„Mogę zarobić kokosy, ale boję się, że jak wyjadę, mąż znajdzie sobie inną kobietę. Nie tylko do pomocy przy garach”

smutna kobieta fot. Adobe Stock, Julija
„Głowię się i ogarniają mnie coraz większe wątpliwości. Z jednej strony bardzo korci mnie, by skorzystać z propozycji Marioli. Pieniądze, które mogłabym zarobić w Anglii, rozwiązałyby nasze problemy. Bez kłopotu moglibyśmy spłacać kredyt, a do tego wreszcie żyć jak ludzie. Tyle że oddzielnie”.
/ 16.07.2023 07:15
smutna kobieta fot. Adobe Stock, Julija

Jestem pielęgniarką, a mój mąż nauczycielem historii. Ledwie wiążemy koniec z końcem. Nie dlatego, że jesteśmy rozrzutni, żyjemy ponad stan. Wręcz przeciwnie, liczymy każdy grosz i trzy razy zastanawiamy się, zanim wydamy choćby złotówkę. Dobijają nas raty.

Gdy dziesięć lat temu urodził się Tomek, postanowiliśmy przestać się tułać po wynajętych kawalerkach i zamieszkać we własnym mieszkaniu. Chcieliśmy, żeby dziecko miało poczucie bezpieczeństwa, chowało się w domu rodzinnym, a nie przenosiło się z nami z miejsca na miejsce. Wzięliśmy kredyt – olbrzymi. Niestety, we frankach. Dziś wiem, że to była głupota, ale pracownik banku zapewniał nas ze wszystkich sił, że to idealne, tanie i bardzo korzystne rozwiązanie. Pomyśleliśmy, że facet wie, co mówi, bo przecież jest fachowcem, więc podpisaliśmy papiery. Dwa miesiące później wprowadziliśmy się do naszego M-3. Byliśmy tacy szczęśliwi. 

Co było potem, wiemy wszyscy. Kurs franka pogalopował w górę, a kredyt wraz z nim. Mimo to staraliśmy się go spłacać. Ja brałam prywatne dyżury przy chorych, mąż pracował na półtora etatu, w dwóch gimnazjach. Dobrze, że moja mama zajęła się synkiem, bo nie wiem, co by się wtedy działo. W każdym razie oboje harowaliśmy jak woły, ale bank co miesiąc dostawał swoją daninę. Jednak od mniej więcej dwóch lat coraz trudniej nam na nią zarobić. Dyżurów jest coraz mniej, a nawet gdyby były, to nie mam siły pracować każdego dnia przez 24 godziny na dobę. Muszę przecież kiedyś spać, odpocząć, zająć się domem.

A Piotr? No cóż. Po ostatniej reformie w oświacie właściwie stracił pracę. Uczy co prawda jeszcze w tych dogorywających gimnazjach, ale w każdym z nich jest zatrudniony tylko na część etatu. Razem ma trzy czwarte. Po spłaceniu rat i stałych rachunków właściwie nic nie zostaje nam na życie. Zrozpaczeni myśleliśmy nawet, żeby sprzedać mieszkanie i pozbyć się kredytu, ale co dalej? Znowu tułać się po wynajmowanych lokalach? Przecież to też kosztuje. I to niemało. A poza tym na wykończenie i urządzenie naszego gniazdka wydaliśmy mnóstwo pieniędzy. Szkoda by było to wszystko stracić.

Co miesiąc siadamy więc z ołówkiem w ręku, podliczamy nasz domowy budżet i zastanawiamy się, na czym by tu jeszcze zaoszczędzić. Od tego myślenia głowy puchną nam jak balony. Bo choć w telewizji bez przerwy mówią, że w Polsce żyje się jak w bajce, to ja mam oczy i widzę, że wszystko wokół drożeje w zastraszającym tempie. A pensje stoją jak zaczarowane albo wzrastają o jakieś nędzne grosze.

