„Szwagierka zwęszyła okazję i chciała zastąpić mi żonę. Wolę wypić butelkę octu niż tknąć tę lafiryndę”

zakochana kobieta fot. Adobe Stock, JustLife
„Ewelina była 2 lata starsza od Marcysi, czyli dokładnie w moim wieku. Nieraz dawała do zrozumienia, że bardziej byśmy do siebie pasowali, chociaż miałem na ten temat odmienne zdanie".
/ 16.02.2023 11:15
zakochana kobieta fot. Adobe Stock, JustLife

– Tato, tatusiu! Bucik mi się rozwiązał!

Głosik Helenki oderwał mnie od sprawdzania, czy Sylwek zapakował wszystko do szkoły. Zrobił się ostatnio mocno zapominalski, co poskutkowało mało przyjemną rozmową z wychowawczynią.

– Poczekaj, skarbie – odpowiedziałem. – Zaraz przyjdę.

– Ale mi się rozwiązał! – padła natychmiastowa riposta. Helenka uwielbiała, kiedy jej poświęcałem uwagę, i nie mogłem się temu dziwić. Przez ostatnie miesiące byliśmy w domu tylko we troje.

Wiedziałem doskonale, że sama poluzowała sznurówkę. Wprawdzie sama potrafiła sobie radzić z wiązaniem butów, ale pragnęła trochę się z tym popieścić, zaangażować ojca albo przynajmniej brata, choć ten bywał oporny.

– Weź kanapki z lodówki – przypomniałem synowi. – Bo znowu usłyszę, że nie jesz drugiego śniadania.

– Wezmę, wezmę – burknął.

Ostatnio w ogóle sporo burczał. Siódma klasa szkoły podstawowej to początek trudnego okresu dla rodziców. Doskonale wiedziałem, że z miejsca zapomni pofatygować się do lodówki, i miałem rację, bo już na dole trzasnęły drzwi, na pewno nie skręcił do kuchni. Uśmiechnąłem się. W jego wieku byłem taki sam, myślałem o niebieskich migdałach, a nie o gderaniu starych. Helenka siedziała na skrzyni przy drzwiach wejściowych i wymachiwała radośnie nogami.

– Patrz, tatusiu, całkiem się rozwiązał! Zaraz spadnie.

Słodki szczebiot sprawił, że nie miałem siły nawet dla pozoru ofuknąć córki, choć zapewne powinienem zadziałać wychowawczo. Jak jej matka wróci, niech działa. Ja tam mogę trochę porozpieszczać potomstwo.

– A odbierzesz mnie wcześniej z przedszkola? – spytała z nadzieją.

– Nie, perełko, na pewno nie dzisiaj. Mam dużo pracy i nie mogę.

– Ty nigdy nie możesz – wydęła wargi, a potem wygięła je w podkówkę, lecz nie zamierzała płakać. Przywykła już, że często musi siedzieć prawie do zamknięcia placówki. Bywały dni, kiedy mogłem wcześniej wyjść z firmy, ale rzeczywiście zdarzało się to rzadko.

– Jedziemy czy nie?!

– Sylwek wsadził głowę przez drzwi. – Spóźnię się i dostanę uwagę.

– Już, supermanie – odparłem. – Tylko pójdę po to twoje śniadanie…

– A! – pacnął się w czoło. – Całkiem zapomniałem. Już lecę.

Pognał do kuchni, po chwili wrócił z pudełkiem na kanapki.

– Tylko może zjedz tym razem, a nie wrzucaj kanapek później pod łóżko – napomniałem go jeszcze. – Jak ostatnio znalazłem twoje drugie śniadanie, mało mnie w palec nie ugryzło, tak samo zgłodniało.

Helenka pognała za bratem do auta, a ja obrzuciłem jeszcze hol przelotnym spojrzeniem. Wielkiego bałaganu nie było, ale dał się odczuć brak kobiecej ręki. Były chwile, kiedy bardzo żałowałem, że zgodziłem się na wyjazd żony.

Mówiła, że ten czas szybko minie

To była trudna rozmowa. Marcysia oznajmiła, że dostała propozycję stypendium w Kanadzie.

– Słuchaj, to najnowocześniejszy ośrodek badawczy, w samej tundrze – mówiła z przejęciem. – Taka szansa może się nie powtórzyć.

