Zmiany… Nie znam nikogo, kto by je lubił. Milej tkwić w dobrze znanym środowisku, nie stresować się nowinkami. Ale czasem nie ma wyjścia.
Burmistrz naszego miasteczka poprosił mnie o rozmowę. Miła sekretarka zaprowadziła mnie do jego gabinetu, bardzo stylowo urządzonego.
– Pan burmistrz zaraz przyjdzie. Co dla pana? Kawa? Herbata?
– Poproszę kawę. Czarną.
Czekałem prawie dwadzieścia minut, popijając łyczkami aromatyczny napój i podziwiając wystrój gabinetu. Burmistrz to ma jednak klawe życie. Chodzi na otwarcia, uśmiecha się, przecina wstęgi i prowadzi sesje, ma piękny gabinet i kompetentną sekretarkę. Jednak zaraz przypomniałem sobie, że wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma, a trawa jest zieleńsza u sąsiada.
Ciekawa propozycja
Ktoś inny mógłby podobnie pomyśleć o moim zawodzie. Od ponad piętnastu lat uczę matematyki; zaczynałem w gimnazjum, potem w szkole podstawowej i miałem jeszcze kilka dodatkowych godzin w branżówce. Pasowała mi ta praca. Jak mawia mój kolega, wchodzisz i wychodzisz.
Żadnej odpowiedzialności, żadnych egzaminów, wyników i rozliczania z nich. Młodzież jest co prawda o wiele trudniejsza, ale można się dogadać. Lepiej pracowało mi się z nimi niż na przykład z rozwrzeszczaną dzieciarnią z klasy czwartej czy piątej… Zdążyłem wysączyć kawę do ostatniej kropli, gdy drzwi gabinetu otworzyły się gwałtownie i do środka jak burza wpadł burmistrz.
– Panie Arkadiuszu, dzień dobry! Witam, witam! Proszę wybaczyć spóźnienie, ale dziś mam prawdziwe urwanie głowy. Dwa kolejne projekty unijne należałoby rozpocząć zaraz już, a tutaj… Nieważne! Dziękuję za przyjście.
– Dzień dobry, panie burmistrzu. Nic nie szkodzi, doskonale wiem, jak jest.
– Zatem, drogi panie Arkadiuszu, przejdźmy do sedna. Wczoraj wieczorem dostałem informację, że pani Rozwadowska nie będzie kandydować na stanowisko dyrektora Dwójki. Więc mamy w związku z tym kłopot…
Nie przerywałem, nie wtrącałem się. Czekałem, aż wypowie to, czego już sam się domyśliłem.
– Bo widzi pan, nie mamy nikogo chętnego na to stanowisko. Pytałem już zastępców. Nikt nie chce. Pytam więc teraz nauczycieli, którzy mają podyplomówki z zarządzania. Wielu ich nie ma, a w stosownym wieku… – spojrzał na mnie znacząco. – Decyzja poprzedniej dyrektorki była tak nagła, że zostaliśmy na lodzie…
– Nie muszę dziś odpowiadać? Mam chwilę na przemyślenie sprawy?
– Oczywiście. Prosiłbym jednak myśleć szybko, nie dłużej niż tydzień. Wie pan, miałbym spokojniejszą głowę, a pan, gdyby się zgodził, zyskałby moją dozgonną wdzięczność…
Muszę się zastanowić i porozmawiać z żoną
Gdy skończył z pochlebstwami, rozmawialiśmy jeszcze prawie godzinę, ale już na ogólne tematy związane z gminą oraz oświatą. Podziękowałem tym samym tonem za kawę i propozycję dyrektorskiego stanowiska, po czym wyszedłem z urzędu. Dopiero w samochodzie miałem chwilę, żeby trochę ochłonąć i zastanowić się.
