„Szwagierka często potrzebowała pomocy mojego męża. Okazało się, że majstrował wyłącznie między jej nogami”

Załamana kobieta fot. iStock by GettyImages, Olga Rolenko
„Chciałam jej pomóc z dobroci serca i współczucia, a ona to tak perfidnie wykorzystała. Mój mąż nie ma nawet poczucia winy, bo twierdzi, że kocha nas obie”.
/ 14.11.2023 07:15
Załamana kobieta fot. iStock by GettyImages, Olga Rolenko

Kiedy nagle zmarł mój brat bliźniak, poczułam, jakbym straciła część siebie. Jego młoda żona kompletnie sobie nie radziła po tej bolesnej stracie. Ale ja i Maciek bardzo ją we wszystkim wspieraliśmy. Potem to się obróciło przeciwko mnie. I teraz nie wiem, co robić…

Zadzwoniła tuż przed dziesiątą. Od śmierci brata żyłam w ciągłym napięciu, jakbym nieświadomie czekała na kolejny niezapowiedziany cios, więc telefon Ewy od razu postawił mnie na nogi.

– Co się dzieje, kochanie? – zapytałam.

Ewa płakała i jednocześnie przepraszała mnie, że nie jest w stanie powstrzymać łez.

– Przepraszam cię – wreszcie zdołała się uspokoić. – Wiem, że jest już późno, ale czy Maciek mógłby do mnie podjechać? Coś stało się z odpływem zmywarki, wszędzie jest pełno wody, cuchnie w całym mieszkaniu, a ja… Kompletnie nie znam się na takich sprawach…– nawet po drugiej stronie telefonu poczułam, jak płacz wstrząsa jej ciałem.

– Zaraz go do ciebie poślę. Nie przejmuj się, to na pewno drobiazg. Jadłaś coś dzisiaj? Została mi zapiekanka z kolacji, Maciek ci ją podrzuci. Ewuś, nie dziękuj, przecież po to jesteśmy – dodałam szeptem, żeby nie zbudzić śpiących dzieci, bo już zmierzałam do łazienki, gdzie kąpał się Maciek.

– Ewa cię potrzebuje – powiedziałam, zaglądając za zasłonkę prysznicową.

Spojrzał na mnie z miną zbitego psa.

Jego ekipa miała spore opóźnienia, więc siedzieli po nocach, żeby nadgonić zaległości. Wracał zmęczony i wściekły, przeklinając szefa i jego nieuczciwych kontrahentów. Zasypiał w połowie kolacji, więc nie marzył o nocnych wizytach, tylko o własnym łóżku, ale przecież nie mogliśmy zawieść Ewy.

Wciąż nie radziła sobie z prowadzeniem domu po nagłej śmierci Jarka. Tętniak w jego mózgu rósł, nie dając żadnych objawów, i pewnego dnia po prostu pękł, gdy brat jadł obiad. Wyglądało to tak, jakby Jarek nagle stracił równowagę i spadł z krzesła, tyle że już nigdy nie podniósł się z podłogi.

Zmarł na miejscu, choć miał zaledwie czterdzieści lat. Zostawił młodszą o dziesięć lat żonę i pięcioletniego synka.

Nie mogłam sobie wybaczyć, że nie zauważyłam żadnych niepokojących symptomów choroby, ja – dyplomowana pielęgniarka, ta bardziej rozsądna z naszej pary bliźniąt.

Gdy Jarek odszedł, poczułam, jakby ktoś zabrał mi część mnie samej, więc całą miłość do brata przelałam na jego młodziutką, zagubioną żonę.

– Proszę, kochanie – powiedziałam błagalnie do męża.

– Przecież wiesz, że to zrobię – powiedział Maciek, naciągając na siebie slipy i koszulkę.

Odsunął się, gdy spróbowałam go dotknąć. Pojechał, bo taki już był uczynny i troskliwy.

Wrócił pod dwóch godzinach, zrzucił z siebie cuchnące szlamem ubranie do wanny i runął na łóżko.

Z wdzięczności przygotowałam mu rano sute śniadanie, zupę i dużo kanapek, żeby nie w pracy musiał jeść jakiegoś świństwa ze spożywczego obok budowy.

Po południu zawstydzona Ewa odniosła nam pojemnik po zapiekance. Przyzwyczaiłam się już, że wygląda jak cień samej siebie, ale odniosłam wrażenie, że od trzech dni jeszcze jej ubyło.

