Obudził mnie odgłos zamykanych drzwi. Sięgnęłam po komórkę – trzecia trzydzieści. Ciekawe, które z rodziców wychodzi o tak wczesnej porze, i dlaczego. Może kotka chciała na dwór? Cały wieczór rodzice się kłócili. Od pewnego czasu tak było za każdym razem, kiedy przyjeżdżałam do domu. Dlatego przyjeżdżałam jak najrzadziej. Studiowałam w Warszawie, udało mi się dostać na studia dzienne, miałam sporo zajęć, a w każdej wolnej chwili starałam się gdzieś dorobić.
Pracowałam w klubokawiarni, dorywczo przy porządkowaniu archiwum po zmarłej babci kolegi. Starsza pani była pisarką, dziś już niemal nieznaną, pozostawiła po sobie ogromny księgozbiór, mnóstwo bibelotów, zapiski, pamiątki. Nikt z rodziny nie chciał się tym zająć, a dla mnie była to frajda. Spisywałam, katalogowałam. W zamian rodzice kolegi pozwolili mi mieszkać w mieszkaniu po starszej pani, płaciłam tylko za czynsz i prąd.
To wszystko powodowało, że do rodzinnej wioski przyjeżdżałam tylko na święta i w majowy weekend, bo wtedy mama miała imieniny. Rodzice kłócili się, odkąd pamiętam.
Zaczynało się od jakiegoś głupstwa, mama zwykle milczała, co ojca tylko nakręcało
Najgorzej bywało, kiedy tata wracał pijany. Wtedy już od drzwi obrzucali się wyzwiskami. Nie mogłam tego zrozumieć, bo na co dzień byli raczej spokojni. Żadne z nich nigdy nie podniosło na mnie ręki. Kiedy byłam mała, największą karą było posłanie mnie do niewyremontowanego wówczas jeszcze pokoiku na poddaszu, „żebym sobie przemyślała swoje postępowanie”. Zazwyczaj po kilkunastu minutach któreś nich wołało z dołu, czy już sobie przemyślałam i tyle. Cieszyli się, że się dobrze uczę, że poszłam do liceum, że dostałam się na studiach.
– To twoje życie, masz marzenia, nie martw się o nas – powtarzała mi mama, kiedy pytałam ją o przyczynę ich ciągłych konfliktów.
Mama pracowała w urzędzie. Kiedyś mi opowiadała, że chciała zostać nauczycielką, ale zabrakło jej odwagi. Ojciec nigdy nie miał stałego zajęcia. Pracował dorywczo, był prawdziwą złotą rączką. Potrafił wszystko nareperować – i zepsute radio, i kombajn. Sąsiedzi często go wołali do zepsutych maszyn rolniczych, a nawet napraw hydraulicznych. Nasz dom też sam wyremontował. Własny pokój na poddaszu „dostałam” pod choinkę – miałam wtedy czternaście lat. Wszystko w nim tato zrobił samodzielnie, nawet tapczan i biurko. Było skromnie, inaczej niż u innych, ale dobrze się tam czułam.
Mama powtarzała, że pobrali się z tatą z miłości. Przyjechała do kuzynki na wakacje, poznali się na zabawie, chodzili ze sobą rok, a potem tata wyjechał za pracą. Pisali do siebie listy, po paru miesiącach wrócił. A jak się okazało, że mama jest w ciąży, od razu dali na zapowiedzi. Zamieszkali w domu po jego rodzicach.
Gdybym się nie obudziła, obie byśmy spłonęły
Przekręciłam się na drugi bok i naciągnęłam kołdrę na głowę. Chciałam jeszcze chwilę pospać. Sen nie przychodził. Nagle kaszlnęłam, coś zaczęło mnie drapać w gardle. Otworzyłam oczy. W pokoju było pełno dymu! Zerwałam się na równe nogi, chwyciłam za telefon. Po schodach zbiegłam po omacku. Krzyczałam:
– Mamo! Tato!
Dopadłam do ich łóżka. Ojca nie było, zaczęłam szarpać mamę. Leciała przez ręce. Wyciągnęłam ją przed dom, posadziłam na ławce. Zawróciłam do domu. Nie mogłam oddychać, już nic nie widziałam. Coś smyrnęło mnie w nogę. Kicia? Chwyciłam ją na ręce, podbiegłam do kredensu i wzięłam z niego ślubną fotografię rodziców. Ktoś z sąsiadów musiał zadzwonić po straż pożarną. Przyjechał jeden wóz, po chwili kolejny. A zaraz potem pogotowie.
Kiedy się upewniłam, że ratownicy troskliwie zajęli się mamą, zaczęłam pomagać strażakom. Biegałam od jednego do drugiego, mówiłam im, gdzie stoją meble, gdzie była kuchnia, gdzie stała butla gazowa. Cały czas byłam boso, w koszuli nocnej. W pewnej chwili zorientowałam się, że wciąż trzymam w ręku fotografię rodziców. Ściskałam ją tak mocno, że pękła szybka w ramce. Nagle Bilczyński, nasz sąsiad, podbiegł do jednego ze strażaków, coś zaczął mu mówić, zdenerwowany pokazywał na sad. Usłyszałam tylko „policja”. Chciałam biec, sprawdzić, o co chodzi, ale ten strażak zatrzymał mnie, pociągnął w stronę karetki. Wtedy Bilczyński podszedł do stojącej za płotem żony, coś jej powiedział i Bilczyńska zaczęła zawodzić:
– Taka tragedia! Taka tragedia!
