Ta jedna noc

seks fot. Panthermedia
Nie mogłam uwierzyć, że wyszedł bez pożegnania i mnie zostawił. Wiedziałam jedynie, jak mu na imię. Tylko co z tego?
/ 25.04.2012 15:42
seks fot. Panthermedia

Tegoroczny karnawał spędziłam wesoło. Mieszkam w Białymstoku i choć od kilku lat pracuję, nie zaniedbuję dawnych znajomych ze studiów. Moja paczka nadal mocno się trzyma. Ciągle jestem zapraszana na domówki, spotkania w knajpce czy w którymś z klubów w mieście, albo choćby na weekend nad jeziorem (zimą– ze śnieżnym szaleństwem, bo narty na Suwalszczyźnie nie są wcale czymś niezwykłym!; latem – na pływanie i opalanie się).
Podczas jednej z naszych imprez właśnie w karnawale poznałam faceta, w którym – tak, właśnie tak! – zakochałam się od pierwszego wrażenia.

Przez niego moi znajomi prawie się na mnie obrazili
Przyszłam jak zwykle ze znajomymi: pięć dziewczyn i trzech chłopaków. Wśród nas jest tylko jedna para, reszta to single. Studiowaliśmy na tym samym wydziale, więc niejedno już razem przeżyliśmy.
Zamówiliśmy duży stolik. Oczywiście nie po to, żeby przy nim siedzieć! Chcieliśmy poszaleć na parkiecie. Tymczasem ledwie ja zdążyłam wyjść na parkiet – wszyscy się na mnie obrazili, bo od pierwszego tańca z nieznajomym przepadłam dla świata i mojej paczki.
Nawet nie wiedziałam, jak mu na imię.
Nasze ciała poruszały się w tym samym rytmie, jakbyśmy byli jednością. Doskonale wyczuwaliśmy każdy swój następny krok, ruch ręki, ramion…
Nie rozmawialiśmy, jak gdyby czując, że nie po to jesteśmy. Liczyły się tylko rytm i muzyka. Czułam się tak cudownie, że w moim odczuciu bluźnierstwem byłoby zepsuć te chwile jakimiś prozaicznymi informacjami o pracy, ulubionych książkach, filmach czy pasjach.
Zresztą byłam święcie przekonana, że jeszcze nadejdzie czas na takie rozmowy, a gdy noc zbliży się do końca, wymienimy się choćby numerami telefonów.
No właśnie…
Było jak w bajce, ale się skończyło…Wyszło na to, że rozstaliśmy się, nie wiedząc o sobie absolutnie nic. Poza jednym drobnym faktem: on wreszcie usłyszał moje imię, a ja jego. „Jacek, Jacek, Jacek” – powtarzałam je w myślach, nadaremnie oczekując jego powrotu. Bo on zniknął. Po prostu wyszedł bez słowa.
Pocieszałam się, że ktoś z moich znajomych na pewno go zna – w końcu Białystok to nie Nowy Jork czy Tokio. Niestety! Ku mojemu rozczarowaniu nikt nie miał pojęcia, kim był tajemniczy Jacek.
– Pewnie przyjezdny – stwierdził beztrosko Michał.
Obdarzyłam go tak beznadziejnie smutnym spojrzeniem, że od razu mocno mnie od siebie przytulił.