– To ciasto dla was, dla Maćka… Przepraszam, był taki zmęczony, a ja… – zaczęła, ale zaprotestowałam, żeby tylko ponownie nie przepraszała.

Zapewniłam ją, że zawsze może na nas liczyć i podrzucić do nas swojego Piotrusia. W końcu byłam jego matką chrzestną, czułam się za niego odpowiedzialna.

Uśmiechnęła się niepewnie, słysząc moją propozycję. Miałam wrażenie, że ledwie trzyma się na nogach. Chciałam znowu dać jej coś ciepłego i treściwego do jedzenia, ale odmówiła.

– Masz męża i dzieci, nie będę was objadać. Muszę wreszcie się otrząsnąć, nauczyć się dbać o nas, jak robił to Jarek – zadrżała, wypowiadając jego imię, ale nie rozpłakała się. – Następnym razem to ja zaproszę was na kolację. Ugotuję coś pysznego – powiedziała, żegnając się ze mną.

Po powrocie Maćka zrelacjonowałam mu wizytę Ewy, ale nie zrobiło to na nim wrażenia. Wyglądał jak siedem nieszczęść, a szykował mu się kolejny roboczy weekend.

Ciągle coś się działo

Tydzień później wpadłam na ulicy na Ewę.

Okazało się, że zapomniała opłacić rachunki za prąd i rano obudziła się w ciemnym mieszkaniu z rozmrożoną lodówką.

– I jeszcze ten cholerny piec od centralnego ogrzewania… Coś pokręciłam, nastawiając go, i grzeje bez opamiętania. Jestem kompletną idiotką – denerwowała się.

Z trudem udało mi się ją uspokoić. Musiałam zmusić ją także, żeby ponownie skorzystała z pomocy Maćka.

Jarek kochał dom, który odziedziczył po babci, ale nie miał pieniędzy na jednoczesne wykończenie wszystkich pomieszczeń, więc poprawiał je stopniowo i zostawił biedną Ewę z niedokończoną kuchnią, dziurawym dachem, starą, zawilgoconą łazienką i niedokończoną elektryką.

Maciek i bez mojej interwencji obiecał, że gdy tylko skończy swoje przeklęte zlecenie, spróbuje pomóc Ewie uporać się z częścią prac.

– Będę żył na dwa domy, ale jakoś damy radę, prawda, kochanie? – przytulił mnie mocno.

– Oczywiście – odpowiedziałam dumna, że mam takiego odpowiedzialnego męża.

Kiedy usłyszał o problemach Ewy z piecem, natychmiast obiecał podskoczyć do niej zaraz po pracy.
Wrócił późno, ale był zadowolony, że udało mu się rozgryźć programator bez pomocy instrukcji.

– Wiesz, mam wrażenie, że ona najchętniej wyjechałaby gdzieś daleko stąd, żeby odpocząć od myślenia o Jarku. Zapomnieć na chwilę, że jest samotną wdową zdaną na naszą łaskę. Dla niej to trudniejsze, niż nam się wydaje – rzucił, zasypiając.

W pierwszej chwili zdziwiły mnie jego słowa, ale potem doszłam do wniosku, że ma rację. Niemal codziennie dzwoniłam do Ewy, a jeśli nie ja, to robiła to moja mama. Wpadałyśmy do niej co kilka dni, podrzucając coś do jedzenia, albo zapraszałyśmy do nas. Uważałyśmy, że skoro my potrzebujemy bliskości, to ona także. Nie sądziłam, że nasza troska mogła ją męczyć, więc po ostatniej wizycie Maćka zamilkłam i o to samo poprosiłam mamę.

– Dajmy jej szansę przeżyć tę żałobę do końca. Wie, gdzie nas szukać, w razie gdyby coś się działo – tłumaczyłam sobie i jej.

Ale kiedy po dwóch tygodniach Ewa nie dała znaku życia, zadzwoniłam do niej i niemal siłą wyciągnęłam ją na spotkanie. Żeby wyrwać ją z domu, zaproponowałam kawiarnię w centrum i od razu gorzko tego pożałowałam, przypominając sobie, że to miejsce lubił także Jarek.

– Nic się nie stało, w końcu jesteście bliźniętami – Ewa  starała się obrócić moją pomyłkę w żart, ale czułam, że obie jednocześnie wychwyciłyśmy to „jesteście” zamiast „byliście”.

