Denerwowałam się. Do tego stopnia, że Mundek kazał mi zostać w domu i sam zawiózł mojego kota do weterynarza. Kiedy z nim wrócił, byłam zdenerwowana i zapłakana.
– Inga, czemu ty płaczesz? Przecież jest okej! Dostał antybiotyk i wyzdrowieje! To tylko infekcja. Kochanie! – Mundek przestraszył się moich łez i natychmiast mnie przytulił.
Co jednak miałam mu powiedzieć? Że tak naprawdę nie chodzi o Platona, tylko o Irka? Że wtedy, pięć lat temu, to też miała być „tylko infekcja”. Irek też obiecywał, że wszystko będzie dobrze, dadzą mu antybiotyk i wróci do domu przed weekendem. Nie wrócił nigdy. Zmarł na zapalenie opon mózgowych, a ja zostałam trzydziestodwuletnią wdową. Miesiąc później byłaby nasza druga rocznica ślubu…
Nie chciałam jednak mówić o tym Mundkowi
Poznałam go prawie pięć lat po śmierci męża, w jakimś sensie odbudowałam już swoje życie. Oczywiście, powiedziałam mu, że owdowiałam, ale nie zgłębialiśmy tematu. Tak naprawdę jednak wciąż targały mną wątpliwości, czy powinnam wchodzić w nowy związek. Czułam się, jakbym w jakimś sensie zdradzała Irka.
Przecież był miłością mojego życia… Znaliśmy się siedem lat, nim wzięliśmy ślub, wiedzieliśmy o sobie wszystko. Jego rodzina przyjęła mnie serdecznie, jeździliśmy z jego siostrą i szwagrem na kajaki, mówiłam do jego matki „mamo” jeszcze przed ślubem. To miało być na zawsze. Kiedy wydarzył się dramat, przetrwałam tylko dzięki Joasi, mojej szwagierce, i rodzicom Irka. Sami przeżyli tragedię, ale zajęli się mną z niezwykłą wręcz troską i miłością.
Szwagierka posłała mi zimne spojrzenie
– Jesteś teraz naszą córką – mówiła teściowa. – Zawsze będziemy rodziną.
A potem wszystko tak nagle i okropnie się skończyło. To była pierwsza rocznica śmierci Irka. Wciąż byłam w żałobie, chociaż nie nosiłam się wyłącznie na czarno. Po prostu wkładałam ciemne, stonowane ubrania, nie nosiłam biżuterii, nie malowałam się. Nie, żeby coś zamanifestować, tylko po prostu nie widziałam w tym sensu. Straciłam miłość mojego życia, po co miałam się stroić?
Teściowie zamówili mszę z okazji rocznicy śmierci syna, oczywiście poszłam do kościoła. Kiedy usiadłam w pierwszej ławce, teściowa ścisnęła moją dłoń, teść się uśmiechnął. Tylko Joasia posłała mi zimne spojrzenie. Po mszy mieliśmy iść do restauracji przy kościele. Zostałam dwa kroki za teściami i zobaczyłam obok siebie szwagierkę.
– Cześć, Joasia – rzuciłam, a ona nie zareagowała, tylko przyspieszyła kroku.
Przez cały obiad nie wiedziałam, o co jej chodziło, aż w końcu przy pożegnaniu zapytałam o to wprost.
– O nic – ostentacyjnie na mnie nie patrzyła. – Nie przejmuj się mną, po prostu straciłam brata i wciąż jestem w żałobie. A tobie ładnie w różowym.
– Słucham? – nie zrozumiałam tej uwagi.
– Widziałam cię – wreszcie spojrzała mi w oczy. Twardo i z pogardą. – Przedwczoraj. W centrum handlowym. Ja cię nie oceniam, Inga, to twoje życie. Ale nie oczekuj, że będę twoją przyjaciółką.
Zrozumiałam, o co jej chodziło. Nie tylko o różowy, a właściwie liliowy szal, który musiała zobaczyć na moich ramionach. Dała mi też do zrozumienia, że widziała o wiele więcej. Próbowałam jej wyjaśnić, że mężczyzna, z którym jadłam lody, to tylko stary znajomy, który był w mieście i chciał się ze mną zobaczyć.
Jego żona, też moja koleżanka, przekazała przez niego zaległy prezent świąteczny – właśnie ten nieszczęsny jasnofioletowy szal. Musiała pamiętać, że kiedyś lubiłam tę tonację kolorystyczną.
Usiedliśmy w cukierni, kupiliśmy lody, zrobiło mi się zimno, ale nie chciałam wkładać kurtki, więc narzuciłam na ramiona ten szal. Najwyraźniej dokładnie wtedy przechodziła tamtędy Joasia, zobaczyła mnie, znajomego i wyciągnęła wnioski, które nie miały nic wspólnego z rzeczywistością. Próbowałam wytłumaczyć jej, że źle to wszystko zinterpretowała, ale ona wiedziała lepiej.
– Rób, co chcesz, Inga – wycedziła, wychodząc. – Tylko, proszę cię, nie udawaj zrozpaczonej wdowy przed moimi rodzicami. Oni autentycznie opłakują Irka.
To zabolało. To „autentycznie”. Jakbym ja udawała ból po jego stracie! Na szczęście szwagierka nie powiedziała o niczym rodzicom. Byłam pewna, że chciała chronić ich, nie mnie. Zobaczyłam ją dopiero rok później. Wciąż traktowała mnie chłodno i to się już nigdy nie zmieniło.
Zupełnie jakby te kilka sekund, kiedy widziała mnie na lodach z obcym mężczyzną, w kolorowym szalu na ramionach, było jakimś niepodważalnym dowodem na to, że nie kochałam jej brata.
