„Od 10 lat mieszkam za granicą. Mama ma do mnie żal, bo zostawiłam gospodarkę. Nie rozumie, że ziemia mnie nie wyżywi"

kobieta, która mieszka za granicą fot. Adobe Stock, Darren Baker
„Dobrze nam się wiodło – na życie wystarczało, do domu posyłaliśmy, a i dwa, trzy razy do roku mogliśmy przylecieć do Polski. Stać nas było! Te odwiedziny bolały… Cieszyłam się, co prawda, gdy widziałam, jak dzięki nam gospodarstwo się odbudowuje. Starszy syn dom wykończył, płot naprawił. Do ślubu się szykował. Ale mama ciągle była nieszczęśliwa”.
/ 20.09.2022 15:15
kobieta, która mieszka za granicą fot. Adobe Stock, Darren Baker

Nigdy nie myślałam, że zostawię w Polsce wszystko. Dom, ziemię, dzieci. Ba, nawet schorowaną matkę. Ale gdy bieda zajrzała nam w oczy, nie miałam wyjścia. W naszej wsi roboty nigdy nie było, a i w pobliskim mieście specjalnie też nie szukali chętnych.

Ja miałam szczęście – zaraz po szkole dostałam się do zakładów mięsnych, do produkcji wędlin. Tam poznałam męża, tam przepracowaliśmy ładnych parę lat. Ale w pewnym momencie nasz zakład zaczął podupadać. Dla nas oznaczało to tragedię. 

Dzieci niby już dorosłe – w każdym razie dwoje, trzeci, najmłodszy, był wtedy w podstawówce. Ale nawet te starsze nie miały przed sobą żadnych perspektyw. Bo niby co? Córka skończyła liceum, na studia się nie dostała, na prywatne nas nie było stać. A co jej po maturze? Takich w mieście pełno, z wyższym wykształceniem szukają. No więc siedziała w domu. Syn, starszy, samochodówkę skończył. Ale pracował za grosze i to na czarno. A na własny warsztat nie miał. Więc kiedy wreszcie nasz zakład zamknęli, zaczęliśmy biedować.

– Kartofli posadź albo świnie hoduj – doradzała mi ciągle moja mama, a ja się tylko wściekałam.

– I co, kartoflami za prąd, za chleb, za wodę zapłacę? – wzruszałam ramionami. – Mamo, daj spokój, teraz inne czasy nastały. Z tego płachetka ziemi nikt nie wyżyje.

– Ojciec jakoś dawał radę – wytykała mama, która nie mogła nam darować, że zamiast na gospodarce siedzieć, do pracy poszliśmy.

Doprowadzała mnie tym do szału!

– Dawał, dawał – złościłam się. – Kiedy to było! A poza tym, ziemi miał dużo. Gdyby nie rozdał, to może i bylibyśmy gospodarzami…

– Bój się Boga, dziecko – mama załamywała ręce. – Przecież na twoich braci i na ciebie poszło, sprawiedliwie.

Machnęłam tylko ręką, bo o czym tu dyskutować?

Wujo wszystko mi na miejscu załatwił

Dużo bardziej życiowy był jej brat, a mój wujek.

– Heniek do Stanów zaprasza – powiedział, kiedy mu opowiedziałam o swojej biedzie. – Ale ja już za stary jestem. Wy, młodzi, to co innego.

– Mam czterdzieści lat – mruknęłam.

– A ja sześćdziesiąt skończyłem – huknął. – Jak chcesz, zadzwonię do Heńka, podpytam. Dla mnie miał robotę, to i dla ciebie coś znajdzie. Albo chociaż dla tego twojego…

No i w sumie zanim pomyślałam, zanim się zastanowiłam, czy ja chcę za ocean za chlebem jechać, już miałam wszystko załatwione. Wujo nawet pieniądze na bilet mi pożyczył!

– Zarobisz, oddasz, potem chłopa do siebie ściągniesz, dzieciaki – powiedział, życząc mi szczęścia.

Córcia, co ty robisz?! – rozpaczała matka. – A ziemia? A dzieci?

– Z ojcem zostają – powiedziałam. – A ziemia… Ziemi jeść przecież nie będziemy, na chleb trzeba zarobić.

– Toć z ziemi i chleb się rodzi…

Pokręciłam tylko głową i westchnęłam. Mama dawnymi czasami żyła, do tradycji była przywiązana. Interesowało ją tylko, czy ziemniaki dobrze obrodziły, czy dziki zboża nie stratowały. A co mnie to obchodziło? Sadziłam tyle, byle dla nas było, na handel się nie opłacało. Nie takie ilości. Ale mama tego nie rozumiała.

Wyjechałam. Łatwo nie było – z dala od rodziny, dzieci i bez języka. Krewni mnie serdecznie przyjęli, ale przecież darmozjada trzymać nie będą! Harowałam jak wół, a co udało mi się odłożyć, do domu posyłałam. A kiedy się ustawiłam, okazało się, że moja córka do Anglii wyjeżdża.

– Mamo, tam siedzi Natalia – powiedziała, kiedy zadzwoniłam do domu. – Znalazła mi pracę. Jadę.

No i pojechała. Robotę rzeczywiście dostała, a ja w sumie odetchnęłam z ulgą. Bo nawet z tą moją pomocą, to co ona miała za życie w tej Polsce? Biedowanie bez perspektyw. A tam, dzięki pomocy znajomych, od razu się ustawiła. Ba – okazało się, że i dla mnie znajdzie się praca.

