„Szwagier zniechęcił do siebie wszystkich: żonę, dzieci i nas. Przez arogancję i egoizm został na starość zupełnie sam”

Powiedziała, że idzie do sklepu i nie wróciła fot. Adobe Stock, Jaren Wicklund
„Rzucał oskarżenia, że Leon zamieszkał w domu po rodzicach (mimo że Franek sam przeprowadził się do Torunia i został przez nas spłacony z nawiązką!), że został przez brata oszukany, bo nieruchomość ma teraz dużo większą wartość. Tego było już za wiele! Wyrzuciłam go, bo miałam już dość takiego zachowania. Nie chciałam, by dzieci na to patrzyły”.
/ 08.06.2023 22:30
Powiedziała, że idzie do sklepu i nie wróciła fot. Adobe Stock, Jaren Wicklund

Kiedy Leon odszedł, miałam wrażenie, że wraz z nim umarła także jakaś część mnie. To nie banał. Byliśmy razem, odkąd skończyłam osiemnaście lat – całe moje dorosłe życie. Razem wybudowaliśmy dom, urządziliśmy go z trudem zdobytymi meblami, wychowaliśmy troje dzieci i nawet pracowaliśmy razem w spółdzielni mieszkaniowej. Czasem wydawało mi się, że ludzie traktowali nas jak jedną osobę, bo wszędzie chodziliśmy razem – na spacery, zakupy, imprezy, często wyjeżdżaliśmy we dwoje. Sama czasami miałam wrażenie, jakby łączyły nas więzy krwi, bo mieliśmy takie same zasady, priorytety, poczucie humoru, a nieraz zdarzało się, że mówiliśmy to samo jednocześnie. Żyłam w przeświadczeniu, że dożyjemy wspólnie późnej starości i umrzemy niemal jedno po drugim, bo żadne z nas nie wyobrażało sobie życia bez siebie. Nawet kiedy Leon w wieku sześćdziesięciu pięciu lat zachorował, traktowałam to jako część naszej wspólnej drogi – przeszkodę, którą szybko i sprawnie pokonamy.

Od początku jednak wyniki były słabe

Zaczęło się od wątroby, a później nastąpiły przerzuty. Nie mogłam uwierzyć, kiedy lekarz wziął mnie na stronę, żeby powiedzieć, że jego zdaniem lepiej, by mąż wrócił do domu.

– Przecież tam go nie wyleczę! – krzyknęłam oburzona.

A on położył mi dłoń na ramieniu i powiedział:

Tutaj też nie.

Osunęłam się na ziemię blada i ledwie przytomna. Nie mogłam uwierzyć, że to prawda. Nikt nie mógł odebrać mi mojego Leona. Nie tak łatwo! Nie bez walki! Przecież go potrzebowałam! Kolejne dni przetrwałam dzięki wsparciu przyjaciółek. Lekarz radził, by nie mówić Leonowi prawdy, ale ja zdecydowałam inaczej. Znałam Leona. On chciałby wiedzieć. Kiedy usłyszał, co się dzieje, zamilkł na dłuższą chwilę, a ja nabrałam wątpliwości. „Może źle zrobiłam?”. W końcu jednak przerwał ciszę i powiedział, że dziękuje mi za postawienie sprawy jasno, bo tylko dzięki temu będzie mógł pozamykać sprawy, które mu ciążą. Doskonale wiedziałam, co ma na myśli.

Zadzwonię do Franciszka – powiedział, a ja pokiwałam głową ze zrozumieniem.

Franek był bratem Leona. Niestety ich losy tak się potoczyły, że nie rozmawiali ze sobą od lat. To zawsze stanowiło zadrę w sercu męża, bo był bezkonfliktowym człowiekiem i wobec nikogo nie chował urazy. Tymczasem jego rodzony brat zupełnie zerwał z nim kontakt. Historia z Frankiem kładła się cieniem na naszym życiu i szczególnie dręczyła Leona w okolicach świąt, które w przeszłości spędzaliśmy zawsze razem. Bo właśnie w święta nastąpił konflikt, który zniszczył ich relację. To było ponad dziesięć lat przed śmiercią Leona. Franek przyjechał do nas na Wigilię. Zawsze przyjeżdżał z rodziną, ale tym razem był sam. Nasze dzieci czuły się zawiedzione, że nie przyjechali ich kuzyni. Franek dość pokrętnie tłumaczył, że Marysia miała zatrucie pokarmowe, ale brzmiało to jak tania wymówka.

