„Szwagierka wyrzuciła mnie z domu. Uznała, że skoro sam nie mam dzieci, to moje mieszkanie należy się jej córce”

Dziadkowie pokłócili się o moje narodziny fot. Adobe Stock, Robert Kneschke
„Dobrze czułem, że propozycja nie jest bezinteresowna. Przyznała się, że niby przy okazji chodziło jej o moje mieszkanie. Gdybym się wyprowadził, mogłaby w nim zamieszkać jej córka. Spodziewa się drugiego dziecka i robi się im ciasno. Płaciliby czynsz i media, ale przecież nie będą płacić wynajmu najbliższej rodzinie! Ale intrygantka”.
/ 08.04.2023 09:15
Dziadkowie pokłócili się o moje narodziny fot. Adobe Stock, Robert Kneschke

– Schudł pan ostatnio? – pyta doktor. – Na co się pan skarży?

Uśmiecham się pod nosem. Chłopak ma może trzydziestkę, wygląda jak okaz zdrowia. Skąd może wiedzieć, jak się czuje sześćdziesięcioparolatek? Naczytał się medycznych podręczników, z teorii jest pewnie dobry, ale co z tego? Będę mu gadał, że to czy tamto u mnie szwankuje? Że rano muszę się ze dwie godziny rozruszać, zanim poczuję, że mam stawy, serce, żołądek i mózg. Wszystko rzęzi, turkoce, dyszy jak w starym aucie.

Kierowca zapala i zapala, a tu nic!

Dopiero, za którymś razem silnik zaskoczy. Ale człowiek jest już tak umęczony, że mu się nigdzie nie chce jechać! Dopóki żyła moja żona Ania, nie narzekałem. To ona ciągle biadoliła, że ciśnienie skacze, pogoda nie taka, serce jej pika albo wali młotem. Ja musiałem być silny; dwoje zdechlaków pod jednym dachem, to przecież horror! Kiedy odeszła, przestałem się starać. Straciłem motywację…Pół dnia łaziłem po domu w gaciach od piżamy, nieogolony i nieumyty. Pewnego razu zauważyłem, że szuram kapciami, jak stary dziadyga. Przestraszyłem się.

„To już?” – pomyślałem. „Chłopie, przecież ty się wcale nie nażyłeś!”.

Najczęściej odwiedzała mnie szwagierka; były bardzo blisko z moją Anią i lubiłem, kiedy przychodziła, bo zawsze wtedy wspominaliśmy dawne czasy. Tym razem było inaczej…

– Chłopie! – powiedziała Irena na dzień dobry. – Ale się posunąłeś! Czyś ty nie chory?

– Na starość chyba… Po sześćdziesiątce się nie młodnieje.

– A wiesz, że może miałabym dla ciebie lekarstwo?

– Żeby czas się cofnął? Nie wierzę.

Nie żeby się cofnął, ale żeby nie gnał za szybko.

– Taka znachorka z ciebie?

– Żadna znachorka, tylko mądra kobieta! Tobie też taka jest potrzebna.

– Kobieta?! Oszalałaś!

Ale mojej szwagierki nie da się zatrzymać

Trajkotała, że ma koleżankę, która też została sama po kolejnym, nieudanym małżeństwie, że ta koleżanka, jest ładna, miła, gospodarna i co najważniejsze – ma domek z ogrodem, więc teraz się rozgląda za mężczyzną, bo sama nie daje rady…

Masz pojęcie, ile roboty jest z taką chałupą? To dach przecieka, to płot się wali albo coś innego się popsuje, a fachowcy kosztują! Na wiosnę drzewa owocowe trzeba poprzycinać, na jesieni zagrabić liście... Ona mówi, że gdyby znalazła kogoś uczciwego do pomocy, dałaby mieszkanie, jedzenie i jeszcze parę groszy. Od razu pomyślałam o tobie. Przecież mieliście działkę. Lubisz grzebać w ziemi, znasz się na tym!

– Zwariowałaś? Miałbym się męczyć z obcą babą?

– Dlaczego zaraz męczyć? Ona jest fajna. Może nawet ci się spodoba? Chcesz być sam do końca życia? Jak mruk?

– Ty wiesz, jakie to ryzyko? Przecież może się okazać sekutnicą, jędzą nie do wytrzymania! Co ja wtedy zrobię?

– Dlaczego wszystko widzisz w czarnych barwach? Poznaj ją, pogadaj, przekonaj się, czy warto ryzykować. Dam ci jej telefon, zadzwoń. Ona czeka…

A co ty będziesz z tego miała?

