Kiedy ocknęłam się z popołudniowej drzemki, Stasia nie było w kojcu. Nie zdenerwowałam się jednak, bo zza ściany usłyszałam głos taty.
– Kto jest największym przystojniakiem w tej rodzinie, no kto? Ha! Ja jestem! Zapytaj babci! Ale z ciebie też urodziwy chłop! A za parę lat będziesz wyglądał jak dziadziuś!
Przetarłam oczy i wyszłam z sypialni, rzucając, że wolałabym, by miał nieco więcej włosów. Ojciec roześmiał się tylko, a potem szepnął coś Stasiowi na ucho. Przysięgłabym, że mały kiwnął głową, robiąc przy tym minę, jakby wszystko zrozumiał.
Rodzice często nas odwiedzali, to znaczy Stasia i mnie
Gdyby nie oni, nie wiem, jak bym się pozbierała po tym, jak narzeczony oświadczył, że nie jest gotowy do roli ojca, i tyle go widziałam. Mama pomagała mi w domu, a tata z kolei został „nianią” Stasia, noszącego zresztą po nim imię. Dziadek i wnuk stanowili zgrany zespół, ojciec potrafił zrobić przy małym dosłownie wszystko. Przewijał go, karmił, kąpał. A Staś junior dosłownie przepadał za dziadziem. W wieku jedenastu miesięcy nauczył się chodzić, bo tak mu było śpieszno do drzwi, kiedy słyszał dzwonek. Aż się zdziwiłam, że jego pierwszym słowem nie było „dziadzia”. Dziadek był jego idolem, najlepszym kumplem oraz ukochanym opiekunem.
Leczenie mogło jedynie opóźnić rozwój choroby
Kiedy mały skończył półtora roku, mama wyznała mi, nie kryjąc niepokoju, że tata ma fatalne wyniki badań.
– Lekarz mówi, że to marskość wątroby na tle cholestatycznym.
– Jakim? – nie zrozumiałam.
Mama aż za dobrze znała terminologię medyczną i chętnie jej używała.
– Nieważne – machnęła ręką. – To tak zwana marskość żółciowa pierwotna, dziedziczna. Babcia na to zmarła, pamiętasz?
Zakryłam dłońmi oczy. Pamiętałam, jak babcia chorowała, kiedy byłam mała. Niewiele z tego wtedy rozumiałam, myślałam, że poszła do szpitala, żeby wyzdrowieć. Nie mogłam pojąć, dlaczego jest coraz bardziej słaba i blada. Kiedy umarła, krzyczałam, że musi tylko wziąć lekarstwa i dużo jeść, a znowu będzie mogła do nas przychodzić i się ze mną bawić. Nie wierzyłam, że naprawdę jest w trumnie, którą zakopaliśmy na cmentarzu… To było dla mnie nie do wyobrażenia. I teraz mój synek miał przechodzić przez to samo? Nawet nie chciałam o tym myśleć!
– Ale medycyna poszła naprzód? – rzuciłam, próbując wziąć się w garść. – Są nowe sposoby leczenia, prawda? Co mówi lekarz?
– Że prędzej czy później konieczny będzie przeszczep płata wątroby – odpowiedziała mama.
– Dobrze! – ucieszyłam się, że jest nadzieja. – Trzeba zrobić badania na zgodność tkankową, tak? Ja mogę od razu! Umówię się na wizytę!
Mama odpowiedziała, że na to jeszcze za wcześnie. Podobno lekarz wdrożył leczenie jakimiś medykamentami sprowadzanymi z Kanady.
– Przeszczep to ostateczność – powiedziała, unikając mojego wzroku.
Wiedziałam, czego się bała. Ojciec miał swoje lata i nie był w najlepszej formie fizycznej
Tak poważna operacja mogła zagrażać jego życiu. To było ryzyko, które można było podjąć jedynie wtedy, gdy pozostałe rozwiązania zawiodą. Ojciec zwyczajnie mógł nie przeżyć zabiegu… Na szczęście, wydawało się, że kanadyjskie leki są skuteczne. Tato czuł się nieźle, nic go nie bolało, dopisywał mu też dobry nastrój.