Szkoła numer dwa nie słynęła z wyników – czy czegokolwiek innego, poza miernością – nie miała nawet porządnej strony internetowej ani profilu na Facebooku. Średnia wieku nauczycieli w Dwójce to jakieś pięćdziesiąt plus. Pracowało tam kilka nauczycielek, które uczyły jeszcze mnie, na przykład moja wychowawczyni z klas cztery– osiem. Więc…
Trzeba się naprawdę solidnie zastanowić. Wejście w takie zastałe układy na pewno nie obejdzie się bez zgrzytów. Poprzednią dyrektorkę też pamiętałem z czasów, kiedy sam byłem uczniem, a ona młodą i energiczną nauczycielką wychowania fizycznego.
Teraz była zmęczoną starszą panią, przemaglowaną przez system i wieloletnie użeranie się z kadrą oraz uczniami. Czy jak zostanę dyrektorem, po paru latach też tak będę wyglądał?
– Myślę, że nie masz wyjścia – powiedziała Monika, kiedy streściłem jej rozmowę z burmistrzem. – Poprosił cię o spotkanie, powiedział, jak jest, i jeszcze wspominał o długu wdzięczności, jaki sobie u niego zaskarbisz. Myślę, że odmowa byłaby nierozsądna. Wyraźnie na ciebie liczy. Zwłaszcza że ta poprzednia odeszła niemal z dnia na dzień.
No, skoro małżonka tak radzi… Zadzwoniłem do burmistrza dwa dni później, przeprosiłem za zwłokę i oznajmiłem, że się zgadzam.
– Dziękuję bardzo, panie Arkadiuszu! Za telefon i dobre wieści! – ulga w jego głosie była równa radości.
Co za średniowiecze!
I tak się zaczęło. Na początku było mi strasznie trudno. Wiadomo, stara kadra miała swoje przyzwyczajenia, utarte ścieżki, jak koty przywykli do innego kierownictwa, a tu nagle pojawiła się nowa miotła i zaczęła wprowadzać swoje porządki.
Wszedłem „z ulicy” i wywracałem wszystko do góry nogami. Na dzień dobry wziąłem się za tablice w klasach. Wierzyć się nie chce, ale ciągle wisiały tam zwykłe, zielone tablice na kredę. Rozumiem, że nie w każdej sali muszą być od razu tablice z projektorami albo aktywne, mogą być białe na pisaki, ale… kreda? W dzisiejszych czasach? Przecież to średniowiecze.
Zrobiłem mały wywiad wśród pracowników obsługi oraz nauczycieli i okazało się, że szkoła brała udział w różnych projektach i trochę sprzętu posiadała.
– Więc dlaczego nikt go nie używa? – zwróciłem się do polonistki, chyba najmłodszej z grona, bo nie miała jeszcze czterdziestki. – Mamy kilka projektorów, tablice aktywne… I co? Wszystko poupychane w kantorkach. Czemu?
– Pani dyrektor kazała to sprzątnąć.
– Sprzątnąć? Przecież to doskonałe pomoce dydaktyczne!
Kobieta uśmiechnęła się krzywo.
– Tablica i kreda nam wystarczą.
W gabinecie dyrektora nie było komputera przy biurku. Pani Iwonka z sekretariatu, zapytana o tę mocno dziwną sytuację, wyznała, że dyrektorski laptop jest, owszem, ale zamknięty na klucz w szafce.
– Proszę mi go dać.
Kiedy otrzymałem „więziony” sprzęt, nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Ile on mógł mieć lat? Dziesięć, piętnaście? Dla komputera to kilka epok! I wcale nie wyglądał na używany. Zostawiłem go na razie, bo inne rzeczy były pilniejsze. Jakie? Sprawy bieżące, typu cieknący dach, zniszczona przez uczniów elewacja przy boisku, połamane ławki, kłopoty z ogrzewaniem i tak dalej, i tak dalej, miałem wrażenie, że lista ciągnie się w nieskończoność.
Od burmistrza wyszedłem więcej niż zadowolony
Zmiany systemowe, tak je nazwijmy, zacząłem od wprowadzenia dziennika elektronicznego, bo w Dwójce nadal funkcjonowały papierowe.
Jak oni się uchowali? Burmistrz o tym wiedział? A rodzice? Nikt tu nie był świadomy korzyści, jakie niesie ze sobą taka forma prowadzenia dokumentacji szkolnej?