To jednak utwierdziło mnie w przekonaniu, że nikt z rodziny Irka nigdy nie zaakceptuje mojego nowego związku. Nie, żebym go planowała. Skąd! Właściwie to byłam pewna, że już nigdy nikogo nie pokocham. Joasia tak bardzo się myliła, sądząc, że „zapomniałam” o Ireneuszu…
Myśl o mężu każdego dnia była pierwszą, z jaką się budziłam, i ostatnią, z jaką zasypiałam. Ciągle miałam w sypialnie nasze wspólne zdjęcia, wciąż „rozmawiałam” o nim z Platonem, którego mąż uwielbiał. Ale spotkałam Mundka i coś się zmieniło.
To nie było żadne zakochanie, miłość od pierwszego wejrzenia, nic z tych rzeczy. Raczej powolne, stopniowe poznawanie się i przekonywanie, że mogę na niego liczyć. Jak choćby z tym kotem i weterynarzem. Mundek był opoką, na której mogłam się oprzeć, a Bóg mi świadkiem, że wciąż z trudem stałam na własnych nogach.
Wiedziałam, że chcę z nim być
Że już nie chcę być sama, że potrzebuję móc się w kogoś wtulić i mieć świadomość, że jestem dla tego kogoś najważniejsza. Potrzebowałam Mundka i z każdym dniem odkrywałam, że coraz bardziej go kocham.
Mimo to, kiedy nadszedł dzień rocznicy śmierci Ireneusza, powiedziałam Mundkowi, że muszę iść sama na mszę. Oczywiście to zrozumiał, ale widziałam, że trochę go to odsunięcie zraniło.
– Chodzi o rodzinę mojego zmarłego męża – wyjaśniłam. – Zawsze byli dla mnie naprawdę dobrzy, opiekowali się mną. Wiem, że gdybym przyszła z tobą, toby ich zabolało.
– A co będzie za rok? – zapytał cicho.
– A za dwa? Nigdy im o mnie nie powiesz?
To było trudne pytanie, ale nie miałam siły na nie odpowiadać. Poprosiłam, żeby to zrozumiał, nie drążył i – jak to on – wspierał mnie tak, jak tego potrzebowałam. Tradycyjnie już, po mszy był obiad w restauracji. Joasia i jej mąż przybyli z nowo narodzonym dzieckiem, teściowa opowiadała o rasowym psie, którego już z mężem oglądali i chcieli kupić. Przy stole nie zabrakło żartów i uśmiechów.
Pomyślałam wtedy, że to nie fair
Oni mieli prawo do życia po śmierci Irka, a ja nie? Joasia wyszła za mąż i urodziła dziecko, teściowie opowiadali o pracach w ogrodzie i ekscytowali się rodowodowym szczeniaczkiem, a ja… musiałam udawać, że wciąż stoję w miejscu. W domu czekał na mnie kochający mężczyzna, z którym byłam szczęśliwa i spokojna, ale nie mogłam tego powiedzieć na głos. Musiałam udawać, że wciąż jestem samotna i załamana. Czy to było w porządku?
Po powrocie do domu podjęłam decyzję. Miałam rok na to, by się ujawnić i nie zaszokować rodziny Irka tym, że się z kimś związałam. Powiedziałam mu, że chcę, by na kolejną mszę poszedł ze mną.
Ale nie musiałam czekać roku, bo teściowie wyprawiali złote gody. Zostałam zaproszona.
– Bardzo dziękuję, ale nie wiem, czy będę mogła przyjść… – powiedziałam do teściowej przez telefon.
– Chodzi o to, że nie wiesz, czy możesz przyjść ze swoim towarzyszem? – zapytała, a mnie zupełnie zatkało. – Ingusiu, ja wiem, że ty kogoś masz. Nie, nikt mi nie powiedział, ale jestem starą kobietą i znam życie. Widuję cię raz na rok i zawsze byłaś cieniem samej siebie, a ostatnio rozkwitłaś. Masz rumieńce, uśmiechasz się, przestałaś obskubywać skórki przy paznokciach do krwi. Widziałam też twoje nowe kolczyki i wiem, że sama byś ich sobie nie kupiła, bo po śmierci Irka przez cztery lata chodziłaś w tych samych i nie dbałaś o takie rzeczy. To prezent od niego, prawda? Od tego twojego kogoś?
Nie wiem dlaczego, ale się rozpłakałam od tych jej słów. Powiedziałam, że tak, jestem w związku, ale nie chcę nikogo kłuć tym w oczy. Od słowa do słowa powiedziałam o zajściu z Joasią sprzed kilku lat.
– Porozmawiam z nią – obiecała teściowa. – Ona też musi to zrozumieć. Ja wiem tyle, że straciłam syna, to prawda, ale ty jesteś dla mnie jak córka i masz wszelkie prawo żyć normalnie. Więc, jeśli tylko chcesz, przyjdź ze swoim nowym towarzyszem życia. Zostawiam ci tę decyzję, to zależy tylko od ciebie.
A po chwili dodała:
– Tylko, proszę, nie przynoście kwiatów, bo potem nie mam co z nimi robić.
Roześmiałam się, ocierając łzy, i obiecałam, że nie przyniesiemy ze sobą żadnych kwiatów.
Czytaj także:
„Bycie babcią mnie przerażało, chciałam się odmłodzić. Przez głupie wygładzanie zmarszczek trafiłam na ostry dyżur”
„Moja dziewczyna była zazdrosna, bo za dużo czasu spędzałem z eksżoną. Podłożyła jej świnię i naraziła zdrowie mojego syna”
„Córka chciała, żebym z nią mieszkała, ale chodziło jej tylko o pieniądze. Zabierała moją emeryturę, żeby mieć na wakacje”