadeusz był ogolony, elegancko, choć po domowemu ubrany (żadnych koszmarnych kapci z epoki węgla), a w mieszkaniu panował ład i porządek.

Nieco zaskoczony najściem, zaprosił mnie do środka, choć przez moment dostrzegłam na jego twarzy grymas niezadowolenia.

– Wejdź, proszę. Napijesz się herbaty?

– Chętnie.

– Zjesz szarlotkę?

Zjadłam. Była pyszna, choć niesłodka. Po tym może niegrzecznym, choć moim zdaniem potrzebnym sprawdzianie zaczęliśmy spędzać razem więcej czasu. Tadeusz być dość zajętą osobą i przeznaczył na nasze spotkania środowe wieczory i całe niedziele. Mnie było wszystko jedno, więc dostosowałam się do niego. Mając w kalendarzu konkretne i niezmienne punkty, zaczęłam funkcjonować w sposób bardziej zorganizowany.

Wyjścia do miasta, spotkania z przyjaciółmi czy dziećmi przypadały zawsze w inne dni tygodnia niż środy i niedziele. Do czasu.

Pewnego jesiennego popołudnia – a była to właśnie środa – zadzwonił do mnie syn z wiadomością, że Staszek jest w szpitalu. Nie myślałam wiele.

Odeszłam od niego, ale przecież spędziliśmy razem wiele lat

Można się rozstać kulturalnie i pozostawać ze sobą w poprawnych stosunkach. Poza tym dzieci na bieżąco informowały mnie, co się u Staszka dzieje, więc wiedziałam, że żadna inna kobieta się o niego nie zatroszczy w trudnych chwilach. Ugotowałam rosół, zabrałam termos i pojechałam do szpitala. Staszek wyglądał źle.

Zapadnięte policzki porośnięte siwym zarostem potęgowały wrażenie, że jest poważnie chory. Na mój widok wyraźnie się ucieszył, a jego ulubiony rosół na kurze podniósł mu morale. Posiedziałam z nim, potem poszłam do lekarza, żeby dowiedzieć się dokładnie o stan mojego męża. Oficjalnie się nie rozwiedliśmy, tylko byliśmy w separacji. Lekarz mnie uspokoił.

– Proszę się nie martwić. Sprawa jest mniej poważna, niż na to wygląda.

– A jak długo mój mąż pozostanie w szpitalu? – zapytałam.

– Wypiszemy go, gdy tylko jego stan się ustabilizuje. Nie mamy podstaw, by go u nas przetrzymywać.

Po wyjściu ze szpitala odkryłam sześć nieodebranych połączeń od Tadka. Nagrał się też na pocztę głosową, więc odsłuchałam i… zrobiło się niemiło. Przez około dwie minuty Tadeusz wyrażał swoje niezadowolenie z faktu, że nie stawiłam się na zwyczajowe spotkanie.

Grzecznie, ale jednak mnie sztorcował. Westchnęłam i pomyślałam, że trochę racji ma, bo go nie uprzedziłam o zmianie planów. Niemniej przemknęła mi myśl, że w jego głosie nie brzmiał niepokój, tylko irytacja z powodu daremnego czekania. A skoro nie przyjechałam i się nie odzywałam, to przecież coś mogło mi się stać. Jednak takie pytanie nie padło.

Oddzwoniłam. Kiedy wreszcie dopuścił mnie do głosu, poinformowałam, jaka jest sytuacja i że dopiero co wyszłam ze szpitala. I że będę tam bywać co jakiś czas.

– A czemu ty go wspierasz? – zdumiał się. – Wasze dorosłe dzieci nie mogą? On nie jest już praktycznie twoim mężem i nie ma potrzeby, byś się nim tyle zajmowała. A już na pewno nie w czasie, który przeznaczamy na nasze na spotkania.

Milczałam, nie zamierzając się tłumaczyć, zarazem czułam, jak narasta we mnie złość. Co to ma być? Wojsko? Choć podejrzewałam, że dzieci – chcąc nas pogodzić – celowo „zwaliły” na mnie opiekę nad ojcem, jeździłam do szpitala, za każdym razem przywożąc coś dobrego.