Szlag mnie trafia, gdy myślę, ile musimy się nastarać i namęczyć, żeby nasz syn nie chodził głodny. Gdyby chociaż człowiek miał nadzieję, że za rok albo dwa uda mu się oderwać od tego dna.  

Przy ostatnim planowaniu domowego budżetu mąż powiedział mi ze smutkiem, że jeśli nie wydarzy się jakiś cud, to będziemy klepać biedę do końca życia. Wierzę w cuda, lecz wydawało mi się, że doświadczają ich raczej inni. A jednak…

Chyba jej się dobrze powodzi

To było tydzień temu. Wracałam z pracy po całodziennym dyżurze. Byłam tak skonana, że ledwie trzymałam się na nogach. Skręciłam w stronę przystanku autobusowego i zderzyłam się z jakąś kobietą. To była Mariola, koleżanka ze szkoły pielęgniarskiej. W przeciwieństwie do mnie wyglądała naprawdę świetnie. Zadbana, elegancka, wypoczęta. Chciała mnie zaciągnąć do kawiarni. Nie miałam ochoty nigdzie iść, bo byłam potwornie zmęczona, ale ona koniecznie chciała pogadać. Nie widziałyśmy się przecież tyle lat! 

Usiadłyśmy, zamówiłyśmy kawę i zaczęłyśmy rozmawiać. Okazało się, że Mariola kilka lat temu rzuciła pracę w szpitalu i wyjechała do Anglii. Zatrudniła się w ekskluzywnym domu opieki dla seniorów i jest z tej pracy bardzo zadowolona. A teraz przyjechała w odwiedziny do rodziny.

– No ale dość już o mnie. Co u ciebie? – zapytała w pewnym momencie. 

– U mnie? Nic specjalnego. Mam męża, syna, pracuję w szpitalu. Jakoś żyję – starałam się przywołać na twarz coś w rodzaju uśmiechu. 

Wyszedł mi jednak raczej grymas, bo Mariola nagle spoważniała.

– Masz jakieś kłopoty? – spytała i wbiła we mnie wzrok. 

Nie lubię zwierzać się innym ze swoich problemów, ale wtedy nie wytrzymałam. 

– Mam. Jeden. Ale tak wielki, że nie mogę spokojnie zasnąć – spuściłam głowę.

– Mów natychmiast!  

Przez następne pół godziny opowiadałam, jak przez ostatnie lata wyglądało moje życie. O rosnących ratach kredytu, dziurawym domowym budżecie, rozpaczliwych próbach utrzymania się na powierzchni. 

– Naprawdę nie wiem już, co robić. Mam wrażenie, że zapadam się w jakąś czarną otchłań, z której nie ma wyjścia – westchnęłam na koniec. 

– Znasz dobrze angielski? – zapytała Mariola ni z tego, ni z owego. 

– Znam. A co? 

– Bo chyba mogę ci pomóc – odparła. 

– Naprawdę? Jak? 

– W tym domu opieki, w którym pracuję, poszukują doświadczonej pielęgniarki. Kontrakt na minimum dwa lata. Praca lekka nie jest, jak to przy starszych ludziach, ale tragedii nie ma. I płacą naprawdę świetnie – nachyliła się i wyszeptała mi do ucha sumę. 

Gdy ją usłyszałam, to mi się w głowie zakręciło. 

– Naprawdę aż tyle?

– Uhm. A do tego jeszcze mieszkanie służbowe. Nic specjalnego, pokój z aneksem kuchennym i łazienką, ale czynsz jest symboliczny. Z jedzeniem też nie ma kłopotu, bo w kuchni dla pensjonariuszy zawsze coś zostaje. Jeśli się postarasz, to co miesiąc możesz odłożyć prawie całą pensję. 

– Brzmi naprawdę świetnie… – westchnęłam. 

– Prawda? Jak chcesz, to jeszcze dziś do nich zadzwonię i powiem, że znalazłam odpowiednią kandydatkę.

