„Szwagierka chciała uziemić mojego brata i prawie odebrała mu życie. Niewinny podstęp mógł zmienić się w tragedię”

Załamana siostra fot. Adobe Stock, StockPhotoPro
„Stałam sparaliżowana strachem. Tylko moje myśli same podążały tokiem rozumowania Agnieszki. Gdyby Szymek miał wypadek, znowu wylądowałby w swoim pokoju, uwięziony, uziemiony. Może nawet przykuty do łóżka. A wtedy znów mogłaby spędzać z nim czas, tak jakby byli małżeństwem. A gdyby już nigdy nie mógł wsiąść na rower?”.
/ 21.09.2022 13:15
Załamana siostra fot. Adobe Stock, StockPhotoPro

Życie toczy się dla każdego z nas w innym tempie i nie nam oceniać, kiedy ktoś chce zakończyć lub rozpocząć kolejny rozdział. Chcesz iść na studia rok później niż wszyscy – twoja sprawa; jeśli chcesz mieć dzieci w wieku lat szesnastu albo czterdziestu – twój wybór. I nikt nie ma prawa narzucać ci własnego zdania!

Niestety ludzie nieustannie próbują kontrolować innych i wpływać na ich decyzje. Szczególnie wtedy – co jest najbardziej absurdalne – kiedy im na nich zależy. Taka już nasza ludzka natura. Lubimy się mieszać w sprawy osób, które kochamy. Czasem naprawdę chcemy dobrze, nasze działania wynikają z troski, ale czasem myślimy głównie o sobie, mamy na względzie własne zadowolenie – nieważne, jakim kosztem osiągniemy cel…

Mój starszy brat Szymek to osobnik niestandardowy, rzadki okaz. W dzieciństwie zaraził się pasją do jazdy na rowerze – kto wie, może po prostu lubił na kilka godzin uciekać z domu – i ta miłość nie przeszła mu aż po dziś dzień, gdy osiągnął już wiek chrystusowy. Początkowe młodzieńcze rajdy po okolicy przerodziły się w ekstremalną jazdę w skateparku; później wraz z kolegami zaczął kopać, wytyczać i budować w lesie własne trasy, pełne ramp oraz przeszkód; aż w końcu normą stało się to, że znikał z domu na tydzień czy dwa, bo gdzieś tam w górach – po naszej lub słowackiej stronie – odbywały się jakieś zawody czy zlot.

Podczas gdy ja zdążyłam pójść na studia, wyprowadzić się na swoje i znaleźć pierwszą pracę, on nadal siedział rodzicom na głowie, przynosząc do domu skromne pieniądze z weekendowych robót. I cały czas jeździł na rowerze, rzecz jasna. Bo w życiu tylko to go naprawdę interesowało.

Tylko raz postawiła mu takie ultimatum

– Nie ma co słuchać starych, siostra – powiedział mi kiedyś. – Najpierw ci mówią: znajdź pracę. No to znajdujesz. Ale im to nie wystarcza i żądają: idź na swoje. A jak pójdziesz na swoje, zaraz wymyślają kolejne rzeczy. Znajdź sobie żonę i narób bachorów. Nie opłaca się ich słuchać.

– Więc lepiej stać w miejscu, co? – spytałam z przekąsem.

– Właśnie tak. I robić swoje. Zawsze trzeba robić swoje.

Taki właśnie z niego człowiek. Ale nawet jeśli Szymek za diabła nie chciał dorosnąć, oczekiwania innych otaczały go jak gęsta chmura, przed którą uciekał, pedałując, ile wlezie. Od wielu lat te oczekiwania ucieleśniała Agnieszka, jego sezonowa dziewczyna. Kiedy jeszcze mieszkałam z rodzicami, często odwiedzała Szymka bez zaproszenia i słyszeliśmy przez ścianę, jak próbuje go naprostować, zmienić, przekonać do swoich racji.

Zawsze kończyło się kłótnią i mój brat ostatecznie wybierał rower. Raz postawiła mu takie ultimatum i więcej nie próbowała, bo już wiedziała, że przegra. Co wcale nie znaczyło, że odpuściła.

– Przecież on zrobi sobie krzywdę. Nie boisz się? – strofowała mnie szeptem podczas rodzinnej Wigilii, jakbym miała na brata jakikolwiek wpływ.

