„Mój ojciec to żałosny nieudacznik. Całe dzieciństwo mną gardził. Teraz, gdy odniosłem sukces, nagle chce się pojednać”

Mężczyzna, który osiągnął sukces fot. Adobe Stock, WavebreakmediaMicro
„Ojca poznałem, kiedy miałem już 10 lat. Mama zaprowadziła mnie do jakiejś speluny, pokazała chyba najbardziej upitego ze wszystkich zasiadających w niej facetów i powiedziała: – To twój ojciec. Wtedy zaczęło się piekło".
/ 28.07.2021 15:27
Mężczyzna, który osiągnął sukces fot. Adobe Stock, WavebreakmediaMicro

Nie wiem, co widziała w nim matka, i nigdy nie zrozumiem, dlaczego godziła się na to, jak ojciec traktował i ją, i mnie.

Pojęcia nie mam, co mnie napadło, żeby kupić sobie takie ogromne auto. Jak zaparkować w środku dnia w centrum Warszawy terenową toyotą? Zwłaszcza że manewrowanie nigdy nie było moją mocną stroną.

W ogóle żaden tam ze mnie kierowca. Kupiłem tego kanciastego olbrzyma, bo wszyscy znajomi jeżdżą SUV-ami, a do tego ktoś mi wmówił, że zawodowa pozycja, którą udało mi się osiągnąć, wymaga potwierdzenia w postaci mechanicznego smoka. Bzdury…

Prawda jest taka, że wciąż gdzieś głęboko we mnie siedzi zalękniony chłopiec, którego nie stać na to, żeby kupić sobie podczas szkolnej przerwy zakichanego pączka.

Udało się. Wcisnąłem się jakoś między kontener na śmieci a latarnię, wysiadłem, wykupiłem bilet parkingowy. No dobra, łatwiejsza część dzisiejszego spotkania załatwiona.

Teraz ta druga…

Poprawiłem spinki koszuli, obciągnąłem marynarkę, dotknąłem węzła krawata. Cóż, dłużej nie da się tego odwlekać.

Ruszyłem wolnym krokiem w kierunku kawiarni. Czy on już tam jest?

Doszedłem na miejsce, ale nie wchodziłem jeszcze do środka. Co tu kryć, tak bardzo nie miałem ochoty na to spotkanie, że aż mi się bebechy przewracały na lewą stronę.

Zgodziłem się na nie, bo… No właśnie, dlaczego? Bo chciałem być taki dobry, układny? Bo zamierzałem sam sobie udowodnić, że nabrałem wreszcie dystansu do przeszłości? Bo nie miałem siły ciągle odmawiać nawołującej do pojednania matce?

Jakiekolwiek kierowały mną motywy, działałem wbrew sobie. Wbrew wciąż tkwiącym mi w pamięci wściekłości, poniżeniu i poczuciu krzywdy. Wiem, to negatywne emocje, które nie powinny kierować działaniami światłych, dojrzałych ludzi. Pytanie tylko, czy ja w ogóle chciałem być światły i dojrzały.

Stałem przed wielką kawiarnianą szybą, próbując przebić się wzrokiem do środka. Najpierw widziałem tylko swoje odbicie. Trzydziestoletni, dobrze ubrany człowiek sukcesu. Co było głębiej?

W końcu dostrzegłem stoliki po drugiej stronie. Prawie wszystkie zajęte. Jakaś zapatrzona w siebie para, dalej dwóch biznesmenów w garniturach, następnie bardzo zaczytana studentka i…

Wtedy go zobaczyłem.

Drobny, siwy staruszek w starym i niemodnym ubraniu. Wyglądał dobrotliwie, niegroźnie; wydawał się kruchy i schorowany. Bardzo się zmienił, odkąd widziałem go po raz ostatni 12 lat temu. A może to raczej ja się zmieniłem? Już nie miał nade mną władzy, nie wzbudzał ani strachu, ani nienawiści, ani odrazy. Był żałosny.

Ojca poznałem, kiedy miałem już 10 lat. Wcześniej wychowywała mnie mama i jej rodzice – moi ukochani dziadkowie. Mieszkałem w Krakowie, chodziłem do fajnej szkoły, miałem świetnych kolegów mieszkających w tej samej kamienicy. Otaczały mnie miłość i akceptacja.

