„Tata był kiedyś wygadany i przebojowy. Kiedy ożenił się z mamą, zamienił się w nudnego i smutnego księgowego”

Tata zmienił się w nudziarza, kiedy ożenił się z mamą fot. Adobe Stock, Paolese
„Musiałam dorosnąć, by docenić mądrość oraz przyjaźń, jakie mógł mi zaoferować mój „nudny” tata".
/ 20.01.2023 13:15
Tata zmienił się w nudziarza, kiedy ożenił się z mamą fot. Adobe Stock, Paolese

Siedziałam z kolanami pod brodą, z jedną słuchawką w uchu. Druga zwisała luźno, żebym nie uroniła żadnej uwagi matki, zwłaszcza kąśliwej. Wolałam jej nie podpaść. Miałam plany na czerwiec i zależało mi na jej dobrym humorze.

No i doczekałam się

Mama postawiła przede mną talerz i okrasiła zaserwowany obiad komentarzem:

– Usiądź prosto z łaski swojej. I może uczesałabyś się wreszcie jak człowiek, włożyła coś porządnego… Nic tylko te dziurawe spodnie i wyciągnięte swetry. Wszystko czarne albo szaro-bure! I jeszcze ten łomot na uszach.

Rany, aż się jeść odechciewało. Wieczne trucie. Totalny brak zrozumienia! Jakby wygląd był najważniejszy. Dobrze się uczyłam, nie pyskowałam, nie piłam, nie paliłam, liczyłam się ze zdaniem rodziców – świetnie mnie wychowali, na prymuskę i układne dziewczę. To jej powinno wystarczyć. Moje stroje i pasje to już moja sprawa. Niemniej posłusznie zdjęłam nogi z kuchennej ławki, usiadłam prosto, wyjęłam słuchawkę z ucha.

Tata niby siedział z nosem w kompie, ale odruchowo zaczął sprzątać kartki. Też wolał nie podpaść. Przykro się do tego przyznać, ale gdyby ktoś mnie zapytał o mojego ojca, niewiele umiałabym o nim powiedzieć. Ot, wiecznie zapracowany facet po czterdziestce, z którym rozmawiałam sporadycznie i raczej o niczym istotnym. Gdy byłam mała, uważałam go za najwspanialszego mężczyznę na świecie. Tata wszystko umiał zrobić, wszystko wiedział, no po prostu był the best, ale potem stopniowo oddaliśmy się od siebie.

Teraz brakowało nam wspólnych tematów

Zresztą ojciec rzadko podnosił głowę znad laptopa. Często nawet podczas obiadu trzymał go na stole, co drażniło matkę. Wciąż mamrotał pod nosem. Liczył, wpatrzony w otwarte arkusze Excela, faktury, zamówienia, umowy. Miał własną firmę. Dopisało mu szczęście w okresie transformacji i wybił się na artykułach dla zwierząt. Chociaż zatrudniał kilka osób, wolał sam wszystko sprawdzić. Podobno przed ślubem był inny, szalony, ale jakoś nie potrafiłam w to uwierzyć.

W domu nie wspominało się ochoczo tamtego okresu. Według mamy nie było do czego wracać. Dopiero gdy ojciec się zmienił, stał się w jej oczach prawdziwym mężczyzną, który mógł być z siebie dumny. Moim zdaniem był zwyczajnie nudny, nijaki. Szalony…? Może w pojęciu mojej matki, dla której irokez na głowie był szczytem ekstrawagancji. Mniejsza z tym – ewentualne tajemnice rodziców z młodości nawet w małej części nie rozpalały mojej wyobraźni tak jak nadciągający dzień 13 czerwca.

To miał być najwspanialszy dzień w moim życiu! Właściwie cały 2006 rok był dla mnie ważny. Ostatnia klasa liceum. Pierwsza nieszczęśliwa miłość. Wybór studiów. Anglistyka. Korepetycje. Dobra w nich byłam – dzieciaki robiły spore postępy. Żartowałam, że niedługo zaczną mówić z oksfordzkim akcentem. No i miałam muzykę. Niemal oddychałam muzyką! Hard rock, metal, punk. Niby dlaczego ubierałam się na czarno i stroszyłam włosy? By dopasować się stylem do słuchanej muzyki. A słuchałam jej na okrągło. W domu, w szkole, na ulicy, nawet w nocy. Miałam paczkę przyjaciół – Adę, Dominika i Antka – z którą dzieliłam swoją pasję. Spotykaliśmy się u Antka w garażu i puszczaliśmy muzę na cały regulator.

Jego mama była w porządku i nie miała nic przeciwko. Wrzeszczeliśmy jak idioci przez kilka minut, gdy się dowiedzieliśmy, że w czerwcu do Polski przyjedzie Pearl Jam – legenda rocka ze Seattle. Na koncert w Katowicach nie mogłam pojechać, bo byłam za smarkata. Bałam się, że więcej do Polski nie wrócą, że nigdy nie usłyszę na żywo „Jeremy’ego” i „Given to fly”.