Poczułam bolesne ukłucie w sercu, udałam jednak, że nic się nie stało.

Minęło zaledwie dziewięć miesięcy od śmierci brata, a ja wciąż miałam wrażenie, że to tylko zły sen, z którego za chwilę się obudzę.

Zobaczę Jarka stojącego w drzwiach naszej kuchni, zaśmiewającego się do łez z rzeczy, które tylko my rozumieliśmy, wchodzącego mi w słowo, gdy próbuję wytłumaczyć innym, co nas rozśmieszyło.

– Ewuś… – przylgnęłam do bratowej.

Odsunęła się ode mnie niczym spłoszony zwierzak.

– Chciałabym wyjechać gdzieś na weekend. Sama – powiedziała Ewa po chwili wahania.

Ucieszyła mnie wizja spędzenia czasu z synkiem brata.

Dawno nie widział kuzynostwa, więc wreszcie będą mogli się sobą nacieszyć.

Wyjedź na tak długo, jak tylko zechcesz – uśmiechnęłam się na znak, że ją rozumiem.

Przywiozła mi Piotrusia w piątek wieczorem i omal nie zderzyła się w drzwiach z Maćkiem.

– Wyjeżdżasz? – zapytał zdziwiony, jakby nie pamiętał, że wspominał mi o jej pomyśle.

Uciekła przed nim wzrokiem. Śpieszyła się tak bardzo, że nawet nie pożegnała się z synkiem.

– Martwię się o nią – powiedziałam do męża.

– Ja też – westchnął i po raz pierwszy od bardzo dawna przytulił mnie do siebie.

Jak oni mogli?!

Z weekendu zrobił się tydzień. Ewa wróciła dopiero w następny piątek.

Była wyciszona, spokojniejsza. Wreszcie choć trochę przypominała dawną siebie. Przywitała się ze mną serdecznie, uściskała Piotrusia i moje dzieci, a każde z nas obdarowała jakimś drobiazgiem. Tylko Maciek nic od niej nie dostał, ale jak zwykle był w pracy, więc nawet tego nie zauważył.

Zresztą na nasz związek ten tydzień także wpłynął ożywczo. Maciek nie musiał już siedzieć na budowie po nocach, więc wieczorami był już w domu.

Znów tryskał humorem i prawił mi komplementy, a w łóżku nie odwracał się do mnie plecami.

„Jesteś miłością mojego życia” – powtarzał każdego ranka. Czułam, że choć nigdy nie przestanę tęsknić za bratem, to między mną a mężem wszystko powoli wraca na dawne, dobre tory.

Już nie pamiętam, po co pojechałam tamtego popołudnia do Ewy. Czegoś zapomniałam albo chciałam o coś zapytać? W każdym razie postanowiłam zrobić sobie dłuższy spacer, więc zamiast wjechać samochodem od ulicy, weszłam na jej posesję boczną furtką.

Klucz miałam jeszcze z czasów, gdy żyła babcia, a Jarek nie chciał wymieniać zamków. Zdziwiłam się, kiedy zobaczyłam samochód Maćka zaparkowany w głębi podwórka, uznałam jednak, że przyjechał pomóc w jakiś pracach w domu.

Nie wiem dlaczego nie zadzwoniłam do drzwi, tylko nacisnęłam od razu klamkę.

Może chciałam zapukać w futrynę drugich drzwi prowadzących z wiatrołapu do przedpokoju? Tyle że te następne były uchylone.

Już chciałam wejść, coś powiedzieć, gdy usłyszałam śmiech Ewy. Radosny, perlisty, niemal dziewczęcy. Zobaczyłam jakiś ruch w przedpokoju i serce zaczęło mi bić szybciej.

To się po prostu czuje. Nie potrzeba słów ani przyłapania kogoś na gorącym uczynku, żeby wiedzieć, że dzieje się coś, co zdarzyć się nie powinno.

Zmusiłam się, żeby przyjrzeć się uważniej temu, co działo się po drugiej stronie drzwi. On trzymający ją w pasie, blisko siebie, ona zarzucająca mu ramiona na szyję.

Chciałam umrzeć albo chociaż uciec, ale nie byłam w stanie wykonać żadnego ruchu.

