„Po pierwszym dniu pracy nauczyciela chciałem iść na emeryturę. Na samą myśl, że będę musiał wrócić, robiło mi się słabo”

nauczyciel zmęczony uczeniem fot. Adobe Stock, Africa Studio
„Wróciłem do pokoju nauczycielskiego. Czułem, jak koszula lepi mi się do pleców. Nie miałem pojęcia, jak przeżyję kolejne cztery lekcje. Do domu wróciłem skonany. – Mamo, ja chcę już na emeryturę. – Nie przesadzaj, dzwoniła do mnie Maryla. Jej zdaniem skoro z żadnej lekcji nie wybiegłeś z krzykiem, to jeszcze będzie z ciebie kawał nauczyciela”.
/ 24.03.2022 07:09
nauczyciel zmęczony uczeniem fot. Adobe Stock, Africa Studio

Kiedy szedłem na anglistykę, jednego byłem pewien: nigdy nie zostanę nauczycielem. Dobrze wiedziałem, że to straszna robota. Moja mama była polonistką i przez lata dyrektorką szkoły, a tata uczył chemii. Mama zrezygnowała z funkcji sześć lat temu. Stanowisko po niej przejęła jej wieloletnia zastępczyni, pani Marylka. Ale mama i tak kierowała szkołą z „tylnego siedzenia”.

Na anglistykę poszedłem z myślą, że będę tłumaczem. Pracę magisterską obroniłem w lipcu. Przez najbliższe pół roku mieliśmy z kumplem podróżować po Europie. Zaszaleć, zanim zostaniemy poważnymi ludźmi. Ale moje plany pokrzyżowała mama. Nie mogliśmy z tatą uwierzyć, gdy w kwietniu mama oświadczyła, że po wakacjach nie wraca do pracy.

– Mam 60 lat i pora na emeryturę – zadecydowała. Od razu założyłem się z ojcem, jak długo mama wytrzyma bez szkoły. Ja dawałem pół roku, ojciec jeszcze mniej.

Już w połowie lipca stało się jasne, że tata wygra zakład. Mama coraz częściej konferowała przez telefon z panią Marylką.

– Szykuj kasę – szepnął do mnie ojciec.

Niestety, okazało się, że chodziło o coś zupełnie innego.

– Antek, musisz mi pomóc. Sytuacja jest nagła i po prostu nie widzę innego wyjścia – zagaiła mama. – Musisz przełożyć tę wycieczkę co najmniej o semestr.

– Mamuś, o czym ty mówisz? Przecież wiesz, że mam już wszystko zaplanowane…

– Proszę, daj mi dokończyć. To poważna sprawa…

– Teresa, powiedz, czy ty jesteś chora? – zaniepokoił się mój ojciec.

– Jaka chora? Co też ci przyszło do głowy! – ofuknęła go mama. – Pani Kasia, anglistka, spodziewa się dziecka. Nie wróci we wrześniu do pracy. Pytałyśmy z Marylką w kuratorium, nie ma szans na nauczyciela. W jednej trzeciej szkół nie ma anglistów.  Dlatego musisz, synku, pomóc. Ale nic się nie martw. Starsze klasy przejmie pan Darek, a ty dostaniesz maluchy. Poradzisz sobie doskonale.

Mama miała już wszystko zaplanowane. Takim drobiazgiem jak moja zgoda w ogóle nie zawracała sobie głowy.

– Ale kochanie, tak nie można – próbował mnie bronić tata.

– Co nie można? Korona mu z głowy spadnie? Przecież to tylko na kilka miesięcy, zanim kogoś znajdziemy. Ta Europa nie zając, nigdzie mu nie ucieknie.

W wakacje siedziałem nad książkami

Przez kolejne trzy dni próbowałem się wykręcić. Na różne sposoby. Tłumaczyłem, że nie dam sobie rady, że nie umiem uczyć, że boję się dzieci. Na próżno. Oczywiście, mogłem po prostu powiedzieć: nie. Ale nie umiałem zrobić przykrości mamie.

– No zgoda, ale obiecaj, że będziecie cały czas kogoś szukać – skapitulowałem.

Mama aż klasnęła z radości. Następnego dnia przyniosła mi mnóstwo książek i płyt.

– Tu masz materiały. Maluchy u nas uczą się według tych podręczników – mama wskazała na zestaw żółtych książek. – Musisz się z nimi zapoznać. Tu masz opracowania i przykładowe konspekty. A do tego możesz dobrać dowolne materiały pomocnicze. Na pewno sobie poradzisz.

Zacząłem to wszystko przeglądać. Jeszcze nie minęła północ, a już byłem w histerii. Te wszystkie zalecenia: urozmaicaj lekcje, wprowadzaj zabawy… Ciężko mi było sobie wyobrazić siebie w starciu z jednym kilkulatkiem, a z kilkunastoma? Całe wakacje spędziłem nad książkami. I coraz bardziej panikowałem.

Na rozpoczęciu roku pani Marylka przedstawiła mnie wszystkim na akademii. Potem było zebranie w pokoju nauczycielskim.

– Pan Antoni, syn pani dyrektor – zaprezentowała mnie pani Marylka.

Mama musiała być lubiana, bo wszyscy zaczęli się do mnie uśmiechać.

– Janek, też anglista. Znam te dzieciaki, więc jakby co, to wal jak w dym. Pomogę – korpulentny mężczyzna koło czterdziestki poklepał mnie po plecach. – Będę urzędować w pracowni na końcu korytarza po lewej.

