Zaledwie trzy miesiące narzeczeństwa, sześć miesięcy po ślubie, a tu proszę – w prezencie mieszkanko warte ponad pół miliona! Super, co? No jasne, bratowa okazała się nie w ciemię bita. Przejrzałam ją od razu, gdy tylko ją zobaczyłam... Nie dam się zrobić w konia! Kiedy młodziutka, piękna dziewczyna traci głowę dla schorowanego faceta, który, nie oszukujmy się, nawet w łóżku nie jest w stanie jej zadowolić – każdy myślący człowiek powinien nabrać podejrzeń.
Nie chcę znieważać pamięci Michała
Był naprawdę cudownym człowiekiem. W pewnej chwili zaczął odgrywać w moim życiu nawet ważniejszą rolę niż matka i ojciec. Od kiedy tylko sięgam pamięcią, od zawsze stawał w mojej obronie, jak przystało na troskliwego i kochającego brata. Każdego dnia towarzyszył mi w drodze do szkoły, dbając o moje bezpieczeństwo. Nikt nie śmiał mnie tknąć. Cała szkoła wiedziała, że jeśli ktokolwiek spróbuje dokuczyć Karolinie z pierwszej A, to będzie musiał się liczyć z gniewem Michała z szóstej B!
Gdy byłam już starsza, dostrzegłam, że wszystkie dziewczyny w szkole szaleją na jego punkcie. Być może nie wyglądał jak model z okładki, ale emanował ciepłem, które działało na kobiety niczym lep na muchy. Nie miało znaczenia czy to rówieśniczki, babcie czy smarkule.
Ale nowotwór to nowotwór, potrafi odstraszyć nawet najbardziej zakochaną dziewczynę. Nie zapomnę chwili, kiedy te okropne wieści spadły na nas jak grom z jasnego nieba, a Michał spotykał się wtedy z Beatą. Ona momentalnie zniknęła z jego życia... No cóż, można się było tego spodziewać.
Gdy Michał otwierał mamie słoik z ogórkami, zdarzył się wypadek – złamał rękę, chociaż czynność wydawała się bardzo prosta. Kość w jego nadgarstku złamała się jak zapałka. Rzecz jasna, na początku w ogóle nie przyszło mu do głowy, że mógł doznać złamania. Myślał sobie, że niechcący coś naderwał, bo nieodpowiednio chwycił za przykrywkę.
Jednakże nadgarstek spuchł i sprawiał ogromny ból przy każdym, choćby minimalnym poruszeniu. Okłady nic nie pomagały. W związku z tym Michał postanowił pójść do lekarza. Ten okazał się bardzo kompetentny, gdyż oprócz skierowania na prześwietlenie, zlecił również wykonanie dodatkowych badań.
Niepokoił się, że brat tak łatwo doznał złamania. I wtedy padł wyrok. Od tego momentu rozpoczęła się walka z czasem, żeby przedłużyć życie Michała. Na początku sam mocno się angażował, ale nadszedł taki czas, że się poddał. Stracił nadzieję.
Ola zjawiła się niespodziewanie, pół roku po zdiagnozowaniu choroby. Była zatrudniona jako pielęgniarka w szpitalu, do którego trafił Michał na leczenie. Niby troskliwy anioł stróż, ale miała w sobie coś, co sprawiało, że od samego początku byłam wobec niej podejrzliwa.
Lecz Michał był totalnie nią oczarowany
Błyskawicznie się zaręczyli, a potem w mgnieniu oka wzięli ślub. Nie potrafiłam się uwolnić od przeczucia, że intencje Oli nie są do końca szczere. Jasne, gdyby straciła dla niego głowę, kiedy dopiero zaczął chorować i wciąż wyglądał jak przystojniak, to bym to ogarnęła. Ale pod sam koniec...