Nic, tylko stałam tam i patrzyłam na ich miłość. Może stałabym tak w nieskończoność, jednak w pewnej chwili Ewa, nie przestając się śmiać, wyzwoliła się z jego objęć i postanowiła zamknąć drzwi, bo „trochę tu wieje”.

Stałyśmy naprzeciwko siebie, a mnie w głowie dudniły słowa Maćka sprzed kilku miesięcy: „Będę żył na dwa domy, ale jakoś damy radę, prawda, kochanie?”.

– Beata? – Maciek przerwał nasze milczenie.

Cofnął się, po czym dodał, jakby sam do siebie: – Może to i dobrze, teraz już wiesz, jak jest naprawdę.

Gdy wybiegłam, dopadł mnie przy furtce.

– Beata, kocham was obie, zrozum – przytrzymał mocno moje ramiona, choć biłam go z całych sił. – Kochanie… – szeptał. – Jesteś najważniejsza i zawsze będziesz, nie wyobrażam sobie życia bez ciebie… – powtarzał, jakby Ewka nie czekała na schodach na moją reakcję

Uciekła do środka, gdy tylko podniosłam głowę.

To było silniejsze od nich

Podobno wszyscy znajomi wiedzieli, co się święci, ale nikt nie śmiał powiedzieć mi prawdy w tak trudnym dla mnie momencie. Niedawno straciłam brata, a teraz jeszcze to… Myślałam, że spalę się ze wstydu, wracając do domu.

Ewkę było stać tylko na „przepraszam”, choć wyzwałam ją od oszustek, dziwek, złodziejek bez sumienia.

– Masz rację – powtarzała. – Ale to było silniejsze ode mnie… Od nas obojga.

Myślałam, że wydrapię jej oczy ze te ostatnie słowa.

Po powrocie do domu zażądałam od Maćka, żeby natychmiast zerwał z tą lafiryndą.

Odpowiedział, że nie może, że nieraz już próbował i ona także. Gdy on milczał, Ewa dzwoniła do mnie, wymyślając kolejne awarie. Kiedy ulegał, ją zaczynały gryźć wyrzuty sumienia.

– Wyjechała i naprawdę wtedy chcieliśmy to zakończyć, ale potem zaczęło się od nowa. Ciebie kocham, ale jej jestem potrzebny, jest taka słaba, a ja nie poradzę sobie bez ciebie – powiedział.

Po tych słowach dostał w twarz.

Wyrzuciłam go z domu, choć dzieci płakały, abym tego nie robiła. Wrócił po tygodniu. Mimo że go nie wpuściłam, był na każde zawołanie dzieci, przyjeżdżał o każdej porze dnia i nocy, o ile nie pracował.
Pozostałam nieugięta, ale kiedy nasza córeczka trafiła z zapaleniem płuc do szpitala, coś się we mnie złamało i pozwoliłam Maćkowi zostać u mnie na noc.

Rozmawialiśmy o małej, starając się ponieść się wzajemnie na duchu, gdy mnie pocałował. Byłam tak rozbita i samotna, że uległam bez chwili wahania, choć rano nie mogłam patrzeć na swoje odbicie w lustrze. Jednak radość córki na widok taty w domu po powrocie ze szpitala sprawiła, że ostatecznie uległam. Wbrew sobie, rozsądkowi i rodzinie.

Zabroniłam Ewie przychodzić do nas, staram się nie myśleć o tym, co robią, gdy Maćka nie ma u mnie.
Wmawiam sobie, że siedzi w pracy po godzinach, że znów ma zaległości albo mnóstwo zleceń. Wiem, że to głupie, ale tylko w ten sposób jeszcze jakoś się trzymam.

Dzieci są szczęśliwe, on także, może nawet Ewa, choć nie widuję jej w ogóle. Tylko mnie już w tym wszystkim nie ma, a mimo wszystko nie potrafię się wyrwać z tego zaklętego kręgu.

Czytaj także:
„Musiałem się rozwieść, gdy kochanka ogłosiła, że jest w ciąży. Dzieci z pierwszego małżeństwa plują mi w twarz”
„Myślałam, że Olka chce złapać mnie na dziecko i się obłowić. Puściła mnie kantem, dopiero kiedy dziecko okazało się moje”
„Sąsiad na tacę w kościele rzuca grube banknoty, a żebraczce chleba żałuje. Więcej mu ręki na znak pokoju nie podam”

Redakcja poleca

REKLAMA