„Robiłam za męża i dzieci wszystko - sprzątałam, gotowałam, wyprowadzałam psa. Kiedy zachorowałam, nikt się mną nie przejął”

kobieta zmęczona obowiązkami fot. Adobe Stock, Krakenimages.com
„Znalazłam się w ślepym zaułku, za dużo na siebie wzięłam. Wszystkim, łącznie ze mną, wydawało się, że tak jest dobrze, dopóki nie siadło mi zdrowie. Kiedy spróbowałam wycofać się z małej części obowiązków, natknęłam się na opór, bo zdezorientowana rodzina, przyzwyczajona do mojej sprawności, przytaiła oddechy, czekając, aż mi przejdzie”.
/ 19.06.2023 19:15
kobieta zmęczona obowiązkami fot. Adobe Stock, Krakenimages.com

Kiedy usłyszałam diagnozę, poczułam się tak, jakby ktoś odciął mi zasilanie – energia, która mnie napędzała, uleciała, zrobiło mi się odrobinę słabo. Jestem chora? I co teraz będzie? Nie byłam przyzwyczajona do bezradności, mam się nie denerwować?

Ciekawe jak. Jeśli zwolnię obroty, co stanie się z moją rodziną? Byłam od wszystkiego, Cezary nie da sobie rady z dziećmi, chyba nawet nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, że jego syn uważa się za dorosłego i żąda należnych mu przywilejów w rodzaju całonocnych imprez.

To nie on się z chłopakiem wykłóca o wszystko, tylko ja

Agata nie sprawia kłopotów, ale wymaga troski i matczynego oka. Cezary ją kocha, ale to nie wystarczy. Do tej pory od spraw domowych byłam ja, wszystko grało, dopóki nie poczułam się źle.

– Halo, chyba mi tu pani nie zemdleje? Początki choroby wieńcowej to nie koniec świata, proszę się nie zamartwiać – pani doktor przerwała wypisywanie recepty i przyjrzała mi się znad okularów. To, co zobaczyła, nie spodobało jej się, bo wstała i podeszła do mnie. Ponownie mnie osłuchała, zmierzyła ciśnienie i poleciła przenieść się na leżankę.

– Odpocznie pani i się uspokoi. Może wody? Nie? To proszę głęboko oddychać, a w przerwach między oddechami powiedzieć, czym pani się tak zdenerwowała? – spytała dociekliwie. – Chorobę udało się rozpoznać we wczesnym stadium, trochę pani zwolni, zadba o siebie i będzie dobrze. Ruch, odpowiednia dieta i lekarstwa sprawią, że ucisk w klatce piersiowej już się nie powtórzy.

I będę mogła wrócić do normalnego życia? – spytałam z nadzieją.

– To zależy, co się kryje pod tym określeniem – odparła ostrożnie lekarka.

– Mam masę obowiązków, praktycznie cały dom jest na mojej głowie.

– Myślę, że z tym nie będzie kłopotu, o ile w zakres prac domowych nie wchodzi dźwiganie ciężarów.

– A, jeszcze praca, siedząca, na pełnym etacie – przypomniałam sobie. – Pomagam też rodzicom, no i mamy psa. Dzieci wyprowadzają go fanaberyjnie, męża często nie ma w domu, najczęściej ja z nim spaceruję.

Ruch to zdrowie – uśmiechnęła się doktor.

– Mieszkamy na czwartym pietrze, windy w budynku brak… – uzupełniłam.

Lekarka westchnęła

– Już rozumiem. Rano biegnie pani do pracy, w której spędza minimum osiem godzin. Potem pędem do domu, bo pies czeka. Po drodze małe zakupy, bo w domu zawsze czegoś brakuje. Potem już z górki – ogarnąć dom, sprawdzić, co u dzieci, ugotować obiad na jutro. Zrobić kolację, pozmywać po domownikach, przepierka, wieczorny spacer z czworonogiem i już można iść spać.

Tak to mniej więcej wygląda, z drobnymi modyfikacjami – przyznałam. – Zasuw, ale co robić? My, kobiety, już tak mamy.

– Znam ten model z rodzinnego domu, w swoim zrobiłam wiele, żeby go nie powtórzyć. Napatrzyłam się, jak mama harowała na dwa etaty, jeden w pracy, drugi w domu. Nie narzekała, podobnie jak pani uważała, że taki jej los. Nawet była dumna, że tak dobrze sobie ze wszystkim radzi.

