„Tak zabalowałam, że zapomniałam, że jestem matką. Ocknęłam się, gdy pokój dzieci był pusty, a do drzwi zapukała policja”

załamana matka fot. Adobe Stock, SB Arts Media
„Wróciłam do mieszkania. Usiadłam na krześle i próbowałam zebrać myśli. Zastanawiałam się, gdzie mogą być moje dzieci. I co powinnam zrobić. Szukać ich na sąsiednim osiedlu? Do kogoś zadzwonić? Ale do kogo? W głowie mi szumiało, było mi niedobrze”.
/ 05.04.2023 12:30
załamana matka fot. Adobe Stock, SB Arts Media

Wychowałam się w domu, w którym picie było na porządku dziennym. Ojciec alkoholik zamienił nasze życie w piekło. Nienawidziłam go, nienawidziłam wódki.

Czasami, gdy spał, zakradałam się do kuchni i wylewałam cały alkohol do zlewu. Przysięgłam sobie wtedy, że gdy dorosnę i sama stworzę dom, nigdy nie będzie w nim alkoholu.

Wyszłam za mąż z wielkiej miłości, tuż po ukończeniu szkoły średniej. Wkrótce urodziłam syna Olka, potem córkę Karinę. To był najszczęśliwszy okres w moim życiu. Andrzej, sporo ode mnie starszy, był cudownym, opiekuńczym człowiekiem. Dbał o mnie i o dzieci, starał się, by niczego nam nie brakowało. Planowałam, że gdy syn i córka trochę podrosną, to będę się dalej uczyć. Pójdę do szkoły pomaturalnej albo nawet na studia. Niestety, nigdy nie zrealizowałam tych planów.

Niedługo po moich dwudziestych piątych urodzinach mąż miał wypadek samochodowy. Gdy dotarłam do szpitala, już nie żył. Nie zdążyłam się nawet z nim pożegnać. Po śmierci Andrzeja mój świat się zawalił. Czułam się skrzywdzona, oszukana przez Boga.

Obraziłam się na niego. „Skoro jesteś taki miłosierny, to dlaczego zabrałeś mi ukochanego męża i skazujesz mnie na takie cierpienie?” – pytałam w myślach. Z rozpaczy sięgnęłam po alkohol. Nie piłam wódki, bo przez ojca miałam do niej wstręt, ale piwo. Gdy dzieci szły spać, wypijałam dwa lub trzy i świat od razu wydawał mi się bardziej kolorowy, a życie samotnej matki znośniejsze.

U mnie są najlepsze imprezy!

Z czasem piłam coraz więcej. Uważałam, że mi to nie przeszkadza ani w pracy, ani w prowadzeniu domu. Dzieci zadbane, mieszkanie mniej więcej posprzątane.
Tylko w koszu na śmieci coraz więcej puszek po piwie…

Samotne picie szybko przestało mi poprawiać samopoczucie. Wręcz przeciwnie, wpędzało mnie w coraz większy dołek. Nie było nocy, bym otwierając kolejne piwo, nie użalała się nad swoim losem. Znienawidzona praca, dom, praca, dom. I nic poza tym, żadnych przyjemności.

Zaczęłam więc szukać towarzystwa do picia. Tłumaczyłam sobie, że wśród ludzi odżyję, znowu nabiorę wiatru w żagle, może nawet poznam jakiegoś mężczyznę. Do baru ze względu na dzieci nie mogłam wyjść, więc zaczęłam urządzać imprezy w domu. Każdy pretekst był dobry, żeby zaprosić gości. Znajomi wiedzieli, że lubię piwo, więc przynosili ze sobą zgrzewkę lub dwie.
Po alkoholu stawałam się duszą towarzystwa. Byłam śmiała, otwarta, wesoła. „Takiej zabawy jak u ciebie nie ma nigdzie na świecie” – słyszałam po każdej imprezie. Pękałam z dumy! 