Staszek chwalił moją kuchnię, czego wcześniej jakoś nie robił i zajadał z apetytem. W czasie tych odwiedzin często schodziło nam na wspominki, więc zaśmiewaliśmy się do łez ze wspólnych historii. Gdy wychodziłam, za każdym razem mi dziękował i całował mnie na pożegnanie w rękę.

Doceniał, że nie opuściłam go w chorobie, choć nie był ideałem męża

Cóż, ideałów nie ma… W niedzielę pojechałam do Tadka, który znowu dał upust swojemu niezadowoleniu, jakby od środy kumulowały się w nim emocje. Wygłosił wykład na temat słowności i porządku w relacjach. Mojego tłumaczenia nie przyjął do wiadomości.

Nieprzyjemne spotkanie zakończyło się wcześniej niż zwykle i dało mi wiele do myślenia. Nie lubiłam bałaganiarstwa i egoizmu męża, jego „jakoś to będzie”, ale z drugiej strony życie z pedantem, który nie tolerował żadnych odstępstw od planu i schematów, w ogóle nie wchodziło w grę. Od kogoś takiego uciekłabym…

No, właściwie już miałam dość. Rozstaliśmy się esemesowo. Mało stylowo, ale porządnie. Każdy ma jakieś wady. Ważne, by je dostrzegać i nad nimi pracować, by się poprawiać. Ja to zrobiłam do wersji Krystyna 2.0, nie tyle nowocześniejszej, co bardziej asertywnej. Moja cierpliwość w związku była i zaletą i wadą. Za długo znosiłam to, co mnie drażniło, a potem mogłam już tylko odejść.

Tyle że po pewnym czasie zaczęłam tęsknić

Nim odeszłam, wady Staszka przykrywały zalety, zamazywały miłe wspomnienia. Ale z dala od niego odkurzyłam te wszystkie dobre rzeczy... Czy to znaczy, że była dla nas szansa na nowy początek? Czy da się odejść, zaktualizować do nowej wersji, a potem wrócić?

Może, lecz ów upgrade musiałby dotyczyć obu stron.

Już po wypisaniu ze szpitala Staszek zaprosił mnie do naszego starego mieszkania. Na herbatkę i ciasto w ramach podziękowań. Dziwnie było znów wchodzić po dobrze znanych schodach. Jeszcze dziwniej zobaczyć mieszkanie – wysprzątane na błysk. Stanisław przywitał mnie ogolony i elegancki. Przy herbacie zrobiło się poważnie.

– Wiele sobie przemyślałem od naszego rozstania. Miałem na to sporo czasu. Ty zawsze byłaś wspaniałą żoną, a ja uznałem, że zawsze tak będzie, że nie muszę się o ciebie starać. No i spadłem z pieca na łeb, gdy odeszłaś. Nie, nie, nie robię ci wyrzutów. Należało mi się. Dałaś mi nauczkę i słusznie. Ale gdy mnie odwiedzałaś w szpitalu, dałaś mi też nadzieję… Bo widzisz, ja wciąż bardzo cię kocham. Zaufaj mi i wróć. Zmienię się. Już się zmieniam! I dzieci się ucieszą. I będę cię słuchał, obiecuję. Więc mów mi, gdy znowu zbłądzę.

Uśmiechnęłam się.

– Wyrzucisz te paskudne kapcie?

– Już je wywaliłem. To jak będzie?

– Pożyjemy, zobaczymy…

Czytaj także:
„Po rozwodzie wszystkie przyjaciółki się ode mnie odsunęły. Bały się, że... ukradnę im mężów"
„Od 20 lat mam kochanki w całej Europie. Myślałem, że Zosia nic nie wie. Miałem ją za głupią gęś”
„Kiedy tata trafił do domu opieki, mama znalazła sobie kochasia. Byłam na nią wściekła. Przecież to zdrada!"

Redakcja poleca

REKLAMA