Nieudane randki w ciemno

panthermedia_randka.jpg fot. Panthermedia
Jakiś czas temu się rozwiodłem i zaczynała doskwierać mi samotność. Znajomi postanowili pomóc mi znaleźć kobietę mojego życia. Po wielu nietrafionych próbach zdałem się na ślepy los!
/ 14.06.2011 07:03
panthermedia_randka.jpg fot. Panthermedia
Janusz, mój kolega z firmy, namówił mnie na pierwszą randkę po rozwodzie.
– Marta to najlepsza przyjaciółka mojej żony, na pewno ci się spodoba. Wolna, niezależna, w dodatku jest pediatrą – kusił Janusz, dodając, że ona też chce mnie poznać.
Powiedziałem, że właściwie nie mam nic do stracenia i uzbrojony w gigantyczny bukiet róż, zjawiłem się w „Habanie”. Marta spóźniła się ponad pół godziny, ale nie wyglądała na skruszoną. Burknęła coś o korkach, wzięła ode mnie kwiaty i zapytała, czemu się rozwiodłem. Skrzywiłem się, nie spodobała mi się aż taka bezpośredniość, tym bardziej że temat był dość bolesny.
Trudno mi było przełknąć to, że moja była żona zostawiła mnie dla swojego dawnego chłopaka, a jeszcze trudniej było mi o tym opowiadać nieznajomej! Bąknąłem więc coś o niezgodności charakterów, mając nadzieję, że szybko zmienimy temat. I zmieniliśmy, nie powiem. Co prawda rozmowa cały czas krążyła dookoła rozwodów, ale tym razem to Marta się rozgadała.
O swoim eks…
– Zostawił mnie skurwiel dla jakiejś małolaty, ale ja mu tego nie daruję! – syknęła, dodając, że puści gada z torbami.
– Zatrudniłam najlepszą prawniczkę i wydrę mu z kieszeni ostatni grosz za moje upokorzenia! – podniosła głos, nakręcając się coraz bardziej. – A już córki w życiu mu nie pozwolę odwiedzać, po moim trupie! Zostawił mnie, to nie będzie dziecka widywał, sam wybrał – dodała mściwie.
Dyskretnie rozejrzałem się po sąsiednich stolikach. Marta mówiła tak głośno, że stanowiliśmy chyba główną atrakcję wieczoru – kilka osób przyglądało nam się z nieukrywaną zgrozą, jedna kobieta z niesmakiem kiwała głową, mówiąc coś szeptem do swojego towarzysza. Poczułem się fatalnie.
„Z kim ten Janusz mnie umówił?” – zastanawiałem się kombinując, jak szybko zakończyć tak fatalnie rozpoczęte spotkanie. Nie lubiłem wrednych, mściwych kobiet i nie miałem zamiaru mieć z nimi cokolwiek wspólnego. Nawet jeśli były tak śliczne jak Marta – bo przyznaję, że pod względem urody moja „randka” pasowała mi idealnie. Wysoka, ruda piękność
o klasycznych rysach mogła przyprawić o szybsze bicie serca, gdyby nie ta rozmowa…
Ta dziewczyna dosłownie strzykała jadem! Kilkakrotnie usiłowałem zmienić temat, ale rozmowa zawsze schodziła na jej byłego, którego szkalowała w każdy możliwy sposób. Kiedy w końcu przebrnąłem przez kolację i zamówiłem jej taksówkę, byłem tak zmęczony i zniesmaczony, że najchętniej zostawiłbym tę harpię na środku chodnika i ruszył w stronę swojego samochodu. Niestety, nie tak mnie matka wychowała, więc po dżentelmeńsku poczekałem, aż podjedzie jej taryfa i dopiero wtedy z ulgą ruszyłem w swoją stronę.
– Zdzwonimy się! – wsiadając do taksówki, Marta radośnie mi pomachała, a mnie przeszły ciarki.

