„Oddała swojej przybranej córce wszystko, ale prawnie nic jej się nie należało, bo jej nie adoptowała”

smutna kobieta walczy w sądzie o dziecko fot. Adobe Stock, grigvovan
„Byłam zaintrygowana i zrobiło mi się miło, że ktoś ceni moją wiedzę i doświadczenie. Niby jestem tylko protokolantką, ale przez dwanaście lat pracy w tym zawodzie człowiek naoglądał się i nasłuchał tysięcy historii. Zawsze mnie interesują ludzkie konflikty i dramaty, uważnie przyglądam się pracy mojej pani sędzi”.
/ 21.06.2023 14:30
smutna kobieta walczy w sądzie o dziecko fot. Adobe Stock, grigvovan

Telefon zadzwonił, kiedy zamykałam ostatni plik na monitorze. To była Lidka. Jakiś czas temu pracowała na stażu w naszym sądzie, ale prawo tak ją wciągnęło, że postanowiła je studiować. Podziwiałam ją, bo była po trzydziestce, a właśnie kończyła ostatni rok studiów prawniczych.

Powitałam ją pytaniem, czy mam już do niej mówić „pani mecenas”.

– Dopiero w przyszłym roku – roześmiała się. – Ale mam już zaklepaną posadę. Pracuję dla W. i R. – wymieniła nazwiska bardzo znanych adwokatów prowadzących ekskluzywną kancelarię. – Prowadzę tu projekty „pro bono”, no i mam jedną sytuację, że kompletnie utknęłam. Możemy się spotkać?

Lubiłam Lidkę

Była bystra, energiczna i niezłomnie wierzyła w to, że system sądowniczy będzie chronić najsłabszych i oddawać sprawiedliwość tym, którzy na nią zasługują. Przeżywała osobiście każdą sprawę, kiedy sędziowie nie byli w stanie wydać legalnego wyroku, który pokrywałby się z interesami ofiary, a takich sytuacji, niestety, jest w sądach wiele.

Pamiętam, jak tłumaczyłam jej, wtedy kompletnie „zielonej” idealistce, że sędzia to przede wszystkim prawnik, i nawet jeśli bardzo chce wydać wyrok zgodny ze swoim sumieniem, czy nawet zwykłym zdrowym rozsądkiem, to przepisom zawsze musi stać się zadość, inaczej wyrok ten będzie podważony.

– Ale ten facet przepisał majątek i firmę na kochankę! Powinien płacić cztery razy wyższe alimenty! – denerwowała się któregoś razu koleżanka. – Sędzia o tym wie!

– Wie, ale podarowanie komuś mieszkania i samochodu nie jest nielegalne – wyjaśniłam, wzdychając ciężko. – Firma też jest na konkubinę, a on zarabia minimalną krajową na najniższym stanowisku. Oficjalnie gość nie ma żadnego majątku, ma niską pensję i zasądzone alimenty nie mogą być wyższe…

– Ludzie przychodzą tu po sprawiedliwość, a dostają wykład z prawa, bez sensu – mruknęła z rozżaleniem.

Byłam ciekawa, czy po latach studiów i pracy w renomowanej kancelarii, Lidia zrozumiała, że system czasami mieli na miazgę tych, którzy najbardziej na niego liczą, i nikt nie może nic z tym zrobić.
Czekała na mnie w kawiarni, w białej bluzce i szarej ołówkowej spódnicy.

Wyglądała już jak rasowa prawniczka

Pogadałyśmy trochę o dawnych czasach, wspólnych znajomych, jej narzeczonym i moim kocie, a potem przeszła do rzeczy.

– Szefowie dali mi prowadzić sprawy „pro bono” dla klientów, których nie stać na usługi prawników. Uwielbiam to, muszę ci powiedzieć! – naprawdę wyglądała na podekscytowaną. – Kancelaria ma dobrą prasę, wspólnicy chwalą się sukcesami, a mnie udało się już wyciągnąć z aresztu niewinnego człowieka i wywalczyć odszkodowanie dla faceta na wózku od chytrego pracodawcy.