– Gdzie mój przyszły partner do gry w debla? – witał się od progu, czekając, aż Staś wskoczy mu na ręce.
– Nigdy nie grałeś w debla, tato – wypominałam mu ze śmiechem.
– Bo nie miałem partnera! – wyszczerzał zęby. – A młody powinien uprawiać sport od najmłodszych lat. Postanowiłem, że najdalej za dwa lata zapiszemy się razem na lekcje tenisa. Zobaczycie, jeszcze razem podbijemy światowe korty!
Poczułam skurcz w żołądku, kiedy usłyszałam to „za dwa lata”. Zdawałam sobie sprawę z tego, że ojciec mógł nie mieć tyle czasu. Nawet najlepsze leki z Kanady nie były w stanie zregenerować uszkodzonej wątroby. Wiedziałam, że rodzice byli już na konsultacji w sprawie ewentualnej transplantacji. Nie chcieli jednak o tym rozmawiać. Mamę rozumiałam, była przerażona całą tą sytuacją i radziła sobie po swojemu, czyli wolała mieć nadzieję, że stanie się jakiś cud i nie trzeba będzie decydować się na operację. Ojciec natomiast podszedł to tematu poważnie tylko raz. Mama akurat była ze Stasiem w ogródku jordanowskim.
– Lekarz powiedział, że przeszczep jest nieunikniony – rzucił i wtedy zobaczyłam, że jego wiecznie dobry humor był tylko maską założoną po to, by nie martwić mamy, mnie i Stasia. – Mama nie może być dawcą, nie w jej wieku.
– Ja się przebadam! – zaoferowałam natychmiast. – Mama nie jest z tobą spokrewniona, więc szanse były małe. My powinniśmy mieć zgodność.
– Posłuchaj, Martuś – wziął mnie za ręce. – Pobranie płata wątroby to poważna ingerencja. Mówi się, że wątroba się regeneruje, że zdrowy organizm szybko sobie z tym poradzi, ale to zawsze ryzyko. A ty masz dziecko. Niech cokolwiek pójdzie nie tak, nie wiem… reakcja na narkozę, błąd chirurga, krwotok… cokolwiek… I co będzie ze Stasiem?
– Tato, nie możemy myśleć w ten sposób! – zaprotestowałam. – Równie dobrze możesz zabronić mi chodzić po ulicy, bo może mnie przejechać samochód! Czytałam, że ryzyko dla dawcy jest minimalne.
– Ale jednak jest.
– Umrzeć mogę na zatrucie jadem kiełbasianym albo atak wyrostka. Jasna sprawa, że zrobię badanie! Daj mi tylko kontakt do twojego lekarza.
Kontakt, jak się okazało, miała mama, która zajmowała się wszystkimi procedurami medycznymi taty.
– Nie! – oznajmiła zwięźle, gdy poprosiłam, by mi go dała. – Nie będziesz dawcą. Poszukamy dawcy niespokrewnionego, ojciec już jest wpisany na listę. Ty masz małe dziecko. A co, jeśli coś się stanie? Reakcja na narkozę, błąd lekarza…
Zrozumiałam, że to ona wmówiła tacie te obawy. Powtórzył przecież słowo w słowo to, co mu powiedziała! Tego dnia się z nią pokłóciłam. Nie podobało mi się, że próbuje decydować za mnie. Uważałam, że mam prawo uratować życie ojcu, nawet jeśli było to związane z ryzykiem. Nie chodziło tylko o to, że był moim ukochanym tatą i traktowałam to jako swój obowiązek. Przede wszystkim myślałam o moim synu. Dziadek był w jego życiu najważniejszą osobą, zaraz po mnie. Staś junior był wpatrzony w dziadka Stanisława jak w obraz, chciał go we wszystkim naśladować, chciał spędzać z nim każdą chwilę.