Najgorsze, że ciągle zamroczona alkoholem, zupełnie zapomniałam, że jestem matką. Nie sądziłam, że moim dzieciom dzieje się jakaś krzywda. Przecież jak przychodzili goście, to zamykałam je w ich pokoju. Uważałam, że są już na tyle duże, że potrafią znaleźć sobie jakieś zajęcie, a potem położyć się samodzielnie spać.

Zresztą nigdy nie narzekały, nie skarżyły się. Siedziały cichutko u siebie. Myślałam więc, że wszystko jest w najlepszym porządku. I pewnie myślałabym tak do dziś, gdyby nie tamto wydarzenie, sprzed kilku miesięcy.

To była niedziela

Obudziłam się koło południa. Impreza, jak to przed wolnym dniem, trwała przez całą noc, więc i tak byłam niewyspana. Bolała mnie głowa, potwornie mnie suszyło. Niestety, w mieszkaniu nie było już ani jednej pełnej butelki piwa. Ledwie żywa poczłapałam do pokoju dzieci, by zobaczyć, co robią. Był pusty.

Na początku specjalnie się tym nie przejęłam. Pomyślałam, że Olek i Karinka pewnie poszli pobawić się do dzieci sąsiadów. Często tak robili, gdy się nudzili. Wrzuciłam więc coś na siebie i zapukałam do mieszkania naprzeciwko. Niestety, nie było ich tam. Wybiegłam przed blok – też nic. Już spanikowana zaczęła biegać po osiedlu i nawoływać dzieci po imieniu. Ale choć wrzeszczałam wniebogłosy, nie było żadnego odzewu. Kamień w wodę.

Wróciłam do mieszkania. Usiadłam na krześle i próbowałam zebrać myśli. Zastanawiałam się, gdzie mogą być moje dzieci. I co powinnam zrobić. Szukać ich na sąsiednim osiedlu? Do kogoś zadzwonić? Ale do kogo? W głowie mi szumiało, było mi niedobrze. W końcu pomyślałam, że najpierw pójdę do sklepu i kupię sobie piwo na kaca, a dopiero później podejmę jakąś decyzję. Liczyłam na to, że jak się podleczę, to umysł mi się rozjaśni.

Nie zdążyłam jednak wypić kupionego piwa, bo nagle odezwał się dzwonek do drzwi. Myślałam, że to dzieci wracają, więc otworzyłam bez zerkania przez wizjer. Chciałam nawet wrzasnąć, gdzie były, ale głos mi uwiązł w gardle. W progu stało dwóch policjantów. Bez specjalnych wyjaśnień zabrali mnie na komendę. Tam dowiedziałam się że Olek i Karinka są w pogotowie opiekuńczym. Zgarnął ich patrol policji, gdy szli z plecaczkami na dworzec Funkcjonariuszom powiedzieli, że uciekli z domu, bo mama ich nie kocha i się nimi nie zajmuje.

Pewnie spodziewacie się, że teraz napiszę, że po tej wiadomości obudziło się we mnie sumienie. Zrozumiałam, że byłam złą matką, że przez swoje pijaństwo skrzywdziłam dzieci. Nic podobnego. W pierwszym momencie byłam na nie wściekła. Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego naopowiadały takich bzdur. Przecież w domu nie działa im się żadna krzywda! Kochałam je i zajmowałam się nimi najlepiej, jak umiałam. A że coś tam sobie wypiłam? Zrobiłam imprezę? No i co z tego?! Mam prawo cieszyć się życiem.

Przesłuchującym mnie policjantom powiedziałam więc, że to wszystko kłamstwa, że syn mści się za to, że nie chciałam mu kupić tabletu. I że nastawił przeciwko mnie siostrę. Dziś, gdy przypomnę sobie tamte zeznania, mam ochotę zapaść się ze wstydu pod ziemię. 

Jak to zabiorą mi dzieci?!