Michał był już na wózku, kiedy stanął na ślubnym kobiercu. Choroba wyniszczyła jego ciało do tego stopnia, że wyglądał jak cień dawnego siebie. Kości stały się kruche niczym suche patyki, pękając pod najmniejszym naciskiem. Lekarze nie chcieli tego przyznać otwarcie, ale jego czas na tym świecie dobiegał końca...
Zmarł zaledwie sześć miesięcy po ślubie. Pochłonięci organizacją ostatniego pożegnania, ani ja, ani rodzice nie dostrzegliśmy pewnej kwestii. Otóż Ola ewidentnie nie planowała opuszczać lokum, które dzieliła z Michałem!
Mieszkanie, które mój brat dostał w spadku po naszej babci, przeszło na jego własność. Kiedy odszedł z tego świata, byliśmy pewni, że jego żona sama zadecyduje się na przeprowadzkę. W końcu mieszkanie od zawsze należało do naszej rodziny. Jednak po pogrzebie Michała kontakt z Olą całkowicie się urwał. Nie dała nam żadnego znaku życia. Co więcej, nawet nie pojawiała się przy grobie męża, gdyż nie dostrzegliśmy tam żadnych świeżych wiązanek ani zapalonych zniczy.
Rodzice doszli do wniosku, że w zaistniałej sytuacji nie będą mieli oporów, aby wprost zapytać ją, kiedy planuje wyprowadzkę z mieszkania. Problem w tym, że nie odbierała od nas telefonów. Pracownik firmy telekomunikacyjnej poinformował nas, że ktoś odłączył telefon stacjonarny. Próbowaliśmy także dodzwonić się na jej komórkę, ale bezskutecznie.
Rodzice, pełni obaw, ale wciąż nieświadomi powagi sytuacji, pojechali do mieszkania. Na miejscu okazało się, że zamki zostały wymienione. Doskonale pamiętam, jak się wściekli. Mimo wszystko cierpliwie czekali na byłą synową przed drzwiami mieszkania. Gdy w końcu się zjawiła, uprzejmie spytali o jej plany, dając do zrozumienia, że jej postępowanie jest nie do przyjęcia. Starali się zachować spokój.
– To mieszkanie należy teraz do mnie! Odziedziczyłam je po moim mężu! – padła odpowiedź.
Nagle wszystko stało się jasne
Ola, pracując jako pielęgniarka na oddziale onkologicznym, miała pełną świadomość, że dni Michała są policzone. Nasłuchując różnych pogaduszek, doszła do wniosku, że facet ma w mieście niezłe mieszkanie. Wtedy wpadła na pomysł, by zacząć się wokół niego kręcić i niewielkim nakładem sił przejąć mieszkanie, gdy mąż odejdzie z tego świata.
– Olka już wcześniej próbowała podobnych numerów z innymi pacjentami – zwierzyła mi się później jedna ze szpitalnych pielęgniarek, z którą się zaprzyjaźniłam, kiedy odwiedzałam brata. Nie czułam urazy, że mnie nie uprzedziła. W sumie to nie jej interes i pewnie nie chciała się mieszać.
– Był u nas kiedyś starszy, samotny pacjent z nowotworem trzustki – kontynuowała opowieść Magda. – Olka wyraźnie próbowała go obrobić, ale facet zmarł, zanim zdążyła doprowadzić sprawę do końca. Podobnie jej nie wyszło z młodym pacjentem cierpiącym na guza mózgu.
Jego bliscy, którzy nie należeli do biednych, postawili dziewczynie ultimatum. Powiedzieli, że nawet jeśli ślub dojdzie do skutku, to i tak doprowadzą do jego anulowania, bo stan psychiczny chłopaka pozostawia wiele do życzenia. Na nieszczęście Michała udało się jej poślubić. Ale nie wszystko poszło po jej myśli... Nie zdawała sobie sprawy, że lokal wcale nie jest własnością mojego brata. On jedynie figurował tam w dokumentach meldunkowych od osiemnastych urodzin. A po ślubie bez problemu wpisał ją jako swoją małżonkę.