– Nie martw się, Edytko, jakoś znajdziemy tego twojego księcia z bajki! No chyba że zamieni się w żabę – rzucił Michał, próbując mnie rozśmieszyć.
Pozostali zapamiętali tylko, że w grupie znajomych Jacka było kilku facetów i dwie niezbyt atrakcyjne, dziewczyny.
– Dziwne – zaczęła Iwona. – Wszyscy tak nagle się poderwali i ruszyli do wyjścia, jakby ktoś ich gonił.
– A ty wtedy gdzie byłaś? – zapytał mnie, czujny jak zwykle, Michał.
– W toalecie! – parsknęłam wściekła na samą siebie.
Gdy jednak znajomi opowiedzieli mi, w jakim tempie Jacek i jego towarzystwo opuścili lokal, zrozumiałam, że coś musiało się wydarzyć. I chyba to nie było przyjemne. Sprawa wydała mi się tajemnicza, lecz nie zmieniało to faktu, że wciąż nie wiedziałam nic o wspaniałym tancerzu.
– Wystawił mnie… Takie już jest to moje pieskie szczęście – jęknęłam.
Książę, mój książę, gdzie jesteś? Czekam na ciebie!
Było mi strasznie przykro i źle. Przeryczałam nawet noc w mieszkaniu Magdy, mojej koleżanki od serca.
– Jak mogłam być tak głupia!… – szlochałam w jej poduszkę.
– I wypuścić z ręki taką okazję? – przyjaciółka nie dowierzała moim rozterkom. – Przecież tylko z nim tańczyłaś? Nic
o nim nie wiesz, nie mogłaś się…
– Zakochać? – dokończyłam za nią. – Owszem, mogłam się zauroczyć, i tak właśnie się czuję. Tęsknię za nim!
– Nie przejmuj się, zrobimy śledztwo. W końcu to nie królewski bal, a on nie jest Kopciuszkiem, który zamienił się w dynię…
– No nie, teraz to chyba coś ci się pomyliło – powiedziałam i mimowolnie zachichotałam.
Nagle pojawiło się we mnie przekonanie, że na pewno gdzieś go spotkam. Tymczasem Magda jakby uparła się, aby popsuć mi humor, bo zaraz dodała:
– A może dobrze się stało? Może to jakieś podejrzane towarzystwo? Tak się szybko zwinęli…
– Ale chyba zapłacili?
– Tak, widziałam nawet, jak ten „twój” pośpiesznie regulował rachunek i jednocześnie tęsknie się rozglądał po sali.
– A ty oczywiście nie mogłaś podejść i coś mu powiedzieć! – zarzuciłam jej.
– Co? Że zaraz wyjdziesz? Przecież znam cię i wiem, jak długo potrafisz się robić na bóstwo! Poza tym myślałam, że jeszcze wrócą, że są stąd i wszystko da się odkręcić. Ale co ja ci się tu tłumaczę! – wkurzyła się Magda. – Ty to naprawdę! Zawsze musisz się tak długo pindrzyć przed lustrem? Jakby od tego zależało całe twoje życie!
– Dzięki za takie pocieszanie – mruknęłam, lecz poczułam lekkie ukłucie.
„Może Magda ma rację? Może on tylko wydawał się fajny, a w rzeczywistości jest typem spod ciemnej gwiazdy? Dealerem narkotykowym, bossem, wykidajłą?” – uznałam na koniec.


