Nikt nie doprowadza mnie do szału tak, jak moja szwagierka. Uważa siebie za chodzący ideał i ma ogromne ciśnienie na to, aby w oczach całej rodziny uchodzić na perfekcyjną panią domu. Zadziera nosa, wywyższa się i strasznie irytuje, kiedy podczas spotkań rodzinnych uwaga skupia się na kimś innym. To przecież ona ma być nieustannie w centrum zainteresowania.
Nie dam sobie w kaszę dmuchać
– Martusiu, wyborna ta pieczeń, po prostu wspaniała – teściowa rozpływała się w zachwytach nad obiadem przygotowanym przez moją szwagierkę. – Koniecznie powinnaś się zgłosić do MasterChefa, Gesslerowa wymięknie.
– Może weźmiesz przepis? – niby żartem zwrócił się do mnie mąż.
Znam go już jednak na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nie pogardziłby takimi obiadkami serwowanymi pod nos codziennie. No cóż, ja wybitną kucharką nie jestem – nie przepadam za gotowaniem, o czym Marek doskonale wiedział, biorąc mnie za żonę. W naszej kuchni rządzi głównie on, co jego matka uważa oczywiście za skandal. Nie zliczę, ile razy słyszałam od niej, że jestem leniwa.
– Co to za kobieta, co nie umie gotować – kręciła z politowaniem głową.
– Normalna – ani mi się śniło puszczać tego typu uwag kantem ucha.
Moje riposty zawsze kończyły temat tego, co kobieta powinna, a czego nie. Zarówno ja, jak i Marek, pilnowaliśmy, żeby nikt nie wtrącał się do naszego małżeństwa – teściowa nie była tu żadnym wyjątkiem. Jednakże od czasu do czasu musiała rzucić jakąś kąśliwą uwagę. Inaczej nie byłaby sobą. Niemniej bolało ją, że ostatnie słowo i tak nie należy do niej.
W przeciwieństwie do mnie Marta dawała sobą rządzić – idealna córka. Za szwagierką nie przepadałam. Na stare lata na bank stanie się klonem mamusi. Zresztą teraz niewiele już jej brakuje.
Gdy spotykamy się w szerszym rodzinnym gronie, to zawsze u niej. Przecież nikt poza nią nie jest w stanie przyrządzić tak fantastycznych posiłków, chociaż ona sama nikomu nie chce zdradzać swoich kulinarnych sekretów. Zupełnie przez przypadek odkryłam, dlaczego tak się dzieje.
Poznałam tajemnicę szwagierki
Familijne spędy nie należą do moich ulubionych, ale czasami trzeba w nich uczestniczyć – tym razem z okazji urodzin syna Marty, który jest moim i Marka chrześniakiem. Nie miałam zbytnio ochoty uczestniczyć w przedstawieniu, którego gwiazdą będzie standardowo szwagierka.
Ustaliliśmy z Markiem, że każde z nas rozejrzy się po pracy za jakimś prezentem dla młodego, a potem wrzucimy nasze „łupy” do jednej torby i wręczymy ją Jankowi jako wspólny podarunek. Wybrałam się zatem do galerii handlowej.
Po odwiedzeniu kilku sklepów i dokonaniu odpowiedniego wyboru naszła mnie ochota na coś słodkiego. Akurat przechodziłam obok dyskontu – postanowiłam tu zajrzeć i zaopatrzyć się w czekoladę i ciastka. W pewnym momencie dostrzegłam bratową kręcącą się przy lodówkach z mięsami i gotowymi daniami.
Nie zauważyła mnie. Byłam ciekawa, co kupuje. Podeszłam nieco bliżej, nadal starając się pozostać poza zasięgiem jej wzroku. Do koszyka włożyła opakowanie zawierające kaczkę w sosie żurawinowym – już upieczoną.
Wystarczyło jedynie włożyć ją do piekarnika, trochę podpiec i po robocie. Teściowa wspominała, że na urodzinowy obiad Janka Marta planuje podać pyszną kaczkę. Miałam ochotę od razu podejść do szwagierki i zapytać o recepturę na te wyjątkowe danie, ale się powstrzymałam. Stanęłam za nią w kolejce i dopiero wtedy mnie dostrzegła.
– O, cześć, nie wiedziałam, że robisz tu zakupy – jej twarz płonęła żywcem.
Znacząco wpatrywałam się w opakowanie z nieszczęsną kaczką. Szwagierka, gdyby tylko mogła, zapadłaby się pod ziemię.
– Zdarza mi się – nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu. – Jak przygotowania do sobotniej imprezy?
Miałam świadomość, że zabrzmiało to jędzowato, lecz nie potrafiłam sobie odmówić tej przyjemności.
– Dziękuję, w porządku – nietrudno było zauważyć, że Marta marzy w tej chwili jedynie o tym, aby jak najprędzej opuścić sklep. Wyraźnie odetchnęła z ulgą, kiedy nadeszła jej kolej do płacenia.