A jednak!

To się stanie trzynastego czerwca 2007, już za niecałe pół roku! Musiałam tylko przekonać mamę, żeby dała mi kasę i wyraziła łaskawie zgodę. Ale jeśli sama zarobię na wyjazd…? Tak, to był pomysł!

Problem w tym, że koncert miał się odbyć w Chorzowie. Potrzebowałam pieniędzy na dojazd, nocleg, bilet. Chciałam też kupić koszulkę z zespołem. Musiałam więc zdobyć sporo gotówki. Postanowiłam zwiększyć liczbę godzin korepetycji. To były szalone miesiące. Nauka do egzaminów maturalnych. Stres. Z domu wychodziłam tylko na lekcje. Ograniczyłam spotkania z przyjaciółmi. Najważniejsze, byśmy razem pojechali na Pearl Jam. Tak mi zależało!

Koncert ukochanego zespołu miał być spełnieniem marzeń, a przy okazji nagrodą za dobrze zdaną maturę. Zaczęłam nawet chodzić w spódnicach, żeby przypodobać się matce. Czas mijał. Zarobione pieniądze skrzętnie odkładałam. Wreszcie nadszedł termin egzaminu z polskiego. Poszło mi nieźle. Potem angielski. Odpowiedziałam na wszystkie pytania, co akurat nie było dziwne. Wiedziałam, że maturę mam w kieszeni. Teraz należało zebrać się w sobie i powiedzieć mamie, że 13 czerwca jadę do Chorzowa. Jadę, choćby się paliło!

Nie zdążyłam

Najpierw nawalił Dominik. Matma poszła mu tak kiepsko, że rodzice zabronili mu jechać na koncert. Ada poległa na polskim. Ostatnią nadzieją był Antek. Niestety po geografii on również zadzwonił ze złą wiadomością. Tylko ja zostałam na placu boju i tylko ja nie rozmawiałam z rodzicami. Odważyłam się po egzaminie z historii, który był właściwie formalnością. Nie mogłam dłużej zwlekać, bo wykupią wszystkie bilety. Mama była tego wieczoru w świetnym humorze. Siedziały z sąsiadką w salonie, piły wino, a matka chwaliła się moimi sukcesami.

– Zosiuuu! – zawołała mnie.

Czułam się jak małpa w cyrku, ale to była moja szansa.

– Mamo…

– Tak, córciu – olśniewający uśmiech pawia dumnego ze swego ogona.

Teraz albo nigdy.

– A co byś powiedziała, gdybym trzynastego czerwca pojechała do Chorzowa? Bo wiesz, ma być super koncert, a mnie tak dobrze poszła matura…

– Oczywiście, córuś!

Wow! Tak bardzo chciała się popisać przed sąsiadką, że chyba nie do końca wiedziała, co mówi. Ale słowo się rzekło. Podskoczyłam w duchu z radości i szybko ewakuowałam się z salonu. Udało się! Hip, hip, hura! Krzyczałam tylko w głowie, ale tata zerknął na mnie podejrzliwie. Przez sekundę wydawało mi się, że widzę dziwny, jakby przekorny uśmiech na jego twarzy, ale za moment odebrał jakiś ważny telefon i uznałam, że się pomyliłam.

Niestety w sobotę zdarzyła się katastrofa

Od dwóch dni padał deszcz. W dodatku zrobiło się zimno. Podwórko tonęło w błocie. Psa z budy nie wygonisz – oprócz naszego labradora Diego, który hasał w najlepsze. Mama drzemała po obiedzie. Tata siedział w fotelu, pochylony nad jakimś segregatorem. Oglądałam film w telewizji, ściszony do minimum. Nagle tata podniósł wzrok i wyjrzał przez okno.

– O rany, Zosiu… Leć po Diego! Kwiaty tratuje, mama się wścieknie – dodał ciszej.

Pognałam do holu, gdzie wcisnęłam stopy w swoje buty, zerwałam z wieszaka pierwsze z brzegu okrycie, zarzuciłam je na ramiona i wybiegłam na deszcz. Gdzie ten cholerny kaptur?! Bombardowana kroplami deszczu, próbowałam zarzucić go na głowę, ale nie mogłam dosięgnąć palcami. Wtedy to do mnie dotarło.

Wzięłam płaszcz mamy zamiast swojej kurtki

W tej samej chwili rozpromieniony moim widokiem Diego skoczył mi na brzuch i odbił się od niego parę razy. Na koniec wtulił się w poły prochowca.

– O kurza twarz… – jęknęłam.

Najnowszy zakup mojej mamy, obiekt zachwytu sąsiadek, jeszcze przed chwilą jasnobeżowy, teraz był cały brudny! Błoto spływało z niego strugami. Katastrofa! Gdybym wlała do pralki dziesięć litrów wybielacza, nic by to nie dało – płaszcz by się rozpuścił, a plamy i tak by zostały. Przerażona spojrzałam w okno, skąd tata wytrzeszczał na mnie oczy.