Po skończeniu studiów została na uczelni i robiła karierę naukową. Wprawdzie nie było z tego wielkich pieniędzy, ale praca sprawiała jej wielką przyjemność, a nie mogliśmy narzekać na komfort życia. Ja zarabiałem na tyle dobrze, żebyśmy kupili stary dom do remontu i jakoś się w nim urządzili.

– Stypendium – westchnąłem. – Czyli nie będzie cię parę miesięcy?

– Cztery – odparła żona. – Ale to przecież minie.

Pokiwałem głową. Z miejsca przeraziła mnie perspektywa, że zostanę sam z dwójką dzieci. Jak sobie poradzę?

– Moja siostra obiecała, że będzie ci pomagać – pocieszyła mnie, widząc moją minę.

– Nie zastąpi dzieciom matki – zaprotestowałem.

– Daj spokój, to naprawdę nie jest tak długo – Marcelina zaczęła się irytować. – Potraktujmy to jak próbę dla naszej miłości…

Prawdę mówiąc, niczego głupszego dawno nie słyszałem.

– Próbę? – wytrzeszczyłem na nią oczy. – Dla kogo? Nie potrzebuję prób, żeby wiedzieć, co do ciebie czuję.

– To może dla mnie? – przechyliła przekornie głowę. – Stęsknię się za wami, to będę lepszą żoną i matką.

– Kiepski temat do żartów – zauważyłem.

Potem odbyła się rozmowa, w której ona wysuwała różne argumenty, a ja je zbijałem. Nie miałem najmniejszej ochoty na ten jej wyjazd.

– Dobrze, czyli się nie zgadzasz? – zapytała w końcu, zrezygnowana.

Wtedy zrobiło mi się głupio. Jeśli spojrzeć na to uczciwie, po prostu bałem się, że nie dam sobie rady. Ale jeśli Ewelina, jej siostra, wpadnie od czasu do czasu, powinno być łatwiej.

– Jedź – westchnąłem. – Tylko żebyś nie poznała tam jakiegoś cudownego naukowca, z którym…

– Głupi jesteś – przerwała mi Marcelina. – Nie ma lepszego mężczyzny od ciebie na całej Ziemi.

– I tej części Drogi Mlecznej w ogóle – dodałem.

– Będzie dobrze – powiedziała z przekonaniem.

– Pewnie – odparłem, kręcąc głową. – Jak to szło w „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz?”. Ojciec jest tak samo ważny jak matka, a jeśli matka wyjedzie, to nawet ważniejszy. Będę się tego trzymał.

Ona chce się tu wprowadzić?!

Odstawiłem dzieci do szkoły oraz przedszkola, a potem pojechałem do firmy. Spóźniłem się tylko pięć minut, więc nikt tego nie zauważył, a w każdym razie nie dał do zrozumienia, że dostrzegł. Starałem się nie przychodzić nawet minuty po czasie, bo sam wymagałem punktualności od pracowników, więc powinienem dawać im przykład, nawet jeśli mogłem sobie pozwolić na odrobinę luzu jako szef. Prezes zasadniczo w ogóle nie przejmował się swoim czasem pracy, ale też organizacja nie spoczywała na nim, tylko na mnie i wąskim gronie zastępców.

– Jak tam słomiany wdowiec? – zapytał tradycyjnie Maciek, dyrektor wykonawczy.

– Bez zmian – odparłem standardowo.

– Nie przygruchałeś sobie tam jakiejś ładnej pani? – podkpiwał dalej. – Szwagierka się nie narzuca?

– Na razie mam spokój i niech tak zostanie – machnąłem ręką.

Chyba niepotrzebnie zwierzyłem mu się z krępującej sytuacji z Eweliną, bo miał powód do kpin. Siostra żony bardzo poważnie potraktowała prośbę, żeby mi pomagać, i dzień po wyjeździe Marcysi pojawiła się w progu, pełna entuzjazmu i determinacji. Nie byłoby w tym może nic specjalnego, ale oprócz dobrych chęci przytargała również wielką walizkę.

– Eee… Chcesz się do nas wprowadzić? – spytałem.

– No, a jak inaczej? – odpowiedziała mi pytaniem na pytanie. – Mam przecież pomagać.

