W sumie takich przełomowych chwil w moim życiu było kilka, jednak najlepszą z nich była chyba decyzja o wyjeździe z rodzinnego domu.
– Pojedziesz? – żona spojrzała na mnie z troską, a widząc moją niechętną minę, dodała natychmiast: – Wypadałoby, żebyś pojechał… A poza tym, moim zdaniem, jeśli tego nie zrobisz, to potem będziesz żałował. W końcu to jednak był twój ojciec.
No tak, miała rację. Ojca ma się tylko jednego i wypadałoby wybrać się na jego pogrzeb, nawet jeśli kiedyś zostało się przez niego wydziedziczonym. Westchnąłem, a potem poszedłem do komputera sprawdzić połączenia i kupić bilet na pociąg.
– Chcesz, żebym pojechała z tobą? – zapytała Jagoda.
– Myślę, że nie ma takiej potrzeby. Nawet go przecież nie znałaś. Uwinę się pewnie szybko, przecież nie wiem, czy mój brat zaprosi mnie na stypę, a sam się pchał nie będę, gdzie mnie nie chcą. Myślę, że wrócę jeszcze tego samego dnia.
– Dobrze – Jagoda ścisnęła mnie za ramię, dodając mi otuchy.
Przytuliłem ją mocno do siebie, Moja kochana żona!
Nie wiem, kim bym dzisiaj był i co działoby się ze mną, gdyby nie ona…
Pochodzę z tradycyjnej rodziny, w której ważne były katolickie wartości i wychowanie. Moi rodzice uważali, że dzieci są winne im posłuszeństwo, bo oni swoim rodzicom byli posłuszni. Niestety, trafiłem się ja, czarna owca, chłopak, który zawsze chodził własnymi drogami. Od małego miałem nietypowe hobby – uwielbiałem gapić się w gwiazdy. Ciekawiły mnie, intrygowały.
Już jako dzieciak wiedziałem, że wszystko, co chcę robić w życiu, to je badać, poznawać. Kiedy skończyłem dziesięć lat, zacząłem zbierać pieniądze na teleskop. Rodzice wprawdzie uważali, że to dziwne, ale jeszcze wtedy się nie sprzeciwiali. Uznawali po prostu moje hobby za dziecięcą fanaberię i myśleli, że z wiekiem mi przejdzie, bo samo życie sprowadzi mnie z tych gwiazd na ziemię.
Kiedy zrozumieli, że tak się nie stanie? Miałem czternaście lat, gdy pojechałem ze swoimi oszczędnościami do miasta i kupiłem wymarzony teleskop. Dałem za niego prawie tysiąc złotych, to była wtedy ogromna kwota, nie tylko dla mnie. Kiedy wróciłem z nim do domu, dumnie ustawiłem go na strychu, celując w niewielkie okienko w dachu, przez które idealnie było widać gwiazdy.
Wtedy ojciec zainteresował się tym, co robię. Kiedy dowiedział się, ile to błyszczące cudo kosztowało… zlał mnie pasem za marnotrawienie pieniędzy, a potem kazał rzecz zapakować i oddać do sklepu.
Płakałem rzewnymi łzami, ale był nieprzejednany. Potem dla przykładu odebrał mi wszystkie pieniądze, mówiąc, że nie potrafię zrobić z nich użytku, i że nie znam smaku ciężkiej pracy, więc nie wiem, jak trudno jest zarobić tyle pieniędzy.
Na nic się zdały moje argumenty
Ojciec powiedział, że dostanę całą kwotę z powrotem, jeśli ją odrobię w jego warsztacie samochodowym. Wiedziałem, że jest to jego kolejna próba zmuszenia mnie do tego, abym polubił pracę w warsztacie.
Jako najstarszy syn byłem przygotowywany do tego, by przejąć kiedyś rodzinny interes, i mojego ojca nie obchodziło zupełnie to, że mnie dłubanie w autach kompletnie nie interesuje. Jego zdaniem powinienem być wdzięczny, że mam nakreśloną przyszłość.
Nie znosiłem tego warsztatu. Od zapachu benzyny i oleju zwyczajnie mnie mdliło. Może bym się jakoś wykręcił od tego dziedzictwa na rzecz młodszego brata, gdyby nie to, że Krzysiek urodził się słaby i chorowity. Rodzice uważali, że nie powinien ciężko pracować, a nawet, że to ja kiedyś powinienem wziąć na siebie ciężar utrzymania brata.
Okazałem się jednak niewdzięcznikiem, bo nie tylko nie miałem zamiaru zajmować się warsztatem, ale także nie uważałem za swój obowiązek opiekować się bratem. Moim zdaniem Krzysiek już jako nastolatek był zupełnie zdrowy, tylko wygodnie mu było utrzymywać rodziców w przeświadczeniu, że jest słaby i biedny.
Całymi godzinami potrafił grać w gry komputerowe i ani się nie uczył, ani nie zajmował niczym w domu.
