Mój sześcioletni synek był zawsze zapatrzony w ojca jak w obrazek. Wszystko, co robił tatuś, było dla Piotrusia naj! Tata najlepiej grał w piłkę, najlepiej opowiadał historie, najszybciej jeździł samochodem, najmądrzej wszystko tłumaczył. Trzeba jednak przyznać, że Marcin w pełni na podziw synka zasługiwał. Nie był wiecznie zmęczonym tatusiem opędzającym się od dziecka jak od natrętnej muchy.
Po powrocie z pracy poświęcał synowi mnóstwo czasu. Razem się bawili, dużo rozmawiali
Mieli swoje męskie tajemnice, swój zamknięty świat. Aż tu nagle wszystko się zmieniło. To było miesiąc temu. Mąż jak zwykle wyszedł rano do pracy. Czuł się zupełnie dobrze. Na pożegnanie obiecał Piotrusiowi, że gdy wróci, to pójdą razem na rower. Kiedy więc kilka godzin później dowiedziałam się od jego szefa, że Marcin trafił do szpitala, omal nie zemdlałam.
– O Boże, co się stało? – wykrztusiłam w słuchawkę.
– Dokładnie nie wiem. Ale gdy go zabierali do karetki, prawie nie było z nim kontaktu – odparł.
Piotruś w kółko pytał, kiedy tata wyzdrowieje i wróci
Oczywiście natychmiast odwiozłam synka do mojej mamy i pojechałam do szpitala. Minęła dobra godzina, zanim dowiedziałam się, co dolega Marcinowi. Okazało się, że miał udar i stracił częściowo władzę w rękach i nogach. Nie mogłam w to uwierzyć. Przecież na to chorują ludzie starsi.
– Ale wyjdzie z tego? – dopytywałam się lekarza.
– Czas pokaże. Pomoc nadeszła szybko, mąż jest młody i silny. Jest więc nadzieja, że wszystko skończy się dobrze – odparł, miałam jednak wrażenie, że nie jest tego taki pewien.
Pozwolono mi zobaczyć Marcina dopiero następnego dnia. Wyglądał strasznie. Leżał nieruchomo na łóżku, wpatrując się w sufit przerażonym wzrokiem. Nie mógł mówić, poruszać rękami. Gdy go zobaczyłam, omal mi serce nie pękło. To chyba wtedy postanowiłam, że nie będę przyprowadzać do szpitala Piotrusia. Nie chciałam, żeby oglądał ukochanego ojca w tak okropnym stanie. Gdy więc dopytywał się o tatę, mówiłam tylko, że zachorował, leży w szpitalu, ale nie wolno go odwiedzać.
– Ale wyzdrowieje, prawda? – patrzył na mnie ze łzami w oczach.
– Oczywiście. Za kilka dni będzie już w domu. I pójdziecie razem na rower. Tak jak obiecał – uspokajałam synka.
Wtedy już wiedziałam od lekarzy, że najbliższa przyszłość nie rysuje się wcale różowo, że mąż będzie wymagał długiej rehabilitacji, zanim odzyska zdrowie, ale nie chciałam martwić synka. Dziś zastanawiam się, czy to nie był błąd, ale wtedy wydawało mi się, że tak będzie najlepiej. Uznałam, że jest za mały, by mierzyć się z takim problemem, że jak przyjdzie czas, to z nim porozmawiam. Ale mijały dni, a ja ciągle odwlekałam rozmowę. Nie wiem dlaczego.
Może nie miałam głowy do tego, a może myślałam, że wszystko samo się ułoży. Męża wypisano ze szpitala po trzech tygodniach. Tak jak uprzedzali lekarze, nie wrócił do pełnej sprawności. Miał kłopoty z poruszaniem się, sparaliżowaną część twarzy, trudności z mówieniem. Położyłam go do łóżka, a potem pojechałam do przedszkola, odebrać Piotrusia.