Tylko Diego mruczał zadowolony. Do domu weszłam jak skazaniec. Zdjęłam buty, wytarłam psu łapy, płaszcz mamy rzuciłam na swoje łóżko i zamknęłam drzwi. Stanęłam w progu salonu. Mama nadal spała. Tata patrzył na mnie, unosząc brwi w niemym pytaniu. Nie miałam pojęcia, co począć. Matka nie zabije mnie za zniszczony płaszcz, ale zachwycona nie będzie. Nie znosiła, gdy brałam jej rzeczy. Rzadko się to zdarzało, bo nasze style, hm, mocno się różniły.

Niemniej podebrałam jej parę razy kilka ponadczasowych ciuchów – typu mała czarna, gdy szłam na dyskotekę – i pech chciał, że nigdy nie oddałam w takim samym stanie. To o coś zahaczyłam, to guzik się wyrwał, to znowu ktoś mnie czymś oblał. Ale takiej tragedii jak z płaszczem jeszcze nie zaliczyłam, a przecież na psa winy nie zwalę, zwłaszcza że to ja nauczyłam go tego durnego skakania…

Nagle mnie oświeciło

Pokazałam tacie na migi, że mam pomysł. Zamknęłam się w swoim pokoju, schowałam płaszcz do worka, a do kieszeni wsunęłam kasę z pudełka. Znowu wypadłam w deszcz. Całą drogę się modliłam, żeby sklep, mimo soboty, był otwarty, i żeby mieli jeszcze jeden taki płaszcz. Udało się. Kupiłam duplikat maminego prochowca. Niestety okazał się pierońsko drogi.

Przepadły wszystkie oszczędności. Jeszcze tego samego dnia mama włożyła nowy płaszcz, niczego się nie domyślając. Odetchnęłam z ulgą. Wychodziłam na korepetycje, kiedy tata zatrzymał mnie w korytarzu. Zapytał cicho:

– Skąd wzięłaś pieniądze?

Bez słowa pokazałam materiały na korepetycje.

– Dobre dziecko z ciebie – odparł. – I honorowe.

– Tato, muszę już iść.

Nie byłam w stanie dłużej z nim rozmawiać. Czułam, że zaraz się rozbeczę. Honor honorem, ale to był przecież koniec marzeń o koncercie! Trzynastego czerwca obudziłam się jako najsmutniejsza osoba na świecie. Mama zrobiła śniadanie. Ledwo tknęłam kanapkę. Tata został w domu; nie miałam pojęcia dlaczego. Wolałabym bez jego asysty przeżywać swoje nieszczęście. W końcu stwierdziłam, że pójdę do Ady.

Razem poużalamy się nad sobą. Zakładałam trampki, kiedy tata wszedł do korytarza i bez słowa wręczył mi podłużną kopertę. Pomyślałam, że to pieniądze za płaszcz. Pewnie zrobiło mu się głupio, że zapłaciłam z własnej krwawicy. Ale co z tego? I tak już za późno… Otworzyłam kopertę i moja szczęka z hukiem opadła na podłogę.

– Co? Zaniemówiłaś? – szczerzył się od ucha do ucha. – Szykuj się. Wyjeżdżamy za godzinę.

Czy to możliwe?! Czy to sen, w którym trzymam w dłoni dwa bilety na koncert Pearl Jam?!

– Ale…? Skąd…? – nie byłam w stanie powiedzieć pełnego zdania.

– Od lat nie słuchałem dobrego rocka na żywo – odparł. – Poza tym nie mogę puścić cię samej. Możesz uważać mnie za nudnego zgreda, ale zapewniam cię, że wiem, o czym marzy moje jedyne dziecko.

Uwiesiłam się tacie na szyi, a potem szybko pobiegłam się spakować. Przegadaliśmy całą drogę. Tato odkrył przede mną swoją tajemnicę. Dowiedziałam się, że ten „nudziarz”, wiecznie pochylony nad fakturami, uwielbiał rocka. Niegdyś nałogowo jeździł na koncerty, bawił się, szalał na motorze, nie stronił od używek.

Mama stanowiła jego przeciwieństwo

Niegrzeczny chłopak zakochał się w panience z dobrego domu i gdy poprosiła, zmienił się, porzucił dawne życie. Poświęcił rocka dla miłości.

– Pewnie źle bym skończył, gdyby nie ona – tata uśmiechnął się gorzko. – Jak niektórzy moi dawni kumple. Twoja mama, stawiając mi ultimatum, uratowała mi życie.

– A… muzyka? Zrezygnowałeś dla niej z muzyki… Ja bym nie umiała.

– Wszystko zależy od tego, co dostajesz w zamian. Ja nigdy nie żałowałem swojego wyboru, perełko. Poza tym wcale nie zrezygnowałem – puścił do mnie oko. – Przecież jedziemy na Pearl Jam.

Minęło dziesięć lat i nadal przynajmniej raz do roku wybieramy się razem z tatą na koncert. To się stało naszą rodzinną tradycją. Jako mała dziewczynka miałam rację – mój tata jest the best.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Ono uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA