Macie przyjaciół? Takich, na których zawsze można liczyć? Takich, którzy was nigdy nie opuścili? Powiecie pewnie, że to niemożliwe, bo przecież każdy ma swoje życie i nie może drugiemu towarzyszyć na każdym kroku, i o każdej porze. Wysłuchajcie więc mojej historii…
To było parę lat temu. Miałam wtedy naprawdę ciężki rok. Najpierw straciłam pracę, a kilka miesięcy później umarła moja ukochana babcia. To wszystko sprawiło, że moja mama rozchorowała się na serce. Przeżyłam kilka nerwowych miesięcy, bo o nią drżałam. Bałam się ją stracić. Wreszcie mama poczuła się lepiej, a ja dostałam nową posadę. Niestety, po kilku miesiącach pracodawca zbankrutował i znów zostałam bez pracy. Dla słabego serca mamy okazało się to zbyt silnym ciosem. Dostała zawału. Znalazła się w szpitalu, lekarze walczyli o jej życie. Byłam przerażona.
Codziennie zjawiałam się w szpitalu. Jej życie wisiało na włosku. Tato musiał pracować, żeby nas utrzymać, na moje barki spadły więc wszystkie domowe obowiązki. Jadłam niewiele, spałam jeszcze mniej. Byłam zupełnie bezradna, mogłam się tylko modlić. To dzięki wierze zachowałam resztki nadziei.
Wyraźnie czułam czyjąś obecność
Tamtego pamiętnego dnia wstałam jak zwykle wcześnie. Zrobiłam tacie kanapki do pracy, załatwiłam sprawunki i postanowiłam odwiedzić mamę. Szpital znajdował się blisko, poszłam więc na piechotę. Ulice były puste, zapewne z powodu wietrznej i deszczowej pogody. Kto nie musiał, nie ruszał się z domu. O tej porze miasto wyglądało jak wyludnione. Szłam szybko, drżąc z nerwów i zimna, myśląc jedynie o tym, co zastanę w szpitalu. Przechodziłam przez kolejne „zebry”, nawet się nie rozglądając. Zresztą, wciąż niewyspana, zestresowana i rozdygotana, byłam właściwie półprzytomna. Wędrowałam do szpitala na pamięć, tyle razy już przemierzałam tę drogę...
Wreszcie znalazłam się na ostatnim przejściu. Nie rozglądając się, weszłam na jezdnię. Usłyszałam pisk opon, klakson, szczęk żelastwa… Jak na zwolnionym filmie, zobaczyłam kilka centymetrów od swojej twarzy maskę ogromnej ciężarówki… Wtedy poczułam, jak ktoś chwyta mnie mocno za ramiona, wyciąga spod kół tira i stawia na chodniku. Usłyszałam ciepły, kojący głos:
– Już wszystko w porządku. Jesteś bezpieczna, moje dziecko.
Nie mogąc ustać na trzęsących się nogach, usiadłam na chodniku i poszukałam wzrokiem tego, kto to powiedział. Nie zauważyłam nikogo. Ulice, jak okiem sięgnąć, były puściusieńkie. Mimo to, wyraźnie czułam czyjąś obecność.
Raz jeszcze rozejrzałam się uważnie, żeby podziękować swojemu wybawcy. Przecież uratował mi życie, wyciągając spod ciężarówki! Mimo szoku zdawałam sobie sprawę, że, zamyślona, weszłam kierowcy wprost pod koła i nie miał najmniejszych szans, żeby na mokrej jezdni zatrzymać rozpędzony ciężki pojazd. Nawet przy dobrej pogodzie nie mogło mu się to udać i byłam skazana na śmierć...
Człowiek by tego nie dokonał!
Gdzie mógł zniknąć człowiek, który mnie uratował?! Gdyby odszedł, nie czekając na moje podziękowania, zdążyłabym go chyba zauważyć. Zerwałam się i zaczęłam rozglądać. Nikogo. Dlaczego uciekł i nie spytał nawet, jak się czuję? Nie mógł wejść do sklepu ani do urzędu, bo w tej okolicy żadnych nie było. Same domy jednorodzinne, kilka magazynów, kościół.
Właśnie! Pewnie wszedł do kościoła! To przecież tylko kilka kroków, zdążyłby, zanim go zauważyłam. Sprawdziłam to, ale kościół też był pusty. Drżąc na całym ciele, osunęłam się do ławki. Spojrzałam na ołtarz. Próbowałam jakoś zebrać myśli, żeby podziękować Bogu za ocalenie, ale wciąż nie mogłam zrozumieć, gdzie podział się ten, który mnie uratował. I jakim sposobem udało mu się wyciągnąć mnie dosłownie spod maski tira?
Nagle zadrżałam. Boże! Człowiek by tego nie dokonał! Nie zdążyłby, nie miałby tyle siły, by mnie ocalić i samemu nie doznać szwanku. Ukryłam twarz w dłoniach. Przecież czułam wyraźnie dotyk silnych dłoni, które postawiły mnie bezpiecznie na chodniku. Przecież słyszałam uspokajające słowa. Nie jestem chyba szalona?!
I nagle zrozumiałam. Kto mógł być przy mnie tak blisko, żeby zdążyć z pomocą? Kto mnie nie odstępuje na krok we dnie i w nocy, od chwili mojego poczęcia? Wiara dała mi odpowiedź na te pytania.
– Dziękuję, mój Aniele Stróżu. – wyszeptałam ze łzami w oczach. – Dziękuję, że jesteś przy mnie. Jak mogłam o Tobie zapomnieć...
Od tamtej pory pamiętam zawsze o moim wiernym przyjacielu. Rozmawiam z nim i słucham uważnie jego głosu w swojej duszy.
Gdy mama szczęśliwie wyzdrowiała, powiedziałam jej o cudownym wydarzeniu, a ona odparła:
– Przecież nie mogło być inaczej. Poleciłam cię jego opiece już dawno.
Czytaj także:
„Chyba mam Anioła Stróża. Tajemnicza kobieta wielokrotnie uratowała mi życie”
„Uratowałem kobiecie życie, choć mogłem tak stracić swoje. To nie czyni mnie bohaterem, tylko człowiekiem”
„Przez głupotę moje życie zawisło na włosku. Dałam się zwabić obcemu facetowi, ale anioł stróż nade mną czuwał”