Gdy u ojca nastąpił nawrót, mama kompletnie się rozsypała. Nie umiała sobie znaleźć miejsca. Od gosposi wiedziałam, że nie potrafiła podjąć decyzji nawet w kwestii obiadu. Ledwo przekroczyłam próg, mama zaczęła biadolić, jakby on już umarł.
– Boże, co teraz będzie? Jak my sobie poradzimy bez niego? A prosiłam, żeby rzucił te paskudne cygara!
– Przecież rzucił, gdy pierwszy raz wykryli u niego nowotwór…
– Nie mów tego słowa! – krzyknęła, jakby unikanie faktów mogło odczarować smutną rzeczywistość.
Tata uczył mnie czego innego: „Nie dawaj sobie wciskać kitu. Lepsza najgorsza prawda niż najpiękniejsze kłamstwo. Kalkuluj swoje szanse i bądź gotowa na wszelkie ewentualności”.
W sekretarzyku znalazłam list
Raka płuc wykryto u niego, kiedy kończyłam studia. Wycięto mu cały zainfekowany płat lewego płuca. Rokowania były dobre. Mama uznała sprawę za zamkniętą, ale nie tata. Wspólnie zdecydowaliśmy, że zamiast nabierać doświadczenia u obcych, od razu zacznę się wdrażać w rodzinny biznes, żebym w razie czego mogła gładko przejąć schedę.
„W razie czego” nastąpiło trzy lata później, gdy pojawiły się przerzuty. Wyznaczono termin operacji. Chirurg, zmuszony przez pacjenta do absolutnej szczerości, nie ukrywał, że dopiero na stole okaże się, jak bardzo zaawansowana jest choroba. W najgorszym wypadku rozkroją go i zaraz zaszyją. Tak czy inaczej, czekała go długa, ciężka chemioterapia.
Ojciec dzielnie znosił to wszystko z typowym dla siebie czarnym humorem. W przeciwieństwie do mamy, która była kruchą istotą. Nawet ciąża i poród okazały się dla niej przeżyciem tak traumatycznym, że o powtórce nie mogło być mowy. Nigdy nie narzekałam, że jestem jedynaczką. Mama mnie rozpieszczała, a tata wychowywał. Po niej odziedziczyłam urodę, po nim – charakter. Na szczęście, bo teraz zamiast załamywać ręce, wiedziałam, co robić.
Ustaliłam z gosposią jadłospis na tydzień i wysłałam ją z matką na zakupy. Sama rozlokowałam się w swoim dawnym pokoju. Nic się tu nie zmieniło. Łóżko z baldachimem, biały dywan, różowe firanki. Styl małej księżniczki. Wyrosłam z niego w podstawówce, ale mamie wciąż się podobał.
Przesunęłam dłonią po blacie antycznego sekretarzyka. To był prezent od taty na piętnaste urodziny, nie pasował do całej reszty. Odruchowo sięgnęłam pod spód, nacisnęłam zapadkę i tajna szufladka się wysunęła. Kiedyś chowałam tu pamiętnik. Teraz znalazłam kopertę zaadresowaną do mnie. „Otworzyć po mojej śmierci” – poznałam pismo ojca. „Boże, czyżby i on zaczął panikować?”. Wyprowadzka z domu nie zmieniała tego, że tata był moją opoką i najlepszym przyjacielem. Skoro stracił nadzieję, muszę być dzielna za nas oboje, a nawet troje, bo przecież na mamę nie mogłam liczyć.
Nawet na oddziale onkologicznym – w jedynce, którą sobie załatwił – zachowywał się jak we własnym gabinecie. Obstawiony komórką, laptopem, papierami, wciąż pracował, załatwiając sprawy przez telefon, internet lub za pośrednictwem sekretarza, który właśnie notował jakieś zalecenia. Gdy wyszedł, od razu przeszłam do meritum.
– O co chodzi z tym listem „otworzyć po mojej śmierci”? Czyżbyś zamierzał nie doczekać Wielkanocy, o kolejnej Wigilii nie wspominając? Już teraz atmosfera w domu przypomina grobowiec… – lekkim tonem pokrywałam zdenerwowanie.
– Przyniosłaś go? – Kiwnęłam głową. – Ale nie czytałaś, bo nie byłabyś taka wesolutka – stwierdził. – Napisałem go na wszelki wypadek, gdybym się nie obudził po operacji. Teraz oszczędzi mi krępującej spowiedzi. Czytaj, córcia.
Jak mógł nas tak długo okłamywać?
Otwierając kopertę, czułam lęk. Słusznie, bo list postawił na głowie wszystko, co uważałam za pewnik. Mój tata był kłamcą, a jego piękne słowa o prawdzie okazały się tylko słowami. Siedemnaście lat temu, w sanatorium, wdał się w przelotny romans, którego owocem było dziecko. „Boże, mam młodszego brata!” – myślałam zszokowana. Ojciec nie wyparł się syna, łożył na jego wychowanie. Dzieciak był bardzo bystry. W wieku trzech lat już umiał czytać, jako pięciolatek zaczął grać w szachy.
W zwykłej szkole się nudził i nie miał czasu na rozgrywki, więc tata załatwił mu indywidualny tok nauczania. Teraz miał szesnaście lat, tytuł mistrza międzynarodowego i właśnie rozpoczął studia na Politechnice, wydział informatyki. No po prostu geniusz. Z listu wynikało, że ojciec oczekuje, bym po jego śmierci przejęła kuratelę nad bratem. Rodzaj finansowego i duchowego patronatu.