Ale teraz ugrzęzłam… Sprawa dla sądu rodzinnego, ale żaden sąd nic tu nie pomoże. Nie mam pojęcia, jak to ugryźć… Może mieliście jakąś podobną sprawę i coś mi podsuniesz?

Byłam zaintrygowana i zrobiło mi się miło, że ktoś ceni moją wiedzę i doświadczenie. Niby jestem tylko protokolantką, ale przez dwanaście lat pracy w tym zawodzie człowiek naoglądał się i nasłuchał tysięcy historii.

Zawsze mnie interesują ludzkie konflikty i dramaty, uważnie przyglądam się pracy mojej pani sędzi, rozważam potem jej wyroki. Zapamiętałam wiele przepisów prawa, mogłabym wręcz cytować kodeks rodzinny. Dlatego też, kiedy tylko Lidia odpowiedziała mi, w czym rzecz, pokręciłam głową.

– Wiesz, że nic z tego nie będzie – stwierdziłam, patrząc w dokumenty. – To dla niej obca osoba, niczego nie dostanie. Nawet jeśli logicznie to jest naprawdę jej.

Historia była i piękna, i smutna zarazem

Do kancelarii W. i R. zgłosiła się starsza pani, która piętnaście lat temu wzięła do siebie dziewczynkę z domu dziecka i dała jej miłość, rodzinę, poczucie bezpieczeństwa i wszystko to, co matka daje dziecku.

Rzecz w tym, że jej nie adoptowała. Razem z mężem stanowili rodzinę zastępczą dla Idy. Nikt im nie wytłumaczył, jaka jest dokładnie różnica między adopcją a byciem rodzicami zastępczymi. Dla nich to było jedno i to samo.

Ja nawet z moją mamą nigdy nie miałam takiej więzi. Pani Wacława była prostą kobietą, „adoptowała” trzynastolatkę, czyli sądziła, że skoro dziecko mieszka z nią i jej mężem, i mają prawo do opieki nad nim, to właściwie są rodzicami adopcyjnymi.

Przez pięć lat wychowywali córkę, nie szczędząc finansów i czasu. Ida mówiła do nich „mamo” i „tato”, zmienili jej nazwisko na własne, a kiedy się przeprowadzili do domku pod miastem, nowi sąsiedzi nawet nie mieli pojęcia, że dziewczynka nie jest z nimi spokrewniona.

– Widziałam zdjęcia – powiedziała Lidia. – Dziewczyna była bardzo z nimi związana. Po śmierci ojca, a miała wtedy osiemnaście lat, zajmowała się matką, prowadziła dom, pracowała jako opiekunka do dzieci, żeby kupić jedzenie. Potem pani Wacława stanęła na nogi, Ida poszła na studia. Została położną, matka opłacała jej akademik i utrzymanie, strasznie była z niej dumna.

Zerknęłam na zdjęcia, które miała w telefonie

Rzeczywiście, starsza pani wyglądała na szczęśliwą, pozując obok ciemnowłosej młodej kobiety, która tuliła się do jej ramienia. Pomyślałam o mnie i mojej mamie…

Nie mamy dobrych relacji, takie zdjęcie nie mogłoby być raczej zrobione. Na wspólnej fotografii stałybyśmy sztywno ze sztucznymi uśmiechami, marząc o chwili, kiedy będziemy mogły wreszcie się od siebie odsunąć. Takie rzeczy widać na zdjęciach. Patrząc na panią Wacławę i Idę, miałam pewność, że się kochały i były przyjaciółkami.

– Więc pani Wacława kupiła Idzie mieszkanie, tak? – przywołałam słowa Lidii.

– Tak – przytaknęła. – Sprzedała dom pod miastem i kupiła dwa mieszkania na nowym osiedlu. Jedno mniejsze, dla siebie, i trzypokojowe dla córki. Mieszkały w tym samym bloku, tylko w różnych klatkach. Klientka miała nadzieję, że niedługo córka wyjdzie za mąż, a ona zostanie babcią. Chciała mieć blisko do wnuków. Poza Idą nie miała żadnej rodziny.

– A Ida? – zapytałam. – Co z jej biologicznymi rodzicami?