– Czyli mnie? – upewniłam się. 

– No pewnie! Oczywiście będziesz musiała przesłać kilka dokumentów poświadczających umiejętności zawodowe, ale to tylko formalność. Znają mnie tam i ufają. Wiedzą, że nie polecę im byle kogo. To jak, dzwonić czy nie? – chwyciła za telefon. 

 Nie ukrywam, zastrzeliła mnie tą propozycją. Miałabym zostawić Piotra, Tomka i ot tak wyjechać do Anglii? W głowie mi się to nie mieściło. 

Mariola jakby czytała w moich myślach. 

– Ale jestem głupia! Chcesz się pewnie najpierw zastanowić – odłożyła komórkę.

– No właśnie… To nie jest taka zwyczajna zmiana pracy. Sama rozumiesz, mam rodzinę… – tłumaczyłam. 

– Jasne. Nie ma sprawy. Będę jeszcze w Polsce przez trzy tygodnie. Zapisz sobie mój numer i zadzwoń. Niezależnie od tego, jaką decyzję podejmiesz – odparła. 

Tak po prostu ich zostawić?

No i od tamtego czasu siedzę i myślę. Sama, bo na razie nie powiedziałam o niczym Piotrowi. Oczywiście korciło mnie, żeby mu się zwierzyć, ale doszłam do wniosku, że najpierw sama muszę sobie wszystko poukładać, zastanowić się, czy w ogóle chcę jechać. Głowię się i ogarniają mnie coraz większe wątpliwości. Z jednej strony bardzo korci mnie, by skorzystać z propozycji Marioli. Pieniądze, które mogłabym zarobić w Anglii, rozwiązałyby nasze problemy. Bez kłopotu moglibyśmy spłacać kredyt, a do tego wreszcie żyć jak ludzie. Tyle że oddzielnie.

Teoretycznie Piotr i Tomek mogliby pojechać ze mną, ale wiązałoby się to z koniecznością wynajęcia drogiego mieszkania. Bo służbowe jest tylko dla pielęgniarek. No i gdzie w Anglii miałby pracować mój mąż? Jest z wykształcenia magistrem historii, a nie budowlańcem. Wspólny wyjazd więc odpada. 

A więc co? Rozłąka. Ja tam, oni tutaj. Czy uda mi się to przetrwać? Czy nie umrę z tęsknoty? I wreszcie, czy mężczyźni mojego życia sobie beze mnie poradzą? Tomek nie jest już co prawda małym dzieckiem, nie wymaga ciągłej opieki, ale powoli wchodzi w głupi wiek. Lepiej mieć go na oku. Moja mama jest schorowana, więc już nie pomoże, a teściowa mieszka na drugim końcu Polski. Wszystko byłoby więc na głowie Piotra.

Mój mąż to dobry facet, ale domowo trochę niezaradny. Zamiast sprzątać, prać czy gotować, woli czytać te swoje książki historyczne i oglądać w telewizji filmy dokumentalne. Jak znam życie, będzie kupował gotowe dania, a sprzątał tylko od czasu do czasu. Istnieje też inne niebezpieczeństwo: że znajdzie sobie inną kobietę. Nie tylko do pomocy przy garach. Przesadzam? Wcale nie! Ile takich historii się słyszy? Ile małżeństw się rozpadło przez takie wyjazdy? Co mam robić?

Czytaj także:
„Przez rosnące raty kredytu, ledwo wiążę koniec z końcem. Nie stać mnie na dziecko, a mam 35 lat i mój zegar biologiczny tyka”
„By spłacić kredyt, tyram za granicą. Gdy nie dotarłam na komunię chrześniaka, usłyszałam, że myślę tylko o kasie”
„Przyjaciółka ciągle papla o swoich romansach. Ja nie mam czasu na facetów, bo haruję jak wół, żeby spłacić kredyt”

Redakcja poleca

REKLAMA