Byłam przekonana, że ta cała historia zakończy się happy endem, że dzieci po moich wyjaśnieniach wrócą ze mną do domu. Srodze się jednak zawiodłam. Policja wszczęła dochodzenie. Znajomi, którzy tak bardzo chwalili moje imprezy, zeznawali teraz przeciwko mnie. Opowiedzieli o każdym wypitym przeze mnie piwie, każdej spędzonej na dobrej zabawie nocy. No i stało się to, co się stało. Sąd rodzinny zabrał mi Olka i Karinkę i umieścił ich w domu dziecka. Sędzia wydał także zakaz odwiedzin. No chyba że zgłoszę się na leczenie i przestanę pić.

Z sądu wyszłam zszokowana. Dopiero w domu dotarło do mnie, co się stało. Zastanawiałam się, czy jeszcze kiedyś zobaczę swoje dzieci. Zrobiło mi się tak potwornie smutno, że aż się rozpłakałam. Znowu czułam się skrzywdzona i oszukana. Tak jak wtedy, gdy straciłam męża. Chciałam już wyjść z domu i kupić w sklepie kilka piw, ale w przedpokoju nagle się zatrzymałam. Spojrzałam w lustro. „Sama jesteś sobie winna! To przez to przeklęte piwsko zabrali ci dzieci” – krzyknęłam do swojego odbicia.

Zaparzyłam duży dzbanek mocnej herbaty. Przesiedziałam przy niej do świtu. Rano zgłosiłam się do urzędu gminy, do komisji ds. rozwiązywania problemów alkoholowych i powiedziałam, że chcę się leczyć. Najlepiej w zamkniętym zakładzie, bo na wolności sobie nie poradzę.

Początki terapii były bardzo trudne

Choć dostawałam leki, pragnienie picia było tak wielkie, że myślałam, że zwariuję. Bez celu plątałam się po korytarzach, próbując jakoś je zagłuszyć. Któregoś dnia skręciłam do przyszpitalnej kaplicy. Nie wiem dlaczego. Może po to, by znowu pokłócić się z Bogiem, zapytać, dlaczego skazuje mnie na takie cierpienie? A może dlatego, że właśnie Bóg tak chciał?

W konfesjonale dostrzegłam księdza. Nie zastanawiając się, uklękłam i zaczęłam się spowiadać. To była najdłuższa spowiedź w moim życiu. Opowiedziałam o wszystkim: śmierci męża, smutku, żalu do Boga, pijaństwie, utracie dzieci. Spodziewałam się, że ksiądz mnie potępi, tymczasem on miał dla mnie tylko słowa otuchy i pocieszenia.

– Pan Bóg cię kocha i ma na twoje życie najlepszy plan. Musisz tylko w to uwierzyć. A wtedy wytrwasz w trzeźwości i odzyskasz dzieci – przekonywał.
Jego słowa mną wstrząsnęły i dodały mi sił. Gdy odeszłam od konfesjonału, już wiedziałam, że dam radę, że przestanę pić.

Ze szpitala wyszłam po dwóch tygodniach. Bałam się, że skręcę od razu do sklepu, po piwo, ale jakaś siła mnie powstrzymała. I powstrzymuje do dziś. Od pięciu miesięcy nie wzięłam do ust nawet kropelki. Pracuję, chodzę na spotkania AA.

Przede wszystkim zaś walczę o odzyskanie dzieci. Sędzia zezwolił już na widzenia, więc odwiedzam je prawie codziennie. Przepraszam, tłumaczę im, że byłam chora, ale teraz już zdrowieję i wkrótce zabiorę je do domu. Troszkę się jeszcze boczą, jakby nie dowierzały, ale zauważyłam, że czekają z niecierpliwością na te odwiedziny.

Czytaj także:
„Zaborcza szwagierka chciała odebrać mi dzieci. Wśród ludzi robi ze mnie potwora i straszy opieką społeczną”
„Opieka społeczna odebrała mi dzieci. Stał za tym mój ukochany, dla którego byłam idealną ofiarą. Zniszczył mi życie”
„Opieka społeczna zabrała mi dzieci, zamiast nam pomóc. A ja muszę na nie zarobić i wychować zupełnie sama, nie mając nikogo”

Redakcja poleca

REKLAMA