Rósł z niego taki egoistyczny pasożyt
Dlaczego miałby pasożytować na mnie? Ja natomiast uczyłem się pilnie, bo moim celem była astronomia na uniwersytecie. Marzyłem o tym wydziale, ale wiedziałem także, że wcale niełatwo się na niego dostać. Matura na szczęście poszła mi doskonale, w moim sercu obudziła się więc nadzieja, a kiedy faktycznie się dostałem, po prostu oszalałem ze szczęścia.
Myślałem, że rodzice zmienią zdanie, gdy dostanę się na taki prestiżowy wydział, lecz oni wcale się nie ucieszyli. To znaczy mama była ze mnie dumna, ale bała się ojca. A ten dostał jakiegoś obłędu. Powiedział, że nie da mi ani grosza na te moje beznadziejne studia, żebym na to nie liczył.
Pewnie sądził, że się załamię i zmienię zdanie – wrócę skruszony na łono rodziny. W sumie przecież jak do tej pory dzięki moim rodzicom i ich pracy niczego mi w życiu nie brakowało. Ja jednak zacisnąłem zęby i postanowiłem, że się nie poddam.
Było mi ciężko. Pracowałem i jednocześnie studiowałem na wydziale, na którym naprawdę trzeba było ostro zasuwać z nauką. Jadłem sam chleb, czasami nawet bez masła. Wędlina? Od święta. Nigdy jednak nie zwróciłem się do ojca o pieniądze. Nie chciałem.
Wolałem nie dojadać, niż zawdzięczać cokolwiek jemu, człowiekowi, który nie zawiadomił mnie nawet o ciężkiej chorobie mamy. Wiedziałem, że mu tego nie wybaczę. Ani jemu, ani młodszemu bratu, bo zataili przede mną, co się dzieje z mamą.
Wykryto u niej raka macicy w zaawansowanym stadium
Za późno było na leczenie, podjęto tylko terapię paliatywną. Umierała przez trzy miesiące, a ja się niepokoiłem, dlaczego się do mnie nie odzywa, co czasami przecież robiła. Dzwoniłem do domu, lecz telefon odbierali Krzysiek albo ojciec i słysząc mnie, odkładali słuchawkę. O pogrzebie dowiedziałem się od ciotki, pojechałem na niego zdruzgotany.
Ojciec nie wpuścił mnie do domu, powiedział, że to już nie jest mój dom, a brat mu przytaknął.
– Nie chciałeś warsztatu, to nie dostaniesz niczego! – usłyszałem.
Dobrze, że miałem już wtedy Jagodę, mojego anioła. Poznałem ją w przychodni, kiedy robiłem badania. Była pielęgniarką, zaniepokoiło ją to, że słabo się poczułem po pobraniu krwi. Zainteresowała się mną i…
– Po prostu postanowiłam cię odkarmić – powiedziała mi po latach ze śmiechem. – Byłeś taki zabiedzony, chudziutki.
– Zwyczajnie się we mnie zadurzyłaś, skarbie. Poraziłem cię moim męskim wdziękiem – odparowałem.
Zakochaliśmy się w sobie, zamieszkaliśmy razem
Kiedy minęła żałoba po mojej mamie, wzięliśmy ślub. Od tamtej pory to Jagoda jest moją rodziną, a potem nasze świetne bliźniaki – Maciuś i Pawełek. Przemogłem się wtedy, napisałem do ojca, gdy się urodzili, ale nie dostałem żadnej odpowiedzi.
– O głupi warsztat poszło? – Jagoda nie mogła zrozumieć sytuacji.
Wiedziała przecież, że kocham swój zawód, zostałem na uczelni, piszę doktorat i w perspektywie pewnie zostanę cenionym naukowcem. Kariera na uniwersytecie kontra warsztat samochodowy? W głowie jej się nie mieściło, że ojciec nie jest ze mnie dumny! Ona była.
– Ten warsztat to nasze rodzinne dziedzictwo. Prowadził go mój dziadek, potem ojciec. Chciał, żebym kontynuował tradycję… – usiłowałem wyjaśnić żonie punkt widzenia mojego taty tradycjonalisty.
– Ale przecież dzieci nie można do niczego zmusić! – Jagoda była oburzona, bo ona wychowała się w zupełnie innej rodzinie.
Moim teściom nie przyszłoby do głowy, żeby córce coś narzucić
– On uważa, że można – podsumowałem naszą rozmowę.
Przypominałem sobie to wszystko, jadąc na pogrzeb ojca do swojego rodzinnego miasteczka. Kiedy szedłem w stronę cmentarza, spojrzałem na mijany warsztat taty – stał na przedmieściach i od dawna zamknięty chylił się ku upadkowi. Ktoś powybijał szyby w oknach, metalowe drzwi były niedomknięte. Obraz nędzy i rozpaczy…
– To przez ciebie tak się stało! – brat nie mógł mi tego wybaczyć i musiał mi wypomnieć nawet na pogrzebie, że poszedłem własną drogą. – Przecież mogłeś go sam poprowadzić, zatrudnić mechaników i tylko ich pilnować – nie dałem mu się.