Formalnie to mieszkanie należało do babci
Kiedy babcia zmarła, dowiedzieliśmy się o problemach zdrowotnych Michała. Wtedy nikt nie zawracał sobie głowy sprawami spadkowymi. Kwestia dotycząca tego, do kogo należy mieszkanie, została odłożona na później. Niestety, jako rodzina babci, nie mogliśmy ot tak po prostu wykopać stamtąd Olki. Była tam zameldowana, więc według prawa mogła tam przebywać. I doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
– Możecie w ostateczności załatwić mi jakieś inne gniazdko. Byleby dorównywało standardem temu i było moje – rzuciła uszczypliwie.
Istniał tylko jeden sposób, żeby wykurzyć Olkę z mieszkania. Trzeba było udowodnić, że od sześciu miesięcy tam nie mieszka. „Zamożny koleś lub porządna fucha. Jedynie te dwie rzeczy zdołają ją wypchnąć z tej chaty!” – przyszło mi do głowy.
Niezapowiedzianie wsparła mnie Magda, pielęgniarka pracująca w szpitalu. Kiedy dowiedziała się o naszych kłopotach, stwierdziła:
– Musicie ją wysłać do roboty za granicę. Norwegia to marzenie każdej pielęgniarki. Chyba mam pewien pomysł, jak to załatwić...
Magda świetnie wiedziała, kto w Polsce zajmuje się rekrutacją. Po paru dniach skontaktowała się ze mną.
– Zapewnił, że postara się pomóc, ale Olka musi napisać podanie. Nie martw się, przekonam ją do tego – zapewniła mnie znajoma.
No i rzeczywiście, Magdzie udało się przekonać moją byłą bratową do tego wyjazdu. Olka kompletnie nie wiedziała, że ja i Magda się dobrze znamy, więc w ogóle nic nie podejrzewała. Po dwóch miesiącach dostała ofertę pracy w szpitalu w Norwegii.
– Zaproponowali jej całkiem spore pieniądze, ale ona ciągle się waha – powiadomiła mnie Magda. – Wyobraź sobie, że zwierzyła mi się, że boi się, że straci mieszkanie. Powiedziałam jej, że przecież nikt nie musi wiedzieć, że wyjeżdża. No i może wpadać tu co miesiąc albo dwa. Wtedy sąsiedzi zobaczą, że jest i potwierdzą, że ciągle tu mieszka.
Po miesiącu Olka wyjechała, a ja przez kolejne pół roku ze stresu obgryzałam paznokcie, zastanawiając się, czy nam się uda.
Zjawiła się dwa razy
Mimo że specjalnie pofatygowała się do sąsiadki, niczego to nie zmieniło. Pani z naprzeciwka, której mama przyjaźniła się blisko z moją babcią, aż kipiała ze złości na wspomnienie tego, co Olka próbowała zrobić naszym bliskim.
Sąsiadka tylko grała miłą i przyjazną, żeby wprowadzić tamtą w błąd. No a później i tak zrobiła po swojemu. Jak w końcu wybrałam się do urzędu, żeby wymeldować byłą bratową, a pani Małgorzata zaświadczyła, że Olka już w tym miejscu nie mieszka. To samo powiedział policjant z rejonu. Ale kluczowa w całej sprawie była umowa Olki z tym szpitalem w Norwegii, którą zorganizowała Magda.
Kiedy już ogarnęłam wszelkie formalności, z niemałą przyjemnością przesłałam Olce skan świstka potwierdzającego jej wymeldowanie. Jedyne, co zachowała po związku z Michałem, to złotą obrączkę, która zapewne wylądowała już w jakimś lombardzie.
Czytaj także:
„Gdy przyłapałam przyszłego męża na zdradzie, jego kochanka nie zdążyła nawet włożyć majtek. Musiałam się zemścić”
„Nakryłam szefa z kochanką. Nie doniosłam, bo na moim koncie co miesiąc przybywa kilka tysięcy”
„Wstydziłam się, że mąż mnie zostawił, a nie powinnam. W końcu to on nie potrafił być wierny”