– Ojciec nie żyje od dawna, a zabrano ją z domu z powodu nadużyć i przemocy dokonywanej ze strony ojczyma. Biologiczna matka nie zrzekła się praw rodzicielskich, dlatego pełna adopcja była niemożliwa. W domu działy się niestworzone rzeczy.

Ojczym trafił do więzienia za napaść na interweniującego w domu policjanta, matka sobie nie poradziła wychowawczo i odebrano jej czwórkę dzieci. Ida spędziła cztery lata w ośrodkach opiekuńczych, dopiero pani Wacława z mężem zapewnili jej prawdziwy dom i bezpieczeństwo.

Popatrzyłam jeszcze raz na zdjęcie przeciętnej, ale ślicznie uśmiechniętej młodej kobiety i zapytałam, na co zmarła.

Bo to był właśnie problem Lidii i jej klientki

Ida już nie żyła, a poza ogromem rozpaczy i żałoby, pani Wacława miała jeszcze jeden problem: otóż mieszkanie, które kupiła przybranej córce, miało przepaść. Mimo że to ona wyłożyła na nie pieniądze, nie miała żadnego prawa do dziedziczenia po młodej położnej. Prawo spadkowe nie dotyczy rodzin zastępczych.

– Ida miała wypadek na rowerze – odpowiedziała na pytanie Lidia. – Pijany kierowca potrącił ją na ścieżce. Straszna sytuacja… Leżała w szpitalu przez szesnaście dni, a lekarze nawet nie mogli poinformować pani Wacławy o jej stanie zdrowia, bo formalnie Ida nie była jej rodziną.

Nie mogła decydować o procedurach medycznych ani nie znała sytuacji zdrowotnej córki. Wyobrażasz sobie? Ona to dziecko wychowała, była przy dziewczynie przez całe dorastanie i młodość!

Tak, to było straszne, ale – zgodne z prawem. Wedle jego litery, Ida i pani Wacława były obcymi osobami. Spotykały się, spędzały razem czas, jedna drugiej podarowała mieszkanie – prawo nie miało nic przeciwko temu, ale nie obejmowały ich żadne przywileje związane z prawem do informacji medycznej czy dziedziczenia po sobie.

Oczywiście pani Wacława rozumowała jak każda matka

Sądziła, że to ona umrze pierwsza, i obawiała się, że córka nie będzie mogła po niej nic dostać, dlatego podjęła decyzję o kupieniu jej mieszkania. Nikomu nie przyszło do głowy, że młoda kobieta odejdzie pierwsza…

– I co myślisz? Miałaś coś takiego na wokandzie? – Lidia patrzyła na mnie raczej bez nadziei. Wiedziała, że sprawa jest przegrana, ale i tak starała się znaleźć światełko w tunelu.

Pokręciłam głową, ale nagle mi się coś przypomniało. Opowiedziałam jej o tamtej sprawie i koleżance rozbłysły oczy.

– Skoro wtedy się udało, to może i teraz zdarzy się cud? – zapytała retorycznie. – Dzięki za pomoc, Klarcia. Jeśli tylko nam się uda, to może nawet spotkamy się na twojej sali sądowej.

Chciałam poprawić, że to sala mojej pani sędzi, ale to było takie przyjemne – wiedzieć, że ktoś ceni moją pracę i doświadczenie.

Prawdę powiedziawszy, zupełnie się nie spodziewałam, że Lidii się uda. Dlaczego ktoś miałby przystać na jej prośbę? W sądzie na ogół widywałam ludzi chciwych, zdeterminowanych, by zdobyć coś choćby po trupach, bezwzględnych i cynicznych. Dlatego byłam niemal w szoku, kiedy Lidia zadzwoniła kilka miesięcy później z pytaniem o to, czy wpłynął pewien wniosek.

– Mam pełnomocnictwo od pani Malwiny – powiedziała. – Zrzeczenie się spadku. Powinno już być u was.

Znalazłam ten wniosek

Pani Malwina O., lat pięćdziesiąt osiem, złożyła do naszego sądu pismo, w którym wyjaśniała swoją sytuację. Przeczytałam je i w oczach zakręciły mi się łzy. Kobieta prostym językiem pisała:

„Ja, Malwina O., chcę zrzec się całego spadku po mojej córce Idzie W., którą urodziłam, ale dla której byłam złą matką. Córka miała złe dzieciństwo, bo ja nie potrafiłam jej zapewnić bezpieczeństwa i ochrony. Opieka społeczna mi ją zabrała, a potem wzięli ją do siebie dobrzy ludzie i za to jestem im wdzięczna.