Co tu dużo gadać – wspaniałe dzieciństwo. Byłem wręcz rozpieszczany, najbliżsi poświęcali mi mnóstwo uwagi i czasu.

A ojciec? Mama unikała tego tematu, dziadkowie reagowali na pytania gniewnym zmarszczeniem brwi. W rodzinie był tematem tabu, śmierdzącym jajem, którego lepiej nie ruszać. Szybko się więc nauczyłem o nim nie wspominać. Tym bardziej że w sumie nie był mi do niczego potrzebny. Na co dzień łagodnie kołysała mnie miłość dwóch kobiet – mamy i babci. Ról męskich mądrze nauczał dziadek; cierpliwy, wyrozumiały, mądry przedstawiciel krakowskiej inteligencji. Czego chcieć więcej?

Zamiast ująć się za mną, jeszcze mi przywalił

Okazuje się, że mama chciała. Do dziś nie rozumiem, co takiego widziała w facecie, który kiedyś oczarował ją swoim knajackim urokiem, rozkochał tak, że porzuciła dom rodziców przeciwnych temu związkowi, a na koniec zrobił jej dzieciaka i zniknął z jej życia na całą dekadę. Dlaczego, gdy tylko się po raz kolejny pojawił, pofrunęła w jego objęcia jak ćma do ognia?

Co gorsza, zabrała ze sobą mnie. Nigdy nie zapomnę pierwszego spotkania z tatą. Po strasznej i niezrozumiałej wówczas dla mnie awanturze, jaką mama odbyła z dziadkami, wyprowadziliśmy się z domu i pojechaliśmy do pobliskich Katowic. Tam mama zaprowadziła mnie do jakiejś speluny, pokazała chyba najbardziej upitego ze wszystkich zasiadających w niej facetów i powiedziała:

– To twój ojciec. Będziemy u niego mieszkać.

Byłem przerażony. Dla mnie to był człowiek obcy, straszny, ulepiony z innej gliny niż wszyscy, których znałem dotychczas. Nie mówił, tylko krzyczał. Zachowywał się arogancko i brutalnie. Kompletnie nie szanował mamy. Od razu na dzień dobry obrzucił mnie chmurnym spojrzeniem, po czym wycedził:

– Mikry jakiś. I w ogóle taki jakby miękki. To na pewno mój syn?

Reszta biesiadników zarechotała, a ja chciałem się zapaść pod ziemię.

Następnie zabrał nas do ceglanego familoka, w którym mieliśmy od tej pory mieszkać. Na klatce okropnie cuchnęło stęchlizną, było brudno, poręcz przy schodach się chybotała. Mieszkanie okazało się mroczną i zagraconą klitką.

Omal nie zemdlałem, gdy dowiedziałem się, że odtąd do moich obowiązków będzie należało przynoszenie z piwnicy węgla, a spać to ja mam w kuchni, ponieważ jedyny pokój zajmą rodzice.

Ale to jeszcze nic. Kilka dni później poszedłem do szkoły. I nie zdążyłem nawet dotrzeć do swojej klasy, gdy jakieś dwa łobuzy już rozkwasiły mi nos.

– Co ci się stało? – zapytał ojciec, kiedy w wymiętolonym i zakrwawionym ubraniu, a do tego z opuchniętą twarzą, wróciłem po południu do domu.

– Pobili mnie i napadli! – krzyknąłem. – Mam zapisane ich nazwiska, zaraz ci podam… – zacząłem szukać w zeszycie.

Aż przysiadłem, kiedy spadł na mnie kolejny cios

Tym razem to tatuś zdzielił mnie otwartą łapą w ucho. Podniosłem na niego wzrok i ze zdumieniem stwierdziłem, że nachylający się nade mną, zwalisty, czerwony na gębie mężczyzna aż się gotuje z wściekłości.

– Pod moim dachem na nikogo się nie donosi! – wycedził. – Oberwałeś? To teraz do nich wracaj i im przy*******! Ja cię jeszcze wyszkolę, jak być mężczyzną!

Uciekłem w literaturę. To było dla mnie wyzwolenie

Nie udało mu się. Owszem, z biegiem lat stwardniałem i nauczyłem się bronić. Żadnym tam podwórkowym zakapiorem nie zostałem jednak nigdy. A już na pewno ojcu nie udało się zaszczepić we mnie tej swojej bandyckiej moralności.

