„Po śmierci taty wuj wsadził mnie w pociąg i życzył szczęścia. Zostałam na świecie sama i bez grosza”

kobieta czyta wspomnienia fot. Adobe Stock, WavebreakMediaMicro
„Wiedziałam, że mydli mi oczy, bo już w myślach porozdzielała moje rzeczy po swoich córkach. Ale nie miałam, jak dochodzić swego. Tatko, profesor uniwersytetu we Lwowie, poczciwy człowiek, był naiwny i nieżyciowy. Nie pomyślał, że trzeba prawnie zabezpieczyć dzieci, ufał w sprawiedliwość i dobrą wolę rodziny”.
/ 12.07.2023 13:15
kobieta czyta wspomnienia fot. Adobe Stock, WavebreakMediaMicro

Kiedy odumarł mnie tatko, pomyślałam, że los nie jest dla mnie łaskawy. Mojego młodszego brata wziął na wychowanie wuj Tadeusz, brat tatki, który sam spadkobiercy nie miał, tylko cztery córki, jego, jak mówił, ostateczne utrapienie.

Piątej baby do stołu już nie chciał

Zwłaszcza że byłam dorosła, osiemnaście wiosen mi szło.

– Jesteś robotna, wykształcona, znajdziesz sobie pracę – powiedziała wujenka i zapakowała walizkę ubrań. A kiedy zauważyłam, że tam są same stare ubrania, powiedziała, że nie powinnam w oczy kłuć dobrymi tkaninami, bo jeszcze za pannę lekkich obyczajów mnie wezmą.

Wiedziałam, że mydli mi oczy, bo już w myślach porozdzielała moje rzeczy po swoich córkach. Ale nie miałam, jak dochodzić swego. Tatko, profesor uniwersytetu we Lwowie, poczciwy człowiek, był naiwny i nieżyciowy. Nie pomyślał, że trzeba prawnie zabezpieczyć dzieci, ufał w sprawiedliwość i dobrą wolę rodziny.

Niestety, rodzina nie dorosła do jego wyobrażeń

Tak więc dwa tygodnie po pogrzebie i odebraniu nam całego majątku, wuj i wujenka wsadzili mnie do pociągu do Warszawy i życzyli szczęścia.

Byłam cała odrętwiała ze strachu. Co dalej? Mając jedynie kilka złotych w portmonetce i adres pensjonatu dla porządnych panien, wyruszyłam w wielki świat. A wielki świat patrzył na mnie z wyniosłą obojętnością.

Po kilku dniach pobytu w Warszawie okazało się, że panienka bez doświadczenia, listów polecających oraz znajomości, mimo wykształcenia, może liczyć co najwyżej na posadę służącej w domu urzędnika. Takiej służącej, co to ma wykonywać polecenia i milczeć.

Może gdybym była tak odważna i przebojowa jak Kazia, moja przyjaciółka, co to we Lwowie została, to znalazłabym sobie lepszą pracę… Chociaż podejrzewam, że jej charakter i pragnienia skierowałyby ją raczej w stronę cyganerii, kabaretów i mężczyzn z wypchanymi portfelami.

Ja marzyłam o miłości

Romantycznej, duchowej, która uwzniośli moją duszę. Marzyłam o niej, myjąc w kuchni garnki i talerze, czyszcząc kominki i srebrną zastawę, przynosząc z targu ciężkie kosze warzyw i mięsa. Kucharka, pani Loda, okazała się ciepłą kobietą o matczynym sercu.

Sama miała piątkę drobiazgu i męża kominiarza, i niemal od razu wzięła się za swatanie mnie z okolicznymi kawalerami – lodziarzem, który miał własny wóz i robił niezły pieniądz, kiedy lato nadchodziło, a w zimie ostrzył na podwórkach noże. Zachwalała również piekarza, wdowca z trójką dzieci starszych ode mnie.

– Spokojny, niepijący i patrzy na ciebie, jakbyś była najbardziej chrupiącą bułeczką na świecie. Będzie ci z nim ciepło.

A gdy nie okazywałam zachwytu, kręciła głową, szybko i zręcznie wyrabiając ciasto na popołudniowe drożdżówki dla państwa radcostwa.

