Gdy skończyłam czterdziestkę, postanowiłam wyprowadzić się z miasta i wrócić do ojca, który miał nieduży dom na wsi, na skraju lasu. Tato był w dobrej formie i sam sobie doskonale radził, ale wiadomo, że w przyszłości to się może zmienić. To ja byłam jego ulubienicą, chociaż pewnie miał mi trochę za złe, że nie założyłam rodziny, nie urodziłam mu wnuków. O to akurat zadbał mój brat, tyle że on razem z rodziną zamieszkał za granicą i rzadko przyjeżdżał do kraju. Brat też poparł moją decyzję o przeprowadzce.
– Możesz pracować zdalnie, jakby wam zabrakło pieniędzy, to wam pomogę – zapewniał, gdy rozmawialiśmy przez telefon.
O finanse się nie martwiłam. Zgromadziłam całkiem sporo oszczędności
Jestem grafikiem, mam stałych zleceniodawców, jakoś się nie obawiałam o przyszłość. Poza tym nie miałam dużych potrzeb. Największy wydatek, na jaki sobie pozwoliłam, to ekspres do kawy. Tego nie mogłam sobie odmówić. Likwidując mieszkanie w Warszawie, pozbyłam się wielu rzeczy i aż nie mogłam się nadziwić, ile ich nagromadziłam.
Mieszkanie wynajęłam – to też zapewniało mi pewien dochód. Początki naszego wspólnego życia wcale nie były różowe.
– Ty mi się tu nie szarogęś! Mieszkałem sam od śmierci twojej mamy, jakoś ze wszystkim dawałem sobie radę – ojciec nastroszył się, gdy już pierwszego poranka po przyjeździe zabrałam się za porządki.
Sprowadziłam ekipę fachowców, wymalowali cały dom, zmienili kafelki w kuchni i w łazience, zrobili trochę napraw hydraulicznych, bo wszystko było jak za życia mamy. Ojciec marudził, że mu dom i życie przewracam do góry nogami.
– Po co to wszystko? Dobrze było, działało, a ty tu jakieś nowości wymyślasz – gderał.
Ale jak już wszystko było zrobione, popatrzył na mnie z zadowoleniem.
– No, może być – skwitował.
W jego ustach to był wspaniały komplement.
Wolny czas spędzał na rybach lub w lesie
Dzień po dniu jakoś się docieraliśmy. Ojciec powolutku oswajał się z moją obecnością. Śmiać mi się chciało, gdy upominał mnie, że siedzę po nocach, że piję za dużo kawy.
– Tato, ja nie jestem już dzieckiem, nie zauważyłeś? – mówiłam.
Ale i tak wprowadził dyżury mycia naczyń, jak w czasach, gdy ja i brat byliśmy mali. Na moją propozycję, by kupić zmywarkę niemal się obraził.
– Całe życie zmywałem po sobie, pomagałem przy kuchni, jak byliście mali, potem też sobie gotowałem. Muszę mieć co robić w domu – stwierdził stanowczo. – Ja też będę smażył ryby, jak złowię. Ty się do tego nie mieszaj – zarządził.
Od dziecka lubiłam patrzeć, jak krzątał się po kuchni. Oprócz ryb zawsze przyrządzał kotlety mielone, sałatkę jarzynową, potrafił też zrobić domowe wędliny. Zamieniał się wtedy w srogiego szefa kuchni. Pieprz był nie dość zmielony, a czosnek zbyt grubo posiekany. Jego gderanie wszyscy mu wybaczaliśmy, bo to, co przygotował, zawsze było pyszne. Teraz ograniczył swoją kulinarną działalność do ryb.
Wędkowanie było jego pasją, a od kiedy przeszedł na emeryturę, stało się sposobem spędzania czasu. Zabierał psa Kajtka i znikał na wiele godzin. Łowił w rzece i stawach nieopodal lasu.
– Co wy robicie tyle czasu? – pytałam, gdy wracał z pustym wiadrem.
– Rozmawiamy sobie – śmiał się.
Gdy udało mu się coś złowić, urządzał popisy w kuchni – smażył, dusił, piekł, a potem namawiał mnie do jedzenia, bo on sam nie lubił ryb.
– W rybach najlepsze jest łowienie – powtarzał.
Co pewien czas chodził na samotne spacery do lasu. Kajtka zostawiał wtedy w domu, bo twierdził, że będzie mu płoszył zwierzynę, a on chce robić zdjęcia. Rzeczywiście zabierał aparat, a potem sam wywoływał zdjęcia w składziku, który przerobił na ciemnię. Dziwiłam się nawet, skąd ma materiały – klisze, odczynniki. Mówił, że zrobił zapasy, gdy przechodził na emeryturę, i dostał odprawę. Pewnego dnia wrócił z lasu bardzo zdenerwowany.
