Narodziny wnuczki obudziły we mnie skrajne emocje: szczęście i radość, ale też panikę i strach.
– Jestem babcią. Babcią! – powtarzałam sobie po tysiąc razy. I nie mogłam w to uwierzyć.
Oto na świecie pojawiła się moja wnuczka, którą pokochałam bezgranicznie od pierwszego wejrzenia. Ale…
Zrodził się także we mnie niepokój
Bo skoro jestem babcią, to znaczy, że jestem już stara?! Muszę przyznać, że nawet przekroczenie 50-tki nie było dla mnie taką traumą, jak uświadomienie sobie, że oto na świecie pojawiło się kolejne pokolenie, automatycznie spychając mnie w świat zmarszczek i emerytury. Tymczasem ja miałam dopiero 60 lat i naprawdę czułam się młodo! Nosiłam zawsze wysokie obcasy, ubierałam się kolorowo i wyglądałam jak gorąca 40-tka. Jednym słowem, była ze mnie całkiem atrakcyjna babka!
No właśnie… babka, czyli babcia? Nagle to fajne słowo zyskało dla mnie kompletnie inne znaczenie. Zaczęłam uważniej patrzeć w lustro i dostrzegać sieć podstępnych, drobnych zmarszczek, które na pewno z każdym dniem będą się pogłębiały. Słyszałam o zjawisku baby blues, czyli o tym, że matki niemowlaków cierpią na poporodową depresję. Ale dlaczego, do diaska, nie napisano nigdzie, że narażone są na nią także babcie? Czyżbym była jakimś jednorazowym przypadkiem? Bo to, że wpadłam w depresję, było niezaprzeczalną prawdą.
Kochałam Madzię bezgranicznie i zrobiłabym dla niej wszystko, z wyjątkiem jednej rzeczy: nie zamierzałam się zestarzeć, zamieniając się w typową babcię z siwymi włosami związanymi w koczek i grubą talią przepasaną kraciastym fartuszkiem. I nawet nie zauważyłam, kiedy zachowanie młodości stało się moim głównym dążeniem.
Wpadłam w obsesję piękna
Nagle zaczęłam z uwagą śledzić wpisy na rozmaitych forach poświęconych urodzie, czytać o cudownych kremach, maseczkach i zabiegach. Poznałam wszystkie tajemnice kwasów owocowych, ciemne strony botoksu i cudowne właściwości kolagenu. Zrozumiałam, jak ważne jest nie tylko dbanie o skórę z zewnątrz, ale także odpowiednia dieta, picie wody i suplementacja. Do tej pory stroniłam od tabletek, a teraz zaczęłam łykać rozmaite specyfiki mające poprawić jakość mojej cielesnej powłoki. A szczególne cery. Nie było tak źle. Regularne masaże specjalnym kamieniem z igiełkami ostrymi jak szpilki powodowały „głębokie wnikanie preparatów odżywczych i pobudzały moje leniwe komórki do produkcji kolagenu”. Tak, jak obiecano w ulotce.
– Jak ty się możesz katować czymś takim? – krzyknęła kiedyś moja córka, widząc to cudo z chirurgicznej stali. – To przecież wygląda jak narzędzie tortur!
No cóż, jej 23-letnia buzia promieniała nawet bez makijażu. Po ciąży nie przytyła ani grama, a nawet wydawało się, że karmiąc, jeszcze schudła. Tymczasem ja byłam dość zadowolona z działania mojego masażera na twarzy, ale niestety, skóra na szyi pozostawiała wiele do życzenia. Wiadomo nie od dzisiaj, że wiek kobiety można określić po szyi i po rękach. Nawet Madonna, mimo miliardów na koncie, nie była w stanie zmienić swoich pomarszczonych dłoni w ręce młodej kobiety. Ja więc także nie miałam żadnych szans. A co do szyi…
– Skóra na dekolcie i szyi jest ładnie napięta, ale efekt psują te głębokie zmarszczki biegnące dookoła. Tworzą jakby starczą obrożę – powiedziała mi kosmetyczka.
Starczą obrożę… Rany boskie!
To okropne wyrażenie tłukło mi się po głowie dzień i noc. Musiałam coś zrobić. Ale u dobrego lekarza! Postanowiłam absolutnie nie korzystać z usług żadnych podejrzanych kosmetycznych gabinetów, które robią mega promocje, ale używają do zabiegów tanich preparatów, które ogólnie mówiąc, nie są bezpieczne.
– Kwas hialuronowy to środek bezpieczny, jest bowiem naturalnym składnikiem naszego organizmu. Porównałbym go do żelatyny w galaretce… Wypełnia przestrzenie między komórkami i od jego wysokiej zawartości zależy nawilżenie, napięcie i sprężystość skóry – zapewnił mnie tymczasem dobry lekarz kosmetolog, do którego poszłam na konsultację.
Dalej tłumaczył, że spadek stężenia kwasu wpływa negatywnie na produkcję kolagenu i elastyny, co prowadzi do powstawania zmarszczek. I zaproponował uzupełnienie jego niedoboru zastrzykami.
– Dawki kwasu hialuronowego wprowadzamy tuż pod skórę cienką igłą. Niemiłe efekty w postaci lekkiego obrzęku, zasinienia czy bolesności znikają po 2-3 dniach. A efekt wypełnienia zmarszczek widać od razu – zapewnił mnie lekarz.
Wydawał się taki pewny siebie i powiedział, że wykonał setki takich zabiegów!
– Niektóre panie wpadają do mnie w przerwie na lunch – określił obrazowo, jak nieinwazyjny jest ten zabieg.