– I nie zostałeś z nią? – zdziwił się Leon.

On nigdy w życiu nie zostawiłby mnie samej i chorej, więc wydawało mu się to niewiarygodne. Franek zresztą od początku zachowywał się dziwnie.

Był podenerwowany i trochę nieswój

– Co się dzieje, Franek? – Leon od razu go przejrzał.

Marysia odeszła ode mnie – wyrzucił z siebie wreszcie Franek – Zabrała chłopaków i wyprowadzili się z domu.

– Co ty opowiadasz? – zapytałam zaskoczona, choć dobrze wiedziałam, że ich małżeństwo nie należało do idealnych.

Franek, nie wdając się w szczegóły, powiedział, że spakowała siebie i chłopców i wyjechała. A on nawet nie wie gdzie. Od tej pory wszystko zaczęło się psuć. Franek przez całe święta pił dużo alkoholu i mimo ostrzeżeń Leona, żeby nieco zwolnił, zachowywał się coraz gorzej. Najpierw próbował mnie podrywać, poklepując po pupie i opowiadając niewybredne żarty, na co ostro zareagował Leon. Później denerwował się z byle powodu i zachowywał agresywnie. W końcu rozwścieczony zażądał, żeby Leon odwiózł go do domu. Poprosiłam dzieci, żeby poszły pobawić się nowymi zabawkami w swoim pokoju, a sama próbowałam spacyfikować szwagra.

Franek! Idź już spać. Porozmawiamy rano.

Franek nie chciał nas słuchać. Rzucał oskarżenia, że Leon zamieszkał w domu po rodzicach (mimo że Franek sam przeprowadził się do Torunia i został przez nas spłacony z nawiązką!), że został przez brata oszukany, bo nieruchomość ma teraz dużo większą wartość. W końcu rzucił się na Leona i zaczął okładać go pięściami. Tego było już za wiele! Postanowiłam wezwać policję, bo miałam już dość takiego zachowania. Nie chciałam, by dzieci na to patrzyły. Franek wylądował na izbie wytrzeźwień. Następnego dnia już go tam nie było. Święta spędziliśmy w okropnej atmosferze. Dzieci nie mogły zrozumieć, co się stało. My także byliśmy oszołomieni. Marysia często mówiła, że Franek ma tendencję do zaglądania do kieliszka, ale nigdy nie przypuszczałam, że problem jest aż tak poważny.

– Jeśli takie sytuacje zdarzały się u nich częściej, nic dziwnego że odeszła – powiedziałam do Leona.

On jednak miał wyrzuty sumienia z powodu tego, co się stało. Pojechał do Franka przed sylwestrem i próbował przemówić mu do rozumu, jednak ciężko było się dogadać. Postanowiliśmy, że trzeba mu jakoś pomóc. Zapisaliśmy go do ośrodka odwykowego, ale Franek uciekł z niego po dwóch dniach i obrażony na nas więcej się nie odezwał. Leon przez kolejne lata próbował nawiązać z bratem kontakt, ale zawsze kończyło się tak samo. Dlatego gdy po tylu latach powiedział, że chce przed śmiercią pogodzić się z Frankiem, byłam pełna obaw. Jednocześnie bardzo liczyłam na to, że szwagier zachowa się, jak należy. Leon był już zbyt schorowany, żeby gdziekolwiek jechać. W tamtym czasie już tylko leżał w łóżku i bardzo cierpiał. Pojechałam do Torunia i zaparkowałam pod kamienicą, w której mieszkał Franek. Wchodząc po schodach na trzecie piętro, czułam jak z każdym stopniem mocniej wali mi serce.

