„Traktowałam synową jak córkę, ale ona zmieniła się nie do poznania. Uważała, że będę jej darmową służącą”

kłótnia teściowej z synową fot. Adobe Stock
Nie przypuszczałam, że po założeniu na palec obrączki zmieni się z cudownej dziewczyny w jędzę. Ciągle narzekała na Mikołaja, choć ten dwoił się i troił, żeby żona miała ładne ciuszki, wakacje za granicą i własny samochód. Wiedziałam, że źle znosiła mieszkanie na piętrze naszego domu.
/ 26.04.2021 16:42
kłótnia teściowej z synową fot. Adobe Stock

– Skoro mama tak chętnie pomaga innym, to może zajęłaby się wreszcie własnymi wnukami? Pora iść na emeryturę! Wszystkim moim koleżankom pomagają babcie, tylko ja mam teściową bez serca! – wypaliła Sylwia, próbując rozdzielić dwójkę swoich dzieci, kłócących się o jakąś łopatkę.

– Daje laska czadu – usłyszałam dobiegający zza płotu komentarz i poczułam, jak krew się we mnie gotuje.

Dotąd starałam się być wyrozumiała dla ciężarnej, znosiłam jej przytyki i idiotyczne pomysły, ale dzisiaj miarka się przebrała.

– Jak śmiesz! – wrzasnęłam równie głośno, żeby dobrze mnie słyszeli bawiący się przy grillu sąsiedzi. – Twoje dzieci to twoja sprawa! Nie jestem waszą służącą i nie zamierzam rezygnować ze swojego życia tylko po to, byście mogli sobie zaoszczędzić na wakacje i mieć więcej czasu dla siebie! – wściekła rzuciłam sztućcami i ruszyłam w kierunku bramy.
– Mamo, ona wcale tak nie myśli – zdyszany syn starał się dorównać mi kroku i swoim zwyczajem wytłumaczyć żonę.
– Jesteś d*** nie chłop, nie tak cię wychowałam – odwróciłam się i omal nie zderzyliśmy się nosami. – Owszem, chciałam, żebyś szanował kobiety, był pomocny i wyrozumiały, ale ty do reszty straciłeś rozum. Słyszysz, jak ona traktuje twoją matkę?! Do ciebie też nie lepiej się odnosi. Co ona sobie wyobraża?

Mikołaj skulił się w sobie i wzruszył bezradnie ramionami.

– Omotała cię, synu. Spełniasz jej życzenia, nawet nie zastanawiając się, czy cię na nie stać. To głupie i nieodpowiedzialne. Myślisz, że nie wiem o waszych długach? Muszę od was odpocząć, zanim zrobię coś znacznie gorszego od powiedzenia prawdy twojej żonie, od rzucenia jej w twarz tego, że stała się jędzą – odsunęłam syna i chwyciłam za stojący przy bramie rower. – Pogadamy, kiedy wrócę, albo kiedy będziemy na to gotowi.

„Znowu uciekasz” – wsiadając na rower przypomniałam sobie słowa mojej matki, i natychmiast je zignorowałam. Może miała rację, ale czułam, że muszę odetchnąć świeżym powietrzem z dala od własnego domu i piętrzących się w nim problemów. Pojechałam nad rzekę, a potem przez miejski park do pani Adeli, mojej przyjaciółki i podopiecznej, odkąd z pracownicy socjalnej przebranżowiłam się na opiekunkę osób starszych.

Pani Adela od razu wyczuła, że dzieje się coś złego

Przyjęła mnie schłodzoną herbatą owocową i pysznym jabłecznikiem własnej roboty.

– Nie powinna pani zajmować się pieczeniem przy tak poważnie chorym kręgosłupie – zauważyłam, pochłaniając pierwszy kęs niebiańskiego ciasta.
– A pani, moja kochana, nie powinna denerwować się głupotami przy swoim wysokim ciśnieniu – uśmiechnęła się rezolutnie.

Obie wiedziałyśmy, że jak większość kobiet starej daty jesteśmy niereformowalne – samodzielne i uparte aż po kres naszych dni. Tyle że ja, w przeciwieństwie do bezdzietnej pani Adeli, która pięć lat temu pochowała męża, miałam na głowie swoją wiecznie niezadowoloną drugą połówkę oraz dzieci i ich partnerów.