– Oj, Marta, Marta, myślisz, że jak czytać umisz i twój tata nauczycielem był, to przynależy ci się jaki panicz albo i dyrechtor? Bóg ci pokazał twoje nowe miejsce, więc pokornie przyjmij jego wyroki i idź jak nie za piekarza, to chociaż za szewca. Jeszcze cię nie przyuważył, ale ja wiem, że szuka matki dla swego synka. Jego żona, świeć panie nad jej duszą, zmarła przy porodzie.

Ale mnie marzył się rycerz w lśniącej zbroi

Ktoś, z kim mogłabym porozmawiać o muzyce czy najnowszej powieści Marii Rodziewiczówny lub pana Wańkowicza. Taki ktoś, jak na przykład ten przystojny mężczyzna z drugiego piętra, zawsze cudownie pachnący dobrą wodą kolońską, który zawsze, jak szedł po schodach, to książkę czytał.

Ostatnio widziałam, że była to nowa powieść pana Choromańskiego „Zazdrość i medycyna”. Musiała nie być zbytnio przyzwoita, bo kiedy moja pracodawczyni znalazła ją na biurku pana radcy, to mu awanturę zrobiła, że takie bezeceństwa do domu przynosi.

Gdybym miała choć połowę tej odwagi co Kazia, pewnie bym tę książkę wyciągnęła z kosza na śmieci i ukryła w swojej komórce, by przeczytać… Ale nie miałam. Bo pani radcowa czasami przeszukuje moje rzeczy i gdyby książkę znalazła, wyleciałabym stąd z hukiem.

Może gdybym była tym kimś co dawniej – córką pana profesora – zagadnęłabym go. A tak musiałam z opuszczoną głową przemykać pod ścianą, żeby mnie za latawicę nie wzięli i nie wyrzucili na bruk z wilczym biletem. Wtedy to rzeczywiście tylko już panowie z grubymi portfelami i jeszcze grubszymi brzuchami mi zostaną. Albo skok w nurt Wisły.

Po dwóch latach pracy jako służąca pomyślałam, że jeśli czegoś nie zrobię, to w końcu zostanę żoną piekarza albo szewca. Albo, jak się zestarzeję, to nawet węglarza, który coraz śmielej do mnie zagaduje, kiedy przywozi węgiel.

Tylko jak poznać kogoś dla mnie odpowiedniego, skoro tu każdy widzi we mnie służącą? Tamtej środy, kiedy sprzątałam gabinet radcy, z biurka zsunął się najnowszy Kuryer i upadając na ziemię, otworzył się na stronie z anonsami matrymonialnymi.

Nachyliłam się i przeczytałam

„Stroiciel fortepianów z wykwintną klientelą, młody, przystojny, bardzo elegancki, pragnie poślubić zamożną muzykalną pannę, by wspólnie założyć interes muzyczny. Posag w wysokości kilku tysięcy złotych konieczny.”

No cóż, grać na fortepianie umiem, ale z posagiem krucho.

„DOŚĆ BRZYDKĄ, względnie bardzo piękną dziewczynę o łagodnym charakterze, uczciwą, trochę niedzisiejszą, pragnie poznać żołnierz z krwi i kości, młody, moralnie i psychicznie dojrzały, trochę sportowiec, o zdrowych nerwach. Łaskawe listy pod «Życie żołnierskie»”.

Hm, obawiam się, że nie dam sobie rady w żołnierskim życiu. Poza tym nie jestem ani brzydka, ani wyjątkowo piękna.

„MIŁEGO TOWARZYSTWA majętnej oraz dobrze zbudowanej pani poszukuje przystojny, obdarzony dużą zaletą mężczyzna, «Urlop» IKC, Warszawa, Nowogrodzka 26".

Zamknęłam szybko gazetę i położyłam na biurku, czując żar na policzkach, i wróciłam do sprzątania. Ale pomysł gdzieś pozostał w tyle głowy. I trzy tygodnie później wysłałam do gazety informację o sobie, którą pisałam tydzień. Była to chyba setna wersja.