– Ja też jestem dobrze zorganizowana, dom działa jak w zegarku – wtrąciłam.

– Zazdroszczę umiejętności, ja musiałam zaangażować domowników, przy systemie dyżurów nie potrafiłabym wszystkiego pogodzić. Dzielimy się obowiązkami z mężem, wdrażamy też do nich syna. Jest jeszcze mały, ale dobrze mu idzie, w przyszłości nie będzie wymagał obsługi.

Słowo „obsługa” nieładnie zabrzmiało w moich uszach

Zrobiło mi się nieprzyjemnie, nawet trochę się oburzyłam.

– Nie jestem służącą, tylko panią domu – zaznaczyłam. – Pracuję dla rodziny, żeby mieli czysto, co jeść i żeby nie chodzili w niewyprasowanych ubraniach. Pani mama miała rację, to powód do dumy.

– Pani domu. Kiedyś znaczyło to całkiem co innego, przeniesione w czasy urobionych po łokcie matek i żon już tak dobrze nie brzmi. Obecne panie domu nawet nie podejrzewają, jak bardzo to określenie się zdezaktualizowało. No, ale ja nie o tym chciałam.

Żyje pani w ciągłym pośpiechu, mam rację? Godziny biegną, dzień ucieka, a jeszcze tyle do zrobienia. Właśnie z tego musi pani zrezygnować, zwolnić, znaleźć czas dla siebie. Spacer z psem można przedłużyć, pogapić się w niebo, przez godzinę nie myśleć o niczym. To bardzo relaksujące.

Przez godzinę? Piksel byłby zadowolony, ja mniej

Godzina w plecy, dobre sobie, ciekawe jak wyrobiłabym się ze wszystkim. Pani doktor całkiem odpłynęła! Może ona miała samoobsługową rodzinę, moja wymagała silnej ręki i starań. Mamo to, mamo tamto…

A dajcie wy mi spokój!

Nie tylko domowe obowiązki zajmowały mi czas, trzymałam rękę na pulsie, zajmowałam się dziećmi, co wymagało nie lada dyplomacji, bo Agata i Jacek woleliby, żeby zdjąć z nich rodzicielskie oko. Czternaście i szesnaście lat, najgorszy wiek. Gdybym ich nie pilnowała, nie przemawiała do rozumu, nie wykłócała się o wszystko, byłoby cienko.

Cezary niewiele o nich wiedział, kochał ich, ale chyba nie do końca rozumiał. Nie był w kursie, codzienne sprawy pozostawił mnie. Tak wyszło, nie zastanawiałam się dlaczego. Mąż angażował się, gdy sytuacja tego wymagała albo kiedy uznał to za konieczne, ale na ogół pozostawał na uboczu wydarzeń.

Mogłabym mu powiedzieć, że lekarz nakazał mi zmniejszyć liczbę obowiązków, więcej odpoczywać, ale co by to dało? Denerwowałabym się, czekając, aż Cezary zrobi to, co ja wykonywałam intuicyjnie, tkwiłam w temacie, on musiałby się dopiero wciągnąć.

O ile by potrafił, w co wątpiłam

Wykupiłam przepisane leki i postanowiłam, że zobaczę, jak będzie. Zobaczyłam w zasadzie od razu po powrocie do domu: Jacka zastałam w drzwiach, próbował się ewakuować. Do kolegi, jak twierdził. W zlewie piętrzyła się góra talerzy, z pokoju Agaty płynęła głośna muzyka, Piksel kręcił się pod nogami z nadzieją na spacer.

– Dlaczego żadne z was go nie wyprowadziło? – spytałam jak wiele razy przedtem. – Najpierw obowiązki, potem życie towarzyskie – wręczyłam smycz Jackowi. – Po drodze wyrzucisz śmieci.

– Dlaczego ja? – zajęczał syn. – Nie mam czasu, umówiłem się. Agata nie może wyjść z psem? – zawołał.

– To już ustalicie między sobą – ucięłam stanowczo. – Chciałabym też wiedzieć,  dlaczego nie włożyliście talerzy do zmywarki.

– A od kiedy mamy to robić? – odpysknął Jacek.

– Nie tym tonem, proszę – pouczyłam go słabo.

Znajomy ucisk rozlewał się po klatce piersiowej

Nie był silny, ale wystarczający, by mnie zaalarmować. Usiadłam i próbowałam się uspokoić. Łatwo było pani doktor zalecać zwolnienie obrotów, żeby to zrobić musiałabym uciec na bezludną wyspę.