– Wyobraź sobie, że ci durnie urządzą tu polowanie! Spotkałem leśniczego, który mi powiedział, żebym za tydzień nie wchodził do lasu, bo będzie nagonka. Naspraszał nie wiadomo kogo i będą strzelać! – ojciec aż się trząsł.
Odkąd pamiętam, nie lubił myśliwych. Twierdził, że strzelanie do zwierząt to barbarzyństwo
Dziadek, jego ojciec, był zapalonym myśliwym. Może to jakieś sprawy z przeszłości stały za jego radykalnymi poglądami, nie wiem. Nigdy w to nie wnikałam. Tego wieczoru usiadł przed moim komputerem i czegoś szukał, coś sobie notował. Pomyślałam, że może wchodził na jakieś ekologiczne fora, ale tego nie sprawdziłam.
Najbliższe dni spędził w swojej ciemni, wychodził tylko na posiłki. W czwartkowy ranek, gdy wstałam, na stole leżała kartka: „Poszedłem do lasu, wrócę za parę godzin”. Ale chyba to dziś miało być polowanie... Trochę zaczęłam się martwić, gdy zadzwoniłam na jego komórkę, odezwała się poczta głosowa. To mnie jeszcze bardziej zaniepokoiło. Pijąc poranną kawę, widziałam, że u sąsiadów zbiera się grupka mężczyzn, pewnie nagonka.
Gdy weszli do lasu, rozległo się pohukiwanie i stukania. A jakiś kwadrans później trzykrotnie zatrzęsły się szyby w całym domu. To nie były wystrzały, ale wybuchy! Zarzuciłam sweter i pobiegłam do sąsiadów. Były tylko kobiety, równie wystraszone jak ja. Zastanawiałyśmy się, co mogło się stać, gdy przyjechał na rowerze syn sąsiadów.
– Ktoś wysadził ambony myśliwskie! Huk był straszny! Jakby ktoś odpalił petardy w sylwestra. A z polowania nic nie wyszło, bo przyjechała policja – relacjonował.
Nie sądziłam, że tata jest do tego zdolny Gdy wróciłam do domu, ojciec siedział przy stole.
– Zrób mi, córcia, herbaty i daj coś jeść, zgłodniałem – poprosił. Był w doskonałym nastroju.
– Słyszałeś, co się stało? – spytałam.
– A, tak, był jakiś hałas – mruknął.
Przyglądałam mu się badawczo. Miałam swoje podejrzenia, ale jak tu zapytać własnego ojca, czy to on się zabawia petardami... Parę godzin później, gdy siedziałam nad zleceniem, na podwórko zajechał radiowóz. Wyszłam naprzeciw policjantom. Ojciec siedział przed telewizorem i udawał, że niczego nie zauważył. Miałam przed sobą dwóch przystojnych funkcjonariuszy. Zaprosiłam ich na kawę.
– Nie widziała pani nikogo obcego w okolicy? Nie kręcił się ktoś podejrzany? – zaczął dopytywać młodszy. Zaprzeczyłam.
– Ale słyszała pani, co się stało?
Potwierdziłam, że rano słyszałam jakieś wybuchy.
– Ktoś podłożył ładunki na ambonach. Nic groźnego, ale hałas był okropny. Najstarsza z ambon się przewróciła, była stara i spróchniała – mówił policjant. – Gdyby pani zobaczyła kogoś podejrzanego, proszę zadzwonić – dodał.
Podziękowali za kawę i zaczęli zbierać się do wyjścia. Młodszy był już na podwórku, starszy się jeszcze nieco ociągał. Rzucił mi badawcze spojrzenie i powiedział cicho:
– Niech pani pilnuje taty. Nic się nikomu nie stało, tylko leśniczy się wściekł, bo nic nie wyszło z jego planów. Ale następnym razem to się może gorzej skończyć.
Wyglądałam przez okno, gdy do kuchni wszedł ojciec.
– Tato... – zaczęłam.
– Niczego nie mogę obiecać – przerwał mi. – Ale huk był, że hej! Aż leśniczemu czapka spadła – zaśmiał się.
Ojciec miał minę jak nastolatek, któremu udał się kawał. I co ja mam z nim zrobić? Na początek postanowiłam sprawdzić, co trzyma w tej swojej ciemni.
Czytaj także:
Moja narzeczona jeździ na wózku. To dlatego matka nie chce naszego ślubu
Moja żona miała obsesję na punkcie wagi. Nawet w ciąży się głodziła
Nieodpowiedzialny tatuś zostawił dziecko samo przed sklepem. Doszło do tragedii