Dzień skończył się bardzo szybko. W nocy przewracałem się z boku na bok. Nazajutrz na lekcję o 11 szedłem po korytarzu jak skazaniec. W pokoju nauczycielskim nie było nikogo. Spojrzałem na plan lekcji. „Antoni W. – I B”. Czyli na pierwszy ogień pierwszaki. Nie miałem pojęcia, czy to lepiej czy gorzej. Znalazłem salę, w której uczyła się I B. Poczekałem na przerwę. Zadzwonił dzwonek i z sali wysypała się gromadka maluchów. Ledwie udało mi się utrzymać równowagę.

– Antek, anglista, prawda? – w klasie krzątała się miła blondynka. – Anka, wychowawczyni I B – przedstawiła się. – Zostanę z tobą przez chwilę, jak chcesz. Sama znam ich dopiero dwie godziny, ale pamiętam, jak to było, gdy dwa lata temu to ja zaczynałam.

Zgodziłem się skwapliwie. Poczułem się ciut raźniej. Znowu zabrzmiał dzwonek. „No to do boju! Przecież cię nie zjedzą” – powiedziałem do siebie.

Trudno było utrzymać ich uwagę

Chwilę trwało, zanim dzieciaki usiadły w ławkach.  

– Kochani, to jest pan Antek. Będzie was uczył angielskiego. Kto zna już jakieś słowa po angielsku? – zapytała Anka.

Wszyscy podnieśli ręce, ale zamiast czekać na wywołanie, zaczęli krzyczeć jedno przez drugie: „dog”, „shop”, „home”… Anka kilka razy klasnęła. Udało się jej ich uspokoić.

– Widzę, że wszyscy już znacie angielski. Doskonale. To zostawiam was z panem Antkiem.

Anka zniknęła za drzwiami. Sterczałem na środku klasy, a we mnie wpatrywała się ponad dwudziestka maluchów.

– To może najpierw sprawdzę obecność – wychrypiałem i uśmiechnąłem się. Usiadłem za biurkiem i zacząłem czytać nazwiska. Starałem się robić to jak najwolniej. Ale gdy skończyłem, okazało się, że z czterdziestu pięciu minut minęło dopiero dziesięć.

– To może na początek nauczymy się piosenki – zaproponowałem. – Usiądźcie wszyscy na dywanie.

Zrobiło się zamieszanie, ale po kilku minutach dzieciaki siedziały po turecku w półkręgu. Miałem pierwszy sukces pedagogiczny. Zaśpiewałem pierwszą linijkę. Umiałem śpiewać, ale i tak wiedziałem, że jestem purpurowy ze wstydu.

Z pierwszą zwrotką jakoś poszło. Ale przy kolejnej dzieci zaczęły się nudzić. I jeden po drugim rozpełzły się po całej klasie. Prosiłem, wołałem, klaskałem. Ale bezskutecznie. Spojrzałem na zegarek. „Boże, jeszcze kwadrans. Może po prostu niech robią, co chcą. Byle sobie krzywdy nie zrobili” – zacząłem kombinować. W tym momencie otworzyły się drzwi.

– Klasa, na miejsca. Raz, dwa, trzy – zawołała Anka.

Zapadła cisza. A po chwili wszyscy siedzieli grzecznie w ławkach.

– Nic się nie martw, nauczysz się – szepnęła Anka, a dzieciaki siedziały jak trusie.

– No to co? Pokażemy pani Ani, czego się nauczyliśmy? – zaproponowałem.

Zaśpiewaliśmy pierwszą zwrotkę piosenki. Cztery linijki. Dla lepszego efektu powtórzyliśmy dwa razy.

– Brawo, wspaniale – Anka zaczęła klaskać. I wtedy nadeszło wybawienie. Dzwonek. Dzieciaki wybiegły klasy.

– Cztery linijki piosenki. Kawał solidnej roboty – zakpiła Anka. – No dobra, dobra, najważniejsze, że żyjesz.

Wróciłem do pokoju nauczycielskiego. Czułem, jak koszula lepi mi się do pleców. Nie miałem pojęcia, jak przeżyję kolejne cztery lekcje. Do domu wróciłem skonany.

– Mamo, ja chcę już na emeryturę.

– Nie przesadzaj, dzwoniła do mnie Maryla. Jej zdaniem skoro z żadnej lekcji nie wybiegłeś z krzykiem, to jeszcze będzie z ciebie kawał nauczyciela – mama najwyraźniej doskonale się bawiła moim kosztem. – Zobaczysz, za miesiąc będzie dużo lepiej.

– Miesiąc? Mamo, ja nie dożyję weekendu! – zawołałem. – Wiesz, chyba mnie coś bierze. Pójdę jutro do lekarza. Przecież nie mogę zarazić czymś maluszków! – sięgnąłem po ostateczny argument.

Mama przyłożyła mi rękę do czoła.

– Oj, chyba będziesz żył. Chodź coś zjeść. Musisz mieć jutro siłę.

Mama miała rację. Po miesiącu pracy wreszcie śpię normalnie. Nie wychodzę już z każdej lekcji spocony jak po maratonie. Dzieciaki na mój widok na korytarzu wołają „Good morning” i wesoło machają. Ale i tak na każdej lekcji wyczekuję dzwonka dużo bardziej niecierpliwie, niż gdy sam byłem uczniem. Zapytałem Janka, czy to minie.

– Ja po dwudziestu latach pracy też ciągle tak mam – uśmiechnął się i poklepał mnie po ramieniu.

Czytaj także:
„Była piękna i wciąż mnie kusiła. Nie wytrzymałem. Odbiłem żonę najlepszemu przyjacielowi”
„Kilka lat poświęciłam opiece nad niepełnosprawnym synem. Gdy usłyszałam, że jestem >>garkotłukiem<< coś we mnie pękło”
„Gdy tylko zobaczyłem Monikę, wiedziałem, że to ta jedyna. Nie ważne, że miała obrączkę na palcu. Musiałem ją mieć”

Redakcja poleca

REKLAMA