Nie wiem, czy każda dziewczyna, która po raz pierwszy odwiedza dom rodzinny narzeczonego, tak się stresuje. Ja w każdym razie już trzy noce przed wyjazdem nie mogłam oka zmrużyć…
– Jolu, ja cię proszę – Konrad nie mógł się nadziwić. – Po tobie ostatniej spodziewałbym się histerii. Moja twardzielka pęka?
– Łatwo ci mówić – westchnęłam. – Twoja mama jest taka onieśmielająca.
Parsknął śmiechem i postukał się palcem w czoło. Dobra, dobra, ja swoje wiem. Trzy miesiące temu zatrzymała się u nas na noc. Już wtedy poczułam, że to dużo wyższa półka niż ta, z której pochodzę sama. Niby wiedziałam, że jest fizykiem, ostatecznie byle kogo nie zapraszają na konferencje naukowe, ale nie miałam pojęcia, że do tego jest damą w każdym calu.
Pewnie dlatego, że nasz fizyk w liceum był roztargnionym okularnikiem z krawatem wsuniętym zawsze za pasek spodni… A tu masz – wielki świat! Kostium w gołębim kolorze, szpileczki, firmowa torebka… A ja ją przywitałam w dresie, bo Konrad rzucił hasłem „luzik”!
Jak to mówią: pierwsze wrażenie robi się tylko raz, po co więc się przejmuję?
Już i tak wiadomo, że jestem nieodrodną córą sklepikarzy z małego pomorskiego miasteczka – zaniedbaną dresiarą bez manier. Może nie powinnam ulegać Konradowi twierdzącemu, że czas zacząć formalizować nasz związek i odwiedzić najpierw jego, a potem moich rodziców? Komu potrzebne są formalności w dzisiejszych czasach? A tak zżera mnie stres. Moich rodziców, jak znam życie, także. Przynajmniej mamę – już kilka razy dzwoniła, by się dowiedzieć, jakie potrawy Konrad lubi i czy woli spać pod kołdrą czy kocem.
– Będzie fajnie, zobaczysz – Konrad szturchnął mnie, gdy wychodziliśmy z dworca. – Zobaczysz, Jola. Rzucisz staruszków na kolana!
Przez chwilę miałam nadzieję, że nikt po nas nie wyjechał i ucieszyłam się z odroczenia egzekucji, ale już Konrad poderwał się jak pies gończy i zaczął machać rękami. Po chwili jego matka podawała mi mięciuchną wypielęgnowaną dłoń, a ojciec brał w niedźwiedzi uścisk.
– Ej, tata – usłyszałam śmiech Konrada. – Łapy przy sobie, to moja dziewczyna!
– A to dziewczyna? – zwalisty blondyn przetarł oczy teatralnym gestem. – Przepraszam, myślałem, że dzieło sztuki!
Konrad puścił do mnie oko: nie mówiłem? Jechaliśmy ponad godzinę, mniej więcej w połowie drogi ochłonęłam na tyle, by zauważyć, że tylne siedzenia samochodu są całe w sierści. Miałam nadzieję, że kudły nie oblepią mi całej kiecki, dla pewności sprawdziłam plecy Konrada – no, dobrze to nie wyglądało! Szepnęłam mu, że ma całe plecy w sierści.
– Pewnie rodzice byli przed wyjazdem z psami nad jeziorem – wzruszył ramionami. – Długie brązowe? Raptor zawsze przeskakuje z bagażnika, żeby być bliżej ojca, ma jakąś chorobę lokomocyjną czy coś.
Psy w samochodzie? Hello, już bez przesady! Mogli przynajmniej poodkurzać, zanim po nas wyjechali na lotnisko! I ile tych psów właściwie jest? Przed domem nie było żadnego, więc uznałam, że pewnie chodzi o jakieś yorki lub inne chihuahua. Moi rodzice od zawsze mieli owczarki niemieckie i jakoś mi się wdrukowało, że są najlepsze: wielkie, kudłate i godne zaufania. Z tym, że taki pies w domu się męczy, wiadomo. Nasze zawsze mieszkają w wielkim, specjalnie dla nich zbudowanym przez tatę kojcu. Na dzień są wypuszczane luzem na podwórze – żadnemu akwizytorowi nawet przez myśl nie przejdzie, by otworzyć furtkę, że o złodziejach nie wspomnę.