– To do zobaczenia – rzuciła niedbale na pożegnanie.
W kącikach jej oczu kręciły się łzy
Nagle zrobiło mi się jej najzwyczajniej w świecie szkoda. O tym, co się wydarzyło, nie powiedziałam Markowi, chociaż początkowo miałam taki zamiar. Coś mnie jednak przed tym powstrzymało. Nie umiałam wymazać z pamięci widoku Marty, która o mały włos nie rozpłakała się przy kasie z powodu głupiej kaczki.
Nadeszła sobota. Non stop biłam się z myślami. Zastanawiałam się, jak postąpić wobec szwagierki. Przyszło mi do głowy, żeby ją upokorzyć i przy wszystkich obnażyć jej kulinarne kłamstwa. Prędko się opamiętałam, bo z natury nie jestem osobą, która czerpie radość z dowalania innym.
Gdy na stół wjechała kaczka, Marta posłała mi błagalne spojrzenie. Najwyraźniej była przekonana, że ją skompromituję. Zachowywałam się jak gdyby nigdy nic. Teściowa standardowo piała z zachwytu, nie zapominając przy tym o wbiciu mi paru szpileczek. Tradycji musiało stać się zadość. Po skończonym posiłku atmosfera się nieco rozluźniła.
– Możemy zamienić słowo? – usłyszałam w pewnym momencie za swoimi plecami cichy głos szwagierki.
– Jasne – odparłam i udałyśmy się do kuchni.
Reszta była tak zajęta, że nie zwracała na nas uwagi.
– Boże, zaraz się poryczę – kiedy znalazłyśmy się same, Marta wzięła głęboki oddech.
– Daj spokój, przecież nic się nie stało – postanowiłam, że będę wobec niej życzliwa.
– Dziękuję ci – głos jej się łamał. – Masz klasę, zawsze ja miałaś.
Nie dała rady dłużej utrzymać nerwów na wodzy i się rozpłakała. Podeszłam i ją przytuliłam.
– Ja ci tak zazdroszczę – szlochała.
– Czego? – popatrzyłam na nią z niedowierzaniem.
– Jesteś taka stanowcza i asertywna – mówiła przez łzy – i masz fajne małżeństwo.
– Nie zapominaj, że to twój brat jest moim mężem – udało mi się sprawić, że na jej twarzy zagościł uśmiech.
– No tak – sięgnęła po papierowy ręcznik i przetarła twarz.
– Słuchaj, żadna z nas nie musi być perfekcyjna i każda ma coś na sumieniu.
– Ale ja cię naprawdę podziwiam…
– Marta, przestań płakać, proszę – chciałam ją pocieszyć. – Są urodziny twojego syna, spędźmy miło czas.
– Masz rację – nieco się uspokoiła. – Czy mogłybyśmy któregoś dnia wybrać się tylko we dwie na kawę.
– Jasne – nie ukrywałam zaskoczenia, aczkolwiek była to sympatyczna propozycja.
Znałyśmy się kilka lat, a tak naprawdę nic o niej nie wiedziałam. Zapewniłam, że może zadzwonić, gdy tylko zechce i że chętnie się z nią spotkam.
Odezwała się parę dni później
– Umówiłam się z twoją siostrą na babskie pogaduchy – oznajmiłam Markowi.
– Serio? Wydawało mi się, że jej nie trawisz – odparł zdziwiony.
– Mnie też się tak wydawało – uśmiechnęłam się pod nosem.
Marta okazała się naprawdę w porządku. Wyznała, że ma serdecznie dość presji, jaką wywiera na nią matka, a mnie darzy ogromnym szacunkiem za to, że nie pozwalam sobie wchodzić na głowę.
– Nie potrafię odciąć pępowiny i to jest wykańczające – na jej obliczu malował się smutek.
Poradziłam, aby rozważyła terapię, jeśli nie czuje się na siłach, aby tak po prostu przeciwstawić się własnej matce. Doskonale ją rozumiałam, ponieważ moja rodzicielka była podobna. Dopiero ograniczenie kontaktów do absolutnego minimum zdołało ostudzić jej apodyktyczne zapędy.
Nie liczyłam na to, że kiedykolwiek się zmieni, ale przynajmniej uwolniłam się od jej wpływu. Nie przyszło mi to łatwo – musiałam przepracować to z terapeutką, którą teraz poleciłam Marcie. Mam nadzieję, że zdecyduje się skorzystać z tej formy pomocy oraz że nasza znajomość przerodzi się w przyjaźń. Przyszłość pokaże, jak to się potoczy.
Czytaj także:
„Mąż pomiatał mną, bo po ciąży się zaniedbałam. Dla dziecka znalazłam zastępczego tatusia, a dla siebie kochanka na boku”
„Każdy dźwiga swój krzyż, a moim była teściowa. Gdy walczyła o życie, liczyłam, że ze szpitala wyjedzie nogami do przodu”
„Moja sąsiadka robi mi z życia cyrk. Wali w rury i nasyła na mnie policję, bo gotuję obiad”