– Tak się umówiłaś z Marcysią? – zmarszczyłem brwi z niedowierzaniem.

– Moja siostra chodzi z głową w chmurach – odparła, wjeżdżając tym czołgiem do holu. – Sam wiesz, że jest bardzo niepraktyczna.

– Ale nie ma takiej potrzeby…

Przerwałem, bo rzuciła mi długie, znaczące spojrzenie.

– Zrobimy tak, żeby było dobrze.

Z góry zbiegł Sylwek, a zaraz po nim zeszła Helenka.

– Ciocia się do nas wprowadza? – zapytał syn. Próżno było szukać w jego głosie zachwytu.

– O, jak fajnie – ucieszyła się córeczka. W odróżnieniu od Sylwka bardzo lubiła Ewelinę. Może dlatego, że małe dzieci nie mają wielkiego wyczucia do ludzi, a szwagierka zawsze coś jej przynosiła.

– Stworzymy wspaniałą rodzinę zastępczą na czas nieobecności waszej mamy
– powiadomiła dzieci Ewelina.

Wtedy coś we mnie wstąpiło

Ewelina była dwa lata starsza od Marcysi, czyli dokładnie w moim wieku. Nieraz dawała do zrozumienia, że bardziej byśmy do siebie pasowali, chociaż miałem na ten temat odmienne zdanie. Stanowiła przeciwieństwo mojej żony, była apodyktyczna i hałaśliwa. Nie wytrzymałbym z nią nawet dwóch dni, a chciała mi się wprowadzić na parę miesięcy! Wolałbym codziennie pić butelkę octu, niż patrzeć, jak się szarogęsi w moim domu.

– Zrobimy inaczej – powiedziałem stanowczo. – Jeśli bardzo chcesz pomóc, wpadnij od czasu do czasu, zajmij się dziećmi, jeśli coś mi wypadnie w pracy. Ale mieszkać razem nie będziemy!

Musiałem to ze dwa razy powtórzyć, zanim do niej dotarło. A kiedy wreszcie zrozumiała, że jej najnowszy głupi pomysł spalił na panewce, odwróciła się na pięcie i wyszła.

Obraziła się? No i trudno…

Potem miałem oczywiście rozmowę z żoną. Łączyliśmy się albo późniejszym wieczorem, kiedy ona wstawała do pracy, albo po południu, chociaż w jej części Kanady była już ciemna noc.

– Ewela skarżyła się, że ją wyrzuciłeś z domu – powiedziała z wyrzutem.

– A wspomniała, że zjawiła się tutaj z walizką wielkości tira? Zamierzała się wprowadzić na czas twojego wyjazd.

Marcelina zacisnęła wargi.

– Zapomniała się zwierzyć, co? – domyśliłem się. – I obawiam się, że w ogóle chciała cię zastąpić o wiele bardziej, niż byś oczekiwała.

Marcysia doskonale zdawała sobie sprawę, że jej siostra bardzo lubi mężczyzn, co zresztą było jedną z głównych przyczyn jej rozwodów. Jak już wspominałem, diametralnie różniła się od mojej żony.

– Powiedziała mi, że jej noga nie postanie w naszym domu, dopóki nie wrócę – powiedziała Marcelina. – Poczuła się bardzo urażona.

– Umrę z rozpaczy – prychnąłem. – Jakoś sam sobie poradzę.

I radziłem sobie, jak umiałem, chociaż na początku bywało trudno. Inaczej wychowuje się dwójkę dzieci, dzieląc obowiązki z partnerką, niż samemu. Wiem oczywiście, że wiele kobiet, a także mężczyzn samotnie zajmuje się domem, jednak absolutnie im nie zazdroszczę. Ja miałem przynajmniej w perspektywie powrót żony…

Zadzwonił do mnie jej dziekan

Problem w tym, że po trzech miesiącach Marcelina zawiadomiła mnie, że musi przedłużyć pobyt, podobnie jak inni stypendyści. Podobno prowadzili tak owocne działania, że władze uczelni wyasygnowały dodatkowe środki na kontynuację pracy.

– Po powrocie dostanę długi urlop – powiedziała. – No i to się wiąże z pieniędzmi.