Szliśmy przez ogród w stronę domu, a właściwie starej poniemieckiej willi, i dopiero na schodach zorientowałam się, że przy oknach panuje ruch. Odruchowo przytuliłam się do Konrada – wydawało się, że wielki doberman za moment wypadnie na nas razem z szybą!
– Może zostańmy trochę z tyłu – szepnęłam. – Ten pies jest ogromny… Nie powinien mnie najpierw obwąchać, jakoś się zapoznać? Może mu się nie spodobam…
– Mietkowi? – zdziwił się mój chłopak. – To pluszowy miś, ma najniższą pozycję w stadzie!
W stadzie? To ile właściwie ich tam jest? Okazało się, że trzy: dwa wielkie dobermany i jakaś jamnikowata pokraka wijąca się bezustannie w podskokach dookoła moich nóg. Strach się było ruszyć, żeby człowiek nie wyłożył się na tym szkaradztwie jak długi! Miałam nadzieję, że wreszcie ktoś psa spacyfikuje, ale gdzie tam! Wszyscy się zachwycali, że Raptorek mnie polubił.
– On zna się na ludziach – stwierdziła autorytatywnie moja przyszła teściowa i pogratulowała synowi wyboru. – Możesz go pogłaskać, Jolu – dodała łaskawie.
Rzecz w tym, że miałam na to coraz mniejszą ochotę. Na głaskanie wręcz żadną. Poza tym przynależność do tej dziwnej familii wydała mi się jakaś niekonieczna… Może i matka Konrada jest uznanym naukowcem, a tata znanym malarzem, ale widziałam, że kompletnie nie panują nad tym, co dzieje się u nich w domu. Z kolei mój chłopak błyskawicznie się do nich dopasował, wskakując bez oporów w stare przyzwyczajenia.
Nikt nie dbał o mój komfort, jakby nie zauważali, że zostałam faktycznie sterroryzowana przez psy, nikt nie zapytał, czy czegoś mi potrzeba, za to już przy kolacji zastanawiali się, kto powinien nazajutrz zabrać kundle na kąpiel w jeziorze, bo ma być gorąco. Nie mogłam się już doczekać, aż zostaniemy z Konradem sami i będę mogła z nim spokojnie porozmawiać. Kiedy jednak wróciłam wieczorem z łazienki, zastałam go w przeznaczonej nam sypialni przewalającego się w pościeli z dobermanami! Wpadłam do pokoju i waląc ręcznikiem na oślep, przegoniłam psy.
– Oszalałeś? – wściekłam się, gdy Konrad usiadł po turecku na kołdrze i zaczął się ze mnie naśmiewać. – Co cię tak cieszy? Przecież one mają brudne łapy! W ogóle są obrzydliwe, liżą sobie tyłki nawzajem!
Złapał mnie za rękę i przewrócił na łóżko.
– A to się nie nazywa czasem miłość francuska? – zamruczał. Odepchnęłam go.
– Zabieraj je na dół, i to już – powiedziałam. – Dosyć tej obory! Ludzie mają swoje prawa, a psy swoje, dziwię się, że tego nie rozumiesz.
– Spoko, zaraz same zejdą – był już chyba zły. – Zawsze śpią z rodzicami.
Usłyszałam głos teściowej wołający dobermany na schodach i faktycznie natychmiast pobiegły, zostawiając po sobie zmiędloną pościel i sierść na dywanie.
– No już, nie złość się, Joleczko – poprosił mnie Konrad ugodowym tonem. – Moi rodzice naprawdę kochają te zwierzaki, są wielkie, ale w porządku. I mama, i tata często wyjeżdżają, wtedy to drugie ma chociaż do kogo gębę otworzyć. I mają się o kogo troszczyć, gdy ja się wyprowadziłem. Pomyśl, jakimi będą dobrymi dziadkami.
Moje dzieci? W tej psiarni? Oj, nie sądzę...
Czytaj także:
Byłam pewna, że to kochanka mojego męża. Okazało się, że to... dorosła córka
Mamie nie pasowała żadna moja dziewczyna. Z Justyną było inaczej
Mając 40 lat, musiałam wprowadzić się do rodziców. Za nic mieli moją prywatność