Bandyckiej? Wtedy wydawał mi się demonem z piekła rodem. Bałem się go, schodziłem mu z drogi. Dziś wiem, że był tylko dupkiem, który chamskim zachowaniem pokrywał kompleksy wynikające z tego, że niczego w życiu nie udało mu się osiągnąć.

Nigdy nie miał sensownej pracy. Imał się ciągle czegoś nowego. A to sprowadzał rozbite samochody z Niemiec, to znów handlował czymś na bazarze albo kierował mikrobusem dowożącym z prowincji pracowników na trzecią zmianę. Najczęściej jednak nie robił nic, spędzając czas przed telewizorem i gapiąc się na seriale. Najchętniej te o gangsterach, mafiach lub bezkompromisowych i twardych gliniarzach.

Podziwiał bohaterów tych filmów bezkrytycznie. Mówił ich językiem, przejmował gesty. W ogóle pozował na kolesia z półświatka, choć żadnym przestępcą nie był. Jego największe wykroczenie? Handel papierosami bez akcyzy!

Myślę, że brakowało mu odwagi, żeby naprawdę złamać prawo albo zwyczajnie dać komuś po mordzie.

Celem agresji ojca byłem ja, samotna sąsiadka albo ekspedientka w supermarkecie. Czyli ci, z których strony nie groziła mu równie brutalna odpowiedź. Jego życie było więc grą pozorów, na które udało mu się złapać mamę. Ją tak. Ale mnie nie.

To, że pokochałem literaturę, a w końcu sam zacząłem pisać, w dużym stopniu zawdzięczam właśnie jemu. Im bardziej starał się zrobić ze mnie podwórkowego żula, tym bardziej uciekałem w świat książek.

To był mój wewnętrzny bunt, prywatny ruch oporu. Widziałem przecież, jak się wścieka, ale co miał zrobić? Zabronić mi czytać? Zabierać książki? Zakazać wstępu do biblioteki?

Ostentacyjnie mną zatem pogardzał. Zamiast jednak złamać, tylko mnie wzmacniał. Nie chciałem być taki jak on, też nim gardziłem. Uważałem, że ukradł mi mamę i dziadków (z którymi nie utrzymywaliśmy kontaktu).

I im stawałem się starszy, tym śmielej mu się przeciwstawiałem. Bo nie potrzebowałem jego pochwał. Nie był dla mnie żadnym autorytetem. On wyśmiewał się z moich pierwszych prób pisania, szkolnych nagród czy udziału w krajowych konkursach, ja szydziłem w duchu z nadającego całymi dniami telewizora.

Jakaś cząstka mnie domagała się chyba jednak jego akceptacji. A może nie akceptacji, tylko zmiany wrogiego nastawienia. Przyłapywałem się czasem na myśli, że byłoby fajnie zobaczyć w jego wzroku zdziwienie. Jak to? Jego słaby i miękki syn zdobył wyróżnienie w konkursie na opowiadanie? Dostał pozytywną recenzję? Napisał notkę do gazety?

To pragnienie zrobienia na nim wrażenia mobilizowało mnie jeszcze bardziej. Chciałem coś osiągnąć. W dziedzinie, która mnie pochłonęła. W literaturze.

Kiedy poszedłem na studia i wyjechałem do Krakowa, straciliśmy kontakt. W domu prawie nie bywałem, z mamą najchętniej spotykałem się w kawiarniach. Opowiadała, że ojciec podupada na zdrowiu, nie ma siły pracować.

Cóż mnie to obchodziło? Już go nie potrzebowałem

Nawet jako katalizatora uwalniającego mój własny talent. Wiedziałem, co chcę w życiu robić, i konsekwentnie to realizowałem. Inna sprawa, że nie wszystko szło po mojej myśli… Napisałem książkę i rozesłałem po wydawcach. Myślałem, że zaraz zasypie mnie od nich lawina telefonów, jednak… zadzwonili tylko z jednego miejsca.

– Rozważamy wydanie pana propozycji, ale trzeba będzie ją mocno dopracować. Zmienić bohatera męskiego na kobietę, uprościć narrację, wprowadzić wątek sensacyjny.