Dobrze czułem, że propozycja mojej szwagierki nie jest bezinteresowna. Przyznała się, że przy okazji chodziło jej o moje mieszkanie. Gdybym się wyprowadził mogłaby w nim zamieszkać jej córka. Spodziewa się drugiego dziecka i robi się im ciasno w trzech pokoikach u szwagierki. Płaciliby czynsz i media; dla nich to byłaby wymarzona sytuacja.

A więc tu był pies pogrzebany!

Pokłóciliśmy się trochę ze szwagierką i tyle było z jej planów. Przyszła wczesna i ciepła wiosna. Normalnie cieszyłbym się każdym dniem, bo lubię, kiedy na moich oczach świat budzi się do życia, ale w tym roku było inaczej. Siedziałem w chałupie jak nastroszony kruk. Za oknem zielono, słonecznie, pięknie, a ja w piżamie i rannych pantoflach od rana do wieczora. Tyle, co wyszedłem po zakupy… Kartki z telefonem do nieznajomej pani nie wyrzuciłem. Kusiło mnie, żeby jednak spróbować.

„Co mi szkodzi” – myślałem. „Najwyżej odłożę słuchawkę, jeśli mi się jej głos nie spodoba”.

Ale głos miała ładny. Powiedziała, że czekała na wiadomość ode mnie, nawet sama miała zatelefonować.

– Wie pan, ja jestem starej daty…Wolałam, żeby to mężczyzna pierwszy dał znak życia. Cieszę się, że pana słyszę.

Gadaliśmy dobrą godzinę. Opowiedziała mi, że kiepsko sobie sama radzi z domem i ogrodem. Potrzebuje kogoś, kto zamieszkałby z nią na stałe i pomagał. Nic wielkiego: koszenie trawy, drobne naprawy, jak się na przykład kran zepsuje albo spłuczka w toalecie… W takim domku zawsze jest jakaś robota.

– Poza tym raźniej by mi było, bo samotne wieczory są okropne. Nie wyobraża pan sobie, jak okropne!

– Nie wyobrażam sobie? Ja tak żyję. Jak kret jakiś w norze. Wiem, jak to jest!

– Może by pan przyjechał? Na miejscu łatwiej będzie się zdecydować.

Umówiliśmy się

Znowu myślałem, że w każdej chwili mogę to odwołać, wycofać się, powiedzieć, że zmieniłem zdanie! Zatrzymałem samochód przed bramą. Było po deszczu, zieleń lśniła jak polakierowana, powietrze pachniało, śpiewały ptaki… Zachwyciłem się. Moja gospodyni miała wesołe oczy i nie wyglądała na swoje pięćdziesiąt lat. Nosiła gumiaki i kolorowy fartuch. Spodobało mi się, że nie wystroiła się jak na wesele. Ogródek nie był duży, jakieś tysiąc metrów, ale było w nim co robić! Domek wygodny, z osobnym wejściem dla mnie. Dwa koty, pies i parę budek lęgowych dla ptaków – to całe gospodarstwo… Piliśmy herbatę, i opowiadaliśmy o sobie. Potem był obiad – zwyczajny – zupa z wkładką. Nie chciało mi się stamtąd wyjeżdżać. Od dawna nie czułem się tak dobrze i spokojne. Jakbym znalazł swoje miejsce na ziemi! Umówiliśmy się, że damy sobie nawzajem parę dni na zastanawianie, czy naprawdę chcemy zamieszkać pod jednym dachem? Ja jednak już wiedziałem i nie chciałem czekać. Nazajutrz pojechałem do szwagierki. Pogodziliśmy się. U nich faktycznie ciasno, więc jeżeli można pomóc rodzinie, to czemu nie?

Zostawiłem sobie jednak otwartą furtkę; umówiliśmy się, że gdyby mi coś nie wyszło, mogę do siebie wrócić w każdej chwili i nie zważać na to, że im psuję plany. Uważam, że to uczciwe postawienie sprawy… Odżyłem. Znowu jestem w ruchu, czegoś chcę, czuję się potrzebny. Powoli przestaję się bać, że popełniam szaleństwo, zaczynając od nowa w tym wieku! Wierzę, że nam się uda! Wrzucam na luz. Potem uruchomię się jeszcze raz. Moja znajoma ma na imię Aldona. To też mi się podoba. Wszystko jest na tak!

Czytaj także:
„Randki traktuję jak przesłuchanie. Bajerantów eliminuję na starcie, szukam tylko bogatych i mądrych kandydatów”
„Zaprosiłem córkę na randkę. Chciałem, żeby pomimo rozwodu rodziców, nadal miała prawidlowy wzorzec męskości”
„Nie wiem, czy dam radę być samotną matką. Może powinnam przymknąć oko na to, że mój facet przespał się z eks?”

Redakcja poleca

REKLAMA