– Cud, że sobie jeszcze nic nie złamał, widziałaś, jak on chodzi? Dokucza mu kolano. Co będzie na starość? Wózek!

Kusiło mnie, by powiedzieć, żeby nie wtykała nosa w nie swoje sprawy, ale ostatecznie ugryzłam się w język. Mnie też przecież martwiło zdrowie Szymka. Często wyobrażałam sobie, że wszelkie jego kontuzje i bolączki to część jakiejś wielkiej przemiany. Że jak w filmie science fiction klasy B, które lecą czasem przed północą w telewizji, stanie się wkrótce jednością z rowerem, a to tylko pierwszy etap metamorfozy… Ot, taka niedorzeczna fantazja. O wiele bardziej prawdopodobne było to, że pewnego dnia ciało po prostu go zawiedzie.

Dla nich to była pasja, styl życia

No i stało się. Słowa Agnieszki wypowiedziane w tamte święta okazały się prorocze. Szymek miał wypadek w marcu. Jak zwykle zapakowali z kolegami rowery do bagażników i pojechali w upatrzone wcześniej miejsce. Tym razem była to opuszczona żwirownia w świętokrzyskim. Szymek często pokazywał mi filmiki z wyjazdów, więc dobrze wiedziałam, co będą tam robić.

Dla każdego normalnego człowieka byłoby to istne szaleństwo: wspinać się na hałdę żwiru z rowerem na plecach – tylko po to, by zjechać z niej z ogromną prędkością, wybić się z kolejnej ubitej hałdy, w powietrzu oderwać ręce od kierownicy albo obrócić się o trzysta sześćdziesiąt stopni, a potem wylądować po drugiej stronie. Dla większości ludzi rower to jednak środek lokomocji. Dla nich to była pasja, styl życia. Coś, za co byli gotowi umrzeć. I mało brakowało, a właśnie tak by się stało.

O wypadku usłyszałam następnego dnia od rodziców. Szymek źle wymierzył jedno ze swoich popisowych salt, upadł na żwir i stoczył się z hałdy, prosto pod jedną ze stojących w pobliżu opuszczonych maszyn i zarył głową w metalowy dźwigar. Podobno gdyby nie porządny kask, nie przeżyłby.

Przez kilka następnych miesięcy miałam w pracy nieco więcej luzu i często wpadałam w odwiedziny do domu. Za każdym razem zastawałam brata w podobnym potrzasku. Siedział w swoim pokoju w kołnierzu ortopedycznym na szyi, a Agnieszka krzątała się wokół niego – pielęgniarka i sprzątaczka.

Teraz gdy Szymek został uziemiony, wydawała się zdeterminowana, by raz na zawsze zaznaczyć swoją obecność w jego życiu. Z biegiem czasu stawała się coraz bardziej natarczywa, a on – coraz bardziej podenerwowany. Widziałam, jak patrzy tęsknym wzrokiem przez okno i niby od niechcenia dotyka kierownicy roweru, jakby czekał tylko, kiedy znów będzie mógł wskoczyć na siodełko i pomknąć w nieznane.

– Takie ładne dni się marnują – mamrotał do siebie. – Całe lato mnie ominie, jak tak dalej pójdzie!
Dla kogoś takiego jak on tkwienie w pokoju musiało być irytujące.

Agnieszka nie zdołała tego zauważyć…

O kłótni, która rozpętała się w lipcu, opowiadali mi rodzice. Oni już kilka lat temu dali sobie spokój i nie wtrącali się w życie syna – przynajmniej tak długo, jak dawał im pieniądze na swoje utrzymanie. Ale czegoś takiego nie mogli zignorować. Agnieszka została przepędzona z domu jego krzykiem.

Najwyraźniej próbowała przekonać Szymka, że skoro zrobił sobie krzywdę, powinien raz na zawsze rzucić rower i nareszcie się ustatkować. Po części ją rozumiałam. Chciała, by potraktował ją poważnie i wreszcie rozpoczął z nią ten od lat odkładany nowy rozdział życia: ślub, dzieci, rodzina… Krótko mówiąc, żeby wreszcie dorósł.

Ale każdy, kto zna Szymka, wie, że adrenalina jest dla niego jak narkotyk. Choćby przykuć go do ściany za nogę, przegryzie sobie kostkę jak lis w zasiekach i pogna szukać najbliższego roweru; choćby miał pedałować na nim krwawiącym kikutem. Racjonalizowanie nie ma w jego przypadku najmniejszego sensu.