Dobrze nam się wiodło, na wszystko starczało

Nawet chwili się nie zastanawiałam. Przynajmniej córkę będę miała przy sobie! Co prawda, akurat miałam męża do siebie ściągać, ale postanowiliśmy, że spotkamy się w Anglii. Szybko znaleźliśmy pracę. Okazało się, że jakieś małżeństwo szuka pomocy domowej i kogoś do roboty przy koniach. No, my ze wsi to na koniach się znaliśmy, przecież do niedawna gospodarstwo prowadziliśmy. A w dodatku mogliśmy razem pracować, razem mieszkać. Głupotą byłoby nie skorzystać z takiej okazji!

Oczywiście od razu pomyśleliśmy, że synów też ściągniemy. Ale o ile młodszy był chętny, o tyle starszy ruszyć się z Polski nie chciał.

– Ja tu zostanę, dostałem pracę – tłumaczył. – Zresztą, dziewczynę mam, ona studia kończy, nie rzuci ich na piątym roku. Może potem…

W ten właśnie sposób znaleźliśmy się prawie całą rodziną za granicą. Dobrze nam się wiodło – na życie wystarczało, do domu posyłaliśmy, a i dwa, trzy razy do roku mogliśmy przylecieć do Polski. Stać nas było! Te odwiedziny bolały… Cieszyłam się, co prawda, gdy widziałam, jak dzięki nam gospodarstwo się odbudowuje. Starszy syn dom wykończył, płot naprawił. Do ślubu się szykował. Ale mama ciągle była nieszczęśliwa.

– Ziemię zamiast uprawiać, dzierżawi obcym – narzekała. – Źle go wychowałaś. Zobacz, cały sad wyciął, skopał, powiedział, że liści grabić nie będzie, a przetworów teraz nikt nie robi. No, on to nie robi. Ziemniaków nawet nie sadzi, wyobrażasz to sobie? Nic go miłości do roli nie nauczyliście.

– Mamo, czy ty nie rozumiesz, że teraz z tej roli nikt się nie utrzyma? – wciąż próbowałam tłumaczyć. – Przecież gdyby nie to, że wysyłamy pieniądze, to ta cała gospodarka za długi już dawno temu by poszła!

– A bo jaki gospodarz, taka gospodarka – mama wiedziała swoje.

Liczyłam na to, że kiedyś wrócimy. Może staw hodowlany wykopiemy. A może się trochę ziemi dokupi i jakieś ekologiczne uprawy posadzi. Albo w pasiekę zainwestuje. Ale to były dalekie, odległe plany, a raczej marzenia. Na razie trzeba było na bieżąco żyć, odkładać, łatać budżetowe dziury, ratować, co się da.

I tak co roku podliczaliśmy, sprawdzaliśmy i ciągle nam wychodziło, że do Polski jeszcze wrócić nie możemy, że za tym chlebem przyjdzie nam jeszcze na obczyźnie posiedzieć. Córka poznała Anglika, wyszła za mąż, ma dwoje dzieci. Młodszy syn w Anglii szkołę skończył, pracę ma dobrą. Starszy też się ożenił, w Polsce, na córkę czeka, jeździ na tirach i z kraju wyjeżdżać nie zamierza. A my…

Zawsze będę tęsknić, ale to nie moje miejsce

A my już ponad 10 lat w Anglii mieszkamy. I coraz rzadziej rozmawiamy o tym, jak to będzie, kiedy wrócimy do kraju. Bo po prawdzie, do czego tu wracać? Kiedy przyjeżdżam, widzę, jak moja mama, coraz bardziej pochylona, codziennie rano na łąki wychodzi, zioła zbiera. Jak późnym latem kłosy waży w dłoni. Jak przesypuje ziemię pomiędzy palcami.

Ona tę ziemię kocha. Mówi, że ją wykarmiła. I nas. Tyle że ja to inaczej widzę. Pamiętam, jak byłam dzieckiem, jak tata całymi dniami w polu robił, a matka w warzywniaku. My, ja i moi bracia, praktycznie sami się chowaliśmy, bo kto na wsi ma czas, żeby dzieciaki doglądać? Matka od tego ciągłego schylania się po ziemniaki, po marchewkę, przygarbiona jest. Tatę to gospodarzenie wreszcie zabiło, wiele lat temu. Bracia ziemię, co ją im ojciec zapisał, dawno sprzedali, pobudowali się albo wyjechali do miasta. Ja uciekłam za granicę. No nie da się teraz z tej ziemi wyżyć.

I mój mąż też to widzi. Już nie wzdycha za stawem i pasieką. Już coraz rzadziej mówi, że taki chleb i takie wędliny to tylko w Polsce. Tęskni, tak jak i ja. Ale jak tu wrócić, do czego?

W tym roku też przyjechaliśmy na dwa tygodnie latem. Popatrzyłam na obejście, na pola, które kto inny obsiał, bo wydzierżawione, na pustą oborę i zapadłą ze starości stodołę. Paweł, mój najstarszy syn, mówi, że ją na jesieni rozbierze. No i dobrze, bo jeszcze się zawali i kogoś porani. Kiedy wyjeżdżaliśmy w tym roku, po raz pierwszy pomyślałam, że wracam do domu. Znaczy do Anglii. I chyba tak rzeczywiście jest. Nie wydrę sobie kraju z serca, za mamą, nawet za tą naszą ziemią tęsknić zawsze będę. Ale to już nie jest moje miejsce.

Czytaj także:
„Byłem pewien, że żona mnie zdradza, bo jestem bezpłodny. Zbierałem szczękę z podłogi, gdy odkryłem, że stoi za tym... mój ojciec”
„Nowa pracownica działała na mnie jak płachta na byka. Gówniara się panoszyła, bo trzymała szefa w garści”
„Dla Marka pierwsza żona była chodzącym ideałem, a ja tanim zamiennikiem. Nawet moja ciąża nie strąciła jej z ołtarzyka”

Redakcja poleca

REKLAMA