Będę chyba musiał zmienić numer – skrzywiłem się, obiecując sobie, że już nigdy w życiu nie dam się wrobić w żadną randkę w ciemno. Niestety, takie składane w duchu obietnice mają to do siebie, że szybko o nich zapominamy i już niecałe trzy tygodnie później czekałem pod ratuszem na kolejną nieznajomą. Tym razem sam się wyswatałem – Karolinę poznałem na czacie. Super nam się klikało i postanowiliśmy się spotkać. Nie wysłała mi zdjęcia, ale napisała, że jest atrakcyjną blondynką i szuka przystojnego, wykształconego szatyna po trzydziestce. Zapewniłem ją, że trafiła w dziesiątkę i umówiliśmy się na dwudziestą. Stałem w deszczu
i wypatrywałem wysokiej blondynki.
„Ta? – zastanawiałem się, mierząc wzrokiem idącą przez rynek pannę w żakiecie. A może tamta?” – miałem nadzieję, lustrując zgrabne nogi laski z kręconymi włosami. Niestety, zaraz potem, jak zmierzyłem ją wzrokiem, podszedł do niej facet w garniturze…
Zerknąłem na zegarek. Spóźniała się, ale do tego zdążyłem się już przyzwyczaić. Kobiety do punktualnych nie należą, a piękne kobiety tym bardziej. Pojawiła się z zaskoczenia. Podeszła do mnie od tyłu i położyła mi rękę na ramieniu.
– Krzysztof? – zapytała z uśmiechem.
„Boże, jaka ona piękna!” – aż mi zaschło w gardle. Pisała, że jest atrakcyjna, ale takiej ślicznotki się nie spodziewałem! Była zjawiskowa.
– Witaj – powiedziałem, całując jej drobną dłoń.
– To co? Kolacja, czy spacer? – zapytała wprost.
Domyśliłem się, że to pewnie jakiś test, bo kto ciągnie na spacer w deszczu kobietę w butach na obcasie? Chyba tylko ostatni debil… Zapewniłem więc, że zabieram ją na kolację. Początkowo miałem w planach meksykańską knajpkę, ale oszołomiony jej urodą zmieniłem plany.
– Co powiesz na brazylijską restaurację? – zapytałem, mając nadzieję, że zrobię na niej wrażenie. – Jadłaś kiedyś zupę z serc palmowych? – szpanowałem zasłyszaną gdzieś wiedzą na temat brazylijskiej kuchni tak.
– Nie – roześmiała się, potrząsając grzywą przecudnie błyszczących, jasnych włosów. – Nie byłam jeszcze w brazylijskiej restauracji, fajnie, że mnie tam zabierzesz – powiedziała, leciutko muskając moją dłoń.

Serce skoczyło mi do gardła, wyobraźnia pracowała na pełnych obrotach… Chryste, jak ta dziewczyna na mnie działała! Myślałem tylko o tym, jak cudownie byłoby wsunąć dłonie pod jej kolorową, marszczoną bluzeczkę, rozpiąć jej spódniczkę, gładzić opięte pończochami uda i…
– Może pojedziemy taksówką? – zaszczebiotała Karolina, wyrywając mnie
z błogiego zamyślenia.
„Taksówką? – zdziwiłem się w myślach. Przecież to dwie przecznice stąd!”. No, ale z drugiej strony… Czego się nie robi, żeby zyskać w oczach takiej piękności – zdecydowałem, ruszając w stronę pobliskiego postoju.
– Oczywiście, tak będzie wygodniej – mruknąłem.
Kiedy wśród stojących na postoju taryf wybrała najnowszego mercedesa, szarmancko otworzyłem jej drzwi, łapiąc wzrokiem pełne zawiści spojrzenie młodego taksówkarza.
„Sorry, stary, ale ona jest moja” – pomyślałem, mimowolnie prężąc muskuły. Czułem się jak latynoski macho na łowach!
– Czym się zajmujesz? – zapytała Karolina, kiedy czekaliśmy na stolik.
– Jestem architektem wnętrz – powiedziałem i podałem jej kartę.
– Och! – zatrzepotała rzęsami, dodając, że to musi być fascynujące. – Musisz świetnie zarabiać – oczy jej się zaświeciły.
– Nie narzekam – mruknąłem. Chciałem szybko zmieniłem temat, ale ona uparcie krążyła wokół finansów.
– Bo widzisz, ja obecnie mam takie małe problemy… Trochę długów, kredyt do spłacenia… I pomyślałam, że skoro mamy się spotykać, to może pomógłbyś mi stanąć na nogi. Nie żądam wiele, jakieś półtora tysiąca miesięcznie plus kilka droższych prezentów. Wiesz, dziewczyna lubi ładnie pachnieć – wyszeptała, muskając pod stolikiem moje kolano.
Zatkało mnie na amen. Dopiero teraz zauważyłem jej złotą biżuterię, skórzaną torebkę z logiem Prady i ciuchy z wyższych półek.
„Strach się bać, ile wspomnień po frajerach, których oskubała, ma na sobie”
– skrzywiłem się i wstałem.
– No co ty, Krzysztof? Chyba cię nie uraziłam? – przestraszyła się, oblizując usta. – Wiesz, żartowałam, wystarczy, że od czasu do czasu zabierzesz mnie na drogą kolację – mrugnęła, ale byłem już przy drzwiach.