Czas płynął, a moja nadzieja, że spotkam gdzieś Jacka, gasła. Nie trafiłam na niego w żadnym klubie ani na żadnej dyskotece czy imprezie w mieście. Znajomi – trzeba im to przyznać – bardzo się przejęli i rozpytywali wszędzie o mojego niedoszłego amanta. Jednak najwidoczniej tajemniczy Jacek i jego paczka rzeczywiście nie byli stąd.
Pewnego wieczoru pomyślałam, że powinnam otrząsnąć się z tego zakochania i wreszcie wziąć się w garść. Mimo to cały czas miałam przed sobą jego wysoką sylwetkę i wpatrzone we mnie ciemne oczy. Nigdy też nie tańczyło mi się z nikim tak świetnie jak z nim… Co tu kryć: miałam poczucie, że zmarnowałam okazję poznania chłopaka, który był przeznaczony tylko dla mnie.

Wszystko przez obolały kręgosłup taty
Karnawał się skończył i nastały smutne szare dni wielkiego postu. W pracy miałam huk roboty i wszystko na przedwczoraj. Siedziałam po godzinach i rzadko umawiałam się ze znajomymi.
Na dodatek musiałam zająć się tatą. Poczuł się źle, dokuczał mu kręgosłup.
Mama nie ma prawa jazdy, na mnie więc spadły obowiązki związane z wożeniem go do znanego w mieście kręgarza.
Facet ten podobno miał niesamowite wyczucie i nie tylko świetnie nastawiał kręgi, ale też wykonywał masaże. Mieszkał, niestety, dość daleko, bo aż pod Suwałkami, co powodowało, że na podróże musiałam wygospodarować sporo czasu.
Podczas jazdy tato oczywiście dawał mi mnóstwo złotych rad. Nic dziwnego: jako typowy facet swojego pokolenia, nie ufał zbytnio kobiecie za kierownicą…
Kiedy z nim jeździłam, byłam więc spięta, ale trzymałam nerwy na wodzy.
Do czasu.
Tamtego wieczoru z zaaferowania przeoczyłam ograniczenie prędkości.
– Oj nie, tylko nie to! – jęknęłam, widząc drogowy patrol.
– Mówiłem ci przecież – zaczął tato, lecz ja nie podjęłam dyskusji, bo w okienko stukał już policjant.
– Dobry wieczór – powiedział.
Podskoczyłam na dźwięk jego głosu. Spojrzałam w górę: nade mną stał Jacek.
W mundurze wyglądał zniewalająco. Zrobiło mi się słabo. Starałam się ukryć podniecenie, zwłaszcza że on mnie nie rozpoznał: miałam na głowie czapkę z daszkiem, bo w aucie wysiadło ogrzewanie. Bałam się, że mój książę zaraz znów zniknie – jak tamtej nocy…