Jeśli mogłam w jakikolwiek sposób przedłużyć ojcu życie, byłam na to zdecydowana
A w cud w postaci znalezienia na czas niespokrewnionego dawcy zwyczajnie nie wierzyłam. Zdziwił mnie tylko upór mamy w tej kwestii. Wróciłyśmy do tej rozmowy i tym razem płakała. Łkała, że w najgorszym razie zostanie bez męża i córki. I co ona zrobi? Jak wychowa Stasia sama? Przecież dziecko potrzebuje matki!
– Dziadka też potrzebuje! Zwłaszcza, że nie ma ojca! – uniosłam się. – Naprawdę, mamo, niepotrzebnie tak się martwisz na zapas. Daj mi, proszę cię, ten cholerny numer do lekarza ojca! Idę zrobić badanie na zgodność, czy ci się to podoba, czy nie!
I wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Mama przestała płakać, za to ukryła twarz w dłoniach i zaczęła cała drżeć. A kiedy podniosła twarz i na mnie spojrzała, w jej oczach było tyle bólu, że aż się przestraszyłam.
– Jest coś, czego nie wiesz… – zaczęła mówić urywanym szeptem. – Jeśli zrobisz to badanie, to się dowiesz… Ojcu i tak nie pomożesz…
A potem opowiedziała mi, co się wydarzyło w jej życiu 31 lat wcześniej
Kojarzyłam wujka Leona. Jego żoną była ciocia Krysia, mieli też dwóch synów starszych ode mnie. Mama przyjaźniła się z nimi jeszcze w czasach studiów. Byliśmy na tyle blisko, że kilka razy wyjechaliśmy razem nad morze. Potem kontakt jakoś się rozluźnił, a na koniec całkiem urwał. Niezbyt pamiętałam wujka i ciocię, ot, para dorosłych, z którymi moi rodzice grali w remika na werandzie domku w Juracie.
– Jak to: wujek jest moim biologicznym ojcem? – zapytałam, kiedy mama wyjaśniła mi, jak wygląda sytuacja.
Mama zaczęła nerwowo pocierać policzki, aż stały się purpurowe.
– Co ja ci mogę powiedzieć? Znałam Leona ze studiów, jeszcze zanim spotkałam twojego ojca. Przyjaźniliśmy się całymi latami i któregoś razu po prostu… no wiesz… się stało…
– Się stało?! – nie mogłam uwierzyć. – I tak po prostu przeszłaś na tym do porządku dziennego?
– A co miałam zrobić? Kiedy się urodziłaś, wykonaliśmy z Leonem badanie krwi. Wówczas jego ojcostwo zostało potwierdzone. Przez jakiś czas utrzymywaliśmy kontakt, żeby nie wzbudzać podejrzeń, ale na dłuższą metę tak się nie dało. Poza tym baliśmy się, że kiedy podrośniesz, twoje podobieństwo do któregoś z synów Leona wyda się komuś podejrzane, dlatego w pewnym momencie zerwaliśmy znajomość. Uznaliśmy, że tak będzie lepiej dla wszystkich. Ojciec nie miał o niczym pojęcia. Powiedziałam mu, że nie zgodzę się, żebyś była dawczynią, rozumiesz? – mama wpatrywała się we mnie intensywnie. – Że nie możemy na to pozwolić ze względu na Stasia.
– Ale przecież i tak mogę mieć zgodność tkankową z tatą, pomimo braku pokrewieństwa, prawda? – rzuciłam ostatni argument. – Nie, mamo, nie zrezygnuję z tego badania.
Stało się jednak tak, jak przewidziała mama. Lekarz, który omawiał ze mną wyniki badań, powiedział, że nie mam zgodności z ojcem. A potem rzucił mimochodem, że nie ma między nami żadnego pokrewieństwa. Gdyby nie wyznanie mamy, ta informacja byłaby dla mnie szokiem.