Wszyscy się spodziewaliśmy, że więcej nie zobaczymy Agnieszki. Myśleliśmy, że uciekła z podwiniętym ogonem, zmądrzała i znalazła sobie kogoś dojrzalszego. Tak byłoby pewnie lepiej dla wszystkich. Wróciła jednak pod koniec sierpnia. Szymek zdążył się już pozbyć kołnierza ortopedycznego, lekarz z niechęcią dał mu błogosławieństwo na dalszą jazdę na rowerze – pod warunkiem że nie będzie zanadto obciążał kręgosłupa – i brat mógł wykorzystać resztki słonecznej pogody, aby wrócić do dawnej formy.

Szykował mu się kolejny wyjazd na zawody, tym razem w downhillu, czyli w zjeździe po trasie wytyczonej w dół górskiego stoku, także niebezpiecznej, ale przynajmniej bez żadnych ramp i powietrznych sztuczek. Zgodziłam się pojechać z nim, jako że zostało mi kilka dni zaległego urlopu. Mieliśmy wyruszyć moim autem.

Sobie tylko znanym sposobem Agnieszka wkręciła się w wyjazd, twierdziła, że zamierza dopingować Szymka. Mój brat nie protestował. Tak często się rozstawali i godzili, że przestawałam za nimi nadążać. Choć szczerze mówiąc, po tym co zaszło ostatnio, byłam przekonana, że moja skrzywdzona niedoszła szwagierka już nie wróci. Czyżby aż tak bardzo go kochała, że była skłonna podzielać tę jego niezdrową pasję? Nie rozumiałam jej uczuć, bo sama nigdy nie byłam w podobnej sytuacji, ale najwidoczniej tak właśnie było.

Dziwnie się zachowywała

Zawody odbywały się w sumie na trzech górskich szlakach, kamienistych i poznaczonych korzeniami iglastych drzew, co wymagało olbrzymiego skupienia i umiejętności. Szymek chciał od razu zgłosić się na najtrudniejszy zjazd, ale jakoś go ubłagałam, żeby zjechał tym dla średnio zaawansowanych. Agnieszka była dziwnie milcząca.

Zaparkowaliśmy przy vanach z jedzeniem i ruszyliśmy w kierunku rejestracji. Dopilnowałam, żeby brat wybrał odpowiednią trasę. Potem udałam się na miejsca dla widowni, oddzielone od trasy tylko cienkimi taśmami z logo jakiejś firmy rowerowej. W zasadzie całe kibicowanie sprowadzało się do stania w miejscu i patrzenia, jak zawodnik zjeżdża za zawodnikiem, ale niektórzy widzowie znali trasy na tyle dokładnie, że wiedzieli, gdzie się ustawić, by zobaczyć jak najdłuższy albo najtrudniejszy odcinek.

Przy tak dużej prędkości i tak dużym nachyleniu zdarzały się miejsca, w których rowerzysta na moment zamierał w powietrzu i musiał utrzymać kontrolę nad swoim ciałem, zanim opadł z powrotem na ziemię. Te lokacje były szczególnie oblegane.

Jeszcze zanim wspięłyśmy się na zbocze, zauważyłam, że Aga zachowuje się podejrzanie. Najpierw chciała wjechać z Szymkiem na początek trasy wyciągiem. Szybko zmieniła jednak zdanie. Gdy stanęłyśmy w wybranym miejscu, gdzieś w połowie trasy, zawróciła, by skorzystać z toalety. Długo nie wracała, coś mi podpowiadało, że powinnam jej poszukać, ale downhill wciągnął mnie bardziej, niż się spodziewałam.

Przejechał jeden zawodnik, potem drugi, dziesiąty. Czekałam cierpliwie na Szymka, który dostał numer startowy 17, ale z tyłu czaszki budził się dziwny niepokój. Coś było nie tak. Coś, co miało związek z… O mój Boże!

Powinien wiedzieć, dlaczego zniknęła

Agnieszka wróciła po półgodzinie, czerwona na twarzy i zdyszana. Bez słowa stanęła obok mnie i rzuciła na ziemię swoją wypchaną torebkę. Słońce odbiło się od czegoś metalowego. Spojrzałam w dół i zobaczyłam wystający z torebki klucz francuski. Sądząc po kształtach wybrzuszających powierzchnię, w środku znajdowało się jeszcze kilka narzędzi.