Córka zadzwoniła do mnie raz, jak już była dorosła, i powiedziała, że mi wybacza, bo jej nowi rodzice nauczyli ją, jak kochać i być szczęśliwą. I że jej tata już wtedy nie żył, ale mama jej została i że jest bardzo dobrą osobą.

Moja córka Ida bardzo kochała panią Wacławę W., swoją drugą mamę, ale tak naprawdę to pierwszą, bo ja tylko ją urodziłam, ale egzaminu na matkę już nie zdałam. Straszne jest, że Ida zginęła w wypadku, ale też nie jest sprawiedliwe, żebym ja cokolwiek po niej dostała, a już na pewno nie mieszkanie, które kupili jej ci dobrzy ludzie.

Dlatego właśnie zrzekam się tego spadku na rzecz pani Wacławy W., która dała mojemu dziecku prawdziwy dom i miłość, kiedy ja nie mogłam. Proszę Sąd, żeby wszystko, co Ida miała, zapisał jej przybranej matce. Z poważaniem, Malwina O.”.

Kiedy wytarłam oczy, oddzwoniłam do Lidii

– Jakim cudem namówiłaś ją do zrzeczenia się spadku po biologicznej córce? – zapytałam.

– Przecież sama mi to podsunęłaś – przypomniała. – Pamiętasz? Mówiłaś o tamtej sprawie sprzed pięciu lat. No i zaczęłam szukać tej biologicznej matki, a potem pokazałam jej zdjęcia Idy i opowiedziałam, jak wyglądało jej życie, od kiedy zabrano ją z rodzinnego domu.

Ta jej biologiczna matka to dobra, tylko kompletnie pogubiona osoba, latami była ofiarą maltretowania, zna tylko przemoc, ale serce ma po właściwej stronie. Przy okazji wzięliśmy „pro bono” jej sprawę, chcę jej wywalczyć zadośćuczynienie od byłego konkubenta za wieloletnie znęcanie się fizyczne i psychiczne.

Facet wyszedł z pudła, ukręcił jakiś biznes i ma z czego zapłacić. Chcę, żeby ta kobieta miała przynajmniej godną starość.

– Fajnie – ucieszyłam się. – A co z panią Wacławą? Dostanie z powrotem to mieszkanie?

Dostała i to bez udziału sądu

Obie starsze kobiety spotkały się u notariusza i dopełniły formalności.

Lidia przy tym była, opowiadała później, że to było bardzo wzruszające spotkanie. Pani Malwina ucałowała rękę pani Wacławy, dziękując jej za wychowanie i pokochanie jej dziecka. Tamta uściskała ją za to, że dzięki niej mogła poznać swoją cudowną, mądrą córkę, którą tak kochała.

To jedna z tych historii, które skończyły się dobrze, i w której zwyciężyło dobro, a nie chciwość i kłamstwo. Co śmieszne, nawet nie było rozprawy przed sądem, bo sędzia po prostu zatwierdziła wniosek o zrzeczenie się spadku. Czasami więc ludzie przychodzą do sądu po sprawiedliwość i nie mogą jej otrzymać, a czasami sami ją sobie oddają.

A prawo, i w jednym, i w drugim przypadku nie musi mieć z tym nic wspólnego. Czasami po prostu wystarczy zrobić właściwą rzecz, a żaden sąd nie jest potrzebny.

Czytaj także:
„Mój mąż to pantoflarz, nie wierzyłam, że jest zdolny do zdrady. Byłam w szoku, gdy wyszło, że prowadzi podwójne życie”
„Robiłam za męża i dzieci wszystko - sprzątałam, gotowałam, wyprowadzałam psa. Kiedy zachorowałam, nikt się mną nie przejął”
„Rodzice nie chcą być ciężarem, dlatego wspomnieli o domu opieki. Przecież opieka nad nimi to mój obowiązek”

Redakcja poleca

REKLAMA