– Mamo! Nie mogę znaleźć szarej bluzy – koło mnie pojawiła się Agata. – Co tak siedzisz? – zainteresowała się, widząc, że nie odpowiadam.

– Już nie siedzę, wychodzę z psem, skoro żadne z was nie miało na to chęci – podniosłam się ociężale.

Nagle zapragnęłam schronić się przed roszczeniami bliskich, zejść z linii strzału, zyskać trochę czasu tylko dla siebie, żeby pomyśleć co dalej. Dolegliwości, diagnoza i słowa lekarki o obsługujących wszystkich wokół paniach domu tłukły mi się po głowie.

Pani doktor nie miała racji, byłam dumna ze swojej sprawności, z tego, że pod moją ręką dom funkcjonował jak należy, że wszystko ogarniałam.

Teraz jednak, być może dlatego, że dopadła mnie wieńcówka, zauważyłam, jak wygodne stały się dzieci. Pies? Mama go wyprowadzi, jak wróci do domu. Ulubiona bluza, rzucona kilka dni temu do kosza z brudną bielizną, sama się wypierze i ułoży w szafie, a jeśli nie, mama będzie wiedziała, co się z nią stało.

Bez słowa odebrałam Jackowi smycz, zawołałam Piksela i zamknęłam drzwi po drugiej stronie. Chodziłam z psem długo, a kiedy zaczynałam się denerwować, że pora wrócić do domu sprzątnąć bałagan i nastawić obiad na jutro, robiłam jeszcze jedno okrążenie wokół skweru.

Piksel nie mógł uwierzyć własnemu szczęściu

Tak dobrze od dawna mu nie było. W pewnym momencie zniknął mi z oczu, zawołałam go, ale nie przybiegł. Zaniepokoiłam się.

– Tutaj jest, bawi się z Gryzeldą – zawołał ktoś zza kępy krzewów.

Okrążyłam krzaki i wpadłam na jakiegoś mężczyznę. Pod jego nogami kotłowały się dwa psy, jeden był mój. Bawiły się z takim zapałem, że aż się uśmiechnęłam.

Przyjemnie na nie popatrzeć, prawda? – zauważył właściciel Gryzeldy.

– Aż dziwne, że do tej pory nie rozmawialiśmy, od dawna znam panią z widzenia. Przemykała pani tak szybko, zawsze zastanawiałem się, dokąd pani tak spieszno.

– Do domu – uśmiechnęłam się. – Wie pan, obowiązki wzywają.

– Miły spacer każdemu się należy, psom i nam. Obowiązki mogą poczekać.

Zgodziłam się z nim, bo czyż nie to samo powiedziała pani doktor? Zostałam jeszcze chwilę, facet miał na imię Tadeusz, dobrze nam się rozmawiało, bawiące się psy dostarczały tematów, po chwili dołączyła do nas pani z jamnikiem, potem przybiegł skądś wesoły kudłacz, a za nim zdyszany starszy pan.

Zrobiło się tłumnie i wesoło, do domu wróciłam późno, rozbawiona i zrelaksowana. Przeszło mi, kiedy weszłam do mieszkania.

– Mama wróciła! – krzyknęła Agata.

– Nareszcie, już chciałem zgłosić zaginięcie – z kuchni wyłonił się zirytowany Cezary.

– Obiad jadłem – zameldował jak dziecko.

– Czy ktoś włożył naczynia do zmywarki? – spytałam, zdejmując Pikselowi obrożę.

Odpowiedziała mi wymowna cisza.

Jeszcze tego wieczoru poszłam za ciosem i powiedziałam mężowi, czego dowiedziałam się w gabinecie lekarskim.

– Chciałabym, żebyście bardziej angażowali się w domowe obowiązki – oznajmiłam na koniec. – Na początek każde z was mogłoby zadbać o porządek wokół siebie.

– Jestem za – zgodził się Cezary.

Zawołał Agatę i oznajmił, że od dziś ma pomagać mamie.

– A Jacek? Będzie się obijał? – zareagowała błyskawicznie córka.

Jacka nie było, korzystając z mojej nieobecności wymknął się do kolegi i najwyraźniej nie zamierzał szybko wracać. Tę sprawę też omówiłam z mężem. Kiwał głową, zgadzając się z każdym moim słowem, a potem powiedział coś zupełnie przeciwnego.

– Chłopak dorasta, musi mieć trochę swobody.