W tamtej chwili po prostu się rozłączyłem. Po głowie chodziły mi różne myśli. Pamiętam, że żona kolegi mojego ojca wyjechała kiedyś do USA do jakiejś dobrej pracy. Nie wróciła już. Też przedłużała pobyt, a potem przestała się odzywać.
To była trudna noc, pełna złych myśli. Następnego dnia zadzwonił dziekan wydziału mojej żony.

– Panie Arku – powiedział. – Wiem, że źle pan przyjął informację o przedłużeniu stypendium żony, i jako mężczyzna doskonale rozumiem, co mógł pan sobie pomyśleć. Zapewniam jednak, że nic się pod tym nie kryje. Grupa pani Marceliny osiąga naprawdę doskonałe rezultaty. Szkoda by było to zmarnować.

Dzieci także źle przyjęły wiadomość. Wprawdzie Marcysia tłumaczyła im to przez komunikator, ale Helenka się rozpłakała. Przyszła tego wieczoru do sypialni.

– Tatusiu, mogę dzisiaj spać z tobą? – zapytała i zanim odpowiedziałem, wpakowała się do łóżka.

Nie miałem wielkiego wyboru. Byłem już po rozmowie z synem, jakoś to wreszcie przełknął.

– Ale mama wróci? – upewniał się kilka razy. Widać nękały go podobne wątpliwości jak mnie.

Zapewniałem go, że nie ma się czym przejmować, starając się włożyć w to jak najwięcej żelaznego przekonania. Dwa dodatkowe miesiące to niby nie jest wieczność, ale dla życia rodzinnego sporo. Musiałem sobie radzić jeszcze przez tyle czasu. Owszem, wypracowaliśmy sobie z dziećmi nowy model funkcjonowania, chwilami bywało zabawnie, a nawet rozczulająco, kiedy Helenka przytulała mnie mocno, zupełnie jak mamę, ale byłem już zmęczony. No i pełen obaw, mimo wszelkich zapewnień żony, mimo rozmowy z dziekanem.

Nigdy więcej!

Najzabawniejsze w tym wszystkim okazało się to, że kiedy wreszcie Marcelina wróciła, początkowo było jakoś dziwnie. Oczywiście zapanowała wielka radość, jednak nasze życie ułożyło się już po nowemu, nie zdawałem sobie sprawy jak bardzo. Słowa „ojciec jest równie ważny jak matka, a jeśli matka wyjedzie, to nawet ważniejszy” straciły szyderczy wydźwięk, jaki towarzyszył im w znakomitej komedii. Przez te pół roku byłem naprawdę ważniejszy dla dzieci niż Marcelina i trochę trwało, zanim wszystko wróciło do normy.

– Nigdy więcej – oznajmiła Marcysia kilka dni po powrocie, kiedy siedzieliśmy przy kolacji, a Helenka to mnie opowiadała, co się zdarzyło tego dnia w przedszkolu. Sylwek też właśnie mnie zawołał do sprawdzenia lekcji i z dumą pokazał piątkę z wypracowania.

– Co nigdy więcej? – udałem, że nie rozumiem. Chciałem mieć swoją chwilę satysfakcji.

– Nigdy więcej nie dam się namówić na taki wyjazd! Chociaż coś tam Kanadyjczycy wspominali o wyprawie na Antarktydę, żeby kontynuować prace…

– Chcesz, to jedź – mruknąłem. – Jakoś sobie poradzimy.

– W życiu! – zaprotestowała. – Są sprawy ważne i ważniejsze. Wy należycie to tej drugiej kategorii. Nie macie pojęcia, jak tęskniłam. Może są ludzie, dla których kariera jest ważniejsza, ale nie chcę, żeby mój mąż stał się ojcem samotnie wychowującym dwójkę dzieci. Nawet jeśli sobie znakomicie radzi.

Czytaj także:
„Zakochałem się w żonie najlepszego przyjaciela. Choć obok spała moja dziewczyna, to nocami marzyłem tylko o ciele Marty”
„Nakryłem żonę z kochankiem w naszej sypialni. Zdradziła, bo pragnęła miłości. Za późno odkryłem, że do tanga trzeba dwojga"
„O mały włos nie zdradziłem żony, ale w ostatniej chwili się opamiętałem. Nie rozbiję rodziny przez jakąś fanaberię”

Redakcja poleca

REKLAMA