Nie chciałam, by wyszło coś na kształt anonsu, który też przeczytałam w Kuryerze: "CZTERY panie pragną wyjść za mąż. Litości! Łaskawe i upragnione zgłoszenia pod: Pomidor, Kalafior, Cebula i Kalarepa do Adm. Kuryera"

Dlatego zdecydowałam się na: „Młoda, wykształcona, kochająca książki, chętnie pokoresponduje niezobowiązująco z miłośnikiem literatury i muzyki”. Adres na skrytkę pocztową, naturalnie.

Dostałam trzy odpowiedzi

Dwie proponowały natychmiastowe spotkanie i dyskusję literacką w lokalu z wyszynkiem. Trzecia była interesująca. Męski charakter pisma dowodził, że autor zna kaligrafię, jest wykształcony. Tekst listu– że zna się na literaturze. Podpisał się – Robert. Adres na skrytkę pocztową. Odpowiedziałam.

To były cudowne miesiące. Na początku pisaliśmy o książkach, muzyce. Robert kochał Tuwima i Jasnorzewską-Pawlikowską – jak ja. Zaśmiewał się z tekstów Magdaleny Samozwaniec – jak ja. Potem pisaliśmy o naszych przekonaniach, marzeniach. Biegłam do urzędu pocztowego co trzy dni z wypiekami na twarzy i bijącym sercem.

Po trzech miesiącach zaproponował spotkanie

Bałam się, że stracę go, gdy dowie się, kim jestem To było okropne. Siedziałam w kuchni i ryczałam jak bóbr. Pani Loda popatrzyła na list i powiedziała:

– Opowiadaj, bo choćbyś morze łez wylała, to i tak serce ci pęknie, jak z siebie słów nie wyrzucisz.
No więc opowiedziałam.

– Jak ja mam się z nim spotkać, kiedy jestem służącą? Co z tego, że zrobiłam maturę, kiedy grosza nie mam, bo wuj wszystko zabrał. A on myśli, że ja pewnie co najmniej w Alejach Ujazdowskich mieszkam.
Pani Loda głaskała mnie po włosach.

– To się przyznaj, co robisz.

– Nie… Znienawidzi mnie.

Pani Loda zaśpiewała najnowszy przebój Hanki Ordonówny z filmu „Szpieg w masce”: Miłość Ci wszystko wybaczy/ Smutek zamieni Ci w śmiech/ Miłość tak pięknie tłumaczy/ Zdradę i kłamstwo i grzech.

– A jak mnie nie kocha?

Pani Loda uniosła moją zapłakaną twarz i powiedziała ciepło:

– Jak zobaczy, to pokocha.

Jednak tchórz we mnie nie pozwolił, bym prawdę wyznała

Nadal udawałam przed nim. Korespondowaliśmy jeszcze kilka tygodni, a ja omijałam sprawę spotkania. On jednak był nieustępliwy. W końcu napisał:

„Marto, Marteczko, Ty nawet nie wiesz, jak bardzo tkwisz w moich myślach, w moim sercu. Zwierzyłem Ci się ze swoich smutków i marzeń, i wiem, że je rozumiesz. Od kiedy korespondujemy, już nie czuję się samotny. Wiem, że Cię znalazłem.

Ale tęsknię za czymś więcej. Mam dobrą pracę, wkrótce awansuję. Nie mam nałogów, jestem spokojny, rzeczowy. Kocham zwierzęta i dzieci. I myślę, że kocham Ciebie. Ale nawet nie potrafię wyobrazić sobie Twojej twarzy, tylko widzę przez snem Twoje niebieskie oczy i jasne włosy – bo tylko to mi o sobie zdradziłaś”.

Nie odpisałam mu na ten list. Nie mogłam

Czytałam go po wielekroć, i nie wiedziałam, co mam napisać. Że tęsknię, że kocham, że wiem, że jest moim rycerzem w lśniącej zbroi… I że wyobrażam sobie go jak tego młodzieńca z drugiego piętra, który ostatnio zamiast książek czyta jakieś listy, idąc po schodach. A ja wyobrażam sobie, że to są listy ode mnie…

Zdradziłam Roberta podwójnie – nie mówiąc, że ze służącą koresponduje i że w moim sercu ma twarz sąsiada. I chociaż nie odpisałam, to dwa razy pojawiłam się w urzędzie pocztowym, by wyjąć jego ponaglające listy ze skrzynki. A im dłużej nie odpowiadałam, tym było mi trudniej.