Zapukałam do drzwi

– Kogo diabli niosą?! – usłyszałam znajomy głos szwagra.

Nacisnęłam klamkę i weszłam do mieszkania. Śmierdziało, meble były poniszczone, wszędzie walały się puste butelki, a kuchnia aż lepiła się od brudu. Poczułam wstręt na samą myśl, że Franek mieszka w takich warunkach. Gdy go poznałam, był takim sympatycznym człowiekiem. Uzdolnionym manualnie, dowcipnym i chętnym do pomocy. Jak to możliwe, że alkohol go tak zniszczył?

– To ja… Grażyna. Przyjechałam po ciebie. Leon chce się z tobą widzieć. Umiera.

Franek spojrzał na mnie mętnym wzrokiem, ale widziałam, że uderzyło go ostatnie słowo. Nie przypuszczał chyba, że jego brat, który prowadził tak zdrowy tryb życia, może odejść przed nim. Nie spakował żadnych rzeczy. Wsiadł ze mną do auta i większość drogi przespał. Śmierdział alkoholem i papierosami. Miałam wrażenie, że nie brał prysznica od pół roku. Gdy wysiedliśmy pod domem, Franek wziął głęboki oddech i przygładził tłuste włosy. Leon, choć osłabiony i wychudzony, siedział w salonie ubrany w dżinsy i koszulę. Franek podszedł do niego i podał mu rękę, a mój mąż zaczął płakać. Nigdy w życiu nie widziałam go płaczącego. Nawet gdy powiedziałam mu o diagnozie, nie uronił łzy. Teraz płakał jak dziecko i przytulał brata. Zostawiłam ich samych. Kiedy Franek wyszedł z pokoju, także miał zapuchnięte od płaczu oczy. Przeprosił mnie „za wszystko”. Nie chciał, żebym go odwoziła. Powiedział, że pojedzie autobusem. Chciałam dać mu pieniądze na bilet, ale nie wziął. Leon powiedział, że przysiągł mu, że rzuci alkohol i zrobi porządek ze swoim życiem.

– Dopilnujesz tego? – zapytał, a ja skinęłam głową.

Wiedziałam, że to pytanie nie ma na celu obarczenia mnie odpowiedzialnością za życie jego brata, tylko to, abyśmy oboje mieli w sobie oparcie, gdy Leon odejdzie.

Był bardzo świadom tego, że umiera

To był dla nas obojga ciężki i bolesny czas. Mimo to, do ostatnich chwil mąż zachował pogodę ducha. Umarł miesiąc po tym, jak pogodził się z bratem. Kiedy Franek stawił się na pogrzebie, ledwie go poznałam. Ostrzygł się i ogolił, miał na sobie garnitur i płaszcz. Szczerze mówiąc, zrobiło mi się trochę przykro, że dopiero śmierć brata spowodowała u niego takie zmiany. Miałam jednak nadzieję, że wstrząśnie nim na tyle, by coś faktycznie zrobić ze swoim życiem, a nie tylko z rozpaczy pogrążyć się jeszcze bardziej w nałogu. Po pogrzebie Franek podszedł i zapytał, czy możemy porozmawiać. Oczywiście już wcześniej zaprosiłam go na stypę, ale wśród dziesiątek ludzi składających kondolencje, a jednocześnie cieszących się z możliwości spotkania z rodziną i znajomymi, nie ma miejsca na szczerą rozmowę. Powiedziałam, żeby przyszedł wieczorem i został na noc. Chciałam, by mimo nieobecności Leona, miał świadomość, że jego rodzinny dom nie jest przed nim zamknięty i że może tam zawsze przyjść. Pojawił się po stypie wykończony, załamany, ale co najważniejsze, trzeźwy.

– Wiem, że wszystko zepsułem. Całe moje życie. Straciłem żonę i synów. Straciłem brata – jęknął, ocierając łzy z pomarszczonego policzka.

Nigdy nie jest za późno, żeby coś zmienić, Franek. Najważniejsze to prowadzić proste i dobre życie. Nikogo nie krzywdzić. I szanować siebie – powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy.