Mogliśmy liczyć tylko na cud. I cud się zdarzył
Tamten dzień zmienił wszystko w moim życiu. Patrzyłam na Stasia bawiącego się z dziadkiem i nie mogłam opędzić się od myśli, że to nie jest jego prawdziwy dziadek. Staś wcale nie miał jego uszu, podbródka i uporu, co lubił podkreślać tata. Nie był jego miniaturową kopią, nawet kiedy ojciec kupił im obu identyczne kaszkiety i kazał się fotografować w identycznych pozach z wnukiem. To, że się nawzajem uwielbiali, było oparte na kłamstwie. A czy więź i miłość można zbudować na fałszu? Czy gdyby ojciec wiedział, że nie jestem jego córką, potrafiłby tak mocno kochać Stasia?
A może odszedłby od mamy dawno temu i nawet nie interesowałoby go, że córka jej i jego przyjaciela urodziła jakieś dziecko? W końcu co on miał z tym wszystkim wspólnego? Wkrótce stan ojca gwałtownie się pogorszył. Przesunięto go wyżej na liście pacjentów oczekujących na przeszczep. Wciąż jednak nie było dla niego odpowiedniego dawcy. W końcu tato musiał trafić do szpitala. Dostawał silne leki, ale nie przynosiły poprawy.
– To ostra niewydolność wątroby – oznajmił nam lekarz. – Przeszczep musi być wykonany jak najszybciej. Liczą się dni, a może nawet godziny.
Zaczął się dramatyczny wyścig z czasem. Mama poprosiła o przebadanie się wszystkich, których mogła, dalszą rodzinę, sąsiadów, znajomych. Nazwisko ojca trafiło na szczyt listy oczekujących na nowy narząd. Statystyki były jednak bezlitosne.
– Jedynie około dwadzieścia procent chorych na ostrą niewydolność wątroby otrzymuje narząd na czas – usłyszałyśmy od lekarza.
Pozostała nam tylko modlitwa… W ogóle nie myślałam o tym, że tata nie jest moim „prawdziwym” tatą. Kochałam go tak mocno, jakby nim był i zrobiłabym wszystko, żeby żył dalej! Codziennie błagałam Boga, żeby go uratował – jeśli nie dla mnie, to dla mojego synka. I wtedy zdarzył się cud. Szpital poinformował nas, że znaleziono odpowiedni narząd dla taty. Pochodził od zmarłego dawcy. Po wielu godzinach oczekiwania, mama i ja dowiedziałyśmy się, że wszystko poszło dobrze.
Teraz trzeba było czekać na potwierdzenie, że przeszczep się przyjął. Na szczęście wszystko było w porządku. Tato szybko odzyskiwał siły. Wprawdzie miał do końca życia przyjmować leki zapobiegające odrzuceniu przeszczepu, być na specjalnej diecie i bardzo dbać o swoje zdrowie, ale lekarze uznali, że jest wyleczony. Według nich, ojciec miał wszelkie szanse na to, by doczekać matury Stasia.
– Co tam matury! – żachnął się. – Ja zamierzam doczekać jego ślubu i prawnuków! Nie myślcie, że tak łatwo się teraz poddam! Raz się wymknąłem kostusze, to nie dam się jej dopaść przed setką, słowo daję!
Nasze życie powoli wracało do normy. Staś poszedł do przedszkola, ja pracowałam na dwie zmiany
To dziadek zatem odbierał wnuka po zajęciach, a potem szli razem do parku, zoo, ogródka jordanowskiego albo na lody. Wiosną zakładali ogródek warzywny, jesienią robili ludziki z kasztanów. Latem tata uczył Stasia szukać grzybów i wędkować. Zimą szaleli na sankach. Wszystko wyglądało pięknie, tylko… wciąż mnie coś gryzło. Nie potrafiłam zapomnieć o tym, co usłyszałam od mamy.
Miałam do niej żal, że przez tyle lat ukrywała prawdę, choć z drugiej strony nie byłam pewna, czy ja nie postąpiłabym tak samo. Postanowiłam spotkać się z wujkiem Leonem. To było silniejsze ode mnie. Po prostu musiałam z nim porozmawiać, zobaczyć, jaki jest. Rozczarowałam się. Właściwie sama nie wiem, czego się spodziewałam. Czy oczekiwałam, że usłyszę: „Zawsze o tobie myślałem, córeczko”? Nic takiego nie padło.