Postanowiłem w tej sprawie skontaktować się z burmistrzem.
– Panie Arku – powitał mnie jowialnie i gestem wskazał krzesło. – Jakież to sprawy służbowe sprowadzają pana do mnie? Bo co tu kryć, nikt do mnie czysto towarzysko nie zagląda – zażartował burmistrz, a ja uśmiechnąłem się z grzeczności.
Siedziałem tam ponad półtorej godziny, ale udało mi się załatwić najpotrzebniejsze rzeczy. Projektory i nowe tablice, komputery do każdej klasy i do pokoju nauczycielskiego oraz cały pakiet oprogramowania dla jednostki, w którego skład wchodziły aplikacje do sekretariatu, księgowości, biblioteki i dziennika. Byłem więcej niż zadowolony.
Zwołałem zebranie rady pedagogicznej i tam zapoznałem kadrę ze zmianami, które się szykują. Tak jak przypuszczałem, nie byli zachwyceni.
– Niedługo odbędą się szkoleniowe rady pedagogiczne – mówiłem, starając się nie zwracać uwagi na ponure spojrzenia i niechętne szepty. – Zaczniemy od obsługi elektronicznego dziennika, potem przeszkolimy nauczycieli-bibliotekarzy, aby mogli przenieść pozycje z księgozbioru do aplikacji. Będzie to wymagało sporych nakładów pracy, ale dzięki temu potem będzie o wiele łatwiej. Uczniowie i nauczyciele zyskają dostęp do katalogu on-line. Kolejne szkolenie będzie dotyczyć obsługi tablic aktywnych i projektorów…
Po posiedzeniu dla większości kadry stałem się wrogiem numer jeden. Trudno. Skoro postanowiłem zmienić w tej szkole tyle, ile się da, nie mogłem zrażać się czymś takim jak brak popularności.
Teraz czekała mnie walka z księgową. Kiedy tylko dowiedziała się, że będzie musiała przesiąść się na inny program, rozpętała się burza.
– Ale ja mam tu wszystko! – pokrzykiwała zdenerwowana, wskazując palcem na swój komputer, mniej więcej z tej samej epoki, co laptop byłej dyrektorki. – Mam teraz całą księgowość od początku robić? Jakim cudem?!
– Pani Asiu – starałem się nie okazywać emocji – cała baza danych zostanie przeniesiona do nowego programu. Nic pani nie straci, wszystko będzie na swoim miejscu, niech się pani nie przejmuje. Firma zapewnia też szkolenia w zakresie obsługi oprogramowania i pomoc techniczną. Jeśli pani czegoś nie zrozumie albo będzie miała jakieś pytania, wytłumaczą.
– No ale dlaczego? Mój program jest gorszy? – upierała się.
– Jest starszy. Znacznie. A tamten jest nowszy i dostępny przez przeglądarkę. Zresztą na szkoleniu wszystkiego się pani dowie.
Parę siwych włosów mi przybyło, zanim księgowa w końcu skapitulowała. Uff, teraz pora na bitwę z sekretarką. O dziwo, z nią poszło gładko. Pani Iwona słuchała mnie bardzo uważnie, zgodziła się na zmiany i udział w szkoleniach. Ucieszyła się, że do wszystkiego będzie miała dostęp z poziomu przeglądarki, że program z sekretariatu będzie zintegrowany z dziennikiem i że wszystkie zmiany będą nanoszone na bieżąco w obu aplikacjach.
No i pięknie. Rozpoczęły się cykle szkoleń.
Choć przerobiłem je w poprzedniej szkole, uczestniczyłem w każdym. Niech potem nikt nie mówi, że celowo je opuszczam, bo nie chce mi się na nich siedzieć, a oni muszą. To był dobry ruch. Kadra spojrzała na mnie nieco łaskawszym okiem. Dobra nasza, zacierałem w duchu ręce, zawiązuje się między nami nić porozumienia.