Gdybym wiedziała, czym skończy się moja szczodrość, nigdy nie pozwoliłabym zamieszkać najmłodszemu synowi z jego rodziną na piętrze naszego domu, ale było mi ich żal.

Zresztą przed ślubem syna nie mogłam narzekać na Sylwię

Rozumiałyśmy się tak dobrze, że traktowałam ją jak własną, trzecią córkę i sądziłam, że ona również odwzajemnia moje uczucia, skoro wcześnie straciła matkę. Nie przypuszczałam, że po założeniu na palec obrączki zmieni się z cudownej dziewczyny w jędzę. Ciągle narzekała na Mikołaja, choć ten dwoił się i troił, żeby żona miała ładne ciuszki, wakacje za granicą i własny samochód. Wiedziałam, że źle znosiła mieszkanie na piętrze naszego domu.

Marzyła o własnym i nie docierały do niej argumenty, że my na swoje cztery kąty pracowaliśmy piętnaście lat, odkładając każdą zarobioną złotówkę. Sylwia chciała mieć wszystko od razu. Mikołaj, żeby spełnić jej oczekiwania, wyjechał szukać szczęścia na niemieckich i brytyjskich budowach, ale wrócił przekonany przeze mnie, że nie zaczyna się małżeństwa od rozłąki, a dzieci nie mogą znać ojca jedynie z ekranu tabletu. Chyba wtedy Sylwia do reszty mnie znienawidziła.

– I co teraz? To mój najmłodszy syn, pani Adelo. Chłopak ledwie daje radę utrzymać dom, więc pewnie będę musiała przejść na wcześniejszą emeryturę, a ja tak bardzo lubię swoją pracę – westchnęłam.
– Niekoniecznie – moja rozmówczyni puściła porozumiewawczo oko. – Proszę pamiętać, że ma pani prawo do własnego życia bez poczucia winy. Niech pani dobrze się zastanowi nad tym, co teraz powiem…

Nie od razu zrozumiałam sens wypowiedzi pani Adeli. W pierwszej chwili jej pomysł wydał mi się tak absurdalny, jak lot na Księżyc w moim wykonaniu, ale wracając do domu, postanowiłam zagrać va banque i od razu wprowadzić go w czyn.

– Jesteś! Tak się o ciebie martwiłem – ucieszył się mąż, zapewne nie tyle na mój widok, co na perspektywę zbliżającej się kolacji.

Hubert przyjął zasadę, że nie wchodzi do kuchni, jeśli nie musi tego robić, czyli w zasadzie nigdy, kiedy byłam w domu. Dawniej nie polemizowałam z jego poglądem, ponieważ tak zostałam wychowana, a teraz nie miałam sił zmieniać zwyczajów sześćdziesięcioośmiolatka, który odkąd przeszedł na emeryturę, stał się wręcz nieznośny. Nie wiedział, co zrobić z danym mu wolnym czasem, więc snuł się z kąta w kąt i czepiał o wszystko, najczęściej o moje nieobecności w domu.

Moje propozycje, jak uniwersytet trzeciego wieku czy uczestnictwo w miejskiej sekcji kolarskiej, Hubert zbijał śmiechem. On uważał, że poważnemu człowiekowi nie przystoją takie wygłupy. Gdyby chociaż był wierzący i zaangażował się w prace przykościelnej grupy, ale on i aktywność tego typu uważał za „babską fanaberię”.

– Ja też się cieszę, że cię widzę. Zaraz przygotuję pyszną kolację, ale pod jednym warunkiem! – uśmiechnęłam się promiennie.

Mąż prawie się przewrócił, słysząc, że w zamian za kolacje do końca życia, ma zająć się wnukami.

W młodości nie pomagał nawet przy własnych dzieciach, uznając, że to mało męskie, a na emeryturze miałby bawić się w niańkę pary bliźniąt, od których dotąd opędzał się jak od nieznośnych much?

– Właśnie tak! W zamian za twoje poświęcenie przy Ani i Stasiu, obiecuję codziennie przygotowywać na czas kolację, wakacje raz do roku, na które osobiście zarobię, oraz weekendy wolne od dzieci.

