„Sąsiad na tacę w kościele rzuca grube banknoty, ale wiem, co ile ma za uszami. Więcej mu ręki na znak pokoju nie podam”

Starsza kobieta fot. iStock by GettyImages, jose carlos cerdeno martinez
„Kiedy zobaczyłam, jak Stanisław pogardza tą biedną dziewczyną, nie mogłam się otrząsnąć. Może powinnam donieść na niego proboszczowi?”.
/ 13.11.2023 12:30
Starsza kobieta fot. iStock by GettyImages, jose carlos cerdeno martinez

W naszym miasteczku wszyscy się znają, bo w małych miasteczkach tak już jest, że ludzie albo są spokrewnieni, albo mieszkają po sąsiedzku, chodzili do tej samej szkoły, posyłają dzieci do tego samego żłobka i przedszkola, robią zakupy w znajomych sklepach czy w kościele siedzą obok siebie w ławce.

Od lat moim kościelnym sąsiadem jest pan Stanisław – właściciel centrum ogrodniczego i kwiaciarni w pobliskim miasteczku. Właściwie znamy się tylko z widzenia, bo ja jestem skromną emerytką i daleko mi do towarzystwa, w którym on się obraca, ale zawsze uprzejmie się sobie kłaniamy i nawet uśmiechamy na dzień dobry.

Pan Stanisław jest członkiem rady parafialnej i fundatorem wielu akcji oraz przedmiotów znajdujących się w kościele. Wszyscy na przykład wiedzą, że zakup pięknych, kutych świeczników i rzeźbionego klęcznika zasponsorował właśnie on, że kwiaty na ołtarz to jego zasługa, a ostatnio z Włoch przywiózł do parafii nowe obrusy i piękny ornat.

Zauważyłam, że pan Stanisław nigdy nie kładzie na tacę monet, tylko zawsze papierowe pieniądze, i to o sporych nominałach. Czasami to aż mi było głupio wrzucać do koszyka swój „wdowi grosz”, ale pomyślałam, że Pan Bóg wie, na co kogo stać, i dlatego rozumie, że nie ze skąpstwa tak czynię.

Jednak w ostatnią niedzielę wydarzyło się coś, co mi kazało popatrzeć na pana Stanisława inaczej. Czasami tak bywa, że jedna chwila zmienia nasze ustalone wyobrażenia i opinie i w tym przypadku tak się właśnie stało.

Współczucie ścisnęło mi serce

Nie czułam się tej niedzieli najlepiej, bo ciśnienie atmosferyczne szalało, a ja jestem typem meteopaty i gwałtownie na to reaguję. Nawet się zastanawiałam, czy w ogóle iść do kościoła, ale w końcu jakoś powolutku się zebrałam i noga za nogą, tuż przed rozpoczęciem nabożeństwa doszłam do schodów prowadzących na placyk przed kościołem.

Przed drzwiami do głównej nawy na kawałku tektury siedziała kobieta trzymająca na kolanach tłumoczek z dzieckiem. Później mi wprawdzie tłumaczono, że to mogła być zwykła lalka, bo te żebrzące osoby w taki sposób oszukują ludzi, licząc na ich współczucie, ale nie mogę na ten temat powiedzieć nic pewnego.

Obok kobiety stała puszka po jakiejś konserwie, a w niej parę grosików. Pogoda była paskudna, wiało, kropił deszcz, serce mi się ścisnęło ze współczucia, bo taki widok w XXI wieku, i to w centrum Europy, to hańba dla ludzkości. Sięgnęłam do torebki, zatrzymując się na chwilę, ale właśnie otworzyły się drzwi i stanął w nich pan Stanisław.

– Wynocha stąd – powiedział ostro do żebrzącej. – Żebym cię tu więcej nie widział! To nie miejsce dla ciebie. Do roboty się weź, a nie ludzi naciągaj. Słyszysz, co mówię? Poszła stąd, ale już!

Szarpnął tekturę i zmusił kobietę do podniesienia się z klęczek.

Puszka się przewróciła i zebrane drobniaki rozsypały się wokół, więc pochyliłam się i zaczęłam je zbierać, ale pan Stanisław podniósł głos i na mnie.

– I co pani najlepszego wyprawia? – zapytał wyraźnie zdenerwowany. – Jeszcze ją pani rozzuchwala, a tu za godzinę mamy przecież uroczystą mszę z biskupem. Obiecałem proboszczowi, że zadbam o wszystko. Tu ma być porządek na tip-top, rozumie pani? Takie widoki nie są nikomu potrzebne.

Kobieta z tobołkiem tak szybko odchodziła, że nadal nie zdołałam zobaczyć, czy ma w ramionach żywe dziecko, czy faktycznie lalkę. Nie powiedziała ani jednego słowa, nie spojrzała na nas, nie broniła się, nic nie tłumaczyła.

Puszka z drobniakami została, więc pan Stanisław ją podniósł i zdecydował.

– To pójdzie do skarbonki i kupi się świece. Będzie większy pożytek.

Otworzył drzwi do kościoła i zniżył głos.

– Wchodzi pani? Bo już się zaczyna…

Weszłam. Dotarłam do ławki, w której i on się po chwili pojawił na swoim zwykłym miejscu.

Nie mogłam się skupić. Patrzyłam na obraz Maryi z Dzieciątkiem i nachodziły mnie jakieś zwariowane myśli. Było mi tak smutno, że ledwo się powstrzymywałam, żeby nie wybuchnąć płaczem.
Oczywiście pan Stanisław jak zwykle na tacy położył „gruby” banknot. Nie mogłam tego znieść. Wyszłam z kościoła i resztę mszy spędziłam na zewnątrz.

W głowie kłębiły mi się różne myśli, a wśród nich jedna: nigdy więcej nie usiądę obok niego w tej ławce i nigdy nie podam mu ręki na znak pokoju.

Zastanawiałam się nawet, czy nie opowiedzieć naszemu proboszczowi o tym, czego byłam świadkiem, ale pomyślałam, że na nikogo nie będę donosić. W końcu każdy człowiek odpowiada za siebie, prawda?

Czytaj także:
„Postawiłam facetowi ultimatum - albo ślub, albo fora ze dwora. Teraz siedzę, jak na szpilkach, czekając na jego decyzję”
„Wyrwałam przystojnego tatuśka. Teraz w pakiecie mam faceta i dziecko”
„Swój pierwszy raz zapamiętam do końca życia. Miał być romantyczny wypad pod namiot a skończyło się spędem harleyowców”

Redakcja poleca

REKLAMA