Tym razem nawet dobre wychowanie nie powstrzymało mnie przed zakończeniem wieczoru. Nie zamierzałem jeść kolacji w towarzystwie, nazwijmy rzeczy po imieniu, panienki dość lekkich obyczajów! To była zbyt droga knajpa jak na tak nieudaną randkę.
Po powrocie do domu zrobiłem sobie drinka i zasiadłem na sofie. Przypomniało mi się to, co pisała do mnie Karolina, zanim się z nią umówiłem. Otóż, zapewniała mnie, że szuka prawdziwej miłości, nie znosi płytkich facetów i krótkich związków! „Najwidoczniej lubi długie związki z pełnym portfelem w tle” – uśmiałem się w duchu,  a po chwili skasowałem z pamięci mojej komórki jej numer.
„Kurczę, szkoda – była naprawdę śliczna” – pomyślałem jeszcze, rzucając komórkę na stolik.
Kilka następnych tygodni minęło mi na pracy. Urządzałem mieszkanie znanego kompozytora, zaliczyłem targi wnętrzarskie w Mediolanie i wyjazd do Niemiec, słowem nie miałem czasu na randki. Późną jesienią poznałem Majkę – młodą, ambitną studentkę zarządzania, ale jakoś nam nie wyszło. Ona miała mało czasu, mnie chyba przeszkadzał jej zbyt młody wiek…
Niedawno skończyłem trzydzieści sześć lat i miałem ochotę na związek z kobietą, a nie rozchichotaną siksą. Zaliczyliśmy kilka gorących randek, a później kontakt nam się urwał.
Pewnego popołudnia wpadłem na mieście na Jarka, kumpla z liceum.
– Kopa lat! – powitał mnie tradycyjnym walnięciem między łopatki i zaciągnął do pobliskiego pubu.
– Też się rozwiodłem, jakieś trzy lata temu – zwierzył mi się Jarek, dodając, że jego małżeństwo od początku było kompletną pomyłką. –