Mąż dwa dni głowił się nad moją propozycją, w końcu jednak dał się przekonać za jeszcze kilka ustępstw z mojej strony. Kiedy więc Sylwia łaskawie przyszła mnie przeprosić za swój wybuch, zaproponowałam jej darmową opiekunkę w postaci dziadka. W pierwszej chwili moja synowa oczywiście parsknęła śmiechem, ale niedługo trzeba było ją przekonywać.

– Pod jednym warunkiem… – uśmiechnęłam się równie tajemniczo jak pani Adela. Zdziwiona uniosła brwi, bo dotąd to ona dyktowała wszystkim swoje warunki. – …że wyprowadzicie się stąd w ciągu dwóch lat – powiedziałam, dumna z siebie. – I podpiszecie mi na to stosowną umowę – dodałam pośpiesznie, wyciągając przygotowany wcześniej wspólnie z panią Adelą dokument.

Trzeba było widzieć minę mojej synowej!

Najchętniej wcisnęłaby mi umowę do gardła, ale jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności powstrzymała się nawet przed zwyzywaniem mnie. Wzięła umowę i wściekła poszła do siebie. Nie musiałam długo czekać, kiedy do naszej kuchni wpadł syn.

– Co to jest, się pytam?! – krzyknął, podsuwając mi papier pod twarz.

– Nasza umowa – powiedziałam spokojnie. – Traktujmy się jak dorośli ludzie, synu. Nie może być tak, że mieszkając w moim ​domu, traktujecie mnie gorzej niż służącą. Uważam, że każda gospodyni powinna rządzić w swoich czterech ścianach, i pomogę wam w tym. Odłożyłam trochę pieniędzy. Nie jest tego wiele, ale na wkład własny przy kredycie wystarczy. Resztę musicie załatwić sobie sami. Macie na to trochę czasu.

– A co, jeśli się nie zgodzę i zostanę u was? – żachnął się syn.
– Synku, kocham cię nad życie, ale wolelibyśmy z tatą nie ciągać cię po sądach – udałam, że jestem spokojna, choć serce mnie bolało, kiedy wypowiadałam te słowa.

Młodzi są szczęśliwi, no i wreszcie na swoim

Wiedziałam jednak, że nie mają wyjścia. Tonęli w długach, których nie byli w stanie spłacić nawet za dodatkowe pieniądze z 500+. Tyle że Sylwia miała zamożnego chrzestnego, równie jak ja wrażliwego na los półsieroty, więc wystarczyło tylko odpowiednio ją przycisnąć, a raczej zirytować… Nie wyrzucałabym jej przecież z domu bez koła ratunkowego.

Pani Adela miała rację: młodzi wyprowadzili się dziesięć miesięcy przed wygaśnięciem umowy. Może nie do własnego domu, ale całkiem ładnego mieszkania na starym, zadrzewionym osiedlu z pięknym placem zabaw dla dzieci i przedszkolem w pobliżu. Mimo że zabolała ich moja decyzja, byli zbyt wygodni, żeby zrezygnować z pomocy dziadka, któremu – ku zaskoczeniu całej rodziny – nowa rola tak bardzo przypadła do gustu, że zapomniał o wolnych weekendach i innych postawionych mi warunkach.

Od pierwszego dnia nie odstępuje wnuków na krok. Dla nich nauczył się obsługiwać telefon dotykowy i tablet, poszedł też na lekcje pływania. A ja? Jestem szczęśliwa, bo wykonuję najlepszy zawód na świecie, i nie zamierzam przechodzić na emeryturę, ani tę wcześniejszą, ani tym bardziej późną. Choć kocham swoje wnuki nad życie, to wciąż jestem zdania, że jedne dzieci już wychowałam najlepiej, jak umiałam i nikogo więcej niańczyć nie muszę. No chyba że zawodowo moich podopiecznych staruszków.

Czytaj także:
Byłam pewna, że to kochanka mojego męża. Okazało się, że to... dorosła córka
Mamie nie pasowała żadna moja dziewczyna. Z Justyną było inaczej
Mając 40 lat, musiałam wprowadzić się do rodziców. Za nic mieli moją prywatność

Redakcja poleca

REKLAMA