Wsiadłam do karetki i tam mi powiedzieli, że tato popełnił samobójstwo
Znaleźli go w sadzie. Lekarz uparł się, że zabierze mamę i mnie do szpitala. Jak odjeżdżałyśmy, strażacy dogaszali pożar. Niemal nie pamiętam następnych dni. Zeznań przed prokuratorem, przygotowań do pogrzebu, samego pogrzebu. We wszystkim pomagał nam brat mamy, mieszkałyśmy u niego przez jakiś czas, ale mama nalegała, żebyśmy wróciły do siebie.
– Tam nie ma warunków – tłumaczył wujek. – Kuchnia wypalona niemal doszczętnie, wszystko zalane.
– Ale ja chcę być u siebie! – powtarzała z uporem mama.
W końcu wróciłyśmy. Przywitała nas siedząca w progu Kicia. Nie myślałam o powrocie na uczelnię. Zadzwoniłam do opiekuna roku i poprosiłam o pozwolenie zdawania egzaminów w sesji jesiennej. Dopiero po paru tygodniach udało się na nowo podłączyć prąd, wcześniej musiały nam wystarczyć świeczki i latarka. Przy nich wszystko suszyłyśmy, sprzątałyśmy, malowałyśmy. Byłam tak zmęczona, że zasypiałam, nim położyłam głowę na poduszkę. Tyle że wkrótce budziłam się z krzykiem. Któregoś dnia przyszła do nas pani Janinka, najstarsza kobieta we wsi. Drżącą ręką wyciągnęła z torebki chustkę i powiedziała:
– Weź, to jeszcze po mojej mamie. Tylko od święta ją zakładała.
– Pani Janinko, nie trzeba. Dostałyśmy tyle rzeczy od sąsiadów, zapomogę z gminy – wzbraniałam się.
– Na pewno się przyda…
Złożyła chustę równiutko, położyła mi na kolanach, pogłaskała.
– Ty, Agnieszko, nie poznałaś swojej babci, prawda? – spytała, siadając obok mnie na ławce. – To była taka cichutka kobieta. Dla każdego miała dobre słowo. Pięknie szyła, więc ciągle ktoś do niej przychodził po prośbie. Ona sama wychodziła z domu rzadko. Nie miała lekkiego życia, oj, nie miała – sąsiadka zawiesiła głos.
– Co ma pani na myśli? Niewiele wiem o dziadkach. Jak rodzice się pobrali, dziadkowie już nie żyli. Ojciec nigdy o nich nie wspominał.
Dlaczego mama w porę nie odeszła od ojca?
Starsza pani popatrzyła na mnie uważnie i wyciągnęła z torebki zeszyt zawinięty w kawałek gazety.
– To twojej babci – powiedziała. – Dała mi go, jak była już chora. Nie chciała, by trafił w ręce twojego taty.
Obejrzałam zeszyt babci. Dużo w nim było szkiców sukienek i bluzek. I zapiski. Przeczytanie ich nie zajęło mi wiele czasu. Babcia prostymi słowami opisywała swoje życie. Miała narzeczonego, ale jego rodzice sprzeciwili się ich małżeństwu. Uznali, że skoro ukochany babci ma starszego brata, to on powinien ożenić się jako pierwszy. Babcia płakała, ale co miała robić? Zgodziła się na małżeństwo ze starszym bratem swojego ukochanego.
Po roku na świat przyszedł jej jedyny syn, Wojtek. Babcia nie była szczęśliwa. Nie tylko nie kochała swojego męża, ale też się go bała. Ciągle robił jej sceny zazdrości o własnego brata. Nie wypuszczał babci z domu, nie pozwalał chodzić nawet do kościoła. Gdy zjawiały się klientki, siedział w sąsiednim pokoju i podsłuchiwał, o czym rozmawiają. Bo a nuż o narzeczonym babci… Ale najgorsze, że wciągał w to wszystko syna. Za każdym razem, gdy robił babci awanturę, wołał małego Wojtka, żeby słyszał, jaka jest ta jego matka niewierna. „To moje dziecko, mój jedyny syn – pisała babcia – a nie potrafię go ochronić przed jego własnym ojcem”.
– Panie Bilczyński, niech mi pan opowie o dziadkach – zagadnęłam następnego dnia sąsiada, jak jechał do sklepu rowerem.
– Co ja będę mówił, na wsi wszyscy wiedzą, jak było – machnął ręką.
– Ale ja nie wiem, panie Bilczyński. Jak to było?– nalegałam.
Zsiadł z roweru, podrapał się po głowie. A potem zaczął mówić.
– Chodziłem z twoim ojcem do szkoły, tyle że kilka klas wcześniej. On był mruk, do nikogo się nie odzywał. Kiedy umarł jego ojciec, Wojtek bardzo płakał. Podobno uważał, że wszystko stało się przez twoją babcię, bo go zdradzała. Ale jak było naprawdę, nikt nie wie – sąsiad wzruszył ramionami, wsiadł na rower i pojechał.
– On w każdej kobiecie widział swoją matkę, która zdradza ojca na prawo i lewo. Zatruła go ojcowska nienawiść – opowiadała mi potem mama.
– Dlaczego się z nim nie rozwiodłaś? – spytałam.
– Chciałam, żebyś miała normalną rodzinę, a poza tym ja go, dziecko, bardzo kochałam. Myślałam, że go tą swoją miłością wyleczę z jego przeszłości – mama się rozpłakała. Nigdy więcej nie wróciłyśmy do rozmowy o przeszłości.
Czytaj także:
Zosia myślała, że to wyrostek. Nikt nie wpadł na to, że dziewczynka rodzi - miała 14 lat
Moja żona była w dzieciństwie molestowana. Wyparła te zdarzenia i doszło do rozdwojenia jaźni
Podczas operacji przeżyłem śmierć kliniczną. Nie boję się śmierci - już byłem po drugiej stronie