Pobraliśmy się ze względu na ciążę Jadźki, ale takie związki rzadko się udają. Dzieciak łączy ludzi, którzy się kochają, w przeciwnym wypadku czujesz się tak, jakby ci ktoś założył pętlę na szyję – mruknął. – Nasze kawalerskie!
– stuknął w mój kufel, dodając, że wolność z odzysku też ma swoje uroki.
– Czy ja wiem? – wzruszyłem ramionami. – Mnie się już przejadły te randki w ciemno, jakieś przypadkowe przygody, spotkania aranżowane przez znajomych. Żenada… Marzę o kimś na stałe, na serio, ale chyba mam pecha – powiedziałem, opowiadając Jarkowi moje ostatnie randkowe przygody.
– No to rzeczywiście niefajnie – mruknął Jarek, ubawiony historią o szukającej sponsora Karolinie. – Słuchaj, a może się zdzwonisz z moją znajomą Renatą? Ona też szuka kogoś na stałe i wiecznie narzeka, że ma pecha. Dam ci numer – dodał, zapisując numer dziewczyny na knajpianej serwetce z logo znanego piwa.
– Dzięki, chociaż nie obiecuję, że zadzwonię – mruknąłem, chowając namiary do kieszeni marynarki.
Przez kilka tygodni nie myślałem o schowanym w kieszeni numerze telefonu, ale którejś soboty postanowiłem zaryzykować. Za oknem ulewa, znajomych gdzieś wywiało, nie miałem nawet z kim iść do pubu i pomyślałem, że może czas poznać Renatę. Zadzwoniłem, chociaż od początku pomysł wydał mi się idiotyczny. Nie miałem nawet pojęcia, czym ona się zajmuje. Jakoś nie wypytałem Jarka, mieliśmy inne tematy do rozmowy.
– Halo? – odebrała, kiedy już miałem zamiar się rozłączyć.
miała miły głos. Zaproponowałem kolację, może kino. Zgodziła się i obiecała, że będzie czekać o dziewiętnastej pod Empikiem. Przyszła punktualnie, za to od razu wiedziałem, że nic z tego nie będzie. Była miła, spokojna, skromnie ubrana i… nijaka. Jedna z tych dziewczyn, które nie podobają się facetom, za to zawsze przypadają do gustu ich matkom. Beżowy sweter, buty na płaskim obcasie i spięte w ciasną kitkę mysie włosy. Od razu pomyślałem, że z zawodu jest bibliotekarką, albo nauczycielką. Okazało się, że byłem blisko. Miałem do czynienia z przedszkolanką.
– Uwielbiam dzieci! – rozgadała się, kiedy ściśnięci przy małym stoliku pod oknem czekaliśmy na zamówienie.

Tym razem ona wybrała restaurację i uznałem ten wybór za wyjątkowo udany – kuchnia gruzińska nie tylko nam zasmakuje, ale też nie spustoszy mi portfela.
A ja, chociaż do skąpców raczej nie należę, miałem już serdecznie dość płacenia za kolejne nieudane randki! Miałem ochotę zapalić, chociaż rzuciłem dwa lata temu. Ta panna działała na mnie jakoś onieśmielająco. Niby cicha i spokojna, ale jakaś dziwna… Patrzyła tymi swoimi wodnisto błękitnymi oczyma tak uważnie, jakby chciała mnie prześwidrować na wylot…
– A ty? – zapytała nagle, przerywając swój przydługi monolog.
– Co ja? – chrząknąłem, zaskoczony jej pytaniem.
– Czy lubisz dzieci? – zapytała, z widocznym napięciem wyczekując mojej odpowiedzi.
– Niespecjalnie – skłamałem z premedytacją.
Tak naprawdę lubiłem dzieciaki, ale ponieważ miałem zamiar szybko zakończyć niefortunną znajomość z Renatką, coś mnie podkusiło.
– O – zmartwiła się, dodając, że w takim razie nie może się ze mną spotykać. – Bo ja chcę mieć przynajmniej trójkę własnych i jedno, lub dwójkę adoptowanych – wyznała.
– No, no, Angelina Jolie ma rywalkę – wysiliłem się na kiepski żart, który nie został dobrze przyjęty.
– Śmieszy cię niedola osieroconych dzieci? – syknęła Renata i wbiła we mnie pełen arktycznego chłodu wzrok.
Bąknąłem jakieś przeprosiny i zapatrzyłem się w okno. Nie miałem zamiaru kontynuować rozmowy z tą pełną pedagogicznego zacięcia brzydulą. Prawdę powiedziawszy wolałbym już chyba umówić się znowu z kimś pokroju Karolinki, niż z taką nudziarą. Renata zjadła i powiedziała, że musi lecieć.
– Nic z tego nie będzie. Nie jesteś facetem, jakiego szukam – oznajmiła chłodno, wstając i zostawiając mnie z rachunkiem.
No i kamień z serca – ucieszyłem się, chociaż moje męskie ego zostało odrobinę niemile przetrącone. W końcu spławiła mnie brzydula. No, ale przynajmniej nie będę musiał jej tłumaczyć, dlaczego nie zaproszę jej więcej ani do kina, ani na kolację. – Skończyłem  ze smakiem mój lawasz i zawołałem kelnera.
– Sprzeczka? – zapytał chłopak, kładąc na stoliku wiklinowy koszyczek z rachunkiem.
– Pomyłka – burknąłem i sięgnąlem po portfel.
– Nie ma nic gorszego niż randki
w ciemno – spoufalał się kelner. Wyznał, że on sam zalicza jedną pomyłkę za drugą i ma już dość.
Strasznie się rozgadał, ale go uciszyłem. Nie zamierzałem omawiać moich prywatnych problemów z przygodnie poznanym facetem! Wyszedłem na deszcz. Zastanawiałem się, jak spędzę resztę wieczoru. Ruszyłem Sienną, mijałem roześmiane pary i poczułem wściekłość. Najpierw ten nieszczęsny rozwód – w życiu bym nie przypuszczał, że żona tak mnie wystawi! Potem cała seria randkowych niepowodzeń i teraz sam, jak palec, snuję się po mieście, zazdroszcząc zakochanym szczęśliwcom. Z tej frustracji postanowiłem wstąpić na piwo i ruszyłem w stronę mojej ulubionej knajpy. Przechodziłem przez mały rynek, kiedy ktoś zawołał mnie po imieniu.
– Krzysiek, no! Ludzi nie poznajesz?!
– stojąca przede mną drobna szatynka wydała mi się znajoma, chociaż nie mogłem skojarzyć, gdzie się spotkaliśmy.
– Justyna – podała mi dłoń i dodała, że poznaliśmy się u mojego kumpla Rafała.
– No jasne, pamiętam – skłamałem.