Niby racja, ale ten medal miał dwie strony

Poprosiłam Cezarego, żeby, skoro się tak dobrze zna na dorastaniu młodych mężczyzn, wziął syna pod swoje skrzydła i przypilnował, by wchodzenie w dorosłość mu nie zaszkodziło.

Cezary najpierw się zgodził, a potem zdziwił.

– Dlaczego ja? – spytał zupełnie jak Agata. – A co ty będziesz robiła?

Opadły mi ręce.

– Będę chodziła na długie spacery z Pikselem – warknęłam. – On jeden nie pyta mnie „dlaczego ja?”.

Ta rozmowa nie miała sensu, Cezary rozumiał, czego od niego chcę, ale tylko teoretycznie. Tak się zdenerwowałam, że musiałam wziąć dodatkową tabletkę, pomogła, jednak nastroju mi nie poprawiła.

Znalazłam się w ślepym zaułku, za dużo na siebie wzięłam. Wszystkim, łącznie ze mną, wydawało się, że tak jest dobrze, dopóki nie siadło mi zdrowie. Kiedy spróbowałam wycofać się z małej części obowiązków, natknęłam się na opór, bo zdezorientowana rodzina, przyzwyczajona do mojej sprawności, przytaiła oddechy, czekając, aż mi przejdzie i znowu obejmę funkcję domowego lidera.

Lekarka nie miała racji, nie byłam ich służącą, ale przewodnikiem, na którym się opierali, wcale o tym nie wiedząc.

I oczywiście tego nie doceniali

Po kilku dniach zdania się na pomoc dzieci i męża dom zarósł brudem, a w łazience piętrzyła się góra prania. Rzuciłam się do sprzątania, cały wieczór jeździłam na szmacie, co przypłaciłam bólem krzyża. Stanowczo się psułam, wszystko mi siadało, musiałam być dla siebie łagodniejsza.

I właśnie wtedy się zbuntowałam. Skoro nikt nie rozumiał moich potrzeb, musiałam zadbać o nie sama!
Z konieczności zaczęłam traktować po łebkach niektóre obowiązki domowe, nadal gotowałam, ale w domu nie lśniło, a dzieci i mąż nie mogli znaleźć swoich upranych ciuchów, bo te nadal zalegały w koszu.

Wychodziłam z domu, żeby tego nie widzieć, Piksel był mi za to bardzo wdzięczny. Okazało się, że jego przyjaciółka Gryzelda spaceruje o podobnej porze, często spotykaliśmy suczkę na skwerze, oczywiście z właścicielem.

Dzięki Tadeuszowi odkryłam nowe miejsca do spacerów, pokazał mi w pobliskim parku ukryte ścieżki i polanki odwiedzane przez psiarzy. Poznałam nowych ludzi, twarze migały jak w kalejdoskopie. Pani od Luny, pan od Ramzesa. Tak ich nazywałam, co było zabawne i bardzo odświeżające, odrywało myśli od domowych kłopotów.

A tych nie ubywało, w dodatku Cezary zaczął się dziwnie zachowywać, nie podobało mu się, że na tak długo znikam z domu, nie lubił, jak opowiadałam mu o nowych znajomych. Nie zamierzałam ukrywać spotkań z Tadeuszem i innymi właścicielami psów, nie sądziłam, że Cezary po tylu latach małżeństwa może być zazdrosny.

Pewnego dnia, gdy wróciłam z Pikselem do domu, zastałam na tablicy korkowej kartkę z harmonogramem.

– Już nie musisz wyprowadzać psa, dzieci cię wyręczą, będą wychodzić z nim kolejno, a ja tego przypilnuję – oznajmił mój nadzwyczajnie z siebie zadowolony mąż.

– A moje spacery? – zaprotestowałam.

– Możesz chodzić ze mną, byleby nie na skwer – zaznaczył.

Miło z jego strony, że wreszcie się zaangażował i pomyślał o mojej wygodzie, ale jak będzie, to się jeszcze zobaczy.

Czytaj także:
„Sąsiad uknuł intrygę, by zeswatać mnie ze swoim synem. Nie patrzył na to, że rozbija mój szczęśliwy związek”
„Podczas szybkiej randki oczarowała mnie pewna kobieta. Umówiłem się z nią już kolejnego dnia, ale doszło do pomyłki”
„Od lat prowadzę działalność i uczciwie płacę podatki, ale mam już dość. Wolę iść na bezrobocie niż użerać się z urzędnikami”

Redakcja poleca

REKLAMA