Mimo ogromnego talentu był zwykłym nastolatkiem, pochodzącym z małego miasteczka, na którego czyhało w stolicy wiele niebezpieczeństw. Miałam pilnować, by się Wiktor nie zmarnował, i sprawić, by się nie czuł samotny w wielkim mieście. Obiektywnie patrząc, rozumiałam racje ojca. Z drugiej strony szlag miał trafiał, że w takiej chwili zwala mi na głowę kolejny kłopot.
– Pytania? – rzucił, gdy skończyłam.
– Jak mogłeś tyle lat nas oszukiwać?!
– Jednorazowy wyskok mama pewnie by mi wybaczyła. Ale czuły mąż mający syna na boku…? Nie sądzę, by mogła to zaakceptować.
– No dobrze… – mruknęłam, wiedząc, że ja też zachowam sekret. Byle matka dalej żyła w swym cieplarnianym świecie. – A ja? Mnie też niby chroniłeś? Może chciałabym poznać brata? – zapytałam.
– Gdy się urodził, miałaś dwanaście lat, wchodziłaś w trudny wiek. Bałem się, że cię stracę. Co gorsza, mogłabyś znienawidzić brata. Oskarżyć, że okrada cię z czasu, jaki powinienem spędzać z tobą. I słusznie. Matkę zdradziłem raz, ciebie w pewnym sensie zdradzałem bez przerwy. Jednak nigdy nie żałowałem, że Wiktor się urodził. Kocham go. Jestem z niego dumny. Tak ja z ciebie. Marzyłem, byście się poznali, ale im dłużej zwlekałem, tym było trudniej… Zwyczajnie wstydziłem się – westchnął.
Byłam wściekła. Ufałam ojcu jak nikomu na świecie, a on latami mnie okłamywał. Jasne, mogłam uprzedzić się do niechcianego rodzeństwa. Słusznie się bał. Ale powinien zaryzykować. Chwil, które mogłam spędzić z bratem, nikt mi nie zwróci.
– Pewnie jeszcze mam ci współczuć, co? – prychnęłam.
– No, odrobinkę… – uśmiechnął się do mnie przekornie. – W końcu mogę wkrótce umrzeć.
I tym jednym zdaniem przywrócił właściwe proporcje. Od nadmiaru rewelacji kręciło mi się głowie, ale strach o jego życie odsunął je na bok. Obręcz powstrzymywanego płaczu ścisnęła mi gardło. Poczułam się zagubiona jak nigdy. A tu ojciec wyskoczył z następną niespodzianką.
Są też plusy posiadania rodzeństwa
– Słuchaj, Dorotko, on zaraz przyjdzie. Proszę, postaraj się być miła.
– Jasne, zagramy sobie w szachy… – zakpiłam, ukradkiem ocierając łzę.
– Bez obrazy, siostro, ale poległabyś w kilku ruchach – odezwał się bezczelny młodzieńczy głos.
Ciekawe, jak długo się gapił i podsłuchiwał? Odwróciłam się.
W drzwiach stał chudy, pryszczaty wypłosz. Nie wyglądał na geniusza, raczej na przemądrzałego gówniarza. Dopiero gdy uśmiechnął półgębkiem i nerwowo potarł czubek długiego nosa, poruszył we mnie jakąś czułą strunę. Mój brat… Wcale nie był tak pewny siebie. Tylko zgrywał twardziela. Zupełnie jak ja.
– Witaj. Dobrze cię poznać, mimo wszystko. – Wyciągnęłam rękę, którą ochoczo uścisnął.
Spojrzałam na ojca. Wydawał się niemal szczęśliwy.
– No to już się nie boję tej przeklętej operacji. Ani późniejszej chemioterapii. Najwyżej ojciec wam schudnie i wyłysieje… – zażartował, a mnie znowu coś złapało za gardło.
– Wreszcie! Bo ta zaczeska na Donalda Trumpa, jest paskudna! – Wiktor zachichotał.
Odziedziczył po tacie specyficzne poczucie humoru.
Też się zaśmiałam. Z ulgą i nagle obudzoną nadzieją. Klucha w gardle, którą czułam, od kiedy ojciec trafił do szpitala, zniknęła. Gdy dowiedziałam się o Wiktorze, sądziłam, że wiąże się to wyłącznie z dodatkowymi obowiązkami i koniecznością oszukiwania matki. Nie brałam pod uwagę plusów posiadania rodzeństwa. Teraz nie byłam już sama z tym wszystkim, nie musiałam być dzielna za cały świat. Znalazł się ktoś czujący podobnie, kto pospieszy z pomocą, gdy zabraknie mi sił, wiary lub dowcipu. Od dziś smutek podzieli się na dwoje, a radość – podwoi.
Czytaj także:
„Przez 25 lat spełniałam zachcianki męża. Na rozwód też się zgodziłam. Wyrzuciłam go z życia jak worek starych ubrań”
„Sąsiadka poświęciła całe życie dzieciom, ale one wyrosły na niewdzięczników. To złota kobieta, nie zasłużyła na samotną starość”
„Podstarzałe singielki nawkładały mamie głupot do głowy. Teraz uważa, że podrywanie studentów to >>korzystanie z życia<<”