Idzie ku dobremu
– To jednak bardzo dobre rozwiązanie – zwierzyła mi się chemiczka w przerwie szkolenia z obsługi dziennika. – Wystarczy przypisać rozkład materiału i tylko wybierać kolejne tematy lekcji. Do tego przy każdym jest już podstawa programowa, widać stopień realizacji materiału i można sobie wszystko zaplanować. To jest naprawdę dobre. Dziękuję bardzo.
Po tym szkoleniu do nauczycieli zaczęło chyba docierać, że te wszystkie zmiany są po to, aby ułatwić im pracę, a nie ją utrudniać.
Od tego momentu ruszyła prawdziwa „rewolucja w Dwójce”.
Równie pozytywne zaskoczenie kadra przeżyła przy szkoleniach z obsługi tablic aktywnych i projektorów. Podejrzewam, że większość nauczycieli nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że w internecie są takie olbrzymie zasoby pomocy dydaktycznych, które można wykorzystać na lekcjach.
Choćby wydawnictwa oferowały mnóstwo materiałów, dostęp do podręczników i ćwiczeń on-line, z multimediami specjalnie dostosowanymi do aktywnych tablic.
Długo to trwało i kosztowało mnóstwo wysiłku, trudnych rozmów, potu, a niekiedy łez, ale w końcu dopiąłem swego. Szkoła stała się w miarę nowoczesną placówką. Oczywiście pozostało jeszcze wiele rzeczy do zrobienia, ale mam czas. Zaniżam średnią wiekową, a kadencja dyrektora trwa pięć lat, w trakcie których można zrobić dużo dobrego. Może jakieś kółka zainteresowań, olimpiady, drużyna sportowa…? Pożyjemy, zobaczymy.
Udało mi się też uruchomić nowoczesną stronę internetową szkoły, gdzie znajdują się wszelkie potrzebne informacje, oraz założyłem profil szkoły na Facebooku. Wyznaczyłem odpowiedzialnych za to nauczycieli i zapewniłem im stosowny instruktaż, głównie z edycji strony internetowej, bo z Facebookiem mieli już do czynienia, więc orientowali się, co i jak.
Następnym krokiem było uruchomienie elektronicznego dziennika dla rodziców. Zorganizowałem dla nich spotkanie instruktażowe i… była bardzo dobra frekwencja.
– Dobrze, że pan to wprowadził – powiedział mi ojciec jednego z uczniów. – Wie pan, jak dziś jest. Człowiek zabiegany, nie ma na nic czasu, trzeba by urlop brać, żeby pójść do szkoły i zobaczyć, jak sobie dzieciak radzi tak naprawdę. A teraz? Raz-dwa na telefonie sprawdzę, co i jak, mogę napisać do wychowawcy albo innego nauczyciela. Świetny pomysł, panie dyrektorze. Nareszcie się coś w szkole dzieje.
Miło mi się zrobiło i już nie żałowałem, że zrezygnowałem z posady w poprzedniej placówce. Nawet naszła mnie myśl, że może mógłbym zostać dyrektorem dłużej. Zdecyduję za pięć lat. Na razie mogę być z siebie dumny.
Nauczyciele i administracja przekonali się, że nie chcę ich skrzywdzić ani dokładać im roboty, przeciwnie – staram się ułatwić im pracę i uczynić ją bardziej efektywną.
Dzieci chodzą teraz do szkoły z dwudziestego pierwszego wieku, a nie rodem z komuny, zaś rodzice mogą kontrolować postępy dzieci poprzez dziennik elektroniczny. Burmistrz też nie żałuje, że „zmusił” mnie do objęcia sterów w Dwójce. Sam widzę, że objęcie tej posady było dobrym posunięciem. Potrzebowali mnie tutaj, a ja zyskałem nowe, bezcenne doświadczenia.
Czytaj także:
„Synowi dokuczali w szkole, więc żona zarządziła nauczanie domowe. Problem w tym, że to ja miałem robić za nauczyciela”
„Po pierwszym dniu pracy nauczyciela chciałem iść na emeryturę. Na samą myśl, że będę musiał wrócić, robiło mi się słabo”
„Uwzięłam się na nielubianego ucznia, a on odpłacili mi pięknym za nadobne. Nie mam już czego szukać w zawodzie nauczyciela”