Umówiłam się z lekarzem za tydzień, w piątek, po to, aby podczas weekendu moja skóra doszła do siebie.
– Szyja to miejsce dosyć bolesne, dlatego zdecydowałem, aby podać pani ampułki zawierające oprócz kwasu hialuronowego środek znieczulający, lidokainę – powiedział lekarz i brzmiało to rozsądnie.
Sam zabieg nie należał do przyjemnych, a już na pewno nie można było się przy nim zrelaksować, jak na przykład w czasie masażu u kosmetyczki. Mimo tego środka znieczulającego czułam wyraźne ukłucia i lekkie szczypanie podczas wstrzykiwania. Powiedziałam o moich odczuciach, ale doktor uspokoił mnie, że są normalne.
– Tak, jak mówiłem podczas wizyty wstępnej, może wystąpić lekkie zaczerwienienie i obrzęk. Ale to nic niepokojącego – usłyszałam, wychodząc z gabinetu.
„Dobrze, że jadę prosto do domu!” – pomyślałam, widząc się w lusterku w samochodzie.
Moja szyja wyglądała tak, jakby zaatakowało ją stado dzikich pszczół. Strasznie mnie niepokoił ten stan, mimo zapewnień lekarza. W domu usiłowałam o tym nie myśleć, zrobiłam sobie herbaty i usiadłam przed telewizorem. Potem pożałowałam, że to nie jest kawa, bowiem dziwnie zaczęła boleć mnie głowa. Pomyślałam, że to przez spadające ciśnienie. Mój niepokój jednak narastał i w pewnym momencie przyłożyłam sobie rękę do czoła.
Byłam chora!
„Mam gorączkę? To pewnie z emocji! Najlepiej będzie, jak się położę i odpocznę” – zadecydowałam.
Nie mam pojęcia, jak długo spałam, ale zaczęły mnie męczyć jakieś koszmary… Miałam wrażenie, że nie mogę złapać tchu, że zwyczajnie się duszę! Obudziłam się zlana potem, niestety, przykre dolegliwości wcale nie minęły! Czułam się tak, jakby ktoś chwycił moją szyję obiema rękami albo zakuł w kołnierz usztywniający. Dotknęłam jej i… Syknęłam z bólu! Poleciałam obejrzeć się w lustrze i oniemiałam. Byłam cała opuchnięta!
„Boże, co się ze mną dzieje?!” – przeraziłam się.
Wiedziałam jedno – było źle i potrzebowałam lekarza! Ale jak miałam wezwać karetkę, skoro nie mogłam w ogóle mówić! Z mojej ściśniętej krtani wydobywały się tylko jakieś zduszone dźwięki, niewyraźne charczenie. Złapałam więc za telefon i napisałam SMS-a do córki: „Mam silny obrzęk gardła, spuchniętą szyja. Duszę się. Nie mogę mówić. Wezwij pogotowie”.
Karolina zadzwoniła po kilku minutach.
– Mamuś, już to zrobiłam! Jadą do ciebie i ja też! Trzymaj się!
Przyjechała kilka minut po pogotowiu, kiedy lekarz już mi zaaplikował zastrzyk przeciwuczuleniowy z adrenaliny. – Zabieramy pani mamę do szpitala na obserwację – usłyszała. W szpitalu, gdzie zrobiono mi niezbędne badania, okazało się, że jestem uczulona na ten środek znieczulający, który był zawarty w preparacie z kwasem hialuronowym!
– To bardzo rzadkie uczulenie, ale mimo wszystko się zdarza, dlatego lekarz, który wykonywał pani zabieg upiększający w swoim gabinecie, powinien był wcześniej się zorientować, czy nie istnieje niebezpieczeństwo uczulenia – oznajmiła lekarka, odczytująca wyniki badań. – Przeprowadzić wywiad, czy już miała pani podawany ten środek, lub przynajmniej zrobić próbę uczuleniową. Z zasady bowiem takiej mieszanki nie podaje się osobom, które nigdy nie miały znieczulenia w gabinecie stomatologicznym, gdzie jest stosowany ten środek. Pani go pewnie nie miała?
– Nie… – pokręciłam głową.
Akurat jeśli chodzi o zęby, to mam wyjątkowo wysoki próg bólu, bo w przeciwieństwie do większości osób naprawdę nie potrzebuję znieczulenia.
– Do głowy by mi to nie przyszło, że pani ma leczone zęby bez znieczulenia! – tłumaczył mi się potem kosmetolog.
– A, niestety, powinno – odparowałam.
Po to przecież poszłam zrobić sobie zabieg w profesjonalnym gabinecie, a nie w byle salonie kosmetycznym za połowę tej ceny, żeby czuć się bezpiecznie w rękach profesjonalisty.
– Oczywiście, oddam pani pieniądze za zabieg – stwierdził lekarz wyraźnie przestraszony całym zdarzeniem.
Nic dziwnego, miałam przecież wypis ze szpitala i zdjęcia mojej koszmarnie opuchniętej szyi, które zrobiła mi córka. Jego postępowanie spokojnie mogło być więc potraktowane jako zaniedbanie, i gdybym tylko chciała, to mogłabym utargować w sądzie niezłą sumkę zadośćuczynienia. Zdecydowałam się jednak przyjąć tylko z powrotem swoje pieniądze. Jednego byłam pewna – już tam nie wrócę. Nie pójdę też do żadnego innego „cudotwórcy”, bo lepiej zestarzeć się z godnością niż zafundować sobie takie cierpienie!
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”