Wzruszył ramionami.
– Nie muszę się z tym męczyć – powiedział. – Wynajmuję pokoje i mam z tego dobry dochód. No tak.
Nasz duży rodzinny dom rodzice dawno przepisali na niego. Mieszkał sam w ośmiu pokojach, mógł kilka z nich wynajmować.
„Nie narobił się, a zarobił” – pomyślałem gorzko.
W ten oto sposób jednak spełniło się marzenie mojego brata, aby prowadzić życie pasożyta, nie przejmować się pracą.
– Nie martw się, tobie też coś się dostanie w spadku – Krzysiek uśmiechnął się do mnie złośliwie.
Spojrzałem na niego zdziwiony, przecież kompletnie niczego się nie spodziewałem! Ale on miał rację. Wkrótce w kancelarii prawnej nastąpiło odczytanie testamentu i okazało się, że ojciec zapisał mi swój warsztat samochodowy…
A więc znalazł jednak sposób na to, aby mi go dać, po swojej śmierci
– Możesz nie przyjąć spadku – powiedziała żona, widząc, jak bardzo mnie dotknął ten zapis.
– A wiesz, że chyba tak zrobię.
To był taki pierwszy odruch, ale zaraz potem pomyślałem, że… chyba i ojciec, i brat właśnie liczyli na taką moją reakcję. Że się najpierw wścieknę, a potem z tej złości oddam spadek Krzyśkowi.
„Owszem, zdenerwowałem, się; punkt dla nich. Ale teraz będę działał kompletnie na zimno” – postanowiłem i przyjąłem spadek.
– Nic mnie to nie kosztuje – powiedziałem z uśmiechem do żony. – Dziedziczę w pierwszej linii, po rodzicu, więc nie zapłacę żadnego podatku, jeśli ją sprzedam po pięciu latach od nabycia spadku. A działka jeść nie woła. Jak się znajdzie inwestor, to ją najpierw wydzierżawię. Będą pieniądze i z dzierżawy, i później ze sprzedaży. Wpłacę naszym synom na lokaty, żeby po dojściu do pełnoletności mieli już jakieś pieniądze na studia. Będą mieli lepszy start ode mnie – dodałem.
– Mój mądry mąż – Jagoda uśmiechnęła się i przytuliła do mnie.
Jakiś czas później zacząłem obdzwaniać agencje nieruchomości w moim miasteczku i w wojewódzkim. Kilka z nich stwierdziło, że chętnie podejmą się sprzedaży tej działki. Podpisałem w końcu umowę z jedną z nich.
Głupi Krzysiek… podzielił skórę na niedźwiedziu
Obiecali wywiesić na płocie posesji wielki baner informujący, że jest do sprzedania. I zrobili to, a już po tygodniu mój agent zadzwonił do mnie.
– Wpadł do nas do agencji jakiś wściekły facet i powiedział, że to jemu była przyrzeczona sprzedaż tej działki, że był ustnie umówiony z właścicielem. O co tu chodzi?
– Ale ja się z nikim nie umawiałem! – wykrzyknąłem ze zdumieniem.
– On się upiera, że pan Krzysztof…
– Mam na imię Jacek. Krzysztof to mój brat i jak powiedziałem, w grę wchodzi dzierżawa, a potem możemy się dogadać – przerwałem agentowi.
– Aha! No tak, faktycznie – ocknął się agent. – Ten człowiek jest też gotowy na dzierżawę. To co, przygotować umowę?
– Jeszcze się pan pyta? – roześmiałem się. – Oczywiście!
– Nie uwierzysz! – powiedziałem do żony. – Krzysiek był tak pewny tego, że zrezygnuję z przyjęcia spadku, że… już się umówił z jakimś gościem, że mu sprzeda działkę!
– Niemożliwe! No to podzielił skórę na niedźwiedziu – też się roześmiała.
Błyskawicznie znalazłem klienta i szybko dobiliśmy targu
A myślałem, że działka będzie wystawiona na wynajem miesiącami, a może nawet latami. Wiadomo, nie tak łatwo teraz o poważnego klienta. Na razie wynegocjowałem godziwy czynsz i wpłacam go na lokaty moim synom.
A swoim rodzicom postawiłem w podzięce na cmentarzu piękny pomnik. I nie ukrywam, że czasami śmiać mi się chce, gdy sobie pomyślę, jak musi wściekać się mój brat, gdy na niego patrzy.
Czytaj także:
„Po ślubie moja Kalinka zmieniła się w jędze nie do wytrzymania. Szkoli mnie jak w wojsku. Ktoś mi podmienił żonę"
„Urodziłam i mąż stracił na mnie ochotę. Woli po nocach oglądać porno niż pójść ze mną do łóżka. Czuję się jak śmieć"
„Po 12 latach pracy, dzięki której wzbogacił się on, jego dzieci i jego była żona, ja nie mam nic”