– Mam dla ciebie superniespodziankę synku! – powiedziałam, gdy pojawił się w szatni.
– Jaką? – spojrzał na mnie bystro.
– Tatuś jest już w domu! Przed chwilą go przywiozłam!
– O rany, ale fajnie! Wreszcie pójdziemy na rower! – rzucił mi się na szyję.
– Nie tak od razu. Tatuś jest jeszcze słaby, musi leżeć w łóżku, odpoczywać. Nie wolno go męczyć – zaczęłam tłumaczyć.
– No to nie pójdziemy na długo. Tylko na chwilę – odparł z uśmiechem.
Widać było, że nie może się już doczekać, by zobaczyć ojca. Synek wpadł do mieszkania jak burza i z radosnym okrzykiem: tataaa! pobiegł do naszej sypialni. Ja poszłam do kuchni rozpakować zakupy i zabrać się za szykowanie obiadu. Ledwie jednak postawiłam siatki na stole, obok mnie pojawił się Piotruś. Wyrósł nagle jak spod ziemi.
– No jak tam, synku, już przywitałeś się z tatusiem? – uśmiechnęłam się.
– Uhm – mruknął.
– Cieszysz się, że wrócił?
– Uhm – usiadł przy stole.
Zaniepokoiło mnie to. Przecież jeszcze kilka minut temu pędził do domu jak na skrzydłach, by jak najszybciej spotkać się z ojcem. Sądziłam, że będzie przy nim do wieczora, że nawet do spania go nie zagonię. A spędził z Marcinem zaledwie kilka minut.
– Nie wyglądasz na szczęśliwego. O co chodzi, synku? – spojrzałam małemu prosto w oczy.
– O to, że tatuś nie wygląda jak tatuś. Ma wykrzywioną buzię, dziwnie mówi. Jest straszny! – wypalił.
– Uprzedzałam cię, że jeszcze do końca nie wyzdrowiał… Ale wkrótce będzie lepiej, na pewno.
– Tak, ale nie mówiłaś, że tata wygląda jak potwór! – krzyknął Piotruś, a potem pobiegł do swojego pokoju.
Byłam w szoku. Nie mogłam uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszałam.
Przecież Maciek był zawsze dla Piotrusia najważniejszy! Skąd więc taka reakcja?
Gdy więc trochę ochłonęłam, poszłam z nim porozmawiać. Jedyne, co udało mi się z niego wyciągnąć to to, że nie zamierza na razie oglądać ojca. Mały jest przerażony, mąż załamany. Co robić? Od tamtej pory minął tydzień. A w zachowaniu Piotrusia nic się nie zmieniło. Miałam nadzieję, że oswoi się z chorobą Maćka i wszystko wróci do normy. Przecież łączyła ich taka niesamowita więź! Ale nie!
Synek stara się unikać ojca jak ognia. Gdy proszę, by choć chwilę z nim posiedział, poopowiadał mu, jak spędził dzień, odmawia. Płacze, twierdzi, że się boi Marcina. A jak już Piotruś da się namówić na wizytę w naszej sypialni, to wygląda tak, jakby myślał tylko o ucieczce. Mąż oczywiście bardzo to przeżywa. Nie potrafi jeszcze się wysłowić, ale widzę to w jego oczach. Są pełne żalu i smutku. Boję się, że jak tak dalej pójdzie, to wpadnie w depresję. Zrezygnuje z rehabilitacji, zamknie się w sobie, podda. Co mam zrobić? Jak przekonać synka, że tatuś ciągle jest jego najwspanialszym tatusiem. A męża, że mały nadal go kocha? Bo chyba kocha, prawda?
Czytaj także:
Gdy chciałem zerwać z ukochaną, groziła samobójstwem
Traktowałam synową jak córkę, ale zmieniła się nie do poznania
Brzydziłam się jeździć do teściów. Traktowali swoje psy jak bóstwa