Wlepił mi mandat i tyle było naszego spotkania
W końcu nasze spojrzenia spotkały się i chyba dotarło do niego, kim jestem. Jednak nie dane nam było pogadać, bo natychmiast wtrącił się mój tato. Zaczął mnie usprawiedliwiać, jakbym była stworzeniem niespełna rozumu, co doprowadziło mnie do furii.
– Wie pan, panie władzo, dziewczyna jest zmęczona, no przegapiła ten znak. A poza tym nie ma dużego doświadczenia jako kierowca…
– Tato, proszę – jęknęłam.
Bo po pierwsze – nie było to prawdą, po drugie – nie chciałam wypaść przed moim księciem na ostatnią fajtłapę.
Tato jednak niezrażony ciągnął temat, pogrążając mnie w rozpaczy. Nawijał, jak to ogólnie dobrze sobie radzę, tylko „Wie pan, wieczór, nadgodziny, i jeszcze starego ojca musi do lekarza wozić”. Ponieważ monolog taty nieco się przedłużał, podszedł do nas drugi policjant. I tak rozwiały się moje ostatnie nadzieje, że Jacek zagada do mnie jakoś prywatnie.
Skończyło się na tym, że pan władza spisał mnie i wlepił najniższy
mandat z możliwych. Po czym… życzył nam dobrej nocy. I tak skończyło się nasze nieoczekiwane spotkanie.
Potem z wrażenia tylko cudem nie złamałam kolejnych przepisów drogowych.
Kiedy po odstawieniu taty do domu i wymówieniu się od kolacji dotarłam do swojej maleńkiej kawalerki, rzuciłam się na łóżko i rozryczałam ze złości:
– Pięknie! Tak mnie potraktował!
I jeszcze na dodatek muszę zapłacić mandat! A ja nocami o nim śniłam…
Pomyślałam, że los zakpił sobie ze mnie już dwa razy, i obiecałam sobie solennie, że trzeciego nie będzie. Nie wiem, czy bardziej bolało mnie serce, czy zraniona duma, lecz byłam nieugięta.
Tydzień później, gdy wracałam z zakupów, ktoś zawołał mnie po imieniu. Odwróciłam się: to był znowu Jacek. Tym razem ubrany jak wtedy w klubie. Nim zareagowałam, wyjął mi koszyk z ręki.
– Pewnie ciężki, pomogę ci – powiedział, uśmiechając się nieśmiało.
Tak, ucieszyłam się na jego widok, jednak odżyły we mnie wspomnienia poprzednich naszych spotkań i ze złością szarpnęłam za koszyk:
– Obejdzie się, panie władzo.
– Ejże, to tak mnie witasz? Chyba ci przeszkadzam – zmarszczył brwi i uważnie mi się przyjrzał. – Nie będę ci psuć popołudnia, jeśli nie chcesz.
Odtajałam nieco.
– Ostatnie nasze spotkanie sporo mnie kosztowało – odparłam już bardziej ugodowym tonem.
Parsknął śmiechem:
– Mnie w to nie mieszaj! To ty przekroczyłaś prędkość! Ja tylko zrobiłem, co do mnie należało. A poza tym potraktowałem cię najłagodniej, jak mogłem w tych okolicznościach.
– Dziękuję – odparowałam zimno, bo znowu mnie zdenerwował. – poradzę sobie bez znajomości z…
– Gliną? To chciałaś powiedzieć? Tak myślałem… – westchnął ciężko. – Dlatego tam, w klubie, zwlekałem z rozmową na temat pracy. Nie chciałem cię do siebie zrazić, ale stało się – mówił zgnębiony. – Nie wiem czemu, ludzie jakoś specjalne nas nie kochają. A przecież policja jest to to, żeby ludziom służyć. No nic, przepraszam. Już i tak nadużyłem twojego czasu i… swojej władzy.
– Chodzi ci o to, że sprawdziłeś, gdzie mieszkam? – upewniłam się pospiesznie, bo nie chciałam byśmy się tak rozstali.
– Przecież spisałem twoje dane. Wtedy w nocy nie miałem szansy się z tobą umówić, więc postanowiłem poczekać na lepszy moment. Ale rozumiem, że się pomyliłem – zakończył i oddał mój koszyk.
O nie! Nie może sobie tak odejść. Nie tym razem!
– Poczekaj, to nie tak – za wszelką cenę starałam się uratować sytuację. – Ja tylko… Byłam tak zaskoczona… A potem ten mandat… Myślałam, że to ty zakończyłeś naszą dziwną znajomość, bo nie przyznałeś się do mnie przed swoim kolegą ani moim tatą. A teraz spotykam cię tutaj i słyszę takie słowa. Przepraszam. Trochę mnie zaskoczyłeś. I nie myśl, że twój zawód to dla mnie jakiś problem.
– Ale czasem utrudnia życie prywatne… – zaczął się tłumaczyć. – Wtedy zniknąłem bez słowa, bo mieliśmy pilne wezwanie. Ci ludzie, z którymi byłem w klubie, to w większości koledzy i koleżanki z pracy. Nie mogłem na ciebie czekać.
– Cóż, rozkaz to rozkaz – odparłam.
– Chyba to rozumiem.
– A jeszcze ci powiem, że szukałem cię, rozglądałem się po całej sali…
– Dobrze, że jednak udało nam się wreszcie spotkać w „milszych okolicznościach przyrody” – uśmiechnęłam się.
Jacek parsknął śmiechem, po czym pomógł mi zanieść ciężki koszyk do domu. Przyjęłam go herbatą i ciastem mojej mamy, którego na szczęście nie zjadłam poprzedniego wieczoru. Przegadaliśmy cztery godziny i umówiliśmy się na kolejne spotkanie, a potem jeszcze jedno, i jeszcze jedno…
Od dwóch lat jesteśmy razem i wciąż czujemy się jak dwie połówki jabłka, które się odnalazły. Jakbyśmy byli jednością. Dzięki Jackowi wiem jedno: prawdziwa miłość warta jest mandatu!

Redakcja poleca

REKLAMA