A potem w naszej kamienicy wybuchł pożar. W środku nocy obudziły mnie krzyki państwa, wycie strażackich syren. Czułam gryzący dym. Wybiegłam z komórki, gdzie miałam swoje łóżko i skrzynię na ubrania, wkładając jedynie buty i płaszcz na koszulę nocną.

Ogień szedł z poddasza, gdzie mieszkali najbiedniejsi, stłamszeni, w pokoikach bez wentylacji. I kiedy tak stałam, drżąc na dworzu, nagle przypomniałam sobie o swoim najcenniejszym skarbie, który zostawiłam w pokoju.

Listy! Rzuciłam się do biegu

Ktoś za mną wołał, radcowa chyba, może i strażacy, wywinęłam się jednemu z nich, który chciał mnie zatrzymać, i w holu na parterze zderzyłam się z wysokim mężczyzną.

– A panienka gdzie biegnie? Tam ogień.

– Listy – jęknęłam i uniosłam twarz.

To był ten mężczyzna z drugiego piętra, ten, pod którego podstawiałam twarz Roberta.

– Takie ważne? – spytał, marszcząc brwi.

Moje całe życie. Moja dusza – jęknęłam.

– Rozumiem – skinął głową i poklepał się po kieszeni płaszcza. – Pójdę z panienką. Bezpieczniej będzie.

Byliśmy tak blisko siebie, nie wiedząc o tym. Pobiegliśmy na pierwsze piętro, do wejścia dla służby, do mojego pokoiku. Wyrzuciłam ze skrzyni ubrania i uniosłam podwójne dno, skąd wyciągnęłam paczkę listów od Roberta.

Podniosłam się szybko, zachwiałam, i listy wypadły mi z rąk. Sąsiad schylił się, by je podnieść i nagle zastygł z jednym z nich.

– Szybko – powiedziałam. – Ogień.

Popatrzył na mnie, a potem wyciągnął z kieszeni płaszcza paczkę listów przewiązanych czerwoną wstążeczką. Od razu rozpoznałam swój charakter pisma.

– Robert? – szepnęłam.

– Moja Marta…

I wtedy w drzwiach pojawił się rozzłoszczony strażak i wyrzucił nas z mieszkania.

Na szczęście dom nie spłonął, pożar szybko ugaszono

A ja i Robert? Najpierw udało mu się mnie przekonać, że rozumie moje opory przed ujawnieniem prawdy. Ala zaraz oznajmił,  powinnam była mu zaufać – a że nie zaufałam, to jest na mnie obrażony. I kiedy mnie udało się go przeprosić za to, że uważałam go za zadufanego bigota, mimo że przecież pisał, że ma nowoczesne poglądy – pobraliśmy się. Robert, który okazał się doskonałym prawnikiem, odzyskał dla mnie i brata majątek mojego taty. Taka to moja przedwojenna historia.

Marta

Byłam tak wzruszona, jakbym „Trędowatą” czytała

Siedziałam w archiwum i czułam, jak po policzkach spływają mi łzy. A to była historia, która w latach 60. ubiegłego wieku została przysłana na konkurs jednego z warszawskich wydawnictw : „Przedwojenna Warszawa i ja”.

Popatrzyłam na stosy skoroszytów wypełnione rękopisami, które mam zdigitalizować. A wszystkie pełne są historii prawdziwych ludzi. Nie mogę się doczekać, by przeczytać kolejne…

Czytaj także:
„Kontrolowałam życie mojej córki, bo bałam się ją stracić. Ona mnie okłamywała i ryzykowała swoim życiem”
„Moja sąsiadka to wredny babsztyl. Jest wścibska i zaczepna. Nigdy nie wierzyłem w dobre serce pani Geni”
„Chciałam się rozwieść, więc przyjechałam do babci o poradę. Ta mnie zbeształa i kazała i wrócić do męża”

Redakcja poleca

REKLAMA