Zgodziłem się na wszystkie ustępstwa, a i tak „debiutu stulecia” nie było. Moja książka przeszła bez echa, podobnie jak kolejna.

Skończyłem studia, zatrudniłem się jako redaktor w jednym z miesięczników i zrozumiałem, że jeśli chcę żyć z pisania, muszę przestać pisać to, co podoba się mnie, tylko pisać to, co chcą czytać inni. Poszedłem więc w sensację. I to był strzał w dziesiątkę!

Może nie trafiłem na szczyty list bestsellerów, ale nareszcie mnie zauważono. Nakłady kolejnych powieści rosły, zacząłem coraz lepiej zarabiać, aż wreszcie zainteresowali się mną producenci telewizyjni.

Za niebotyczne pieniądze kupiono ode mnie prawa do jednej z fabuł i zatrudniono w charakterze głównego scenarzysty. Powstał trzynastoodcinkowy serial. Banalna historia o złych i dobrych gliniarzach walczących ze złymi i dobrymi gangsterami. Początkowa, zawarta w książce fabuła, została ociosana do rozmiarów wartkiej, ale banalnej historyjki.

O dziwo, telewidzowie się w niej zakochali! Dostałem więc propozycję napisania kontynuacji – czyli kolejnych 13 odcinków, i zarobiłem jeszcze większe pieniądze. Nagle się okazało, że mi się powiodło.

Niezupełnie tak, jak to sobie wymarzyłem, ale przynajmniej nie musiałem się martwić o przyszłość.

Zabawne, lecz właśnie wtedy – kiedy już całkowicie wyzwoliłem się z toksycznych wspomnień – objawił się mój tatuś.

– Obejrzał twój serial – triumfalnym tonem przekazała mi przez telefon mama. – Omal z krzesła nie spadł, kiedy wyczytał, że to ty napisałeś scenariusz. Chyba do niego wreszcie dotarło, że osiągnąłeś sukces…

Może już czas, żebyście się pogodzili?


Stałem przed kawiarnianą szybą, wpatrując się w człowieka, który zmarnował życie. Swoje i – o mały włos – moje. Gdybym go posłuchał, gdybym go naśladował… Strach pomyśleć.

Z drugiej jednak strony – choć w niezamierzony sposób – to on, a raczej bunt przeciw niemu, mnie ukształtował.

– A co mi szkodzi! – powiedziałem sam do siebie. – To tylko stary, przegrany człowiek.

I pokonując niechęć do tego spotkania, ruszyłem ku wejściu. Przepuściłem wychodzącą parę zakochanych, przestąpiłem próg i skierowałem się do jego stolika.

– Co pani mi podała?! – nieoczekiwanie usłyszałem jego podniesiony głos. – Ta kawa jest zimna i lurowata! To skandal, żeby coś, co kosztuje 12 złotych, aż tak spieprzyć!

Stanąłem jak wryty. Kelnerka zamarła, inni klienci z zażenowaniem odwrócili głowy.

Ojciec mnie jeszcze nie widział; wbijał wściekłe spojrzenie w dziewczynę, która właśnie go obsługiwała.
W jednej chwili zrozumiałem, że wszystko na nic. Przeczucie mnie nie myliło: niepotrzebnie zmusiłem się, żeby tu przyjść.

Bo on się nigdy nie zmieni. Co z tego, że przekonał się do mnie, skoro wobec innych, słabszych od siebie, nadal jest dupkiem? Odwróciłem się na pięcie i przestąpiłem przez próg. Już drzwi się za mną zamykały, gdy usłyszałem za sobą:

– Synku! Poczekaj!

Chyba mówił coś jeszcze, ale już nie usłyszałem. Drzwi się domknęły, a ja prawie pobiegłem do samochodu. 

Gdy już trochę podrosłem, dotarło do mnie, jak wiele kompleksów ma ten żałosny typ.

Czytaj także:
„Mam 63 lata, męża, którego nie kocham i życie, którego nie cierpię. Musiałam rzucić wszystko i zacząć od nowa"
„Zerwał ze mną nad kawałkiem pizzy i zaproponował przyjaźń na otarcie łez. Wpadłam w rozpacz”
„Myślałem, że pieniądze pomogą mi zdobyć kobietę. W rzeczywistości wszystko skomplikowały, a ja przez lata byłem sam"

Redakcja poleca

REKLAMA