Nie chciałam, żeby moje rady były pustymi frazesami. Dlatego obiecałam, że jeśli nie będzie pił, pomogę mu odremontować mieszkanie. Czułam, że przestrzeń, w jakiej przebywa, działa na niego destrukcyjnie. Mijały tygodnie. Franek dzwonił regularnie, chcąc się zrehabilitować za stracony czas albo nawet w pewnym stopniu podtrzymać rodzinną więź. Wiedziałam, że nie pije, choć mówił, że sąsiedzi wciąż go nachodzą i namawiają, żeby się napił. Nie było się co dziwić. Miał wyrobioną reputację. Pewnego dnia natrafiłam na ogłoszenie. Na naszym osiedlu było wystawione na sprzedaż dwupokojowe mieszkanie. Od razu pomyślałam, że byłoby idealne dla Franka. Namówiłam go na sprzedaż swojego M-5. Takie duże i tak nie było mu potrzebne. Szybko znalazł nabywców, bo nie chciał zbyt wygórowanej kwoty. Tyle, żeby starczyło mu na mniejsze i trochę podstawowych mebli. Byłam szczęśliwa, wiedząc, że w nowym, czystym miejscu, zacznie wszystko od nowa. Została jeszcze jedna, ostatnia rzecz, którą chciałam zrobić. Poprosiłam syna, żeby odnalazł przez internet dzieci Franka. Wiedziałam, że w dobie portali społecznościowych to nie powinien być wielki kłopot. Faktycznie – zdobył numer w ciągu dwóch godzin. Zadzwoniłam. Igor początkowo nie chciał rozmawiać na temat ojca, ale zapewniony przeze mnie, że Franek się zmienił, powiedział, że przemyśli to, co mu zaproponowałam.

W tamtym roku postanowiłam zorganizować moje pierwsze Boże Ciało. Wiedziałam, że muszę to zrobić, żeby cała rodzina miała okazję się spotkać. Wszystkim nam było ciężko bez niego i wzajemne wsparcie wiele nam dawało. Zaprosiłam dzieciaki z rodzinami, Franka i… jego synów z żonami. Do ostatniej chwili nie byłam pewna, czy przyjadą, bo nie dali jednoznacznej odpowiedzi.

Nie mówiłam Frankowi, aby nie robić mu nadziei

Wierzyłam jednak, że wszystkie święta w rodzinnym gronie to czas zjednoczenia i miłosierdzia. I nie zawiodłam się. Krótko po tym, jak nakryłam do stołu, w drzwiach stanęli Igor i Olek z żonami i dziećmi. Franek miał w łzy oczach. Nie widzieli się od tylu lat, że emocje udzieliły się wszystkim. Dość nieśmiało podszedł i przytulił synów, a później przedstawił się nieufnie patrzącym wnukom.

To wasz dziadek, przywitajcie się – poinstruowała dzieci żona Igora.

Dopiero kiedy chłopcy zauważyli inne dzieci i smakołyki na stole, poczuli się swobodniej. Kiedy wszyscy razem usiedliśmy, miałam wrażenie, że Leon jest jednak z nami. Na pewno był w sercach i pamięci wszystkich bliskich, ale czułam, że bez jego ingerencji u Siły Wyższej, takie spotkanie rodzinne nie byłoby możliwe. Wesoły śmiech dzieciaków i pełne pozytywnych emocji rozmowy! To były rodzinne chwile jak ze snów. I wiedziałam na pewno, że mój mąż musiał maczać w tym palce!

Czytaj także:
„Siostra zwaliła mi się na głowę i rozstawiała córki po kątach. Chciałam nakopać jej w tyłek, ale w porę ktoś mnie uprzedził”
„Pazerność nie popłaca. Siostra próbowała nas perfidnie okraść i karma szybko ją dorwała. Zbłaźniła się przed całą rodziną"
„Siostra z rodziną to banda nierobów, która żeruje na mojej 87-letniej matce. Od lat obmyślam, jak ich wykurzyć z jej domu”

Redakcja poleca

REKLAMA