Stałam sparaliżowana strachem. Tylko moje myśli same podążały tokiem rozumowania Agnieszki… Gdyby Szymek miał wypadek, znowu wylądowałby w swoim pokoju, uwięziony, uziemiony. Może nawet przykuty do łóżka. A wtedy znów mogłaby spędzać z nim czas, tak jakby byli małżeństwem. A gdyby już nigdy nie mógł wsiąść na rower? Gdyby utracił sprawność i stał się od niej zależny? Kto wie, jaką życiową decyzję by wtedy podjął? Ona pewnie uważała, że wreszcie miałaby go tylko dla siebie, na wyłączność… Ja się bałam, że straciłabym brata, bo nie chciałby żyć w taki sposób…

Po trasie przejechał zawodnik numer 16. Zaraz po nim 18. Szymka ani widu, ani słychu. Kiełkujący we mnie strach narastał z każdą sekundą… W jednej chwili podjęłam decyzję. Zostawiłam Agnieszkę i pieszo popędziłam w górę, nie chcąc marnować czasu na zejście i łapanie wyciągu. Przepychałam się między ludźmi, zjeżdżając raz po raz po kamienistym zboczu i zdzierając sobie kolana do krwi. Nawet tego nie czułam.

Zobaczyłam go z daleka, gdy dotarłam na początek trasy. Zebrał się wokół niego całkiem spory tłum. Ulga ogarniała mnie falami, jedna za drugą – Szymek żyje, Szymek siedzi na ławce, Szymek nie jest w bandażach ani w gipsie. Gdzieś z boku leżał jego rower, brudny, z pozdzieranym lakierem. Brakowało mu przedniego koła.

Jako że mój brat nadal był w lekkim szoku, inni rowerzyści opowiedzieli mi, co się wydarzyło. Rower Szymka rozpadł się zaraz na pierwszym zakręcie i siła odśrodkowa wyrzuciła go z trasy. Wylądował w zaroślach. Na szczęście nie rozpędził się jeszcze na tyle, by podczas wypadku wyrządzić sobie poważną krzywdę.

Co się stało z moim bratem? Co?!

Może gdyby był na tej górze całkiem sam i nie mógł się pozbierać, wstrząs mózgu okazałby się znacznie poważniejszy. Ale to przecież było zgromadzenie pasjonatów sportu. W sekundę znalazło się przy nim kilkanaście pomocnych dłoni, które podniosły go na nogi, otrzepały z kurzu i piachu, po czym zaprowadziły do czuwających nad bezpieczeństwem ratowników medycznych. Nie minęło piętnaście minut i całe zajście było już tylko historią do opowiedzenia przy piwie.

– To znak, że muszę kupić lepszą maszynę – zażartował sobie Szymek jeszcze słabym głosem.
Ale ja wiedziałam, co było przyczyną jego nieszczęścia. A raczej: kto.

Tamtego dnia Agnieszka wróciła do domu pociągiem. Po tym, co zrobiła, nie miałam zamiaru wpuszczać jej do swojego auta. Fakt, że nie zaprzeczyła sabotażowi, gdy ją o niego oskarżyłam, powiedział mi wszystko.

Wciąż walczę ze sobą, czy wyznać Szymkowi prawdę. Ostrzegłam Agnieszkę, żeby więcej się do niego nie zbliżała, ale myślę, że powinien wiedzieć, dlaczego tak nagle zniknęła. Tak czy inaczej, jedno jest pewne. Mój brat wróci na rower, a jego dziewczyna odeszła na zawsze. I cóż… W pewien sposób jest to dla niego otwarcie nowego rozdziału w życiu. Prawda?

Czytaj także:
„Gdy ojciec stanął nad grobem, zebrało mu się na szczerość. Po 28 latach dowiedziałam się, że mam młodszego brata”
„Od 10 lat mieszkam za granicą. Mama ma do mnie żal, bo zostawiłam gospodarkę. Nie rozumie, że ziemia mnie nie wyżywi"
„To nic, że żona haruje całą dobę, dba o dziecko i dom. Gdy pan mąż wraca z pracy, żąda relaksu. Co w tym dziwnego?”

Redakcja poleca

REKLAMA