Przeciwnie, wujek powiedział, że nie ma sensu wywlekać starych spraw, burzyć tego, co przez te wszystkie lata udało nam się zbudować.
– Stasiek jest twoim najprawdziwszym ojcem na świecie – usłyszałam na pożegnanie. – Ja nigdy nim nie byłem. Mogę cię za to tylko przeprosić, ale naprawdę nie sądzę, żebym mógł być lepszy w tej roli niż on…
Kiedy Staś poszedł do pierwszej klasy, ojciec kupił profesjonalną kamerę, żeby nagrać jego ślubowanie, a potem wszystkie występy i szkolne przedstawienia. Gdy nie mogłam wyrwać się z wieczornej zmiany, to on szedł na zebranie do szkoły. Zawoził mojego syna na karate i angielski, pomagał mu w lekcjach. Nawet kiedy zamieszkałam z Jarkiem, moim obecnym mężem, tata nie przestał być najważniejszym mężczyzną w życiu Staśka.
– Jarek jest fajny, ale dziadek najlepszy! – mawiał.
Prawda, którą dźwigałam na swoich barkach, coraz bardziej mi ciążyła
Tylko między nami coś się zmieniło. Unikałam osobistych rozmów z tatą. Dziwnie się czułam, ukrywając przed nim prawdę, bałam się, że z czymś się zdradzę. I że będzie to miało dramatyczne konsekwencje. Starałam się więc udawać, że wszystko jest po staremu, ale było to dla mnie ciężkie do udźwignięcia.
– Martuś, co się z tobą dzieje? – zagadnął mnie kiedyś ojciec. – Pomyślałbym, że coś się psuje między tobą i Jarkiem, ale to się zaczęło dużo wcześniej, jeszcze kiedy byłem chory. Znam cię, dziecko, wiem, że coś cię dręczy. Powiesz mi wreszcie, o co chodzi?
Oczywiście udałam, że nie mam pojęcia, o czym mówi, bo wszystko jest w porządku. Ale ojciec naprawdę dobrze mnie znał i nie dał się nabrać.
– Rozmawiałem z mamą – powiedział kilka dni później. – Wszystko mi powiedziała.
Wciągnęłam gwałtownie powietrze. Wszystko?!
– Posłuchaj, dziecinko… – zaczął tata ciepłym tonem. – Twoja mama popełniła głupstwo lata temu, ale ja jej to dawno wybaczyłem.
– Dawno? – zdziwiłam się. – To ty wiedziałeś?
– Oczywiście, że wiedziałem. – pokiwał głową. – Widziałem, że jesteś podobna do Leona. Ja też zrobiłem badanie krwi, a dużo później DNA. I wiesz co? Modliłem się o to, żebyś nigdy się nie dowiedziała! Bałem się, że kiedy ją poznasz, już nie będzie tak samo, nie będziesz moją kochaną córeczką… A kiedy urodził się Staś, zacząłem bać się tego bardziej niż śmierci… Martuś, mama, ty i Staś jesteście trzema istotami, które kocham najbardziej na świecie. Bardziej niż swoje życie! Stasiek to moja duma! Jakie, do cholery, znaczenie ma jakieś durne pokrewieństwo? Jestem twoim ojcem, a jego dziadkiem i nic tego nie zmieni!
Rozpłakałam się, a kiedy tata mnie przytulił, poczułam na czole wilgoć. On też płakał. Następnym razem zaszkliły mu się oczy rok później, kiedy wziął w ramiona Maję, swoją wnuczkę.
– Moja mała księżniczka – wyszeptał wzruszony i zwrócił na mnie wzrok.
Nigdy nie widziałam tak dumnego i szczęśliwego mężczyzny. Tak dumnego i szczęśliwego dziadka!
Czytaj także:
Zosia myślała, że to wyrostek. Nikt nie wpadł na to, że dziewczynka rodzi - miała 14 lat
Moja żona była w dzieciństwie molestowana. Wyparła te zdarzenia i doszło do rozdwojenia jaźni
Podczas operacji przeżyłem śmierć kliniczną. Nie boję się śmierci - już byłem po drugiej stronie