Z tego, co zdołałem sobie przypomnieć, tuż po północy zmyła się z imprezy razem z jakimś podpitym fagasem i więcej jej nie zobaczyłem.
No, ale okazało się, że jakimś cudem ona mnie zapamiętała i staliśmy teraz na środku małego rynku, w dość niezręcznej sytuacji. W końcu pomyślałem, że zaproszę ją na drinka i tak szedłem przecież do pubu. Zgodziła się chętnie i usiedliśmy w knajpie. Zamówiłem piwo, ona wzięła gin z tonikiem. Po kilku kolejkach zrobiła się bardzo wylewna.
– Słuchaj – nachyliła się nade mną, kładąc dłoń na moim udzie. – A może przeniesiemy imprezę do ciebie? – zapytała i pocałowała mnie w szyję.
Wsadziłem ją w taksówkę i zniesmaczony wróciłem do domu.
„Co jest z wami, kobiety? – zastanawiałem się, siedząc w pustej sypialni. Podobno szukacie miłości, ale coś mi się widzi, że chyba jednak czegoś innego. Jedna chce kasy, druga pluje jadem, albo, co gorsza, jest zwykłą puszczalską…”.
Zdecydowałem, że kończę z szukaniem i przypomniałem sobie wszystkie nieudane randki w ciemno. A trochę ich było… Agnieszka z zębami jak koń, szukająca pierwszego lepszego faceta na wesele kuzynki, Monika z dwójką dzieci, dla których chciała pełnoetatowego tatusia, Aśka mieszkająca z byłym mężem i marząca o… trójkącie.
Wstałem i powlokłem się pod prysznic, po drodze wyłączając telefon. Podobno im bardziej się szuka miłości, tym trudniej ją znaleźć. Kończę więc z desperackimi randkami i przestaję się rozglądać. Jeśli jest mi pisana jakaś ciekawa kobieta, to sama się znajdzie. Na przykład wpadnie na mnie w zatłoczonym autobusie albo pomyli numer, wciągając mnie w ciekawą rozmowę. Albo usiądzie przy mnie na ławce w parku, gdzie zazwyczaj jadam drugie śniadania
i pięknie się uśmiechnie. Więc drogie panie – szukajcie samotnego, wysokiego szatyna w sztruksowej marynarce, który szuka i nie szuka… Po prostu czeka na kogoś wyjątkowego. Może na ciebie?

Redakcja poleca

REKLAMA